
WOLISZ BIAŁE CZY NIEBIESKIE? (ELIZABETH KOLBERT: 'POD BIAŁYM NIEBEM. NATURA PRZYSZŁOŚCI')
A
A
A
Jak czytamy na czwartej okładce, dziennik „The Washington Post” uznał „Pod białym niebem. Natura przyszłości” Elizabeth Kolbert za jedną z 10 najważniejszych książek roku 2021. Nietrudno zgodzić się z tym osądem – nowa książka laureatki Nagrody Pulitzera za głośne „Szóste wymieranie” nie mogła przejść bez echa. Zwłaszcza że Kolbert jest w najwyższej formie, a jej nowa książka porusza szersze spectrum tematów niż poprzednia.
Kolbert to uznana publicystka i dziennikarka specjalizująca się w dziedzinie zmian klimatycznych i ochrony środowiska, od 1999 roku pracuje w „The New Yorker”. Co istotne, dzięki Wydawnictwu Filtry czytelnicy mogą też nadrobić lekturę od dawna niedostępnego już na rynku „Szóstego wymierania”, uznanego za jedną z najważniejszych książek wszech czasów w kategorii literatura faktu przez dziennik „The Guardian”.
Najnowsza książka Amerykanki została opublikowana w Polsce jedynie z rocznym opóźnieniem wobec oryginału. „Pod białym niebem” to kolejna publikacja, w której Kolbert stara się zwrócić uwagę czytelników na nieoczywiste skutki zmian klimatycznych. W nagrodzonym „Szóstym wymieraniu” autorka skupiła się na problemie wymierania gatunków i tego, z czym się to wiąże. Udowadniała m.in., że zniknięcie jednego gatunku może skutkować zmianami na olbrzymią skalę, a ludzka ingerencja zazwyczaj kończy się fatalnie.
Podobne wnioski można wysnuć z „Pod białym niebem”, jednak tutaj perspektywa jest szersza: mamy nie tylko wymieranie gatunków (na tym opiera się druga z trzech części książki, zatytułowana „Dzikość”), ale również problem z zarządzaniem rzekami i jeziorami oraz próby znalezienia remedium na przyspieszające ocieplenie.
A skąd wziął się tytuł książki? To wbrew pozorom nie metafora, tylko jedna z wizji przyszłości. Jednym z możliwych działań spowalniających ocieplenie klimatu jest wprowadzenie do atmosfery odpowiedniej ilości cząstek odbijających światło. „Im więcej cząsteczek rozproszono by w stratosferze, tym większe byłoby ryzyko pojawienia się nieprzewidzianych efektów ubocznych. Naukowcy badający możliwość wykorzystania geoinżynierii solarnej do zrównoważenia ilości dwutlenku węgla na poziomie pięciuset sześćdziesięciu części na milion – możliwe, że poziom ten osiągniemy pod koniec XXI wieku – stwierdzili, że zmieni to wygląd nieba. Biały stałby się nowym niebieskim” (s. 236).
Narracja Kolbert nie skupia na oczywistych sprawach i znanych ogólnie problemach. Kiedy autorka pisze o problemach z wodami, nie pisze np. o Pacyficznej Plamie Śmieci (chciałoby się powiedzieć: Śmierci, jak pisze w „Animaliach” Anna Adamowicz), ale o innym problemie wynikłym z ingerencji człowieka. Po pierwsze zajmuje ją problem kontrolowania biegu rzek, co długofalowo ma katastrofalne skutki. Amerykanka opisuje przypadek Chicago i Sanitary and Ship Canal. Został on wybudowany na początku XX wieku, a jego realizacja odwróciła bieg rzeki, co było największą inwestycją budowlaną tamtych czasów – samo wykopanie kanału trwało siedem lat! Do czasu wybudowania kanału wszystkie nieczystości z miasta trafiały do rzeki Chicago (co stanowiło także przyczynę regularnych epidemii wśród ludności miasta). Zmiana kierunku rzeki sprawiła, że zamiast do jeziora Michigan nieczystości zaczęły trafiać do rzeki Des Plaines, potem do Illinois, Missisipi i Zatoki Meksykańskiej. Jakie były nieprzewidziane skutki tych działań? Jak pisze Kolbert, „zaburzono równowagę hydrologiczną dwóch trzecich obszaru Stanów Zjednoczonych, co spowodowało szkody ekologiczne, które doprowadziły do strat finansowych, a te z kolei wymusiły kilka kolejnych interwencji” (s. 16).
