NIEUSTĘPLIWA OBECNOŚĆ WYPARTEGO (COLIN DICKEY: 'GHOSTLAND. AMERYKA I JEJ NAWIEDZONE MIEJSCA')
A
A
A
Colin Dickey – pisarz, reporter, kurator, krytyk i nauczyciel akademicki – w bestsellerowej książce „Ghostland. Ameryka i jej nawiedzone miejsca” zaprasza do wspólnej podróży przez tytułowe rejony Stanów Zjednoczonych. Eskapady, w ramach której poznamy zarówno mroczne, zagadkowe historie dotyczące konkretnych (skrupulatnie opisanych pod względem topograficzno-architektonicznym) zakątków USA, jak również przejmujące losy osób związanych z danymi lokalizacjami za życia, jak i po śmierci.
Rozmowy ze spirytystami, poszukiwaczami duchów, historykami lokalnych społeczności oraz konserwatorami zabytków; lektura akademickich opracowań i popularnych przewodników, zgłębianie treści (pod)miejskich legend i archiwalnych dokumentów: Dickey gruntownie przygotował się do tej krajoznawczej wyprawy, którą trudno uznać za klasyczny przejaw „mrocznej turystyki” szlakiem miast oferujących atrakcje spod znaku ghost tour.
Co prawda autora cechują otwarty umysł i ciekawość świata, niemniej nie wypatruje on nerwowo manifestacji sił przybywających z Drugiej Strony ani nie wysłuchuje z wypiekami na twarzy relacji właścicieli nawiedzonych przybytków czy członków ekip łowców duchów. Amerykanin już we wstępie zaznacza, że celem jego książki nie jest udowodnienie (nie)prawdziwości jakichkolwiek relacji o zjawach, widmach i upiorach. Bardziej interesuje go temat tego, jak odnajdujemy się w przestrzeniach powszechnie uważanych za nawiedzone. Równocześnie autor przekonuje, że opowieści o zmarłych niejednokrotnie pomagają nam lepiej zrozumieć nas samych – (póki co) żywych.
Dickey udowadnia także, że narracje o nagłych zgonach i makabrycznych zbrodniach sprzed lat (którymi nieprzerwanie syci się popkultura) z jednej strony mogą okazać się alternatywnym narzędziem pomocnym w uzupełnieniu brakujących/niewyjaśnionych aspektów czyjejś biografii, z drugiej strony – ekshumują ukrytą prawdę, wydobywając na światło dzienne przemilczane, tabuizowane wątki z przeszłości danej rodziny, społeczności czy całego narodu. Przy okazji badacz analizuje powody oraz sposoby, w jakie (na przestrzeni dekad) opowieści o nawiedzonych miejscach ewoluowały, okraszając (inicjalnie suche, czasem boleśnie zwyczajne) fakty dotyczące konkretnych lokalizacji fikcyjnymi wątkami podnoszącymi poziom dramaturgii.
Jednak niezależnie od stopnia konfabulacji narracjom wyznaczającym realną topografię Ghostlandu towarzyszy jedna idea: memento – pamiętać o budzącej strach i wstyd przeszłości, z którą należy się rozliczyć. W nawiedzonych miejscach dokonuje się swoisty „powrót wypartego” (ukłon w stronę Sigmunda Freuda), choć raczej powinniśmy mówić o jego permanentnej, nieprzejednanej obecności, przywołującej cienie i echa niewolnictwa, wyzyskiwania i eksterminacji autochtonów, bratobójczych walk oraz segregacji rasowej. Obecności będącej powidokami czynów popełnianych w imię chciwości, nienawiści bądź chorobliwych namiętności.
Pierwsza część „Ghostlandu” poświęcona została niesamowitym domom i rezydencjom, stąd czym prędzej udajemy się do Nowej Anglii, wprost do miasteczka Salem (Massachusetts), gdzie znajduje się jeden z najsłynniejszych amerykańskich nawiedzonych przybytków, czyli wybudowany w roku 1668, pokryty czarną farbą Dom o Siedmiu Szczytach (których jest w rzeczywistości dziewięć). Opowiadając o klątwie, która spadła na rodzinę Nathaniela Hawthorne’a za sprawą pradziadka pisarza (jednego z sędziów uczestniczących w procesach czarownic), Dickey dociera przy okazji do korzeni całego procederu polowania na oblubienice i sługi szatana. Procederu, u podłoża którego nie leżała wyłącznie religijna histeria. Chodziło też o konflikty majątkowe oraz nielegalne transfery pieniędzy/nieruchomości wymuszające usunięcie z gry niepożądanych osób.
