SYLWA - SUMMA - TESTAMENT. O 'Z. PO-WIEŚCI' MIECZYSŁAWA PORĘBSKIEGO
A
A
A
W 10-lecie śmierci Mieczysława Porębskiego
(31 III 1921 – 10 IX 2012)
(31 III 1921 – 10 IX 2012)
Rok 1989 nie był dobrym czasem dla prozy tak nieprzejrzystej i „nieaktualnej” jak „Z. Po-wieść”. Co prawda już od kilku lat wśród krytyków panowało poczucie wypalania się czy uwiądu formuły literatury zaangażowanej, lecz napięcie polityczno-społeczne oraz atmosfera przełomu (rzeczywistego lub wyczekiwanego) nie sprzyjały recepcji twórczości o tego typu całościowych aspiracjach i rozmachu. Niemniej prawie siedemdziesięcioletni Mieczysław Porębski – zasłużony teoretyk, krytyk i historyk sztuki – właśnie u schyłku ustroju określanego powszechnie mianem systemu pokusił się o wydanie książki w pewnym sensie systemowej; pierwszej w swym dorobku pozycji stricte beletrystycznej (acz cechy literackie wykazują również liczne jego studia, m.in. „Granica współczesności”), a zarazem jakby ostatecznej w punkcie dojścia, o czym świadczy choćby próba zmierzenia się z wyobrażeniem Nietzscheańskiego „ostatniego człowieka”, przywołanym pod koniec fabuły. Zagłębienie się w „Z.” pozwala stwierdzić, że w tym ambitnym przedsięwzięciu chodzi o docieranie do własnej wizji procesów dziejowych poprzez docieranie się rozlicznych głosów, które docierają (do autora, do bohaterów, do czytelników – do nas) z rozgałęziających się ścieżek i różnych rejestrów historii, pojmowanej jako bieg wydarzeń oraz jako sposób jego konceptualizacji. W szaty jakich konwencji przybrane są rzeczone głosy i czy owa, nomen omen, kreacja jest jedynie postmodernistyczną igraszką prześwietlonymi już kliszami form – nad tym chciałabym się poniżej zastanowić.
Ze względu na nikłą obecność omawianego utworu w szerszej świadomości czytelniczej można by tutaj oczekiwać przybliżenia jego fabuły, rozciągniętej na 500 gęsto zadrukowanych stron. Tymczasem, jak żartobliwie zauważył Jan Gondowicz (2011), autor napisał „powieść, której streszczanie zadawane jest w piekle najgorszym grzesznikom humanistyki”. Rozważając, o czym traktuje owa książka, nie da się abstrahować od kwestii, czym ona miałaby i może być oraz kim jest (był/będzie) ukryty pod kryptonimem bohater tytułowy. Prowizoryczna odpowiedź na drugie pytanie mogłaby brzmieć: istotą wędrującą przez dzieje i odradzającą się w kolejnych wcieleniach niczym legendarny Żyd Wieczny Tułacz (Ahaswer) lub Król-Duch. To, co ma do przekazania między swoim pojawieniem się a zniknięciem, wyrażone zostało na rozmaite sposoby, z odwołaniem do różnych – by posłużyć się terminologią Gérarda Genette’a – architekstów. Stąd widoczna już na pierwszy rzut oka heterogeniczność „Z.”, która zresztą nie dziwi, skoro gros XX-wiecznych powieści przybrało postać hybrydalną – łączy w sobie m.in. szkic historyczny, autorefleksję warsztatową, esej, dziennik, pamiętnik, rozprawę naukową, traktat filozoficzny, zapis snu, wizję poetycką, opis podróży i manifest polityczny (zob. np. Czermińska 2000: 269). Porębski wyzyskał niemały repertuar konwencji często sprzęganych we współczesnej prozie, twierdzę jednak, że z ich zestawienia nie powstała tylko forma brulionowa, fragmentaryczny amalgamat kulturowych „resztek” – rozwiązanie to ma sprzyjać bardziej wszechstronnemu, adekwatnemu ujęciu historii. Nawet w konkretnych partiach książki nie należy się dopatrywać dowolnej jukstapozycji wielu elementów, mamy tu raczej do czynienia z paroma spoistymi wewnętrznie, ale i powiązanymi ze sobą całostkami. Jakkolwiek kluczowe dla szeroko pojętego modernizmu rozbicie form odzwierciedla problematyczność reprezentacji (uobecnienia) nie-rozbitej rzeczywistości, autor „Z.” podejmuje badanie multiplikujących się znaków i struktur oraz próbę ukazania w ich kalejdoskopie czegoś nie tylko istotnego, lecz także – pomimo wszystko – istotowego.
Zasadniczą część książki zajmuje dialog, który – z uwagi na wyeksponowanie jednego rozmówcy i zaledwie pomocniczą rolę drugiego – przypomina wywiad rzekę. Kim są jego uczestnicy? Odpowiedzi na to pytanie nie udziela jakiś tekstowy komentator kwestii bohaterów; brak tutaj tradycyjnie pojmowanego narratora, a „narracja” toczy się w obrębie poszczególnych wypowiedzi. Warto przy okazji dostrzec zbieżność z praktykami Teodora Parnickiego, w którego przypadku nieraz podkreślano niemal zupełne wyrugowanie narratora i emancypację postaci w kierunku bohaterów dramatu (zob. np. Cieślikowska 1965: 214), aczkolwiek w powieści Porębskiego wyizolowanie interlokutorów z kontekstu sytuacyjnego zostało posunięte do granic – niekiedy wydają się czystymi świadomościami. W perspektywie całości można wywnioskować, że głównym podmiotem mówiącym jest ów tajemniczy Z., którego w końcowej odsłonie powieści nadawca quasi-listów (i najpewniej porte-parole autora) nazywa „naszym rozmówcą”, „rozmówcą naszego narratora”. Jak z kolei wolno scharakteryzować tegoż „narratora” (lub raczej: kogoś przeprowadzającego wywiad z protagonistą)? On najprawdopodobniej nie podróżuje przez dzieje, jawi się jako współczesny (autorowi zewnętrznemu) myśliciel, który prowokuje do wynurzeń tytułowego bohatera, świadomego swych poprzednich inkarnacji. Ów „drugi głos” nie tylko podtrzymuje rozmowę (tj. odgrywa rolę fatyczną), bez wątpienia nie jest naiwnym słuchaczem, ale równym partnerem dialogu – wykazuje się podziwu godną erudycją, dopytuje o szczegóły. Zakres wiedzy obydwu przedstawia się wszakże niejasno:
– [...] Zwłaszcza jeśli pamięta się tyle, ile ja muszę, nie muszę – chcę, chciałbym pamiętać.
– Poczynając od?
– Wiesz przecież. Znamy się dość długo.
– Nie tak długo, jak sięga twoja pamięć.
– To zależy. (Porębski 1989: 51 [dalej jako „Z.” z numerem strony])
Jak sądzę, ostatecznie można wysnuć dwie niewykluczające się konkluzje odnośnie do relacji łączącej obie postacie. Primo: quasi-dziennikarz byłby historykiem, którego „pamięć” częściowo pokrywa się z pamięcią Z. – jego wiedza o przeszłości zapośredniczona jest w przekazach takich jak opowiadanie głównego bohatera. Notabene, ten ostatni istotnie dysputuje z pewnym historykiem na jednym z „niższych pięter” opowieści (ma ona bowiem charakter szkatułkowy, a rozmowy z innymi postaciami przywoływane przez protagonistę, z racji braku graficznego wyodrębnienia, jeszcze komplikują lekturę). Sam Z. w owym „suplementowym” epizodzie zaprezentowany został jako filozof i egzegeta; przeważnie zresztą wciela się w poszukiwaczy zasady rzeczywistości, uwikłanych w przenikające się prądy religijno-misteryjne i myślowe. Ale także on w projektowanej na oczach czytelnika roli z XXVI wieku okazuje się spoglądającym wstecz historykiem.
Stąd secundo: niby-dziennikarz oraz jego interlokutor byliby jedną i tą samą osobą. Wyjaśniłby się przy okazji zapis każdej przytaczanej rozmowy w identyczny sposób jak nadrzędnej – wszystkie one są wątkami wewnętrznego dyskursu bohatera. „[...] nikt nie jest nigdy sam i ciągle w nim ten dialog” („Z.”, s. 183] – to stwierdzenie nie odnosi się wyłącznie do poglądów Carla Gustava Junga referowanych na kartach powieści. Jak zauważył Aleksander Wat (1986: 35) w „Moraliach”: „Myślę, to znaczy: prowadzę dialog ze sobą. Wszelkie myślenie zatem zakłada rozszczepienie »ja« na innego rzędu »ja« – »nie-ja«. Monolog wewnętrzny czy wypowiadany jest tylko pewną formą retorycznego dialogu – kogoś przekonywam, komuś się przeciwstawiam [...]”. W utworze Porębskiego oscylację między ego a alter ego można określić mianem solilokwium, szczególnie jeśli rozumiemy przez nie „monolog, który ma charakter rozmowy z samym sobą; roztrząsania podmiotu, który pragnie dociec sensu [podkr. – K.Sz.] swojej postawy duchowej” („Podręczny słownik…” 2002: 285).
