HIPERPOEZJA ANETY KAMIŃSKIEJ I FRAZOPOEZJA NAZARA HONCZARA
A
A
A
1.
Na zbiór wierszy Anety Kamińskiej „Czary i mary (hipertekst)” składają się zapisy snów utrzymane w konwencji bloga (sic!). Jest to kontynuacja pomysłu, który narodził się już przy poprzedniej książce poetki, „Zapisz zmiany”. Zebrane tam utwory, pisane często łamaną polszczyzną, charakterystyczną dla obcokrajowca, przypominają przedruki z meili i sms-ów. Aby uwiarygodnić hipertekstualną strukturę najnowszej książeczki, Kamińska przeplata swoje teksty wstawkami, które graficznie przypominają odnośniki do stron www. Niestety, nie ułatwia to podróżowania po tomiku. Cytuję: „[czytaj niżej / albo wyżej]”, „[przewróć kartkę] / [idź dalej]”. Artystka nie zadaje sobie trudu, aby stworzyć książkową alternatywę dla hipertekstu, przejmuje jedynie pewne znaki graficzne, które bardziej pełnią funkcję ilustracji niż odnośników. Może zamysł autorski najlepiej oddaje fragment: „tekstazy”: „co odpowiedzieć, / pojawia się tekst można w niego klikać, to / wiersz, / tak”. Lektura tomiku Kamińskiej jest równie chaotyczna, jak surfowanie po internecie.
Hipertekst, na którym wzoruje się tłumaczka Honczara, wszedł nawet do przestrzeni muzealnej. W CSW w Warszawie odbyła się wystawa „Betonowe dziedzictwo. Od Le Corbusiera do blokersów”. Tam też w formie interaktywnej pracy została wystawiona pierwsza polska hipertekstowa powieść, „Blok” Sławka Shutego. Każdy mógł usiąść przed komputerem i oddać się lekturze, poznać historie mieszkańców budynku. Niektóre amerykańskie powieści hipertekstowe mają jeszcze bardziej skomplikowaną, niesekwencyjną strukturę i można je kupić na płytach CD. Wbrew tytułowi, tomik Kamińskiej wydaje się wyślizgiwać prawom hipertekstu. Książkowy blog Kamińskiej (powtórzę raz jeszcze: mimo wszystko bliżej tej książce do bloga niż do hipertekstu), czyta się jak pamiętnik pisany do poduszki. Można powiedzieć, że kredo poetki brzmi: „otwieram / się / na przestrzał / przeświecam przenikam i słucham”.
Utwór hipertekstowy zakłada twórczą rolę odbiorcy, który wybiera jedną spośród wielu możliwości wydarzeń. Najmniejszy element hipetekstu, leksja (odpowiednik tradycyjnego rozdziału, wiersza) tworzy spójną, zamkniętą całość, a jednocześnie jak cegła w murze stanowi nieodłączny element kompozycji. W przeciwieństwie do tradycyjnej powieści, dla której hipertekst miałby być alternatywą, publikację hipertekstową czyta się w sposób przypadkowy i niezaplanowany. Czytelnik „przeskakuje” od jednego odnośnika do drugiego. Hipertekst to bardzo stary wynalazek, ma już przeszło czterdzieści lat (sic!) i jest prototypem stron www.
W drukowanej wersji „Czarów i marów” widać, że autorkę przerasta forma, której się podjęła; blokuje ona możliwości języka, a nie wyzwala: „zablogowana // promocja mojej książki, są w niej moje blogistrach woolf czytać”. Stosowanie kursywy i pogrubionej czcionki również nie ratuje sytuacji.
Autorka załączyła do książki wyniki swoich badań lekarskich. Hipochondryczne wyliczanki chorób, obsesyjne nawroty tych samych tematów stają się nie tylko ilustracją, ale przede wszystkim tekstualną częścią tomiku. Nazwisko poetki, obecne na karcie lekarskiej, wprowadza element autotematyzmu, zaś dyskurs medyczny oplata język poetycki. Wykorzystanie szpitalnych papierów jako fragmentów wierszy uważam za dużo ciekawszy zabieg od naśladowania hipertekstu.