Chwilę potem przenosimy się do St. Francisville (Luizjana), wprost na plantację Myrtles, będącą sceną dla co najmniej dziesięciu morderstw. Według miejscowych można tu spotkać zjawę w zielonym turbanie: to duch niewolnicy o imieniu Chloe, kochanki sędziego Clarka Woodrufa, która za sprawą ciasta z oleandrem przyczyniła się do śmierci jego rodziny. Choć Dickey wykazuje, iż cała historia została wyssana z palca, jest ona zlepkiem klasycznych, pokutujących dawniej stereotypów o młodych, rozpustnych i podstępnych niewolnicach przyczyniających się do rozpadu tradycyjnej rodziny oraz starających się zająć miejsca białych małżonek. Postać Chloe realizuje także schemat opowieści o „tragicznej Mulatce”: emanującej erotycznym czarem za sprawą mieszanego pochodzenia, bezskutecznie próbującej zdobyć pozycję wśród białych i finalnie odtrąconej przez majętnego kochanka.
W tej części książki autor porusza chętnie podejmowany przez popkulturę wątek domów/osiedli/obiektów wznoszonych na indiańskich cmentarzyskach. Jak zauważa Dickey, narracje o nawiedzonych miejscach pochówków skrywają lęki białych przedstawicieli klasy średniej związane z możliwością utraty ich domostw, które postawione zostały na terenach należących onegdaj do przesiedlonych/eksterminowanych plemion. Problem ten zasygnalizowany został chociażby w „Smętarzu dla zwierzaków” Stephena Kinga: rzeczona powieść powstała w czasie, gdy władze stanu Maine toczyły prawny spór ze szczepami Penobscot, Malecite oraz Passamaquoddy z Konfederacji Wabanak próbującymi odzyskać ziemie, które według prawa federalnego należały do nich.
Dzieciństwo Dickey spędził w kalifornijskim San Jose – aglomeracji, w centrum której stoi wiktoriańska rezydencja zwana Winchester Mystery House, uchodząca za jeden z najbardziej nawiedzonych domostw na świecie. Rzeczona budowla, swoją bryłą i wnętrzem inspirująca między innymi Dom Strachów w Disneylandzie, okazała się opus magnum, jak i osobistym nemezis Sary Winchester, na której polecenie robotnicy – przez 24 godziny na dobę, 7 dni w tygodniu – aż do momentu jej śmierci rozbudowywali posiadłość. Pełen schodów prowadzących donikąd, drzwi bez pokoi i okrężnych pułapek gmach miał zapewnić milionerce obronę przed mściwymi duchami tych, którzy zginęli od kul wystrzelonych z karabinów wiadomej marki. Zgodnie z przepowiednią medium, Sarah Winchester miała nie umrzeć dopóty, dopóki gmaszysko pozostawało w stanie nieukończonym.
Gdy pogrążona w obłędzie kobieta – inwestująca w nieustającą rozbudowę domu miliony dolarów – w roku 1922 oddała (nomen omen) ducha, mieszkańcy San Jose wciąż patrzyli na posiadłość Winchesterów z odrazą. Wszak zmarłą właścicielkę – przez wielu uznawaną za osobę niezwykle przedsiębiorczą i zaradną – nawet po śmierci postrzegano jako symbol przesadnego i trwonionego lekką ręką bogactwa, które było solą w oku ofiar krachu gospodarczego z roku 1893. Zła sława domu napędzana kłamstwami i plotkami zrodzonymi ze społecznego resentymentu? Dlaczego nie!
O ile geneza Winchester Mystery House budzi wątpliwości, o tyle nikt nie ma uwag co do intencji stojących za budową – znajdującego się w Georgetown (Nowy Jork) – domu należącego niegdyś do Timothy’ego Browna, spirytysty, który rzeczony obiekt wzniósł na polecenie swojej nieżyjącej siostry, Mary. W tej części „Ghostlandu” Dickey wykazuje, w jaki sposób spirytyzm (wyrosły z transcendentalizmu) silnie zakorzenił się w świadomości Amerykanów, w czym niemałą zasługę miało zaostrzenie przepisów medycznych i sanitarnych. Nakaz szybkich pochówków pozbawił bowiem wiele rodzin możliwości (trwającego nawet kilka dni) czuwania przy zwłokach ukochanych zmarłych – teraz szasnę na właściwe pożegnanie oferowało medium.
Dickey sygnalizuje, że spirytyzm (utożsamiany z odrzuceniem patriarchalnej religii) aprobował kobiece zachowania uznawane w innych okolicznościach za przejaw dolegliwości psychicznych (konwulsje, ostentacyjne manifestowanie seksualności), będąc przy tym jednym z wielu czynników napędzających walkę sufrażystek o równouprawnienie, choć ostatecznie „jako prąd polityczny i społeczny [spirytyzm – przyp. P.P.] sam stał się duchem, prekursorem feministycznego wyzwolenia i wiarą bez dogmatu, która wciąż nawiedza Amerykę” (s. 108).
