DRAMAT NIE-DO-NAZWANIA
A
A
A
Na spotkaniu autorskim z literaturoznawczynią, dr. hab Moniką Ładoń, usłyszałam, że jeszcze kilka lat temu tematyka choroby nie została „obłaskawiona” (w podobnym stopniu co śmierć i starość). Trudno się z tym nie zgodzić. Choć od kilku lat problem choroby w literaturze daje o sobie znać, to już jej szczegółowe zagadnienia, jak choroba dziedziczna, są w literaturze (i w życiu) prawie nieobecne.
Jak pewnie część z badaczy i fascynatów literatury, podejmuję się tego zagadnienia z przyczyn osobistych (mój ojciec chorował na chorobę genetyczną, ataksję móżdżkowo-rdzeniową, a moje rodzeństwo odziedziczyło jego chorobę). Naturalnie, sprowadza to na mnie z jednej strony odpowiedzialność za to, co się pisze, a z drugiej strony obawę, czy będę w stanie dochować obiektywności. Dlatego, zamiast pisać o chorobie w mojej rodzinie, wybrałam trzy teksty (w tym dwa stosunkowo nowe), które o chorobie przekazywanej z pokolenia na pokolenie opowiadają. Dwa z nich to powieść „Pusty przelot” Daniela Odii oraz opowiadanie „Ucieczka niedźwiedzicy” Joanny Bator. Jednak pewnym „obramowaniem” dla tego eseju będzie znana już powieść „Poczwarka” Doroty Terakowskiej.
W prozie polskiej znalazłam także pewien fragment dobrze ilustrujący postawę bohaterki, która nie dopuszcza do świadomości, że świat jest bardziej złożony, niż jej się wydaje. Wyparcie jest bardzo silnym mechanizmem psychologicznym, pozwalającym nie tylko jednostce, ale całej wspólnocie ludzkiej, poradzić sobie z problemem, który go przerasta. Bohaterka „Obsoletek” Justyny Bargielskiej oburza się (i wypiera): „Wmówił mojej siostrze wadę genetyczną, która miała niby spowodować poronienie ich wspólnej ciąży. Nawet za badania zapłacił (…). Ale ktoś, kto jest gotów ponieść tyle nakładów, żeby udowodnić, że jest w porządku, to jest twardy przeciwnik, i na takiego lecę lotem koszącym” (Bargielska 2010: 16). Zatem bohaterka, kobieta z problemem poronień, ignoruje współczesną naukę i jej dokonania (możliwość badania genetycznego) i reaguje emocjami.
Teksty, które poddam szczególnej analizie, są stosunkowo nowe: „Pusty przelot” jest z 2021 roku, a opowiadanie „Ucieczka niedźwiedzicy” pochodzi z jesieni 2020 roku i pierwotnie ukazało się w czasopiśmie „Książki. Magazyn do czytania” (jesienią 2022 opowiadanie weszło w skład zbioru „Ucieczka niedźwiedzicy” [Kraków 2022], w eseju korzystam z pierwodruku). Oba dotykają tego samego problemu: choroby dziedzicznej (czy, jak dawniej mawiano, rodzinnej). Wspomniałam jednak, że ramą dla mojego tekstu będzie „Poczwarka”; książka nieco starsza, odkładana przez bibliotekarzy na półkę „dla dzieci” (bo o dziecku traktuje?), a tymczasem, jak się okazuje na końcu, ona także opowiada o wadzie genetycznej (w jakimś stopniu). Wybrałam „Poczwarkę” jako punkt odniesienia dla moich rozważań także dlatego, że pokazuje ona problem terapeutyczny w kontekście rodzin z chorym dzieckiem (zespół Downa). Opisuje, jak państwo interesuje się życiem rodziny (ale też w nie ingeruje). Mowa tu, o przedstawianej już na początku powieści, pani Annie, która na pierwszy rzut oka sprawia wrażenie „koleżanki” lub przypadkowej kobiety, która tak, jak mama dziewczynki, ma chore dziecko: „Nazywamy je Darami Pana, wie pani? Lub Dziećmi Boga” (Terakowska 2018: 20). Anna przynosi świeżo upieczonej matce zdjęcia swojego dziecka, opowiada barwne (i pozytywne) historie o dzieciach z zespołem Downa. Ma zachęcić bohaterkę do nieporzucania dziecka. Nie da się ukryć, że w kontekście choroby dziedzicznej „rodzina” jest tym pojęciem, nad którym należy się pochylić. O tym jednak za moment…
W toku lektury „Poczwarki” domyślny czytelnik pojmuje, że rodzina dziewczynki jest pod stałą obserwacją. Pod pozorem spontanicznych odwiedzin, wspomniana inna matka, Anna, sprawuje kuratelę i obserwację rozwoju Myszki. Oficjalnie te ( i inne zabiegi) w rozumieniu terapeutycznym nazywa się prowadzeniem rodziny przez wyspecjalizowane instytuty i stowarzyszenia. Czy można jednak tę procedurę rozumieć jako atak na wolność i niezależność jednostki? O tym także za moment.
