
Marek S. Bochniarz, Sebastian Krzywak,
NIE NA TEMAT: #3 TEKST GŁÓWNY I PRZYPISY
A
A
A
Marek S. Bochniarz: Co lubisz robić najbardziej?
Sebastian Krzywak: Słuchać muzyki.
M.S.B.: Czego najbardziej nie lubisz?
S.K.: Może to nie jest z kategorii lubię/nie lubię, ale teraz – a w zasadzie to już od wielu lat – ciężko sobie wyobrazić coś straszniejszego niż obecna wojna.
M.S.B.: Czy masz ulubionego Polaka?
S.K.: Nie.
M.S.B.: Czy masz ulubioną Polkę?
S.K.: Kilka, mieszkamy razem.
M.S.B.: Jaka jest Twoja ulubiona galeria?
S.K.: Nie mam jednej ulubionej.
M.S.B.: Jakie jest Twoje ulubione muzeum?
S.K.: Gdy mam więcej czasu w Monachium, to lubię wracać do Brandhorst.
M.S.B.: Jaka jest Twoja ulubiona książka?
S.K.: Zawsze myślałem, że będę miał ulubione książki, do których będę regularnie wracał. Dlatego od lat kupowałem i gromadziłem. Teraz patrzę po grzbietach i jednak cały czas bardziej jestem ciekawy tych nieprzeczytanych.
M.S.B.: Zdanie napisane/wypowiedziane przez krytyka/krytyczkę na Twój temat/Twojej twórczości, które zapadło Ci w pamięć i się z nim zgadzasz.
S.K.: Ostatnio to: „W twórczości Krzywaka – »jak to w życiu bywa« – świat natury i świat technologii nie podlegają idealistycznej fuzji, lecz sąsiadują ze sobą. Walczą o dominację niczym tekst główny i przypisy w niezwykle wypracowanym elaboracie na temat absurdalnej współczesności”.
M.S.B.: Zdanie napisane/wypowiedziane przez krytyka/krytyczkę na Twój temat/Twojej twórczości, które zapadło Ci w pamięć i uważasz je za bardzo kuriozalne bądź niesłuszne.
S.K.: Były takie, ale przywołanie ich nic nie wniesie.
M.S.B.: Jakie było najdziwniejsze zdarzenie, które miało miejsce w Twoim artystycznym/galeryjnym życiu?
S.K.: Zaproszenie przez Roberta Kuśmirowskiego do udziału w wystawie i namalowanie na nią ogromnego obrazu na dobę przed otwarciem.
M.S.B.: Jaki masz stosunek do kuratorek i kuratorów? Pomagają czy przeszkadzają?
S.K.: Bez kuratora można pokazywać sobie obrazy w pracowni.
M.S.B.: Czy masz wadę, której chciałbyś się pozbyć, bo przeszkadza Ci w życiu?
S.K.: Przejmowanie się, chorobliwe.
M.S.B.: Czy popełniłeś w życiu działanie bądź pracę artystyczną, którą z perspektywy czasu zrobiłbyś inaczej?
S.K.: Nie. Jest oczywiście dużo obrazów, które namalowałbym inaczej, i cała masa, która wylądowała w koszu. Ale wierzę, że one musiały powstać, żeby powstały kolejne.
M.S.B.: Czy masz ulubiony obraz bądź działanie artystyczne, do którego wracasz myślami czy oczami?
S.K.: Będzie klasycznie. W 2008 roku widziałem w Kunsthalle w Hamburgu wielką retrospektywę Marka Rothko. Później często wracałem do niej w myślach. Szczególnie do ostatniej części wystawy, gdzie na ostatnim piętrze czekały ogromne czarno-szare, księżycowe obrazy, zestawione z obrazem Friedricha.
M.S.B.: Czy od małego zajmowałeś się sztuką?
S.K.: Nie chodziłem do liceum plastycznego, tylko ogólnokształcącego. Moment, gdy się szukało, co dalej, przychodził zwykle w trzeciej-czwartej klasie. Czasy były trochę inne. Kierunki na wydziałach artystycznych były bardzo oblegane. O jedno miejsce starało się dziesięć osób, stąd bardzo ciężko było się dostać. Mnie udało się dopiero za trzecim razem. Mimo że zawsze myślałem o malarstwie, to dwukrotnie próbowałem dostać się na grafikę – bo wymyśliłem sobie, że tam będzie łatwiej. Za trzecim razem postawiłem jednak wszystko na jedną kartę, na malarstwo, i się udało.