Nieco później autor, stylizując narrację na formę reportażu uczestniczącego, zagląda do (położonego w Saint Louis w stanie Missouri) Lemp Mansion: pensjonatu regularnie odwiedzonego przez łowców duchów. Rekonstruując posępne, obfitujące w przypadki nagłych zgonów dzieje familii stojącej na czele browarniczego imperium, Dickey zachęca, by odczytywać je nie jako przejaw klątwy godnej „Zagłady domu Usherów” Edgara Allana Poe, lecz jako dramat rodziny zmagającej się z przypadkami depresji klinicznej i choroby afektywnej dwubiegunowej, które bez specjalistycznej pomocy medycznej musiały prędzej czy później doprowadzić do tragedii.
Druga część „Ghostlandu” zachęca do podróży szlakiem nawiedzonych barów, restauracji, hoteli i domów publicznych. Przywołując anegdoty związane z położonym w Estes Park w stanie Kolorado hotelem Stanley (pierwowzorem hotelu Panorama rodem ze „Lśnienia” Stephena Kinga) czy sklepem Toys „R” Us (Sunnyvale, Kalifornia) nawiedzanym przez ducha tragicznie zmarłego robotnika włączającego zdalnie sterowane auta i rozrzucającego po sklepie piłki do koszykówki, Dickey zabiera nas do Shockoe Bottom, historycznej dzielnicy Richmond (Wirginia), w której trudno znaleźć budynek niepowiązany z jakąś paranormalną historią. Tym bardziej, że mamy do czynienia z zakątkiem będącym onegdaj jednym z największych w Stanach Zjednoczonych ośrodków handlu niewolnikami, już za życia funkcjonujących jako pozbawieni praw ludzie-widma.
Z kolei przywołanie jednej z legend Dzikiego Zachodu o smutnych losach Belli Rawhide i Timber Kate, dwóch XIX-wiecznych prostytutek pracujących w domach publicznych Reno (Nevada), staje się punktem wyjścia dla refleksji o liminalnym charakterze (nie tylko) dawnych przybytków rozkoszy, będących swoistym połączeniem „tragedii i tajemnicy, brutalnej przemocy i erotycznego powabu” (s. 158). Natomiast rozmowa z Lisą Strouss i Richardem Carradine’em z organizacji GHOULA (Ghost Hunters of Urban Los Angeles, czyli Łowcy Duchów Miasta Los Angeles) wprowadza dodatkowe konteksty do opowieści Dickeya o nawiedzonych hotelach Miasta Aniołów.
Osławiony hotel Aztec (w którym straszy ponoć prostytutka Razzle Dazzle zamordowana przez sutenera, choć według innych źródeł Razzle Dazzle Nights było określeniem na comiesięczne orgietki i libacje organizowane przez wolnomularzy w podziemiach rzeczonego hotelu) czy cieszący się złą sławą hotel Cecil (gdzie w zagadkowych okolicznościach śmierć poniosła kanadyjska studentka Elisa Lam) to zaledwie przykładowe punkty orientacyjne na mapie tymczasowych przystani, w których pokojach rozgrywały się szokujące, krwawe, budzące smutek i żal sceny z udziałem tych, którzy przybyli do Hollywood w poszukiwaniu sławy, szczęścia i spełnienia, a znaleźli jedynie rozpacz, wstyd i upodlenie.
Trzecia część „Ghostlandu” wywołuje duchy przestrzeni publicznych takich jak więzienia, szpitale psychiatryczne, cmentarze oraz parki. Przykładem pierwszej z przywołanych powyżej przestrzeni jest klaustrofobiczny, roztaczający równie złowieszczą, co melancholijną aurę zakład karny w Moundsville (Wirginia Zachodnia), będący niemym świadkiem niezliczonej liczby pobić, gwałtów, morderstw i tortur dokonywanych na więźniach. Reprezentantem drugiej przestrzeni jest natomiast wzniesionego w roku 1874 szpital stanowy w Danvers (Massachusetts), pierwowzór lovecraftowskiego Azylu Arkham.
Wspomniana placówka realizowała model opracowany przez Thomasa Kirkbridge’a: psychiatrę należącego do orędowników terapii moralnej (chorzy, w odróżnieniu od penitencjariuszy innych placówek, nie byli przykuwani do ścian ani poddawani torturom, lecz mogli swobodnie poruszać się po zakładzie oraz wykonywać pracę, uprawiać sport bądź oddawać się hobby). Jednak nowe, przestronne obiekty szpitalne szybko stały się symbolem niewydolności systemu za sprawą przeludnienia, pogarszających się warunków socjalnych oraz niedoborów kadrowych.
Fakt, że nader często personel dopiero po pewnym czasie odnajdywał ciała zmarłych pacjentów (będące już w stanie zaawansowanego rozkładu), tylko podkreśla skalę problemu, z którym borykał się również uznawany za nawiedzony, pogrążony w ruinie szpital Ridges w miejscowości Athens (Ohio), gdzie w osobliwy sposób straszy Margaret Schilling: zmarła w 1978 roku pacjentka, której ciało pielęgniarze znaleźli po dobrym miesiącu na strychu opuszczonego skrzydła budynku. Nieszczęsna kobieta pozostawiła po sobie do dziś niedającą się usunąć plamę powstałą w miejscu, gdzie jej ciało przeszło proces saponifikacji (przemiany tłuszczu w mydło).