Kolejnym problemem, jakim zajmuje się autorka, jest niefrasobliwe sprowadzanie gatunków na nowe tereny. Kolbert opisuje sytuacje związane z inwazyjnymi gatunkami ryb, przed którymi stawiane są bariery elektryczne, a zespoły ludzi codziennie walczą, by ryby nie przedostały się do Wielkich Jezior, gdzie siałyby spustoszenie. Skąd w ogóle wzięły się w Stanach Zjednoczonych? Paradoksalnie jest to poniekąd skutkiem słynnej książki „Silent Spring” Rachel Carson (która to autorka potępiała ingerencję człowieka w siły natury), gdzie autorka zalecała np. próby zmniejszenia liczby niechcianych owadów przez wprowadzenie do środowiska jedzących je pasożytów. Z racji olbrzymiej popularności książki Carson, która zapoczątkowała wiele zmian społecznych, ktoś zainteresował się opisywaną przez nią metodą zwalczania niechcianych gatunków. W 1963 roku po raz pierwszy do Stanów Zjednoczonych przywieziono karpie inwazyjne, które w założeniu miały kontrolować liczbę wodorostów (był to palący problem, wodorosty ściśle zarastały zbiorniki wodne, co wpływało ujemnie na ich bezpieczeństwo). Karpie okazały się bardzo łatwo przystosowywać do różnych warunków – lepiej niż rodzime gatunki ryb. Od tamtej pory karpie podbijają kolejne ekosystemy – dlatego priorytetem służb jest trzymanie inwazyjnych gatunków z dala od Wielkich Jezior. Czyli de facto dzisiaj ludzie ingerują w ekosystemy, by zniwelować skutki swoich poprzednich ingerencji.
Kolbert zarysowuje także ogół problemów związanych z szeroko pojętą gospodarką wodną. Opisuje przypadek Nowego Orleanu, który – gdyby wziąć pod uwagę prawdopodobieństwo powodziowe – w ogóle nie powinien był powstać. Po zniszczeniach spowodowanych huraganem Katrina w 2005 roku (żywioł nie uderzył bezpośrednio w miasto, ale wepchnął wodę do sieci kanałów biegnących wzdłuż jednej z granic miasta, co spowodowało przerwanie wałów przeciwpowodziowych; na miasto wylała się siedmioipółmetrowa fala) zastanawiano się, czy nie zostawić części miasta wodzie. Odrzucono ten pomysł. Dlaczego? „Wycofanie się miałoby sens geofizyczny, ale ze względów politycznych pomysł ten był skazany na niepowodzenie” (s. 76). Dzisiaj badacze przewidują, że Nowy Orlean może stać się wyspą.
Kolbert wiele pisze o erozji ziemi i o próbach jej niwelowania przez ludzi. Opisuje sytuacje, jak kiedyś, w latach 50. XX wieku, wszystkie ingerencje człowieka w naturę były interpretowane jako symbol jego siły i dowód na dominację nad przyrodą. Dzisiaj te same działania są odczytywane jako błąd, którego popełnienie kosztowało więcej, niż ktokolwiek mógłby się spodziewać.
Równocześnie Kolbert opisuje także przypadek, kiedy ingerencja człowieka pozwala odbudować będący na skraju wymarcia gatunek. Mowa o karpieńcach – małych rybach, które żyją jedynie w jaskini na skraju pustyni nazywanej Devils Hole. W warunkach laboratoryjnych badacze zwiększają populację gatunku, dla bezpieczeństwa ryb stworzono nawet sztuczną sadzawkę, która jest dostępna dla turystów (prawdziwa została uznana a rezerwat). Na marginesie pozostaje niewypowiedziane pytanie: czy taka walka badaczy o ochronę jednego gatunku jest rozsądna w obliczu uśmiercania setek innych gatunków? Czy lepiej byłoby nie ingerować, nawet gdyby miało to skutkować wyginięciem karpieńców? Dlaczego ludzie w jednym przypadku podejmują ogromne starania w celu uratowania jakiegoś gatunku, a w innym przyspieszają jego zagładę?
Kolbert w nieoczywisty sposób pokazuje, że świat nie jest czarno-biały i nie można jednoznacznie oceniać pozytywnie lub negatywnie ludzkiej ingerencji w przyrodę. Wszystkie tematy podejmowane przez autorkę są opisywane przez pryzmat działań człowieka na rzecz zniwelowania negatywnych skutków wcześniejszych ingerencji w ekosystemy. Amerykanka sięga ponownie np. do tematu koralowców, jednak tym razem skupia się nie wzroście temperatury wody, a na działaniach ludzi mających uodpornić glony na zwiększanie się temperatury. Elizabeth Kolbert zostawia czytelnika z niezadanym pytaniem: czy dzisiejsze ingerencje w ekosystemy nie będą po latach interpretowane jako błąd? Jaka będzie natura przyszłości?