Właśnie poszukiwanie sensu w zwierciadle historii trzeba uznać za jeden z wyróżników „Z.” niepozwalających zaliczyć tej książki automatycznie do ludycznych płodów postmodernizmu, które nie roszczą sobie praw do tworzenia, a zwłaszcza odkrywania jakichś całości czy fundamentów. Niemniej nie jest to hieratyczne, spetryfikowane Dzieło (w ujęciu Rolanda Barthes’a z „Od dzieła do tekstu”); Porębski często sięga po ironię, choćby w następującym przełamaniu anachronizmem konwencji wspomnienia, które winno wszak dotyczyć życiorysu osadzonego w konkretnych ramach czasowych:
– Znałeś i Platona?
– Spotkałem go, gdy był jeszcze młodzieńcem.
– A Sokrates? Słuchałeś jego obrony?
– W radio. Czytał ją Jaracz. Pamiętam jak dzisiaj. („Z.”, s. 97–98)
W tym świetle dyskusyjne okazują się zarówno chronologiczne „sprawozdanie” z kolejnych inkarnacji, jak i wzmiankowana we wstępie wielość głosów. Nie należy się sugerować Bachtinowską koncepcją polifoniczności, skoro bowiem Z. i quasi-dziennikarz mogą być tożsami, tym bardziej wszystkie gmatwające się idee i poglądy podlegają syntezie, aczkolwiek są rozproszone w pryzmacie mnóstwa lustrzanych odłamków – syntetycznych biografii różnych wcieleń odradzającego się bohatera. Trafniejsze przeto byłyby asocjacje z chwytem dialogu urojonego, chętnie eksploatowanym przez Parnickiego. Prosta opozycja (?) „ja” i „nie-ja” rozszczepia się na wielość. A ponieważ poszukiwanie sensu w dialogu odbywa się na zasadzie indukcji, nie dedukcji, Porębski podejmuje się syzyfowej pracy gromadzenia jak najliczniejszych głosów przeszłości, konfliktów światopoglądowych, nośnych idei, przełomowych momentów, które rzutowały na bieg zdarzeń i w których również współczesny spadkobierca cywilizacji europejskiej mógłby odpoznawać składowe swej tożsamości.
Niebezpodstawne będzie ponowne dostrzeżenie analogii do autora „Słowa i ciała”: „Wysiłek ogarnięcia wszystkiego odnotowujemy także, rekonstruując mapę i chronologię świata przedstawionego [...] [powieści Parnickiego – K.Sz.]. Obejmuje on przecież dwa tysiące lat różnych kultur rozmieszczonych na całym niemal globie [...]; najgłębszy sens jego pisarstwa to pragnienie przetworzenia całego świata, całej historii, całej literatury i teologii w materię tworzonego dzieła. Autobiografia duchowa, zapis dziejów świadomości tworzącej, [...] jest tylko soczewką skupiającą to niemożliwe do ogarnięcia wszystko” (Czermińska 1974: 163). Deklaracja chęci „spisania wszystkiego” występuje też np. u Mirona Białoszewskiego, Leopolda Buczkowskiego czy Tadeusza Różewicza, lecz o ile u nich przekłada się na niejednorodne „okruchy”, formy kolażowe i wymykające się organicznej całości (zob. Nycz 1984: 34), o tyle w tym przypadku nie bez kozery tytuł „Z. Po-wieść” brzmi niczym „spowiedź” – cała treść sprawia wrażenie spowiedzi cywilizacji europejskiej, a zarazem jej summy, traktatu-kompendium. Czy nie jest to chybiona próba? Jak konstatuje Mieczysław Dąbrowski (2000: 157) w jednym z niewielu omówień utworu: „Autor obawia się, że wyszła z tego książka »profesorska«, co, niestety, trzeba z żalem potwierdzić: ogromna erudycja, podana w encyklopedycznym stylu, zaszkodziła niewątpliwie czytelności tekstu”. (Notabene, pisząc „autor”, badacz ma na myśli nie jakiś zewnętrzny, metaliteracki komentarz Porębskiego na temat powieści, ale słowa nadawcy zamieszczonych w niej quasi-listów: „Nie wiem, co z tego wszystkiego razem wyszło, może jeszcze jedna taka profesorska literatura, tyle że bez przypisów i odsyłaczy” [„Z.”, s. 448]). Użyty przez Dąbrowskiego epitet „profesorska” nie oznacza tu oczywiście tzw. powieści uniwersyteckiej (campusowej). Niemniej warto zauważyć, że Jerzy Madejski (2008: 6), wymieniając synonimiczne określenia owej odmiany gatunkowej, wyróżnia pośród nich również nazwy „uwzględniające miejsce bohaterów w strukturze uniwersyteckiej (Proffessorromane)” i dodaje: „Powieść profesorska byłaby zatem szczególną odmianą powieści rozwojowej [podkr. – K.Sz.] (Bildungsromane)”.
Trudno wszakże dostrzec rozwój w metempsychozie Z., skoro już w pierwszym (?) wcieleniu osiąga on rangę egipskiego arcykapłana-maga. Wewnętrznej ewolucji ulega raczej podmiot snujący wspomnienia z przedwojennej młodości i lagru; osoba, którą czytelnik – zakładając, niezależnie od braku jawnych personaliów, tożsamość instancji mówiących – identyfikuje z nadawcą korespondencji wplecionej w powieść, nade wszystko zaś – z samym Porębskim. Wspomnienia te wykorzystują formułę dziennika (narrator szybko przechodzi od chwili bieżącej do retrospekcji i relacji w czasie przeszłym); rozpoczynają się 25 czerwca 1976 (punkt wyjścia stanowi wybuch strajków robotniczych i zamieszek w Radomiu), a kończą razem z tym rokiem. Podobne splecenie form nie jest, naturalnie, ewenementem: pokrewieństwo gatunkowe i płynność granic w obrębie tzw. literatury dokumentu osobistego wskazywał choćby Roman Zimand (1990: 13–14).
Zgodnie z powszechną opinią listy, autobiografie, dzienniki winny łączyć przeciwieństwo zmyślenia z interesującą fabułą, lecz status takich gatunków użytkowych czy paraliterackich sam w sobie pozostaje dwuznaczny; kiedy zaś zostają pozbawione autonomii i włączone w utwór fabularny, napięcia między referencjalnością a regułami opowieści fikcyjnej jeszcze się potęgują. Teksty tego rodzaju stwarzają przeto wyzwanie, które w omawianej partii „Z.” dodatkowo utrudnia awangardowy zabieg usunięcia interpunkcji. Niemniej autor zachował kropki orientujące czytelnika w podziałach międzyzdaniowych, wyodrębnione są kwestie innych osób, a jeśli bliżej spojrzeć na fragmenty zapisane w taki sposób, można dostrzec, że nie mamy do czynienia z potokiem składniowym, strumieniem świadomości (konkretnie z bezpośrednim monologiem wewnętrznym), raczej z łamigłówką na kształt szkolnego zadania: „wstaw przecinki w odpowiednie miejsca”. Zrazu zdaje się to bardziej irytować niż nieść pewne implikacje poznawcze, jak np. rozczłonkowanie wiersza na wersy według zasady emocyjnej.
Czy jednak chodzi wyłącznie o igranie z przyzwyczajeniami czytelników? Urywek, w którym pominięto przecinki, pojawia się, gdy narrator rozważa „logikę organizacji geometrię strachu” („Z.”, s. 176) państwa pruskiego; w konsekwencji opisy niemieckiej sztuki i przyrody tych ziem mieszają się z grozą wojny na podobieństwo koszmaru. Dłuższy passus bez przecinków obejmuje reminiscencje z dzieciństwa oraz młodości i można zaryzykować tezę, że przyśpieszony w ten sposób, swobodny, choć niepozbawiony rygorów bieg słów stanowi niejako analogon niepohamowanej pasji odkrywania. Fragment poświęcony dysputom z kolegą Henrykiem wygląda niczym streszczenie teorii rozmaitych myślicieli ad usum Delphini i tu istotnie zrozumiały byłby zarzut encyklopedyzmu; warto jednak pamiętać, że to, co obecnie uważa się za klasyczne koncepcje filozoficzne czy psychologiczne, w latach 30. XX wieku było objawieniem wywołującym ferment wśród młodzieży. Dlatego tekstowe unaocznienie przerzucania się przez nią modnymi formułkami (m.in. freudyzmu) ostatecznie sprawia wrażenie trafnej i znajduje potwierdzenie w wielu przykładach ówczesnej prozy obyczajowej.
Czy da się młodzieńcze zapędy i wynurzenia sensownie powiązać z niepojętością doświadczenia obozowego? Zwornikiem takim jest w książce Porębskiego – jak łatwo się domyślić – Z., którego jedno z wcieleń towarzyszyło narratorowi quasi-pamiętnika w owych latach. W tej najbardziej autobiograficznej części utworu występuje on na równych prawach z Irką, Jerzym czy profesorem M.; można więc doszukiwać się w zagadkowej literze zaszyfrowanego nazwiska. Pamiętać wszakże trzeba, że w tzw. literaturze dokumentu osobistego kryptonimowanie prawdziwych postaci (aż do nierozpoznawalności) stanowi metodę, po pierwsze, eliminowania niepotrzebnej faktografii na rzecz „czystych” rozmów, idei wypreparowanych z doraźnych kontekstów, po drugie zaś, wyodrębnienia i ochrony prywatnego świata autora, np. kręgu najbliższych. Tymczasem „Z.” przypomina kryptonim operacyjny jakiegoś „człowieka bez właściwości”, być może – tajnego agenta.