W tekstach poetki z Zamościa pojawiają się tak charakterystyczne dla Appela czy Cyranowicz elementy elektroniki: „ostatni gasi słońce”, „wygaszacz słońca”. Tego typu sformułowania stanowią wysepki wśród blogowej paplaniny, dziecięcych wyliczanek i paru cytatów. Odnosi się wrażenie, że w książce Kamińskiej forma zdominowała treść, a znaczenia poszczególnych utworów są efektem ubocznym gier słownych.
2.
W tłumaczeniu Anety Kamińskiej i Andrija Porytko ukazał się tomik ukraińskiego poety, Nazara Honczara, zatytułowany „gdybym”. Bum na poezję ukraińską rozpoczął się w 2004 roku za sprawą Biura Literackiego i Bogdana Zadury, który przełożył na język polski 220 wierszy 20 współczesnych poetów ukraińskich (drugie, zmienione wydanie antologii „Wiersze zawsze są wolne” ukaże się 22 października.) On też jako pierwszy tłumaczył teksty performera.
Kamińska nie kryje fascynacji twórczością Honczara, mimo że przysporzyła jej ona wielu kłopotów. Jak można przeczytać w posłowiu tłumaczki: „Wiersze są w większości rzeczywiście nieprzetłumaczalne, co w praktyce często oznacza: przetłumaczalne, ale przetłumaczalne inaczej. Bo nierzadko trzeba je napisać od nowa, zagrać na innych skojarzeniach, jedne frazeologizmy zamienić na inne (...). Dobrze chociaż, że to podobne języki i część gier językowych da się przełożyć bez trudu, właściwie tak samo, i tak zostaje tyle rzeczy, z których trzeba zrezygnować, bo za dużo trzeba byłoby zmian wprowadzić albo za dużo przypisów robić”. Niektóre utwory autor pisał od początku na użytek przekładu, eliminując te wyrazy, których nie dało się wyrazić w języku polskim.
Ja liryczne poety jest rozbite, podwójne. Powtarza się natrętnie motyw lustra i jego rozmaitych wersji: ekranu telewizora, szyby w tramwaju. Służy to sportretowaniu życiowego nieudacznika, którego przerasta rzeczywistość. Wybrane przez siebie tematy, takie jak płciowość, pisarz traktuje lekko i z ironią, jak w wierszu „goLENIE”: "(..) co to biec cycato / a co dopiero mówić o tym / jak to jest między nogami tej kobiecie / powiedzmy podczas biegu (...) i czy jest hermafrodytą czy androgynem? / goli się czy nie?”. Nawet jeżeli pisarz przyjmuje ton sentencjonalny, nie zależy mu na wygłaszaniu życiowych mądrości: „ale nie myślcie że / chciałem coś mądrego powiedzieć / po prostu osowiałem / w nocy nie śpię / no i wierszuję”.
Honczar nie wyrobił sobie jednolitej taktyki literackiej. Jego styl robi zakola, rozlewa się w figury zbliżone do kaligramów Apollinaire'a. Tworzy poezję pełną lirycznych zająknięć, sylaby tnie spójnikami. Wykonuje liczne wariacje na związkach frazeologicznych: „ja be i me i kukuryku (...) ja – przypiął i przyłatał” („z tego z owego”). Dzięki temu jego utwory przypominają ludyczny zaśpiew, co jest bardzo ważne podczas występów Honczara na żywo. Mamy więc w książce rymowanki, elementy poezji konkretnej, personalizmu, a nawet pierwiastek narodowościowy, jak w wierszu „Apologia obojętności”, który zaczyna się od słów „ukraino moja rozdziawiona”. Wyczuwa się pewną przemoc znaku nad treścią, fonemu nad spójną całością. Grę z symbolami i zbieżnościami dźwiękowymi, niekiedy czytelnymi tylko dla Ukraińca, podtrzymują natomiast graficzne „wsporniki”.