Sebastain Krzywak: „Bez tytułu 112”
M.S.B.: Jak wyglądały wtedy studia na Uniwersytecie Artystycznym w Poznaniu?
S.K.: W związku z tym, że na jednym roku było raptem siedem osób i ciężko było się dostać na uczelnię, to miało się poczucie, że jest się na studiach dość elitarnych. Sam proces studiowania też wyglądał odmiennie. Ten czas bardzo dobrze wspominam. Poznańska uczelnia od lat 80. wyróżniała się na tle innych. Można było bardzo swobodnie profilować swój kierunek, korzystając z tzw. pracowni wolnego wyboru, wybierać je i zmieniać.
Obecnie roczniki są znacznie większe, a poza tym więcej osób wybiera kierunki projektowe – grafikę, design, czy projektowanie wnętrz. Trudno byłoby mi jednak dokładnie porównać te dwie sytuacje, jest po prostu inaczej.
M.S.B.: Dlaczego jednak uparłeś się przy malarstwie?
S.K.: Wybory studiów nie były w moich czasach licealnych aż tak bardzo świadome. Chcieliśmy się po prostu zajmować sztuką. Nie było przecież w ogóle rynku sztuki. Stąd do uprawiania sztuki podchodziło się jak do przygody, a nie myślało się o tym jak o ścieżce kariery.
M.S.B.: To ile lat było u Ciebie tego malowania na uczelni?
S.K.: Malowaliśmy cały czas. Przychodziło się po prostu rano, w przerwie wychodziło na obiad do pobliskiego baru mlecznego i wracało do pracy. Mieliśmy też załatwione pozwolenie, aby zostawać na uczelni dłużej, więc siedzieliśmy do północy. I tak wyglądało siedem dni w tygodniu.
M.S.B.: Nie miałeś nawet wolnych weekendów?
S.K.: Nie było czegoś takiego, że jednego dnia się kończyło i miało się wolne. My tym po prostu żyliśmy. Gdy porównywaliśmy swoje zajęcia ze znajomymi, którzy studiowali w tradycyjnej formule uniwersyteckiej o określonej strukturze, porządku wykładów, to widzieliśmy, jak zgoła inaczej u nas to wyglądało. Totalnie inne studiowanie. Dziś w pewnym sensie nadal tak jest, ale trochę się już odchodzi od aż tak otwartej formuły.
M.S.B.: Czy te zmiany przyszły wraz z wymianą pokoleniową studentów, do których potrzeb i możliwości trzeba było dostosować ofertę edukacyjną?
S.K.: Myślę, że było kilka powodów. Jak już mówiłem, obecnie bardziej oblegane są kierunki projektowe. Sama uczelnia jest zresztą inna. Przez te lata bardzo się powiększyła i jest więcej możliwości studiowania za granicą. Za moich czasów dopiero to raczkowało. A to jest bardzo istotna, oczywista wartość dodana. Dziś można zacząć studiowanie na jednej uczelni, a skończyć na drugiej, w zupełnie innym miejscu.
M.S.B.: Ostatnio zdecydowałeś się na przeprowadzkę pracowni – wspominałeś, że głównym powodem było to, że już nie mieściłeś się ze swoimi zbiorami. Dotąd korzystałeś z osobnego budynku obok twojego domu. Teraz będziesz używać pracowni położonej daleko od mieszkania. Jakie masz pierwsze wrażenia? Czy takie rozdzielenie domu od pracy wpłynęło pozytywnie na tą drugą? I czy nie obawiałeś się, że zbyt dużo czasu zajmą Ci same przejazdy – zwłaszcza w związku z tym, że Poznań słynie z nieustających remontów?
S.K.: Problemem obecnej pracowni jest to, że to jedno dużo pomieszczenie, bez podziału na strefę czystą i brudną. Proces malowania jest u mnie niestety dosyć brudny, ponieważ używam sprayów, aerografu, emalii itd. Na szczęście nowe miejsce rozwiązało ten problem. To mieszkanie na Staszica 19 w Poznaniu. Trzymam tam skończone prace i mam miejsce na ich prezentację. Prawdę powiedziawszy, dopiero kilka dni temu tam posprzątaliśmy i przewiozłem obrazy. Strasznie się cieszę z tej zmiany.
LITERTAURA:
„Paintings – Sebastian Krzywak”. http://www.sebastiankrzywak.com/.
Fot. artysty: Maria Krzywak.