Wyobrażenie owego wiecznego tułacza rzutowane jest też w przyszłość, co następuje w ostatniej części powieści. Zawiera ona zbiór listów do „Drogiego T.”, w którym nietrudno rozpoznać Tadeusza Różewicza – bliskiego przyjaciela Porębskiego (co oczywiście wpływa na identyfikację nadawcy korespondencji z autorem zewnętrznym). Pozycja odbiorcy listów przedstawia się jednak problematycznie. Zwrot do rzeczywistego, konkretnego adresata zdaje się zaledwie pretekstem do swoistego autokomentarza, jakim od pierwszych linijek jest ten w dużej mierze metaliteracki fragment książki. Niemal brak w nim bowiem tradycyjnych wytycznych epistolografii oprócz powtarzanego nagłówka, typowego pożegnania w pierwszym, sygnału nawiązania do ciągłości korespondencji w drugim liście („Dzięki za kartkę”) czy wtrętu z detalem charakteryzującym adresata: „(A swoją drogą, to nigdy jeszcze nie widziałem cię z parasolem. Ciekawe)” („Z.”, s. 456). Niekiedy „list” urywa się w połowie zdania, a dokończenie rozpoczyna się kolejną apostrofą. Czytamy wprawdzie: „Daruj lukę w korespondencji, ostatniego listu nie zdołałem dokończyć, a więc i wysłać” („Z.”, s. 453), lecz można powątpiewać, czy w ogóle były one wysyłane, czy może to zwyczajna konwencja służąca celom autotematycznym. Zamiast wypowiedzi o intymnym, personalnym nacechowaniu, ukierunkowanej na adresata, otrzymujemy tutaj powieść in statu nascendi: streszczenia potencjalnych wariantów zakończenia, pomysły dotyczące dalszych wcieleń protagonisty, a także objaśnienie „dotychczasowej” zawartości książki. Mniej nachalne wydaje się przecież tłumaczenie swoich założeń przyjacielowi niż odbiorcy wirtualnemu, chociaż uwagi typu: „Ktoś, kto by to czytał, mógłby sądzić […]” („Z.”, s. 461) sugerują uwzględnianie przez narratora odbiorców całego tekstu w nie mniejszym stopniu aniżeli „Drogiego T.”. Czyżby autor bał się niezrozumiałości? W klasycznym już szkicu „Kariera autentyku” Jerzy Jarzębski (1984: 346) zaznaczał: „Nowa sytuacja prozy w drugiej połowie XX wieku polega więc nie na tym, że [...] wprowadzono niefikcyjne elementy do dzieł literackich, ale raczej na zachwianiu konwencji regulującej [...] punkt zerowy i ilościowym wzroście grupy utworów, które ostentacyjnie operują światem-hybrydą o niejasnym statusie ontologicznym, światem wymagającym – w braku uzasadniającej jego kształt konwencji – wsparcia w autotematycznych komentarzach odautorskich”. W „Z.” niejasność tekstu literackiego koreluje z niejasnością historii doświadczanej przez bohaterów – obie sfery domagają się hermeneutycznej wykładni.
„Upowieściowienie” postaci autora „Niepokoju” pozwala też na odwołania do jego idei bliskich samemu Porębskiemu. Różewiczowska diagnoza kultury, stale aktualizowana, staje się odskocznią do rozważań futurologicznych, prowadzonych częściowo w konwencji science fiction. Niejednorodny jest również czas narracji, szczególnie właśnie w partii epistolarnej: chwilami otrzymujemy tutaj referowanie dopiero spodziewanych zdarzeń w czasie przeszłym, kiedy indziej narrację uobecniającą (preasens), to znów deliberacje w futurum. Narrator nie kryje, że ową przyszłość sam ustanawia lub zaledwie o niej domniemywa – ewentualna realność zdaje się przeto zależna od aktu imaginacji – lecz usprawiedliwia się truizmem, że od myślenia o niej nie sposób się człowiekowi uwolnić. „Jaka przyszłość to była, o tym do-wiemy się, też nigdy do końca i ze wszystkim, dopiero potem, gdy i ona będzie już tylko czasem przeszłym [podkr. – K.Sz.]. Sprawa nie jest jednak beznadziejna. Bo przecież ktoś tam trzymać musiał w dłoni jeden z takich kamyków. I go rzucić. Rzucić w samą porę. Rozmówca mojego narratora? Czemu by nie. Powiedzmy, że tym razem urodzony zgodnie z Herodotem w roku 2454. Kim był (będzie) wtedy? Powiedzmy, że właśnie ekspertem od spraw wyżywienia” („Z.”, s. 465). W owym „powiedzmy” i innych sygnałach wyłącznie potencjalnego charakteru opisywanych wersji zdarzeń uwidacznia się koncepcja światów możliwych w literaturze, zwłaszcza historycznej (zob. Łebkowska 1998). Czy można w takim wypadku znaleźć nić przewodnią tej książki – a zarazem wszystkich odmian pisarstwa zużytkowanych w niej przez autora – poza wydumaną jednością wymyślonego (choć w części mającego dla swych inkarnacji realne odpowiedniki) Z.?
Jeżeli zwornik „wszystkiego” w powieściach Parnickiego upatruje Czermińska (1974: 163) w dziejach świadomości artysty, to analizowaną tu autobiografię duchowo-intelektualną Porębskiego należałoby nazwać „dziejami świadomości historycznej”, czyli indywiduum żyjącego nie tyle pisaniem, ile poznawaniem determinant własnego zakorzenienia w czasie. Dzięki urozmaiconej genologicznie strukturze następuje tu scalenie kilku zagadnień, które Jarzębski (1984: 355) uznał za znamienne dla form paraliterackich: „Z literatury faktu: kwestia relacji pomiędzy prawdą indywidualnego, autentycznego zdarzenia – a prawdą świata jako całości; z autobiografizmu: pytanie, czy w nas samych, w naszych życiowych przypadkach nie tkwi czasem uniwersalny klucz do wszelkich wydarzeń; z autotematyzmu wreszcie: problem warunków kreacji powieściowego świata, kłamstwa literackich konwencji i jego przełamywania. Wszystkie te trzy kierunki pytają w gruncie rzeczy o [...] możliwości realizmu (jeśli tak tu nazwiemy po prostu ujęcie wywodzące obiektywną prawdę o porządku świata [podkr. – K.Sz.] z partykularnej wizji bohatera-jednostki)”. Można przyjąć, że wplecenie w powieść „zapisu życia” służy zarówno od-twarzaniu biografii, prze-twarzaniu konstrukcji literackiej (w celu zwiększenia jej adekwatności), jak i do-twarzaniu prawdy (własnych czasów, indywidualnego losu, myśli). Aby życie mogło odpowiadać tej prawdzie, musi zstąpić do literatury, gdyż ona właśnie w cząstce zdolna jest wyrażać – symbolizować – całe uniwersum.
Czy powyższe tłumaczenie wystarczy jednak, by przejść do porządku nad heterogenicznością „Z.”? Czerpanie przez Porębskiego z gatunków otwartych, dokumentarnych i paraliterackich (list, pamiętnik, esej) wskazuje na pokrewieństwo tego utworu z wyodrębnionymi przez Ryszarda Nycza (1984: 33) sylwami współczesnymi, lecz trzeba by poszukać swoistej dlań zasady porządkującej. Na pozór tekst książki robi wrażenie zlepku epizodów, efektu „recyklingu” (w duchu Różewicza), powieści worka, co momentami zakłóca komunikatywność, niemniej autor nie zastosował takiego ostrego montażu, by epatować czytelnika rozległym repertuarem możliwości tekstotwórczych. Pojęcie „powieść worek” padło celowo, istotne będzie tu bowiem skojarzenie z autorem Pożegnania jesieni: „Witkacy pisał o swoim bohaterze, iż odczuwa życie, »jadąc ventre à terre po punktochwili« – a więc najbliżej niego, jak tylko można. Punktochwila to właśnie moment, z którego obserwujemy i który pozostaje nieruchomy, gdy wokół zmieniają się dekoracje” (Gondowicz 2011). W tym świetle warto spojrzeć na względność planów czasowych. Wspomnianą punktochwilą (praesens) jest dla Porębskiego czas, kiedy dokonuje swej bilansującej refleksji. Dlatego „Z.” jawi się jako pewnego rodzaju testament, sumaryczna wizja historyczności – z jednej strony wyrażona różewiczowskim „głosem anonima”, z drugiej taka, w której pragnie się ocalić fenomen własnego, niepowtarzalnego losu przed miażdżącym walcem Historii.
Niniejszemu imperatywowi może uczynić zadość przefiltrowanie (po)głosów przeszłości przez świadomość myśliciela, która prócz odbierania także reinterpretuje sekwencje zdarzeń: nieustannie przenosi się w inną osobę czy sytuację historyczną, lecz nie poznaje ich wyłącznie za pośrednictwem dokumentów, dzieł oraz wspomnień, tylko angażuje w ów proces swoje wyobrażenia, by przepracować je intelektualnie. W rezultacie przepaść między fikcją a literaturą dokumentu osobistego okazuje się niezbyt rozległa – właśnie za sprawą refleksyjnej, porządkującej świadomości. (Warto tu przytoczyć stwierdzenie Czermińskiej [2000: 18], która zaprezentowawszy trzy sąsiadujące regiony – literatury faktu, prozy dokumentu osobistego i eseju, zauważa: „[...] eseizacja wydaje się dążeniem skierowanym odmiennie nie tylko od intymizmu, ale i od dokumentarności, polega bowiem na intelektualnym opracowaniu surowych danych, jest ruchem ku interpretacji. Idąc dalej i dalej w stronę świata myśli coraz bardziej swobodnej, coraz śmielej stowarzyszonej z wyobraźnią, można opuścić terytorium eseju i dojść do kreowania fikcji – a więc przez inne pogranicze wyjść z obszaru prozy niefikcjonalnej i powrócić do dawnego centrum, do literatury tworzącej światy zmyślone”).