Na zbiór wierszy Anety Kamińskiej „Czary i mary (hipertekst)” składają się zapisy snów utrzymane w konwencji bloga (sic!). Jest to kontynuacja pomysłu, który narodził się już przy poprzedniej książce poetki, „Zapisz zmiany”. Zebrane tam utwory, pisane często łamaną polszczyzną, charakterystyczną dla obcokrajowca, przypominają przedruki z meili i sms-ów. Aby uwiarygodnić hipertekstualną strukturę najnowszej książeczki, Kamińska przeplata swoje teksty wstawkami, które graficznie przypominają odnośniki do stron www. Niestety, nie ułatwia to podróżowania po tomiku. Cytuję: „[czytaj niżej / albo wyżej]”, „[przewróć kartkę] / [idź dalej]”. Artystka nie zadaje sobie trudu, aby stworzyć książkową alternatywę dla hipertekstu, przejmuje jedynie pewne znaki graficzne, które bardziej pełnią funkcję ilustracji niż odnośników. Może zamysł autorski najlepiej oddaje fragment: „tekstazy”: „co odpowiedzieć, / pojawia się tekst można w niego klikać, to / wiersz, / tak”. Lektura tomiku Kamińskiej jest równie chaotyczna, jak surfowanie po internecie.
Hipertekst, na którym wzoruje się tłumaczka Honczara, wszedł nawet do przestrzeni muzealnej. W CSW w Warszawie odbyła się wystawa „Betonowe dziedzictwo. Od Le Corbusiera do blokersów”. Tam też w formie interaktywnej pracy została wystawiona pierwsza polska hipertekstowa powieść, „Blok” Sławka Shutego. Każdy mógł usiąść przed komputerem i oddać się lekturze, poznać historie mieszkańców budynku. Niektóre amerykańskie powieści hipertekstowe mają jeszcze bardziej skomplikowaną, niesekwencyjną strukturę i można je kupić na płytach CD. Wbrew tytułowi, tomik Kamińskiej wydaje się wyślizgiwać prawom hipertekstu. Książkowy blog Kamińskiej (powtórzę raz jeszcze: mimo wszystko bliżej tej książce do bloga niż do hipertekstu), czyta się jak pamiętnik pisany do poduszki. Można powiedzieć, że kredo poetki brzmi: „otwieram / się / na przestrzał / przeświecam przenikam i słucham”.
Utwór hipertekstowy zakłada twórczą rolę odbiorcy, który wybiera jedną spośród wielu możliwości wydarzeń. Najmniejszy element hipetekstu, leksja (odpowiednik tradycyjnego rozdziału, wiersza) tworzy spójną, zamkniętą całość, a jednocześnie jak cegła w murze stanowi nieodłączny element kompozycji. W przeciwieństwie do tradycyjnej powieści, dla której hipertekst miałby być alternatywą, publikację hipertekstową czyta się w sposób przypadkowy i niezaplanowany. Czytelnik „przeskakuje” od jednego odnośnika do drugiego. Hipertekst to bardzo stary wynalazek, ma już przeszło czterdzieści lat (sic!) i jest prototypem stron www.
W drukowanej wersji „Czarów i marów” widać, że autorkę przerasta forma, której się podjęła; blokuje ona możliwości języka, a nie wyzwala: „zablogowana // promocja mojej książki, są w niej moje blogistrach woolf czytać”. Stosowanie kursywy i pogrubionej czcionki również nie ratuje sytuacji.
Autorka załączyła do książki wyniki swoich badań lekarskich. Hipochondryczne wyliczanki chorób, obsesyjne nawroty tych samych tematów stają się nie tylko ilustracją, ale przede wszystkim tekstualną częścią tomiku. Nazwisko poetki, obecne na karcie lekarskiej, wprowadza element autotematyzmu, zaś dyskurs medyczny oplata język poetycki. Wykorzystanie szpitalnych papierów jako fragmentów wierszy uważam za dużo ciekawszy zabieg od naśladowania hipertekstu.
W tekstach poetki z Zamościa pojawiają się tak charakterystyczne dla Appela czy Cyranowicz elementy elektroniki: „ostatni gasi słońce”, „wygaszacz słońca”. Tego typu sformułowania stanowią wysepki wśród blogowej paplaniny, dziecięcych wyliczanek i paru cytatów. Odnosi się wrażenie, że w książce Kamińskiej forma zdominowała treść, a znaczenia poszczególnych utworów są efektem ubocznym gier słownych.