Trzecim obszarem analizowanym przez Dickeya w tym segmencie książki są przykościelne cmentarze takie jak ten położony w miejscowości Stull (hrabstwo Douglas w stanie Kansas) – zgodnie z miejscową legendą w ruinach opuszczonego kościoła miały znajdować się schody prowadzące wprost do piekła, choć o wiele straszniejsze są pozostałości po aktach wandalizmu dokonanych przez amatorów mocnych wrażeń. Wyprawa do Shiloh (Tennessee) stanowi za to przyczynek do refleksji na temat bratobójczych walk oraz licznych nekropolii z czasów wojny secesyjnej, które „stały się symbolem starań Amerykanów, by nadać szczątkom żołnierzy jakiś sens” (s. 256).
Stamtąd ruszamy natomiast do Portlandu (Oregon), w okolice mostu St. Johns zwane Cathedral Park, gdzie w roku 1949 roku została uprowadzona i zamordowana piętnastoletnia Thelma Taylor, której krzykiem do dziś rezonują mury mostu (przykład tak zwanego „nawiedzenia rezydualnego” wpisującego się w teorię „kamiennej taśmy”, zgodnie z którą nieożywione przedmioty potrafią zarejestrować i odtworzyć ślady gwałtownych wydarzeń). I choć dziewczyna zmarła w znacznym oddaleniu od rzeczonego mostu, błędna lokalizacja zdarzeń stała się nierozerwalną częścią legendy mającej być ostrzeżeniem przed nierozważnymi podróżami autostopem i przesiadywaniem w odludnych miejscach.
Czwartą część „Ghostlandu” otwiera wizyta w Binghamton (Nowy Jork), którego biali mieszkańcy ponoć nie są w stanie opuścić. Czy brak zawodowej mobilności oraz perspektyw życiowego rozwoju można tłumaczyć klątwą rzuconą przez Indian Onondaga i Oneida, na których ziemiach wzniesiono owo feralne miasto? Ano można – jak przekonuje lektura tego fragmentu książki. Inną formę dopustu reprezentuje za to Nowy Orlean (Luizjana) nawiedzany przez duchy przywołujące nie tylko odległe wydarzenia. Pośmiertna aktywność Very Smith – której rozkładające się na ulicy ciało zbyt długo czekało na pochówek ze strony lokalnych władz zmagających się ze skutkami pandemonium, jakie przyniósł ze sobą huragan Katrina – jest tego wyrazistym przykładem.
Rozważania na temat widm zamieszkujących ruiny obiektów przemysłowych Detroit (Michigan) oraz (inspirowana lekturą „Nawiedzonego Domu na Wzgórzu” Shirley Jackson) analiza sądowych batalii i sporów majątkowych między agentami nieruchomości a klientami kupującymi domy, które (jak się okazuje dopiero po czasie) mają opinię nawiedzonych, zamykają tę część „Ghostlandu”, zwieńczonego dającym do myślenia epilogiem. Otóż Dickey przywołuje casus dwóch sióstr, Jessamyn i Kate West, które w 2011 roku wprowadziły się do domu w Westport (Massachusetts) należącego do ich zmarłego ojca.
W tym miejscu należy wspomnieć, że Tom West był cenionym informatykiem oraz programistą, który zorganizował, a w zasadzie zaprogramował, swoje lokum na wzór systemu, będącego wczesnym przejawem „internetu rzeczy”. Tryb działania zintegrowanych ze sobą, w pełni zautomatyzowanych instalacji świetlnej oraz hydraulicznej dopasowany został do codziennych przyzwyczajeń gospodarza i – zważywszy na niedającą się usunąć usterkę oprogramowania – nie uległ on zmianie nawet po śmierci Westa. Mówiąc inaczej: dom sam generuje pamięć o zmarłym, doprowadzając do jedynego w swoim rodzaju nawiedzenia.
Dodajmy do tego przywołany przez Dickeya wątek „doliny niesamowitości” (gdy wygenerowane komputerowo obrazy lub antropomorficzne maszyny coraz bardziej przypominają człowieka, wzrasta poziom generowanego przez nie efektu obcości) czy Facebooka, Twittera oraz Instagrama, które za sprawą bezdusznych i bezmyślnych algorytmów są w stanie podtrzymywać aktywność kont osób (już) zmarłych, a otrzymamy niebanalną refleksję na temat cyberwidm i cyfrowych nawiedzeń.
Z ducha reporterski, utkany z nawiązań do najróżniejszych tekstów (pisanych i audiowizualnych) „Ghostland” to pozycja, która nie zniechęci do siebie ani amatorów, ani sceptyków zjawisk nadprzyrodzonych: esencją tomu Dickeya jest bowiem lekcja skierowana do nas wszystkich – depozytariuszy pamięci o miejscach, ludziach i wydarzeniach z nimi związanych. Bo każdy człowiek, każda rodzina, każda społeczność i każdy naród ma swój Ghostland.