Co trzeba podkreślić, „porządkująca świadomość” nie dyktuje praw absolutnych, nie narzuca niepodważalnej wersji zdarzeń: oddając głos(y) Z., ogranicza się do komentarzy i interpretacji, dokonuje dyskursywnych uogólnień zawsze z konkretnej perspektywy. W utworze Porębskiego napotykamy więc różne poziomy percepcji i artykulacji (po metaliterackość włącznie), a na pierwszy plan raz po raz wysuwa się bądź uczestnik-świadek epoki (zapis indywidualności), bądź mieszkaniec Biblioteki (drobiazgowy zapis lektur, multum reminiscencji i aluzji). Trudno nie przywołać tu figury syllepsis, zastosowanej przez Nycza (1994: 7–27) do nazwania jednej z literackich konstrukcji podmiotowości – takiej mianowicie, która byłaby zarówno autentyczna, jak i powieściowa, w której autor staje się bohaterem, równocześnie zaś opowieść traci status całkowicie fikcyjnej.
Dostrzegalna w „Z.” sylwiczna varietas może być zatem rozumiana w kategoriach wariacji na temat (tekstowego) uwikłania w historię. Zarazem nie określiłabym owej powieści mianem antysystemowej „kontrencyklopedii”, które krakowski uczony nadał współczesnym sylwom (zob. tenże 1984: 33). Jak pokazuje jej konstrukcja, byłaby raczej encyklopedią, w znaczeniu etymologicznym: grec. en kýklos paideía – ‘w obrębie + okrężnej/ogólnej + wiedzy’, co jednak bynajmniej nie sprowadza się do konstatacji, że „[t]eoretyczna świadomość chwytów postmodernistycznej estetyki pozwoliła mu [Porębskiemu – K.Sz.] zakończyć tę powieść zgodnie z najlepszymi wzorcami literatury autoreferencjalnej, bez początku i końca, tekstu-zaczarowanego koła, swoistego literackiego perpetuum mobile” (Dąbrowski 2000: 157). Wszak nacisk w „Z.” położony został na diachronię, nie zaś na symultaniczność i „wieczne teraz”, a perspektywa hermeneutycznie pojmowanej dziejowości odsyła do „autentyku” (tj. zarówno pisania o sobie, jak i naocznego świadectwa) oraz pozwala przełamać dychotomię historia – współczesność. Niemniej nieuniknione okazuje się pytanie o zakres mocy demiurga przysługującej autorowi: jak mierzy się on z bezradnością wobec tego, co zewnętrzne, co się po prostu przydarza, a co ujęte w literaturze, utraciwszy nagą bezpośredniość, ma już inny wydźwięk aniżeli w życiu? Czy wszelkie poszukiwania sensu w historii są płonne i pozostaje funkcja jej glosatora, komentatora? Zauważmy, że przecież analizowana książka nie należy do przykładów „zmęczenia fabułą” (zob. Kandziora 1993), wręcz przeciwnie – obok „sprawozdawcy z autopsji” występuje niezmordowany fabulator, choć jego opowieści, inaczej niż w rozważaniach Scholesa (1972: 251–269), nie można by scharakteryzować jako operujących m.in. zajmującą treścią, kunsztowną formą, czarnym humorem i alegorycznością.
Mimo wszystko Porębski, choć świadom roli „od-twórcy”, nakreśliwszy pewien (o)środek powieści (zasadnicza jedność europejskiej kultury i cywilizacji, ponadczasowa conditio humana), dystansuje się od uznawania jej za przejaw postmodernistycznego eklektyzmu w służbie zabawy i parodii. Gdyby odwołać się słynnego zestawienia Ihaba Hassana (1993: 280–281) modernizmu i postmodernizmu, do omawianej powieści dałoby się odnieść nawet więcej cech znajdujących się po lewej stronie: conjunctive prędzej niż disjunctive, purpose niż play, synthesis niż antithesis, centering niż dispersal, paradigm i selection niż syntagm i combination (gdyż to, co łączone, jest wpierw starannie dobrane), Symbolism niż Dadaism, wreszcie prędzej grand histoire niż petit histoire oraz narrative aniżeli antinarrative. Jeśli za Haydenem White’em przyjmiemy, że historia stanowi zwłaszcza określony stosunek do przeszłości, ufundowany na strukturze szczególnej „narracyjnej prozy dyskursu” (zob. Domańska 2010: 14), to od-powiadać jej (w sensie podjęcia rozmowy oraz oddania sprawiedliwości) może właśnie narracja. I to narracja „wielka”, całościująca, a z konieczności też wielogłosowa, podmiot bowiem – do czego odkrycia przyczynili się m.in. Freud i Nietzsche – daremnie chciałby być jednością.
W pewnym momencie interlokutor zwraca się do Z. jako Timajosa: „Bo jeśli w twoich ówczesnych poglądach pomieszało się tak dokładnie wszystko, to w istocie, nie byle jakiego trzeba by było sita i bardzo długo nim potrząsać, żeby to jakoś w końcu porozdzielać, komu należy, przypisać i uporządkować” („Z.”, s. 99). Jak wolno sądzić na podstawie lektury, Porębski pragnie jednak porządkować za pośrednictwem tekstu – na ile to możliwe – po pierwsze, własne życie, po drugie, jego miejsce w całości dziejów. (W tym kontekście interesująca jest polemika Zbigniewa Jarosińskiego z Andrzejem Cieńskim, autorem „Pamiętników i autobiografii światowych”, według którego memuary mogą być „próbą ustrukturalizowania swego życia przez pisanie” – zdaniem Jarosińskiego [1998: 329] pisze się je, ponieważ owo życie już się uporządkowało).
Warto powtórzyć, że montaż części składowych omawianego utworu nie opiera się na dowolnych ewokacjach, lecz na precyzyjnej architektonice. Przypomina ona niekiedy „Ulissesa”, wywołuje też asocjacje z Dantejskim „Piekłem” – książka podzielona została na dziewięć kręgów. Nagły przeskok z trzeciego w siódmy (dziennik-pamiętnik mieszkańca XX wieku) sprawia co prawda wrażenie nieuzasadnionego, niemniej wydaje się, że kończące trzeci krąg słowa lekarza – jednego z autorów „Corpus Hermeticum” – mogą przerzucać pomost do naszych czasów oraz tłumaczyć, dlaczego ta nieaktualna doraźnie (w momencie wydania) powieść ma wciąż aktualną wymowę: „A cóż może być dla ludzkiej istoty uwięzionej w nawiedzanym przez demony podksiężycowym świecie cenniejsze, cóż bardziej jej potrzebne, jak nie owo szukające sobie drogi poprzez wieki i eony wezwanie: Spójrz, kim jesteś. Przypatrz się sobie dobrze” („Z.”, s. 171).
Literatura:
Cieślikowska T.: „Pisarstwo Teodora Parnickiego”. Warszawa 1965.
Czermińska M.: „Autobiograficzny trójkąt. Świadectwo, wyznanie i wyzwanie”. Kraków 2000.
Czermińska M.: „Teodor Parnicki”. Warszawa 1974.
Dąbrowski M.: „Postmodernizm: myśl i tekst”. Kraków 2000.
Domańska E.: „Wokół »Metahistorii«”. W: H. White: „Poetyka pisarstwa historycznego”. Red. E. Domańska, M. Wilczyński. Wyd. 2. popr. i uzup. Kraków 2010.
Gondowicz J.: [Głos w dyskusji]: „Archiwa. Ocalona biblioteka prof. Porębskiego. Rozmowa z J. Porębskim, T. Fiałkowskim, R. Krynickim, M. Poprzęcką, J. Gondowiczem”. „Dwutygodnik” 2011, nr 61, https://www.dwutygodnik.com/artykul/2445-archiwa-ocalona-biblioteka-prof-porebskiego.html [dostęp: 13.05.2022].
Hassan I.: „Toward a Concept of Postmodernism”. W: „A Postmodern Reader”. Eds. J. Natoli, L. Hutcheon. Albany 1993.
Jarosiński Z.: „Proza dokumentu osobistego”. W: „Sporne sprawy polskiej literatury współczesnej”. Red. A. Brodzka, L. Burska. Warszawa 1998.
Jarzębski J.: „Kariera autentyku”. W: tegoż: „Powieść jako autokreacja”. Kraków 1984.
Kandziora J.: „Zmęczeni fabułą. Narracje osobiste w prozie po 1976 roku”. Wrocław 1993.
Łebkowska A.: „Fikcja jako możliwość. Z przemian prozy XX wieku”. Kraków 1998.
Madejski J.: „Literatura akademicka”. „Pogranicza” 2008, nr 2.
Nycz R.: „Sylwy współczesne. Problem konstrukcji tekstu”. Wrocław 1984.
Nycz R.: „Tropy »ja«. Koncepcje podmiotowości w literaturze polskiej ostatniego stulecia”. „Teksty Drugie” 1994, z. 2.
„Podręczny słownik terminów literackich”. Red. J. Sławiński. Warszawa 2002.
Porębski M.: „Z. Po-wieść”. Warszawa 1989.
Scholes R.: „Fabulatorzy”. „Pamiętnik Literacki” 1972, z. 4.