Kolbert to uznana publicystka i dziennikarka specjalizująca się w dziedzinie zmian klimatycznych i ochrony środowiska, od 1999 roku pracuje w „The New Yorker”. Co istotne, dzięki Wydawnictwu Filtry czytelnicy mogą też nadrobić lekturę od dawna niedostępnego już na rynku „Szóstego wymierania”, uznanego za jedną z najważniejszych książek wszech czasów w kategorii literatura faktu przez dziennik „The Guardian”.
Najnowsza książka Amerykanki została opublikowana w Polsce jedynie z rocznym opóźnieniem wobec oryginału. „Pod białym niebem” to kolejna publikacja, w której Kolbert stara się zwrócić uwagę czytelników na nieoczywiste skutki zmian klimatycznych. W nagrodzonym „Szóstym wymieraniu” autorka skupiła się na problemie wymierania gatunków i tego, z czym się to wiąże. Udowadniała m.in., że zniknięcie jednego gatunku może skutkować zmianami na olbrzymią skalę, a ludzka ingerencja zazwyczaj kończy się fatalnie.
Podobne wnioski można wysnuć z „Pod białym niebem”, jednak tutaj perspektywa jest szersza: mamy nie tylko wymieranie gatunków (na tym opiera się druga z trzech części książki, zatytułowana „Dzikość”), ale również problem z zarządzaniem rzekami i jeziorami oraz próby znalezienia remedium na przyspieszające ocieplenie.
A skąd wziął się tytuł książki? To wbrew pozorom nie metafora, tylko jedna z wizji przyszłości. Jednym z możliwych działań spowalniających ocieplenie klimatu jest wprowadzenie do atmosfery odpowiedniej ilości cząstek odbijających światło. „Im więcej cząsteczek rozproszono by w stratosferze, tym większe byłoby ryzyko pojawienia się nieprzewidzianych efektów ubocznych. Naukowcy badający możliwość wykorzystania geoinżynierii solarnej do zrównoważenia ilości dwutlenku węgla na poziomie pięciuset sześćdziesięciu części na milion – możliwe, że poziom ten osiągniemy pod koniec XXI wieku – stwierdzili, że zmieni to wygląd nieba. Biały stałby się nowym niebieskim” (s. 236).
Narracja Kolbert nie skupia na oczywistych sprawach i znanych ogólnie problemach. Kiedy autorka pisze o problemach z wodami, nie pisze np. o Pacyficznej Plamie Śmieci (chciałoby się powiedzieć: Śmierci, jak pisze w „Animaliach” Anna Adamowicz), ale o innym problemie wynikłym z ingerencji człowieka. Po pierwsze zajmuje ją problem kontrolowania biegu rzek, co długofalowo ma katastrofalne skutki. Amerykanka opisuje przypadek Chicago i Sanitary and Ship Canal. Został on wybudowany na początku XX wieku, a jego realizacja odwróciła bieg rzeki, co było największą inwestycją budowlaną tamtych czasów – samo wykopanie kanału trwało siedem lat! Do czasu wybudowania kanału wszystkie nieczystości z miasta trafiały do rzeki Chicago (co stanowiło także przyczynę regularnych epidemii wśród ludności miasta). Zmiana kierunku rzeki sprawiła, że zamiast do jeziora Michigan nieczystości zaczęły trafiać do rzeki Des Plaines, potem do Illinois, Missisipi i Zatoki Meksykańskiej. Jakie były nieprzewidziane skutki tych działań? Jak pisze Kolbert, „zaburzono równowagę hydrologiczną dwóch trzecich obszaru Stanów Zjednoczonych, co spowodowało szkody ekologiczne, które doprowadziły do strat finansowych, a te z kolei wymusiły kilka kolejnych interwencji” (s. 16).