Rozmowy ze spirytystami, poszukiwaczami duchów, historykami lokalnych społeczności oraz konserwatorami zabytków; lektura akademickich opracowań i popularnych przewodników, zgłębianie treści (pod)miejskich legend i archiwalnych dokumentów: Dickey gruntownie przygotował się do tej krajoznawczej wyprawy, którą trudno uznać za klasyczny przejaw „mrocznej turystyki” szlakiem miast oferujących atrakcje spod znaku ghost tour.
Co prawda autora cechują otwarty umysł i ciekawość świata, niemniej nie wypatruje on nerwowo manifestacji sił przybywających z Drugiej Strony ani nie wysłuchuje z wypiekami na twarzy relacji właścicieli nawiedzonych przybytków czy członków ekip łowców duchów. Amerykanin już we wstępie zaznacza, że celem jego książki nie jest udowodnienie (nie)prawdziwości jakichkolwiek relacji o zjawach, widmach i upiorach. Bardziej interesuje go temat tego, jak odnajdujemy się w przestrzeniach powszechnie uważanych za nawiedzone. Równocześnie autor przekonuje, że opowieści o zmarłych niejednokrotnie pomagają nam lepiej zrozumieć nas samych – (póki co) żywych.
Dickey udowadnia także, że narracje o nagłych zgonach i makabrycznych zbrodniach sprzed lat (którymi nieprzerwanie syci się popkultura) z jednej strony mogą okazać się alternatywnym narzędziem pomocnym w uzupełnieniu brakujących/niewyjaśnionych aspektów czyjejś biografii, z drugiej strony – ekshumują ukrytą prawdę, wydobywając na światło dzienne przemilczane, tabuizowane wątki z przeszłości danej rodziny, społeczności czy całego narodu. Przy okazji badacz analizuje powody oraz sposoby, w jakie (na przestrzeni dekad) opowieści o nawiedzonych miejscach ewoluowały, okraszając (inicjalnie suche, czasem boleśnie zwyczajne) fakty dotyczące konkretnych lokalizacji fikcyjnymi wątkami podnoszącymi poziom dramaturgii.
Jednak niezależnie od stopnia konfabulacji narracjom wyznaczającym realną topografię Ghostlandu towarzyszy jedna idea: memento – pamiętać o budzącej strach i wstyd przeszłości, z którą należy się rozliczyć. W nawiedzonych miejscach dokonuje się swoisty „powrót wypartego” (ukłon w stronę Sigmunda Freuda), choć raczej powinniśmy mówić o jego permanentnej, nieprzejednanej obecności, przywołującej cienie i echa niewolnictwa, wyzyskiwania i eksterminacji autochtonów, bratobójczych walk oraz segregacji rasowej. Obecności będącej powidokami czynów popełnianych w imię chciwości, nienawiści bądź chorobliwych namiętności.
Pierwsza część „Ghostlandu” poświęcona została niesamowitym domom i rezydencjom, stąd czym prędzej udajemy się do Nowej Anglii, wprost do miasteczka Salem (Massachusetts), gdzie znajduje się jeden z najsłynniejszych amerykańskich nawiedzonych przybytków, czyli wybudowany w roku 1668, pokryty czarną farbą Dom o Siedmiu Szczytach (których jest w rzeczywistości dziewięć). Opowiadając o klątwie, która spadła na rodzinę Nathaniela Hawthorne’a za sprawą pradziadka pisarza (jednego z sędziów uczestniczących w procesach czarownic), Dickey dociera przy okazji do korzeni całego procederu polowania na oblubienice i sługi szatana. Procederu, u podłoża którego nie leżała wyłącznie religijna histeria. Chodziło też o konflikty majątkowe oraz nielegalne transfery pieniędzy/nieruchomości wymuszające usunięcie z gry niepożądanych osób.
Chwilę potem przenosimy się do St. Francisville (Luizjana), wprost na plantację Myrtles, będącą sceną dla co najmniej dziesięciu morderstw. Według miejscowych można tu spotkać zjawę w zielonym turbanie: to duch niewolnicy o imieniu Chloe, kochanki sędziego Clarka Woodrufa, która za sprawą ciasta z oleandrem przyczyniła się do śmierci jego rodziny. Choć Dickey wykazuje, iż cała historia została wyssana z palca, jest ona zlepkiem klasycznych, pokutujących dawniej stereotypów o młodych, rozpustnych i podstępnych niewolnicach przyczyniających się do rozpadu tradycyjnej rodziny oraz starających się zająć miejsca białych małżonek. Postać Chloe realizuje także schemat opowieści o „tragicznej Mulatce”: emanującej erotycznym czarem za sprawą mieszanego pochodzenia, bezskutecznie próbującej zdobyć pozycję wśród białych i finalnie odtrąconej przez majętnego kochanka.