Wat A.: „Moralia”. W: tegoż: „Dziennik bez samogłosek”. T. 2, Oprac. K. Rutkowski. Londyn 1986.
Zimand R.: „O literaturze dokumentu osobistego w ogóle, a o diarystyce w szczególności. W: tegoż: „Diarysta Stefan Ż.”. Wrocław 1990.
Niniejszy szkic stanowi przeredagowaną, poprawioną i nieco okrojoną z przypisów wersję artykułu, który pod tym samym tytułem został opublikowany w niedostępnym już internetowym czasopiśmie kulturalno-naukowym Wydziału Filologii Polskiej i Klasycznej UAM „Podteksty” (2011, nr 3/4). Zarazem ów tekst składa się z fragmentów książki „Poszukiwacz sensu wśród strzępków historii. Wokół »Z. Po-wieści« Mieczysława Porębskiego”, która ukaże się w Wydawnictwie Uniwersytetu Śląskiego na początku 2023 r.
Ze względu na nikłą obecność omawianego utworu w szerszej świadomości czytelniczej można by tutaj oczekiwać przybliżenia jego fabuły, rozciągniętej na 500 gęsto zadrukowanych stron. Tymczasem, jak żartobliwie zauważył Jan Gondowicz (2011), autor napisał „powieść, której streszczanie zadawane jest w piekle najgorszym grzesznikom humanistyki”. Rozważając, o czym traktuje owa książka, nie da się abstrahować od kwestii, czym ona miałaby i może być oraz kim jest (był/będzie) ukryty pod kryptonimem bohater tytułowy. Prowizoryczna odpowiedź na drugie pytanie mogłaby brzmieć: istotą wędrującą przez dzieje i odradzającą się w kolejnych wcieleniach niczym legendarny Żyd Wieczny Tułacz (Ahaswer) lub Król-Duch. To, co ma do przekazania między swoim pojawieniem się a zniknięciem, wyrażone zostało na rozmaite sposoby, z odwołaniem do różnych – by posłużyć się terminologią Gérarda Genette’a – architekstów. Stąd widoczna już na pierwszy rzut oka heterogeniczność „Z.”, która zresztą nie dziwi, skoro gros XX-wiecznych powieści przybrało postać hybrydalną – łączy w sobie m.in. szkic historyczny, autorefleksję warsztatową, esej, dziennik, pamiętnik, rozprawę naukową, traktat filozoficzny, zapis snu, wizję poetycką, opis podróży i manifest polityczny (zob. np. Czermińska 2000: 269). Porębski wyzyskał niemały repertuar konwencji często sprzęganych we współczesnej prozie, twierdzę jednak, że z ich zestawienia nie powstała tylko forma brulionowa, fragmentaryczny amalgamat kulturowych „resztek” – rozwiązanie to ma sprzyjać bardziej wszechstronnemu, adekwatnemu ujęciu historii. Nawet w konkretnych partiach książki nie należy się dopatrywać dowolnej jukstapozycji wielu elementów, mamy tu raczej do czynienia z paroma spoistymi wewnętrznie, ale i powiązanymi ze sobą całostkami. Jakkolwiek kluczowe dla szeroko pojętego modernizmu rozbicie form odzwierciedla problematyczność reprezentacji (uobecnienia) nie-rozbitej rzeczywistości, autor „Z.” podejmuje badanie multiplikujących się znaków i struktur oraz próbę ukazania w ich kalejdoskopie czegoś nie tylko istotnego, lecz także – pomimo wszystko – istotowego.
Zasadniczą część książki zajmuje dialog, który – z uwagi na wyeksponowanie jednego rozmówcy i zaledwie pomocniczą rolę drugiego – przypomina wywiad rzekę. Kim są jego uczestnicy? Odpowiedzi na to pytanie nie udziela jakiś tekstowy komentator kwestii bohaterów; brak tutaj tradycyjnie pojmowanego narratora, a „narracja” toczy się w obrębie poszczególnych wypowiedzi. Warto przy okazji dostrzec zbieżność z praktykami Teodora Parnickiego, w którego przypadku nieraz podkreślano niemal zupełne wyrugowanie narratora i emancypację postaci w kierunku bohaterów dramatu (zob. np. Cieślikowska 1965: 214), aczkolwiek w powieści Porębskiego wyizolowanie interlokutorów z kontekstu sytuacyjnego zostało posunięte do granic – niekiedy wydają się czystymi świadomościami. W perspektywie całości można wywnioskować, że głównym podmiotem mówiącym jest ów tajemniczy Z., którego w końcowej odsłonie powieści nadawca quasi-listów (i najpewniej porte-parole autora) nazywa „naszym rozmówcą”, „rozmówcą naszego narratora”. Jak z kolei wolno scharakteryzować tegoż „narratora” (lub raczej: kogoś przeprowadzającego wywiad z protagonistą)? On najprawdopodobniej nie podróżuje przez dzieje, jawi się jako współczesny (autorowi zewnętrznemu) myśliciel, który prowokuje do wynurzeń tytułowego bohatera, świadomego swych poprzednich inkarnacji. Ów „drugi głos” nie tylko podtrzymuje rozmowę (tj. odgrywa rolę fatyczną), bez wątpienia nie jest naiwnym słuchaczem, ale równym partnerem dialogu – wykazuje się podziwu godną erudycją, dopytuje o szczegóły. Zakres wiedzy obydwu przedstawia się wszakże niejasno:
– [...] Zwłaszcza jeśli pamięta się tyle, ile ja muszę, nie muszę – chcę, chciałbym pamiętać.
– Poczynając od?
– Wiesz przecież. Znamy się dość długo.
– Nie tak długo, jak sięga twoja pamięć.
– To zależy. (Porębski 1989: 51 [dalej jako „Z.” z numerem strony])
Jak sądzę, ostatecznie można wysnuć dwie niewykluczające się konkluzje odnośnie do relacji łączącej obie postacie. Primo: quasi-dziennikarz byłby historykiem, którego „pamięć” częściowo pokrywa się z pamięcią Z. – jego wiedza o przeszłości zapośredniczona jest w przekazach takich jak opowiadanie głównego bohatera. Notabene, ten ostatni istotnie dysputuje z pewnym historykiem na jednym z „niższych pięter” opowieści (ma ona bowiem charakter szkatułkowy, a rozmowy z innymi postaciami przywoływane przez protagonistę, z racji braku graficznego wyodrębnienia, jeszcze komplikują lekturę). Sam Z. w owym „suplementowym” epizodzie zaprezentowany został jako filozof i egzegeta; przeważnie zresztą wciela się w poszukiwaczy zasady rzeczywistości, uwikłanych w przenikające się prądy religijno-misteryjne i myślowe. Ale także on w projektowanej na oczach czytelnika roli z XXVI wieku okazuje się spoglądającym wstecz historykiem.
Stąd secundo: niby-dziennikarz oraz jego interlokutor byliby jedną i tą samą osobą. Wyjaśniłby się przy okazji zapis każdej przytaczanej rozmowy w identyczny sposób jak nadrzędnej – wszystkie one są wątkami wewnętrznego dyskursu bohatera. „[...] nikt nie jest nigdy sam i ciągle w nim ten dialog” („Z.”, s. 183] – to stwierdzenie nie odnosi się wyłącznie do poglądów Carla Gustava Junga referowanych na kartach powieści. Jak zauważył Aleksander Wat (1986: 35) w „Moraliach”: „Myślę, to znaczy: prowadzę dialog ze sobą. Wszelkie myślenie zatem zakłada rozszczepienie »ja« na innego rzędu »ja« – »nie-ja«. Monolog wewnętrzny czy wypowiadany jest tylko pewną formą retorycznego dialogu – kogoś przekonywam, komuś się przeciwstawiam [...]”. W utworze Porębskiego oscylację między ego a alter ego można określić mianem solilokwium, szczególnie jeśli rozumiemy przez nie „monolog, który ma charakter rozmowy z samym sobą; roztrząsania podmiotu, który pragnie dociec sensu [podkr. – K.Sz.] swojej postawy duchowej” („Podręczny słownik…” 2002: 285).
Właśnie poszukiwanie sensu w zwierciadle historii trzeba uznać za jeden z wyróżników „Z.” niepozwalających zaliczyć tej książki automatycznie do ludycznych płodów postmodernizmu, które nie roszczą sobie praw do tworzenia, a zwłaszcza odkrywania jakichś całości czy fundamentów. Niemniej nie jest to hieratyczne, spetryfikowane Dzieło (w ujęciu Rolanda Barthes’a z „Od dzieła do tekstu”); Porębski często sięga po ironię, choćby w następującym przełamaniu anachronizmem konwencji wspomnienia, które winno wszak dotyczyć życiorysu osadzonego w konkretnych ramach czasowych:
– Znałeś i Platona?
– Spotkałem go, gdy był jeszcze młodzieńcem.
– A Sokrates? Słuchałeś jego obrony?