Sebastian Krzywak: Słuchać muzyki.
M.S.B.: Czego najbardziej nie lubisz?
S.K.: Może to nie jest z kategorii lubię/nie lubię, ale teraz – a w zasadzie to już od wielu lat – ciężko sobie wyobrazić coś straszniejszego niż obecna wojna.
M.S.B.: Czy masz ulubionego Polaka?
S.K.: Nie.
M.S.B.: Czy masz ulubioną Polkę?
S.K.: Kilka, mieszkamy razem.
M.S.B.: Jaka jest Twoja ulubiona galeria?
S.K.: Nie mam jednej ulubionej.
M.S.B.: Jakie jest Twoje ulubione muzeum?
S.K.: Gdy mam więcej czasu w Monachium, to lubię wracać do Brandhorst.
M.S.B.: Jaka jest Twoja ulubiona książka?
S.K.: Zawsze myślałem, że będę miał ulubione książki, do których będę regularnie wracał. Dlatego od lat kupowałem i gromadziłem. Teraz patrzę po grzbietach i jednak cały czas bardziej jestem ciekawy tych nieprzeczytanych.
M.S.B.: Zdanie napisane/wypowiedziane przez krytyka/krytyczkę na Twój temat/Twojej twórczości, które zapadło Ci w pamięć i się z nim zgadzasz.
S.K.: Ostatnio to: „W twórczości Krzywaka – »jak to w życiu bywa« – świat natury i świat technologii nie podlegają idealistycznej fuzji, lecz sąsiadują ze sobą. Walczą o dominację niczym tekst główny i przypisy w niezwykle wypracowanym elaboracie na temat absurdalnej współczesności”.
M.S.B.: Zdanie napisane/wypowiedziane przez krytyka/krytyczkę na Twój temat/Twojej twórczości, które zapadło Ci w pamięć i uważasz je za bardzo kuriozalne bądź niesłuszne.
S.K.: Były takie, ale przywołanie ich nic nie wniesie.
M.S.B.: Jakie było najdziwniejsze zdarzenie, które miało miejsce w Twoim artystycznym/galeryjnym życiu?
S.K.: Zaproszenie przez Roberta Kuśmirowskiego do udziału w wystawie i namalowanie na nią ogromnego obrazu na dobę przed otwarciem.
M.S.B.: Jaki masz stosunek do kuratorek i kuratorów? Pomagają czy przeszkadzają?
S.K.: Bez kuratora można pokazywać sobie obrazy w pracowni.
M.S.B.: Czy masz wadę, której chciałbyś się pozbyć, bo przeszkadza Ci w życiu?
S.K.: Przejmowanie się, chorobliwe.
M.S.B.: Czy popełniłeś w życiu działanie bądź pracę artystyczną, którą z perspektywy czasu zrobiłbyś inaczej?
S.K.: Nie. Jest oczywiście dużo obrazów, które namalowałbym inaczej, i cała masa, która wylądowała w koszu. Ale wierzę, że one musiały powstać, żeby powstały kolejne.
M.S.B.: Czy masz ulubiony obraz bądź działanie artystyczne, do którego wracasz myślami czy oczami?
S.K.: Będzie klasycznie. W 2008 roku widziałem w Kunsthalle w Hamburgu wielką retrospektywę Marka Rothko. Później często wracałem do niej w myślach. Szczególnie do ostatniej części wystawy, gdzie na ostatnim piętrze czekały ogromne czarno-szare, księżycowe obrazy, zestawione z obrazem Friedricha.
M.S.B.: Czy od małego zajmowałeś się sztuką?
S.K.: Nie chodziłem do liceum plastycznego, tylko ogólnokształcącego. Moment, gdy się szukało, co dalej, przychodził zwykle w trzeciej-czwartej klasie. Czasy były trochę inne. Kierunki na wydziałach artystycznych były bardzo oblegane. O jedno miejsce starało się dziesięć osób, stąd bardzo ciężko było się dostać. Mnie udało się dopiero za trzecim razem. Mimo że zawsze myślałem o malarstwie, to dwukrotnie próbowałem dostać się na grafikę – bo wymyśliłem sobie, że tam będzie łatwiej. Za trzecim razem postawiłem jednak wszystko na jedną kartę, na malarstwo, i się udało.

Sebastain Krzywak: „Bez tytułu 112”
M.S.B.: Jak wyglądały wtedy studia na Uniwersytecie Artystycznym w Poznaniu?