W tej części książki autor porusza chętnie podejmowany przez popkulturę wątek domów/osiedli/obiektów wznoszonych na indiańskich cmentarzyskach. Jak zauważa Dickey, narracje o nawiedzonych miejscach pochówków skrywają lęki białych przedstawicieli klasy średniej związane z możliwością utraty ich domostw, które postawione zostały na terenach należących onegdaj do przesiedlonych/eksterminowanych plemion. Problem ten zasygnalizowany został chociażby w „Smętarzu dla zwierzaków” Stephena Kinga: rzeczona powieść powstała w czasie, gdy władze stanu Maine toczyły prawny spór ze szczepami Penobscot, Malecite oraz Passamaquoddy z Konfederacji Wabanak próbującymi odzyskać ziemie, które według prawa federalnego należały do nich.
Dzieciństwo Dickey spędził w kalifornijskim San Jose – aglomeracji, w centrum której stoi wiktoriańska rezydencja zwana Winchester Mystery House, uchodząca za jeden z najbardziej nawiedzonych domostw na świecie. Rzeczona budowla, swoją bryłą i wnętrzem inspirująca między innymi Dom Strachów w Disneylandzie, okazała się opus magnum, jak i osobistym nemezis Sary Winchester, na której polecenie robotnicy – przez 24 godziny na dobę, 7 dni w tygodniu – aż do momentu jej śmierci rozbudowywali posiadłość. Pełen schodów prowadzących donikąd, drzwi bez pokoi i okrężnych pułapek gmach miał zapewnić milionerce obronę przed mściwymi duchami tych, którzy zginęli od kul wystrzelonych z karabinów wiadomej marki. Zgodnie z przepowiednią medium, Sarah Winchester miała nie umrzeć dopóty, dopóki gmaszysko pozostawało w stanie nieukończonym.
Gdy pogrążona w obłędzie kobieta – inwestująca w nieustającą rozbudowę domu miliony dolarów – w roku 1922 oddała (nomen omen) ducha, mieszkańcy San Jose wciąż patrzyli na posiadłość Winchesterów z odrazą. Wszak zmarłą właścicielkę – przez wielu uznawaną za osobę niezwykle przedsiębiorczą i zaradną – nawet po śmierci postrzegano jako symbol przesadnego i trwonionego lekką ręką bogactwa, które było solą w oku ofiar krachu gospodarczego z roku 1893. Zła sława domu napędzana kłamstwami i plotkami zrodzonymi ze społecznego resentymentu? Dlaczego nie!
O ile geneza Winchester Mystery House budzi wątpliwości, o tyle nikt nie ma uwag co do intencji stojących za budową – znajdującego się w Georgetown (Nowy Jork) – domu należącego niegdyś do Timothy’ego Browna, spirytysty, który rzeczony obiekt wzniósł na polecenie swojej nieżyjącej siostry, Mary. W tej części „Ghostlandu” Dickey wykazuje, w jaki sposób spirytyzm (wyrosły z transcendentalizmu) silnie zakorzenił się w świadomości Amerykanów, w czym niemałą zasługę miało zaostrzenie przepisów medycznych i sanitarnych. Nakaz szybkich pochówków pozbawił bowiem wiele rodzin możliwości (trwającego nawet kilka dni) czuwania przy zwłokach ukochanych zmarłych – teraz szasnę na właściwe pożegnanie oferowało medium.
Dickey sygnalizuje, że spirytyzm (utożsamiany z odrzuceniem patriarchalnej religii) aprobował kobiece zachowania uznawane w innych okolicznościach za przejaw dolegliwości psychicznych (konwulsje, ostentacyjne manifestowanie seksualności), będąc przy tym jednym z wielu czynników napędzających walkę sufrażystek o równouprawnienie, choć ostatecznie „jako prąd polityczny i społeczny [spirytyzm – przyp. P.P.] sam stał się duchem, prekursorem feministycznego wyzwolenia i wiarą bez dogmatu, która wciąż nawiedza Amerykę” (s. 108).
Nieco później autor, stylizując narrację na formę reportażu uczestniczącego, zagląda do (położonego w Saint Louis w stanie Missouri) Lemp Mansion: pensjonatu regularnie odwiedzonego przez łowców duchów. Rekonstruując posępne, obfitujące w przypadki nagłych zgonów dzieje familii stojącej na czele browarniczego imperium, Dickey zachęca, by odczytywać je nie jako przejaw klątwy godnej „Zagłady domu Usherów” Edgara Allana Poe, lecz jako dramat rodziny zmagającej się z przypadkami depresji klinicznej i choroby afektywnej dwubiegunowej, które bez specjalistycznej pomocy medycznej musiały prędzej czy później doprowadzić do tragedii.