– W radio. Czytał ją Jaracz. Pamiętam jak dzisiaj. („Z.”, s. 97–98)
W tym świetle dyskusyjne okazują się zarówno chronologiczne „sprawozdanie” z kolejnych inkarnacji, jak i wzmiankowana we wstępie wielość głosów. Nie należy się sugerować Bachtinowską koncepcją polifoniczności, skoro bowiem Z. i quasi-dziennikarz mogą być tożsami, tym bardziej wszystkie gmatwające się idee i poglądy podlegają syntezie, aczkolwiek są rozproszone w pryzmacie mnóstwa lustrzanych odłamków – syntetycznych biografii różnych wcieleń odradzającego się bohatera. Trafniejsze przeto byłyby asocjacje z chwytem dialogu urojonego, chętnie eksploatowanym przez Parnickiego. Prosta opozycja (?) „ja” i „nie-ja” rozszczepia się na wielość. A ponieważ poszukiwanie sensu w dialogu odbywa się na zasadzie indukcji, nie dedukcji, Porębski podejmuje się syzyfowej pracy gromadzenia jak najliczniejszych głosów przeszłości, konfliktów światopoglądowych, nośnych idei, przełomowych momentów, które rzutowały na bieg zdarzeń i w których również współczesny spadkobierca cywilizacji europejskiej mógłby odpoznawać składowe swej tożsamości.
Niebezpodstawne będzie ponowne dostrzeżenie analogii do autora „Słowa i ciała”: „Wysiłek ogarnięcia wszystkiego odnotowujemy także, rekonstruując mapę i chronologię świata przedstawionego [...] [powieści Parnickiego – K.Sz.]. Obejmuje on przecież dwa tysiące lat różnych kultur rozmieszczonych na całym niemal globie [...]; najgłębszy sens jego pisarstwa to pragnienie przetworzenia całego świata, całej historii, całej literatury i teologii w materię tworzonego dzieła. Autobiografia duchowa, zapis dziejów świadomości tworzącej, [...] jest tylko soczewką skupiającą to niemożliwe do ogarnięcia wszystko” (Czermińska 1974: 163). Deklaracja chęci „spisania wszystkiego” występuje też np. u Mirona Białoszewskiego, Leopolda Buczkowskiego czy Tadeusza Różewicza, lecz o ile u nich przekłada się na niejednorodne „okruchy”, formy kolażowe i wymykające się organicznej całości (zob. Nycz 1984: 34), o tyle w tym przypadku nie bez kozery tytuł „Z. Po-wieść” brzmi niczym „spowiedź” – cała treść sprawia wrażenie spowiedzi cywilizacji europejskiej, a zarazem jej summy, traktatu-kompendium. Czy nie jest to chybiona próba? Jak konstatuje Mieczysław Dąbrowski (2000: 157) w jednym z niewielu omówień utworu: „Autor obawia się, że wyszła z tego książka »profesorska«, co, niestety, trzeba z żalem potwierdzić: ogromna erudycja, podana w encyklopedycznym stylu, zaszkodziła niewątpliwie czytelności tekstu”. (Notabene, pisząc „autor”, badacz ma na myśli nie jakiś zewnętrzny, metaliteracki komentarz Porębskiego na temat powieści, ale słowa nadawcy zamieszczonych w niej quasi-listów: „Nie wiem, co z tego wszystkiego razem wyszło, może jeszcze jedna taka profesorska literatura, tyle że bez przypisów i odsyłaczy” [„Z.”, s. 448]). Użyty przez Dąbrowskiego epitet „profesorska” nie oznacza tu oczywiście tzw. powieści uniwersyteckiej (campusowej). Niemniej warto zauważyć, że Jerzy Madejski (2008: 6), wymieniając synonimiczne określenia owej odmiany gatunkowej, wyróżnia pośród nich również nazwy „uwzględniające miejsce bohaterów w strukturze uniwersyteckiej (Proffessorromane)” i dodaje: „Powieść profesorska byłaby zatem szczególną odmianą powieści rozwojowej [podkr. – K.Sz.] (Bildungsromane)”.
Trudno wszakże dostrzec rozwój w metempsychozie Z., skoro już w pierwszym (?) wcieleniu osiąga on rangę egipskiego arcykapłana-maga. Wewnętrznej ewolucji ulega raczej podmiot snujący wspomnienia z przedwojennej młodości i lagru; osoba, którą czytelnik – zakładając, niezależnie od braku jawnych personaliów, tożsamość instancji mówiących – identyfikuje z nadawcą korespondencji wplecionej w powieść, nade wszystko zaś – z samym Porębskim. Wspomnienia te wykorzystują formułę dziennika (narrator szybko przechodzi od chwili bieżącej do retrospekcji i relacji w czasie przeszłym); rozpoczynają się 25 czerwca 1976 (punkt wyjścia stanowi wybuch strajków robotniczych i zamieszek w Radomiu), a kończą razem z tym rokiem. Podobne splecenie form nie jest, naturalnie, ewenementem: pokrewieństwo gatunkowe i płynność granic w obrębie tzw. literatury dokumentu osobistego wskazywał choćby Roman Zimand (1990: 13–14).
Zgodnie z powszechną opinią listy, autobiografie, dzienniki winny łączyć przeciwieństwo zmyślenia z interesującą fabułą, lecz status takich gatunków użytkowych czy paraliterackich sam w sobie pozostaje dwuznaczny; kiedy zaś zostają pozbawione autonomii i włączone w utwór fabularny, napięcia między referencjalnością a regułami opowieści fikcyjnej jeszcze się potęgują. Teksty tego rodzaju stwarzają przeto wyzwanie, które w omawianej partii „Z.” dodatkowo utrudnia awangardowy zabieg usunięcia interpunkcji. Niemniej autor zachował kropki orientujące czytelnika w podziałach międzyzdaniowych, wyodrębnione są kwestie innych osób, a jeśli bliżej spojrzeć na fragmenty zapisane w taki sposób, można dostrzec, że nie mamy do czynienia z potokiem składniowym, strumieniem świadomości (konkretnie z bezpośrednim monologiem wewnętrznym), raczej z łamigłówką na kształt szkolnego zadania: „wstaw przecinki w odpowiednie miejsca”. Zrazu zdaje się to bardziej irytować niż nieść pewne implikacje poznawcze, jak np. rozczłonkowanie wiersza na wersy według zasady emocyjnej.
Czy jednak chodzi wyłącznie o igranie z przyzwyczajeniami czytelników? Urywek, w którym pominięto przecinki, pojawia się, gdy narrator rozważa „logikę organizacji geometrię strachu” („Z.”, s. 176) państwa pruskiego; w konsekwencji opisy niemieckiej sztuki i przyrody tych ziem mieszają się z grozą wojny na podobieństwo koszmaru. Dłuższy passus bez przecinków obejmuje reminiscencje z dzieciństwa oraz młodości i można zaryzykować tezę, że przyśpieszony w ten sposób, swobodny, choć niepozbawiony rygorów bieg słów stanowi niejako analogon niepohamowanej pasji odkrywania. Fragment poświęcony dysputom z kolegą Henrykiem wygląda niczym streszczenie teorii rozmaitych myślicieli ad usum Delphini i tu istotnie zrozumiały byłby zarzut encyklopedyzmu; warto jednak pamiętać, że to, co obecnie uważa się za klasyczne koncepcje filozoficzne czy psychologiczne, w latach 30. XX wieku było objawieniem wywołującym ferment wśród młodzieży. Dlatego tekstowe unaocznienie przerzucania się przez nią modnymi formułkami (m.in. freudyzmu) ostatecznie sprawia wrażenie trafnej i znajduje potwierdzenie w wielu przykładach ówczesnej prozy obyczajowej.
Czy da się młodzieńcze zapędy i wynurzenia sensownie powiązać z niepojętością doświadczenia obozowego? Zwornikiem takim jest w książce Porębskiego – jak łatwo się domyślić – Z., którego jedno z wcieleń towarzyszyło narratorowi quasi-pamiętnika w owych latach. W tej najbardziej autobiograficznej części utworu występuje on na równych prawach z Irką, Jerzym czy profesorem M.; można więc doszukiwać się w zagadkowej literze zaszyfrowanego nazwiska. Pamiętać wszakże trzeba, że w tzw. literaturze dokumentu osobistego kryptonimowanie prawdziwych postaci (aż do nierozpoznawalności) stanowi metodę, po pierwsze, eliminowania niepotrzebnej faktografii na rzecz „czystych” rozmów, idei wypreparowanych z doraźnych kontekstów, po drugie zaś, wyodrębnienia i ochrony prywatnego świata autora, np. kręgu najbliższych. Tymczasem „Z.” przypomina kryptonim operacyjny jakiegoś „człowieka bez właściwości”, być może – tajnego agenta.