Kolejnym problemem, jakim zajmuje się autorka, jest niefrasobliwe sprowadzanie gatunków na nowe tereny. Kolbert opisuje sytuacje związane z inwazyjnymi gatunkami ryb, przed którymi stawiane są bariery elektryczne, a zespoły ludzi codziennie walczą, by ryby nie przedostały się do Wielkich Jezior, gdzie siałyby spustoszenie. Skąd w ogóle wzięły się w Stanach Zjednoczonych? Paradoksalnie jest to poniekąd skutkiem słynnej książki „Silent Spring” Rachel Carson (która to autorka potępiała ingerencję człowieka w siły natury), gdzie autorka zalecała np. próby zmniejszenia liczby niechcianych owadów przez wprowadzenie do środowiska jedzących je pasożytów. Z racji olbrzymiej popularności książki Carson, która zapoczątkowała wiele zmian społecznych, ktoś zainteresował się opisywaną przez nią metodą zwalczania niechcianych gatunków. W 1963 roku po raz pierwszy do Stanów Zjednoczonych przywieziono karpie inwazyjne, które w założeniu miały kontrolować liczbę wodorostów (był to palący problem, wodorosty ściśle zarastały zbiorniki wodne, co wpływało ujemnie na ich bezpieczeństwo). Karpie okazały się bardzo łatwo przystosowywać do różnych warunków – lepiej niż rodzime gatunki ryb. Od tamtej pory karpie podbijają kolejne ekosystemy – dlatego priorytetem służb jest trzymanie inwazyjnych gatunków z dala od Wielkich Jezior. Czyli de facto dzisiaj ludzie ingerują w ekosystemy, by zniwelować skutki swoich poprzednich ingerencji.
Kolbert zarysowuje także ogół problemów związanych z szeroko pojętą gospodarką wodną. Opisuje przypadek Nowego Orleanu, który – gdyby wziąć pod uwagę prawdopodobieństwo powodziowe – w ogóle nie powinien był powstać. Po zniszczeniach spowodowanych huraganem Katrina w 2005 roku (żywioł nie uderzył bezpośrednio w miasto, ale wepchnął wodę do sieci kanałów biegnących wzdłuż jednej z granic miasta, co spowodowało przerwanie wałów przeciwpowodziowych; na miasto wylała się siedmioipółmetrowa fala) zastanawiano się, czy nie zostawić części miasta wodzie. Odrzucono ten pomysł. Dlaczego? „Wycofanie się miałoby sens geofizyczny, ale ze względów politycznych pomysł ten był skazany na niepowodzenie” (s. 76). Dzisiaj badacze przewidują, że Nowy Orlean może stać się wyspą.
Kolbert wiele pisze o erozji ziemi i o próbach jej niwelowania przez ludzi. Opisuje sytuacje, jak kiedyś, w latach 50. XX wieku, wszystkie ingerencje człowieka w naturę były interpretowane jako symbol jego siły i dowód na dominację nad przyrodą. Dzisiaj te same działania są odczytywane jako błąd, którego popełnienie kosztowało więcej, niż ktokolwiek mógłby się spodziewać.
Równocześnie Kolbert opisuje także przypadek, kiedy ingerencja człowieka pozwala odbudować będący na skraju wymarcia gatunek. Mowa o karpieńcach – małych rybach, które żyją jedynie w jaskini na skraju pustyni nazywanej Devils Hole. W warunkach laboratoryjnych badacze zwiększają populację gatunku, dla bezpieczeństwa ryb stworzono nawet sztuczną sadzawkę, która jest dostępna dla turystów (prawdziwa została uznana a rezerwat). Na marginesie pozostaje niewypowiedziane pytanie: czy taka walka badaczy o ochronę jednego gatunku jest rozsądna w obliczu uśmiercania setek innych gatunków? Czy lepiej byłoby nie ingerować, nawet gdyby miało to skutkować wyginięciem karpieńców? Dlaczego ludzie w jednym przypadku podejmują ogromne starania w celu uratowania jakiegoś gatunku, a w innym przyspieszają jego zagładę?
Kolbert w nieoczywisty sposób pokazuje, że świat nie jest czarno-biały i nie można jednoznacznie oceniać pozytywnie lub negatywnie ludzkiej ingerencji w przyrodę. Wszystkie tematy podejmowane przez autorkę są opisywane przez pryzmat działań człowieka na rzecz zniwelowania negatywnych skutków wcześniejszych ingerencji w ekosystemy. Amerykanka sięga ponownie np. do tematu koralowców, jednak tym razem skupia się nie wzroście temperatury wody, a na działaniach ludzi mających uodpornić glony na zwiększanie się temperatury. Elizabeth Kolbert zostawia czytelnika z niezadanym pytaniem: czy dzisiejsze ingerencje w ekosystemy nie będą po latach interpretowane jako błąd? Jaka będzie natura przyszłości?
Elizabeth Kolbert: „Pod białym niebem. Natura przyszłości”. Przeł. Jakub Jedliński. Wydawnictwo Filtry. Warszawa 2022.
Zadanie dofinansowane ze środków budżetu Województwa Śląskiego. Zrealizowano przy wsparciu Fundacji Otwarty Kod Kultury. |
![]() |
![]() |