Druga część „Ghostlandu” zachęca do podróży szlakiem nawiedzonych barów, restauracji, hoteli i domów publicznych. Przywołując anegdoty związane z położonym w Estes Park w stanie Kolorado hotelem Stanley (pierwowzorem hotelu Panorama rodem ze „Lśnienia” Stephena Kinga) czy sklepem Toys „R” Us (Sunnyvale, Kalifornia) nawiedzanym przez ducha tragicznie zmarłego robotnika włączającego zdalnie sterowane auta i rozrzucającego po sklepie piłki do koszykówki, Dickey zabiera nas do Shockoe Bottom, historycznej dzielnicy Richmond (Wirginia), w której trudno znaleźć budynek niepowiązany z jakąś paranormalną historią. Tym bardziej, że mamy do czynienia z zakątkiem będącym onegdaj jednym z największych w Stanach Zjednoczonych ośrodków handlu niewolnikami, już za życia funkcjonujących jako pozbawieni praw ludzie-widma.
Z kolei przywołanie jednej z legend Dzikiego Zachodu o smutnych losach Belli Rawhide i Timber Kate, dwóch XIX-wiecznych prostytutek pracujących w domach publicznych Reno (Nevada), staje się punktem wyjścia dla refleksji o liminalnym charakterze (nie tylko) dawnych przybytków rozkoszy, będących swoistym połączeniem „tragedii i tajemnicy, brutalnej przemocy i erotycznego powabu” (s. 158). Natomiast rozmowa z Lisą Strouss i Richardem Carradine’em z organizacji GHOULA (Ghost Hunters of Urban Los Angeles, czyli Łowcy Duchów Miasta Los Angeles) wprowadza dodatkowe konteksty do opowieści Dickeya o nawiedzonych hotelach Miasta Aniołów.
Osławiony hotel Aztec (w którym straszy ponoć prostytutka Razzle Dazzle zamordowana przez sutenera, choć według innych źródeł Razzle Dazzle Nights było określeniem na comiesięczne orgietki i libacje organizowane przez wolnomularzy w podziemiach rzeczonego hotelu) czy cieszący się złą sławą hotel Cecil (gdzie w zagadkowych okolicznościach śmierć poniosła kanadyjska studentka Elisa Lam) to zaledwie przykładowe punkty orientacyjne na mapie tymczasowych przystani, w których pokojach rozgrywały się szokujące, krwawe, budzące smutek i żal sceny z udziałem tych, którzy przybyli do Hollywood w poszukiwaniu sławy, szczęścia i spełnienia, a znaleźli jedynie rozpacz, wstyd i upodlenie.
Trzecia część „Ghostlandu” wywołuje duchy przestrzeni publicznych takich jak więzienia, szpitale psychiatryczne, cmentarze oraz parki. Przykładem pierwszej z przywołanych powyżej przestrzeni jest klaustrofobiczny, roztaczający równie złowieszczą, co melancholijną aurę zakład karny w Moundsville (Wirginia Zachodnia), będący niemym świadkiem niezliczonej liczby pobić, gwałtów, morderstw i tortur dokonywanych na więźniach. Reprezentantem drugiej przestrzeni jest natomiast wzniesionego w roku 1874 szpital stanowy w Danvers (Massachusetts), pierwowzór lovecraftowskiego Azylu Arkham.
Wspomniana placówka realizowała model opracowany przez Thomasa Kirkbridge’a: psychiatrę należącego do orędowników terapii moralnej (chorzy, w odróżnieniu od penitencjariuszy innych placówek, nie byli przykuwani do ścian ani poddawani torturom, lecz mogli swobodnie poruszać się po zakładzie oraz wykonywać pracę, uprawiać sport bądź oddawać się hobby). Jednak nowe, przestronne obiekty szpitalne szybko stały się symbolem niewydolności systemu za sprawą przeludnienia, pogarszających się warunków socjalnych oraz niedoborów kadrowych.
Fakt, że nader często personel dopiero po pewnym czasie odnajdywał ciała zmarłych pacjentów (będące już w stanie zaawansowanego rozkładu), tylko podkreśla skalę problemu, z którym borykał się również uznawany za nawiedzony, pogrążony w ruinie szpital Ridges w miejscowości Athens (Ohio), gdzie w osobliwy sposób straszy Margaret Schilling: zmarła w 1978 roku pacjentka, której ciało pielęgniarze znaleźli po dobrym miesiącu na strychu opuszczonego skrzydła budynku. Nieszczęsna kobieta pozostawiła po sobie do dziś niedającą się usunąć plamę powstałą w miejscu, gdzie jej ciało przeszło proces saponifikacji (przemiany tłuszczu w mydło).