Wyobrażenie owego wiecznego tułacza rzutowane jest też w przyszłość, co następuje w ostatniej części powieści. Zawiera ona zbiór listów do „Drogiego T.”, w którym nietrudno rozpoznać Tadeusza Różewicza – bliskiego przyjaciela Porębskiego (co oczywiście wpływa na identyfikację nadawcy korespondencji z autorem zewnętrznym). Pozycja odbiorcy listów przedstawia się jednak problematycznie. Zwrot do rzeczywistego, konkretnego adresata zdaje się zaledwie pretekstem do swoistego autokomentarza, jakim od pierwszych linijek jest ten w dużej mierze metaliteracki fragment książki. Niemal brak w nim bowiem tradycyjnych wytycznych epistolografii oprócz powtarzanego nagłówka, typowego pożegnania w pierwszym, sygnału nawiązania do ciągłości korespondencji w drugim liście („Dzięki za kartkę”) czy wtrętu z detalem charakteryzującym adresata: „(A swoją drogą, to nigdy jeszcze nie widziałem cię z parasolem. Ciekawe)” („Z.”, s. 456). Niekiedy „list” urywa się w połowie zdania, a dokończenie rozpoczyna się kolejną apostrofą. Czytamy wprawdzie: „Daruj lukę w korespondencji, ostatniego listu nie zdołałem dokończyć, a więc i wysłać” („Z.”, s. 453), lecz można powątpiewać, czy w ogóle były one wysyłane, czy może to zwyczajna konwencja służąca celom autotematycznym. Zamiast wypowiedzi o intymnym, personalnym nacechowaniu, ukierunkowanej na adresata, otrzymujemy tutaj powieść in statu nascendi: streszczenia potencjalnych wariantów zakończenia, pomysły dotyczące dalszych wcieleń protagonisty, a także objaśnienie „dotychczasowej” zawartości książki. Mniej nachalne wydaje się przecież tłumaczenie swoich założeń przyjacielowi niż odbiorcy wirtualnemu, chociaż uwagi typu: „Ktoś, kto by to czytał, mógłby sądzić […]” („Z.”, s. 461) sugerują uwzględnianie przez narratora odbiorców całego tekstu w nie mniejszym stopniu aniżeli „Drogiego T.”. Czyżby autor bał się niezrozumiałości? W klasycznym już szkicu „Kariera autentyku” Jerzy Jarzębski (1984: 346) zaznaczał: „Nowa sytuacja prozy w drugiej połowie XX wieku polega więc nie na tym, że [...] wprowadzono niefikcyjne elementy do dzieł literackich, ale raczej na zachwianiu konwencji regulującej [...] punkt zerowy i ilościowym wzroście grupy utworów, które ostentacyjnie operują światem-hybrydą o niejasnym statusie ontologicznym, światem wymagającym – w braku uzasadniającej jego kształt konwencji – wsparcia w autotematycznych komentarzach odautorskich”. W „Z.” niejasność tekstu literackiego koreluje z niejasnością historii doświadczanej przez bohaterów – obie sfery domagają się hermeneutycznej wykładni.
„Upowieściowienie” postaci autora „Niepokoju” pozwala też na odwołania do jego idei bliskich samemu Porębskiemu. Różewiczowska diagnoza kultury, stale aktualizowana, staje się odskocznią do rozważań futurologicznych, prowadzonych częściowo w konwencji science fiction. Niejednorodny jest również czas narracji, szczególnie właśnie w partii epistolarnej: chwilami otrzymujemy tutaj referowanie dopiero spodziewanych zdarzeń w czasie przeszłym, kiedy indziej narrację uobecniającą (preasens), to znów deliberacje w futurum. Narrator nie kryje, że ową przyszłość sam ustanawia lub zaledwie o niej domniemywa – ewentualna realność zdaje się przeto zależna od aktu imaginacji – lecz usprawiedliwia się truizmem, że od myślenia o niej nie sposób się człowiekowi uwolnić. „Jaka przyszłość to była, o tym do-wiemy się, też nigdy do końca i ze wszystkim, dopiero potem, gdy i ona będzie już tylko czasem przeszłym [podkr. – K.Sz.]. Sprawa nie jest jednak beznadziejna. Bo przecież ktoś tam trzymać musiał w dłoni jeden z takich kamyków. I go rzucić. Rzucić w samą porę. Rozmówca mojego narratora? Czemu by nie. Powiedzmy, że tym razem urodzony zgodnie z Herodotem w roku 2454. Kim był (będzie) wtedy? Powiedzmy, że właśnie ekspertem od spraw wyżywienia” („Z.”, s. 465). W owym „powiedzmy” i innych sygnałach wyłącznie potencjalnego charakteru opisywanych wersji zdarzeń uwidacznia się koncepcja światów możliwych w literaturze, zwłaszcza historycznej (zob. Łebkowska 1998). Czy można w takim wypadku znaleźć nić przewodnią tej książki – a zarazem wszystkich odmian pisarstwa zużytkowanych w niej przez autora – poza wydumaną jednością wymyślonego (choć w części mającego dla swych inkarnacji realne odpowiedniki) Z.?
Jeżeli zwornik „wszystkiego” w powieściach Parnickiego upatruje Czermińska (1974: 163) w dziejach świadomości artysty, to analizowaną tu autobiografię duchowo-intelektualną Porębskiego należałoby nazwać „dziejami świadomości historycznej”, czyli indywiduum żyjącego nie tyle pisaniem, ile poznawaniem determinant własnego zakorzenienia w czasie. Dzięki urozmaiconej genologicznie strukturze następuje tu scalenie kilku zagadnień, które Jarzębski (1984: 355) uznał za znamienne dla form paraliterackich: „Z literatury faktu: kwestia relacji pomiędzy prawdą indywidualnego, autentycznego zdarzenia – a prawdą świata jako całości; z autobiografizmu: pytanie, czy w nas samych, w naszych życiowych przypadkach nie tkwi czasem uniwersalny klucz do wszelkich wydarzeń; z autotematyzmu wreszcie: problem warunków kreacji powieściowego świata, kłamstwa literackich konwencji i jego przełamywania. Wszystkie te trzy kierunki pytają w gruncie rzeczy o [...] możliwości realizmu (jeśli tak tu nazwiemy po prostu ujęcie wywodzące obiektywną prawdę o porządku świata [podkr. – K.Sz.] z partykularnej wizji bohatera-jednostki)”. Można przyjąć, że wplecenie w powieść „zapisu życia” służy zarówno od-twarzaniu biografii, prze-twarzaniu konstrukcji literackiej (w celu zwiększenia jej adekwatności), jak i do-twarzaniu prawdy (własnych czasów, indywidualnego losu, myśli). Aby życie mogło odpowiadać tej prawdzie, musi zstąpić do literatury, gdyż ona właśnie w cząstce zdolna jest wyrażać – symbolizować – całe uniwersum.
Czy powyższe tłumaczenie wystarczy jednak, by przejść do porządku nad heterogenicznością „Z.”? Czerpanie przez Porębskiego z gatunków otwartych, dokumentarnych i paraliterackich (list, pamiętnik, esej) wskazuje na pokrewieństwo tego utworu z wyodrębnionymi przez Ryszarda Nycza (1984: 33) sylwami współczesnymi, lecz trzeba by poszukać swoistej dlań zasady porządkującej. Na pozór tekst książki robi wrażenie zlepku epizodów, efektu „recyklingu” (w duchu Różewicza), powieści worka, co momentami zakłóca komunikatywność, niemniej autor nie zastosował takiego ostrego montażu, by epatować czytelnika rozległym repertuarem możliwości tekstotwórczych. Pojęcie „powieść worek” padło celowo, istotne będzie tu bowiem skojarzenie z autorem Pożegnania jesieni: „Witkacy pisał o swoim bohaterze, iż odczuwa życie, »jadąc ventre à terre po punktochwili« – a więc najbliżej niego, jak tylko można. Punktochwila to właśnie moment, z którego obserwujemy i który pozostaje nieruchomy, gdy wokół zmieniają się dekoracje” (Gondowicz 2011). W tym świetle warto spojrzeć na względność planów czasowych. Wspomnianą punktochwilą (praesens) jest dla Porębskiego czas, kiedy dokonuje swej bilansującej refleksji. Dlatego „Z.” jawi się jako pewnego rodzaju testament, sumaryczna wizja historyczności – z jednej strony wyrażona różewiczowskim „głosem anonima”, z drugiej taka, w której pragnie się ocalić fenomen własnego, niepowtarzalnego losu przed miażdżącym walcem Historii.
Niniejszemu imperatywowi może uczynić zadość przefiltrowanie (po)głosów przeszłości przez świadomość myśliciela, która prócz odbierania także reinterpretuje sekwencje zdarzeń: nieustannie przenosi się w inną osobę czy sytuację historyczną, lecz nie poznaje ich wyłącznie za pośrednictwem dokumentów, dzieł oraz wspomnień, tylko angażuje w ów proces swoje wyobrażenia, by przepracować je intelektualnie. W rezultacie przepaść między fikcją a literaturą dokumentu osobistego okazuje się niezbyt rozległa – właśnie za sprawą refleksyjnej, porządkującej świadomości. (Warto tu przytoczyć stwierdzenie Czermińskiej [2000: 18], która zaprezentowawszy trzy sąsiadujące regiony – literatury faktu, prozy dokumentu osobistego i eseju, zauważa: „[...] eseizacja wydaje się dążeniem skierowanym odmiennie nie tylko od intymizmu, ale i od dokumentarności, polega bowiem na intelektualnym opracowaniu surowych danych, jest ruchem ku interpretacji. Idąc dalej i dalej w stronę świata myśli coraz bardziej swobodnej, coraz śmielej stowarzyszonej z wyobraźnią, można opuścić terytorium eseju i dojść do kreowania fikcji – a więc przez inne pogranicze wyjść z obszaru prozy niefikcjonalnej i powrócić do dawnego centrum, do literatury tworzącej światy zmyślone”).
Co trzeba podkreślić, „porządkująca świadomość” nie dyktuje praw absolutnych, nie narzuca niepodważalnej wersji zdarzeń: oddając głos(y) Z., ogranicza się do komentarzy i interpretacji, dokonuje dyskursywnych uogólnień zawsze z konkretnej perspektywy. W utworze Porębskiego napotykamy więc różne poziomy percepcji i artykulacji (po metaliterackość włącznie), a na pierwszy plan raz po raz wysuwa się bądź uczestnik-świadek epoki (zapis indywidualności), bądź mieszkaniec Biblioteki (drobiazgowy zapis lektur, multum reminiscencji i aluzji). Trudno nie przywołać tu figury syllepsis, zastosowanej przez Nycza (1994: 7–27) do nazwania jednej z literackich konstrukcji podmiotowości – takiej mianowicie, która byłaby zarówno autentyczna, jak i powieściowa, w której autor staje się bohaterem, równocześnie zaś opowieść traci status całkowicie fikcyjnej.