S.K.: W związku z tym, że na jednym roku było raptem siedem osób i ciężko było się dostać na uczelnię, to miało się poczucie, że jest się na studiach dość elitarnych. Sam proces studiowania też wyglądał odmiennie. Ten czas bardzo dobrze wspominam. Poznańska uczelnia od lat 80. wyróżniała się na tle innych. Można było bardzo swobodnie profilować swój kierunek, korzystając z tzw. pracowni wolnego wyboru, wybierać je i zmieniać.
Obecnie roczniki są znacznie większe, a poza tym więcej osób wybiera kierunki projektowe – grafikę, design, czy projektowanie wnętrz. Trudno byłoby mi jednak dokładnie porównać te dwie sytuacje, jest po prostu inaczej.
M.S.B.: Dlaczego jednak uparłeś się przy malarstwie?
S.K.: Wybory studiów nie były w moich czasach licealnych aż tak bardzo świadome. Chcieliśmy się po prostu zajmować sztuką. Nie było przecież w ogóle rynku sztuki. Stąd do uprawiania sztuki podchodziło się jak do przygody, a nie myślało się o tym jak o ścieżce kariery.
M.S.B.: To ile lat było u Ciebie tego malowania na uczelni?
S.K.: Malowaliśmy cały czas. Przychodziło się po prostu rano, w przerwie wychodziło na obiad do pobliskiego baru mlecznego i wracało do pracy. Mieliśmy też załatwione pozwolenie, aby zostawać na uczelni dłużej, więc siedzieliśmy do północy. I tak wyglądało siedem dni w tygodniu.
M.S.B.: Nie miałeś nawet wolnych weekendów?
S.K.: Nie było czegoś takiego, że jednego dnia się kończyło i miało się wolne. My tym po prostu żyliśmy. Gdy porównywaliśmy swoje zajęcia ze znajomymi, którzy studiowali w tradycyjnej formule uniwersyteckiej o określonej strukturze, porządku wykładów, to widzieliśmy, jak zgoła inaczej u nas to wyglądało. Totalnie inne studiowanie. Dziś w pewnym sensie nadal tak jest, ale trochę się już odchodzi od aż tak otwartej formuły.
M.S.B.: Czy te zmiany przyszły wraz z wymianą pokoleniową studentów, do których potrzeb i możliwości trzeba było dostosować ofertę edukacyjną?
S.K.: Myślę, że było kilka powodów. Jak już mówiłem, obecnie bardziej oblegane są kierunki projektowe. Sama uczelnia jest zresztą inna. Przez te lata bardzo się powiększyła i jest więcej możliwości studiowania za granicą. Za moich czasów dopiero to raczkowało. A to jest bardzo istotna, oczywista wartość dodana. Dziś można zacząć studiowanie na jednej uczelni, a skończyć na drugiej, w zupełnie innym miejscu.
M.S.B.: Ostatnio zdecydowałeś się na przeprowadzkę pracowni – wspominałeś, że głównym powodem było to, że już nie mieściłeś się ze swoimi zbiorami. Dotąd korzystałeś z osobnego budynku obok twojego domu. Teraz będziesz używać pracowni położonej daleko od mieszkania. Jakie masz pierwsze wrażenia? Czy takie rozdzielenie domu od pracy wpłynęło pozytywnie na tą drugą? I czy nie obawiałeś się, że zbyt dużo czasu zajmą Ci same przejazdy – zwłaszcza w związku z tym, że Poznań słynie z nieustających remontów?
S.K.: Problemem obecnej pracowni jest to, że to jedno dużo pomieszczenie, bez podziału na strefę czystą i brudną. Proces malowania jest u mnie niestety dosyć brudny, ponieważ używam sprayów, aerografu, emalii itd. Na szczęście nowe miejsce rozwiązało ten problem. To mieszkanie na Staszica 19 w Poznaniu. Trzymam tam skończone prace i mam miejsce na ich prezentację. Prawdę powiedziawszy, dopiero kilka dni temu tam posprzątaliśmy i przewiozłem obrazy. Strasznie się cieszę z tej zmiany.
LITERTAURA:
„Paintings – Sebastian Krzywak”. http://www.sebastiankrzywak.com/.
Fot. artysty: Maria Krzywak.
Sebastian Krzywak „Zanikanie”. 20.05-2.07.2022.
Zadanie dofinansowane ze środków budżetu Województwa Śląskiego. Zrealizowano przy wsparciu Fundacji Otwarty Kod Kultury. |
![]() |
![]() |