Trzecim obszarem analizowanym przez Dickeya w tym segmencie książki są przykościelne cmentarze takie jak ten położony w miejscowości Stull (hrabstwo Douglas w stanie Kansas) – zgodnie z miejscową legendą w ruinach opuszczonego kościoła miały znajdować się schody prowadzące wprost do piekła, choć o wiele straszniejsze są pozostałości po aktach wandalizmu dokonanych przez amatorów mocnych wrażeń. Wyprawa do Shiloh (Tennessee) stanowi za to przyczynek do refleksji na temat bratobójczych walk oraz licznych nekropolii z czasów wojny secesyjnej, które „stały się symbolem starań Amerykanów, by nadać szczątkom żołnierzy jakiś sens” (s. 256).
Stamtąd ruszamy natomiast do Portlandu (Oregon), w okolice mostu St. Johns zwane Cathedral Park, gdzie w roku 1949 roku została uprowadzona i zamordowana piętnastoletnia Thelma Taylor, której krzykiem do dziś rezonują mury mostu (przykład tak zwanego „nawiedzenia rezydualnego” wpisującego się w teorię „kamiennej taśmy”, zgodnie z którą nieożywione przedmioty potrafią zarejestrować i odtworzyć ślady gwałtownych wydarzeń). I choć dziewczyna zmarła w znacznym oddaleniu od rzeczonego mostu, błędna lokalizacja zdarzeń stała się nierozerwalną częścią legendy mającej być ostrzeżeniem przed nierozważnymi podróżami autostopem i przesiadywaniem w odludnych miejscach.
Czwartą część „Ghostlandu” otwiera wizyta w Binghamton (Nowy Jork), którego biali mieszkańcy ponoć nie są w stanie opuścić. Czy brak zawodowej mobilności oraz perspektyw życiowego rozwoju można tłumaczyć klątwą rzuconą przez Indian Onondaga i Oneida, na których ziemiach wzniesiono owo feralne miasto? Ano można – jak przekonuje lektura tego fragmentu książki. Inną formę dopustu reprezentuje za to Nowy Orlean (Luizjana) nawiedzany przez duchy przywołujące nie tylko odległe wydarzenia. Pośmiertna aktywność Very Smith – której rozkładające się na ulicy ciało zbyt długo czekało na pochówek ze strony lokalnych władz zmagających się ze skutkami pandemonium, jakie przyniósł ze sobą huragan Katrina – jest tego wyrazistym przykładem.
Rozważania na temat widm zamieszkujących ruiny obiektów przemysłowych Detroit (Michigan) oraz (inspirowana lekturą „Nawiedzonego Domu na Wzgórzu” Shirley Jackson) analiza sądowych batalii i sporów majątkowych między agentami nieruchomości a klientami kupującymi domy, które (jak się okazuje dopiero po czasie) mają opinię nawiedzonych, zamykają tę część „Ghostlandu”, zwieńczonego dającym do myślenia epilogiem. Otóż Dickey przywołuje casus dwóch sióstr, Jessamyn i Kate West, które w 2011 roku wprowadziły się do domu w Westport (Massachusetts) należącego do ich zmarłego ojca.
W tym miejscu należy wspomnieć, że Tom West był cenionym informatykiem oraz programistą, który zorganizował, a w zasadzie zaprogramował, swoje lokum na wzór systemu, będącego wczesnym przejawem „internetu rzeczy”. Tryb działania zintegrowanych ze sobą, w pełni zautomatyzowanych instalacji świetlnej oraz hydraulicznej dopasowany został do codziennych przyzwyczajeń gospodarza i – zważywszy na niedającą się usunąć usterkę oprogramowania – nie uległ on zmianie nawet po śmierci Westa. Mówiąc inaczej: dom sam generuje pamięć o zmarłym, doprowadzając do jedynego w swoim rodzaju nawiedzenia.
Dodajmy do tego przywołany przez Dickeya wątek „doliny niesamowitości” (gdy wygenerowane komputerowo obrazy lub antropomorficzne maszyny coraz bardziej przypominają człowieka, wzrasta poziom generowanego przez nie efektu obcości) czy Facebooka, Twittera oraz Instagrama, które za sprawą bezdusznych i bezmyślnych algorytmów są w stanie podtrzymywać aktywność kont osób (już) zmarłych, a otrzymamy niebanalną refleksję na temat cyberwidm i cyfrowych nawiedzeń.
Z ducha reporterski, utkany z nawiązań do najróżniejszych tekstów (pisanych i audiowizualnych) „Ghostland” to pozycja, która nie zniechęci do siebie ani amatorów, ani sceptyków zjawisk nadprzyrodzonych: esencją tomu Dickeya jest bowiem lekcja skierowana do nas wszystkich – depozytariuszy pamięci o miejscach, ludziach i wydarzeniach z nimi związanych. Bo każdy człowiek, każda rodzina, każda społeczność i każdy naród ma swój Ghostland.
Colin Dickey: „Ghostland. Ameryka i jej nawiedzone miejsca”. Przeł. Jerzy Kozłowski. Wydawnictwo Literackie. Kraków 2022.
Zadanie dofinansowane ze środków budżetu Województwa Śląskiego. Zrealizowano przy wsparciu Fundacji Otwarty Kod Kultury. |