Dostrzegalna w „Z.” sylwiczna varietas może być zatem rozumiana w kategoriach wariacji na temat (tekstowego) uwikłania w historię. Zarazem nie określiłabym owej powieści mianem antysystemowej „kontrencyklopedii”, które krakowski uczony nadał współczesnym sylwom (zob. tenże 1984: 33). Jak pokazuje jej konstrukcja, byłaby raczej encyklopedią, w znaczeniu etymologicznym: grec. en kýklos paideía – ‘w obrębie + okrężnej/ogólnej + wiedzy’, co jednak bynajmniej nie sprowadza się do konstatacji, że „[t]eoretyczna świadomość chwytów postmodernistycznej estetyki pozwoliła mu [Porębskiemu – K.Sz.] zakończyć tę powieść zgodnie z najlepszymi wzorcami literatury autoreferencjalnej, bez początku i końca, tekstu-zaczarowanego koła, swoistego literackiego perpetuum mobile” (Dąbrowski 2000: 157). Wszak nacisk w „Z.” położony został na diachronię, nie zaś na symultaniczność i „wieczne teraz”, a perspektywa hermeneutycznie pojmowanej dziejowości odsyła do „autentyku” (tj. zarówno pisania o sobie, jak i naocznego świadectwa) oraz pozwala przełamać dychotomię historia – współczesność. Niemniej nieuniknione okazuje się pytanie o zakres mocy demiurga przysługującej autorowi: jak mierzy się on z bezradnością wobec tego, co zewnętrzne, co się po prostu przydarza, a co ujęte w literaturze, utraciwszy nagą bezpośredniość, ma już inny wydźwięk aniżeli w życiu? Czy wszelkie poszukiwania sensu w historii są płonne i pozostaje funkcja jej glosatora, komentatora? Zauważmy, że przecież analizowana książka nie należy do przykładów „zmęczenia fabułą” (zob. Kandziora 1993), wręcz przeciwnie – obok „sprawozdawcy z autopsji” występuje niezmordowany fabulator, choć jego opowieści, inaczej niż w rozważaniach Scholesa (1972: 251–269), nie można by scharakteryzować jako operujących m.in. zajmującą treścią, kunsztowną formą, czarnym humorem i alegorycznością.
Mimo wszystko Porębski, choć świadom roli „od-twórcy”, nakreśliwszy pewien (o)środek powieści (zasadnicza jedność europejskiej kultury i cywilizacji, ponadczasowa conditio humana), dystansuje się od uznawania jej za przejaw postmodernistycznego eklektyzmu w służbie zabawy i parodii. Gdyby odwołać się słynnego zestawienia Ihaba Hassana (1993: 280–281) modernizmu i postmodernizmu, do omawianej powieści dałoby się odnieść nawet więcej cech znajdujących się po lewej stronie: conjunctive prędzej niż disjunctive, purpose niż play, synthesis niż antithesis, centering niż dispersal, paradigm i selection niż syntagm i combination (gdyż to, co łączone, jest wpierw starannie dobrane), Symbolism niż Dadaism, wreszcie prędzej grand histoire niż petit histoire oraz narrative aniżeli antinarrative. Jeśli za Haydenem White’em przyjmiemy, że historia stanowi zwłaszcza określony stosunek do przeszłości, ufundowany na strukturze szczególnej „narracyjnej prozy dyskursu” (zob. Domańska 2010: 14), to od-powiadać jej (w sensie podjęcia rozmowy oraz oddania sprawiedliwości) może właśnie narracja. I to narracja „wielka”, całościująca, a z konieczności też wielogłosowa, podmiot bowiem – do czego odkrycia przyczynili się m.in. Freud i Nietzsche – daremnie chciałby być jednością.
W pewnym momencie interlokutor zwraca się do Z. jako Timajosa: „Bo jeśli w twoich ówczesnych poglądach pomieszało się tak dokładnie wszystko, to w istocie, nie byle jakiego trzeba by było sita i bardzo długo nim potrząsać, żeby to jakoś w końcu porozdzielać, komu należy, przypisać i uporządkować” („Z.”, s. 99). Jak wolno sądzić na podstawie lektury, Porębski pragnie jednak porządkować za pośrednictwem tekstu – na ile to możliwe – po pierwsze, własne życie, po drugie, jego miejsce w całości dziejów. (W tym kontekście interesująca jest polemika Zbigniewa Jarosińskiego z Andrzejem Cieńskim, autorem „Pamiętników i autobiografii światowych”, według którego memuary mogą być „próbą ustrukturalizowania swego życia przez pisanie” – zdaniem Jarosińskiego [1998: 329] pisze się je, ponieważ owo życie już się uporządkowało).
Warto powtórzyć, że montaż części składowych omawianego utworu nie opiera się na dowolnych ewokacjach, lecz na precyzyjnej architektonice. Przypomina ona niekiedy „Ulissesa”, wywołuje też asocjacje z Dantejskim „Piekłem” – książka podzielona została na dziewięć kręgów. Nagły przeskok z trzeciego w siódmy (dziennik-pamiętnik mieszkańca XX wieku) sprawia co prawda wrażenie nieuzasadnionego, niemniej wydaje się, że kończące trzeci krąg słowa lekarza – jednego z autorów „Corpus Hermeticum” – mogą przerzucać pomost do naszych czasów oraz tłumaczyć, dlaczego ta nieaktualna doraźnie (w momencie wydania) powieść ma wciąż aktualną wymowę: „A cóż może być dla ludzkiej istoty uwięzionej w nawiedzanym przez demony podksiężycowym świecie cenniejsze, cóż bardziej jej potrzebne, jak nie owo szukające sobie drogi poprzez wieki i eony wezwanie: Spójrz, kim jesteś. Przypatrz się sobie dobrze” („Z.”, s. 171).
Literatura:
Cieślikowska T.: „Pisarstwo Teodora Parnickiego”. Warszawa 1965.
Czermińska M.: „Autobiograficzny trójkąt. Świadectwo, wyznanie i wyzwanie”. Kraków 2000.
Czermińska M.: „Teodor Parnicki”. Warszawa 1974.
Dąbrowski M.: „Postmodernizm: myśl i tekst”. Kraków 2000.
Domańska E.: „Wokół »Metahistorii«”. W: H. White: „Poetyka pisarstwa historycznego”. Red. E. Domańska, M. Wilczyński. Wyd. 2. popr. i uzup. Kraków 2010.
Gondowicz J.: [Głos w dyskusji]: „Archiwa. Ocalona biblioteka prof. Porębskiego. Rozmowa z J. Porębskim, T. Fiałkowskim, R. Krynickim, M. Poprzęcką, J. Gondowiczem”. „Dwutygodnik” 2011, nr 61, https://www.dwutygodnik.com/artykul/2445-archiwa-ocalona-biblioteka-prof-porebskiego.html [dostęp: 13.05.2022].
Hassan I.: „Toward a Concept of Postmodernism”. W: „A Postmodern Reader”. Eds. J. Natoli, L. Hutcheon. Albany 1993.
Jarosiński Z.: „Proza dokumentu osobistego”. W: „Sporne sprawy polskiej literatury współczesnej”. Red. A. Brodzka, L. Burska. Warszawa 1998.
Jarzębski J.: „Kariera autentyku”. W: tegoż: „Powieść jako autokreacja”. Kraków 1984.
Kandziora J.: „Zmęczeni fabułą. Narracje osobiste w prozie po 1976 roku”. Wrocław 1993.
Łebkowska A.: „Fikcja jako możliwość. Z przemian prozy XX wieku”. Kraków 1998.
Madejski J.: „Literatura akademicka”. „Pogranicza” 2008, nr 2.
Nycz R.: „Sylwy współczesne. Problem konstrukcji tekstu”. Wrocław 1984.
Nycz R.: „Tropy »ja«. Koncepcje podmiotowości w literaturze polskiej ostatniego stulecia”. „Teksty Drugie” 1994, z. 2.
„Podręczny słownik terminów literackich”. Red. J. Sławiński. Warszawa 2002.
Porębski M.: „Z. Po-wieść”. Warszawa 1989.
Scholes R.: „Fabulatorzy”. „Pamiętnik Literacki” 1972, z. 4.
Wat A.: „Moralia”. W: tegoż: „Dziennik bez samogłosek”. T. 2, Oprac. K. Rutkowski. Londyn 1986.
Zimand R.: „O literaturze dokumentu osobistego w ogóle, a o diarystyce w szczególności. W: tegoż: „Diarysta Stefan Ż.”. Wrocław 1990.
Niniejszy szkic stanowi przeredagowaną, poprawioną i nieco okrojoną z przypisów wersję artykułu, który pod tym samym tytułem został opublikowany w niedostępnym już internetowym czasopiśmie kulturalno-naukowym Wydziału Filologii Polskiej i Klasycznej UAM „Podteksty” (2011, nr 3/4). Zarazem ów tekst składa się z fragmentów książki „Poszukiwacz sensu wśród strzępków historii. Wokół »Z. Po-wieści« Mieczysława Porębskiego”, która ukaże się w Wydawnictwie Uniwersytetu Śląskiego na początku 2023 r.
Zadanie dofinansowane ze środków budżetu Województwa Śląskiego. Zrealizowano przy wsparciu Fundacji Otwarty Kod Kultury. |