2.
W tłumaczeniu Anety Kamińskiej i Andrija Porytko ukazał się tomik ukraińskiego poety, Nazara Honczara, zatytułowany „gdybym”. Bum na poezję ukraińską rozpoczął się w 2004 roku za sprawą Biura Literackiego i Bogdana Zadury, który przełożył na język polski 220 wierszy 20 współczesnych poetów ukraińskich (drugie, zmienione wydanie antologii „Wiersze zawsze są wolne” ukaże się 22 października.) On też jako pierwszy tłumaczył teksty performera.
Kamińska nie kryje fascynacji twórczością Honczara, mimo że przysporzyła jej ona wielu kłopotów. Jak można przeczytać w posłowiu tłumaczki: „Wiersze są w większości rzeczywiście nieprzetłumaczalne, co w praktyce często oznacza: przetłumaczalne, ale przetłumaczalne inaczej. Bo nierzadko trzeba je napisać od nowa, zagrać na innych skojarzeniach, jedne frazeologizmy zamienić na inne (...). Dobrze chociaż, że to podobne języki i część gier językowych da się przełożyć bez trudu, właściwie tak samo, i tak zostaje tyle rzeczy, z których trzeba zrezygnować, bo za dużo trzeba byłoby zmian wprowadzić albo za dużo przypisów robić”. Niektóre utwory autor pisał od początku na użytek przekładu, eliminując te wyrazy, których nie dało się wyrazić w języku polskim.
Ja liryczne poety jest rozbite, podwójne. Powtarza się natrętnie motyw lustra i jego rozmaitych wersji: ekranu telewizora, szyby w tramwaju. Służy to sportretowaniu życiowego nieudacznika, którego przerasta rzeczywistość. Wybrane przez siebie tematy, takie jak płciowość, pisarz traktuje lekko i z ironią, jak w wierszu „goLENIE”: "(..) co to biec cycato / a co dopiero mówić o tym / jak to jest między nogami tej kobiecie / powiedzmy podczas biegu (...) i czy jest hermafrodytą czy androgynem? / goli się czy nie?”. Nawet jeżeli pisarz przyjmuje ton sentencjonalny, nie zależy mu na wygłaszaniu życiowych mądrości: „ale nie myślcie że / chciałem coś mądrego powiedzieć / po prostu osowiałem / w nocy nie śpię / no i wierszuję”.
Honczar nie wyrobił sobie jednolitej taktyki literackiej. Jego styl robi zakola, rozlewa się w figury zbliżone do kaligramów Apollinaire'a. Tworzy poezję pełną lirycznych zająknięć, sylaby tnie spójnikami. Wykonuje liczne wariacje na związkach frazeologicznych: „ja be i me i kukuryku (...) ja – przypiął i przyłatał” („z tego z owego”). Dzięki temu jego utwory przypominają ludyczny zaśpiew, co jest bardzo ważne podczas występów Honczara na żywo. Mamy więc w książce rymowanki, elementy poezji konkretnej, personalizmu, a nawet pierwiastek narodowościowy, jak w wierszu „Apologia obojętności”, który zaczyna się od słów „ukraino moja rozdziawiona”. Wyczuwa się pewną przemoc znaku nad treścią, fonemu nad spójną całością. Grę z symbolami i zbieżnościami dźwiękowymi, niekiedy czytelnymi tylko dla Ukraińca, podtrzymują natomiast graficzne „wsporniki”.
Aneta Kamińska: „Czary i mary (hipertekst)”. Biblioteka Nocy Poetów – Staromiejski Dom Kultury. Warszawa 2007.
Nazar Honczar: „gdybym”. Tłum. Aneta Kamińska i Andrij Porytko. Biblioteka Nocy Poetów – Staromiejski Dom Kultury. Warszawa 2007.
Zadanie dofinansowane ze środków budżetu Województwa Śląskiego. Zrealizowano przy wsparciu Fundacji Otwarty Kod Kultury. |