***
Daniel Odija podjął w swej książce podwójnie trudny problem: choroby psychicznej, i to dziedziczonej genetycznie. Choć już w toku lektury są fragmenty o „dziwnych” zachowaniach ojca rodziny, to rozwiązanie akcji przychodzi przy końcu książki:
„– To co zrobił?
– Nic. Miał to samo.
– Co to samo?
– No to” (Odija 2021: 115).
Choroby psychiczne wciąż pozostają tabu w społeczeństwie. Trudno stwierdzić, czy przytoczony fragment mówi o niemożności nazwania dramatu choroby dziedziczonej, czy owe „to” jest kaleką próbą (nie)powiedzenia o chorobie psychicznej – schizofrenii.
To najmocniejszy fragment z całej książki, prowadzący do rozwiązania fabuły; choć napięcie powieści narasta z czasem (najpierw czytamy o pierwszych objawach choroby brata, potem krótka scena wspomnieniowa dotycząca ojca), to zacytowany fragment „robi robotę”. Poraża swą prostotą, pozostając jednocześnie na długo w czytelniczej pamięci.
Ważną postacią jest brat chorego mężczyzny – także mierzący się z alkoholizmem (odreagowuje?). Jego postać ukazuje to, z czym mierzą się opiekunowie chorych – presję, opinie autorytetów i otoczenia. Mam wrażenie, że brat-opiekun chce jednocześnie poznać tajemniczą chorobę swego bliskiego, a jednocześnie jest przytłoczony „nadmiarem”; żyje nadmiarem czynności i działań, które wykonuje brat-schizofrenik (czytanie Pisma Świętego, chodzenie do kościoła, spacery i ucieczki) oraz nadmiarem informacji, jakie spływają do niego, chociażby poprzez lekarza: „Ucieczka w religię to typowy przejaw choroby. To ucieczka przed wciąż potęgującym się strachem – wymądrzał się [lekarz]” (Odija 2021: 115).
W Polsce rzadkie, genetyczne choroby są traktowane „po macoszemu”, albo inaczej: chowa się zagadnienia o nich za zasłoną małych, wyspecjalizowanych instytutów (przykładem Warszawski Instytut Psychiatrii i Neurologii, wciąż bardzo niedofinansowany). Ogólnie o chorobach dziedzicznych mówi się w zaciszu uniwersyteckiej sali wykładowej – sama byłam świadkiem takiej debaty na studiach wyższych. Zaniepokoiło mnie wtedy to, że jeśli nakreśliło się problem tychże chorób gremium studenckiemu, to uznało ono, że w „takich” przypadkach eutanazja „powinna być”.
My, jako wspólnota społeczna, żyjemy w pewnej fikcji – rzeczywistość bez takiego filtra byłaby nie do zniesienia. Wyobrażamy sobie, że ktoś się „tymi” ludźmi opiekuje (na wzór pani Anny czy kuratorek z „Poczwarki”) i mamy „załatwioną” sprawę – sami nie musimy się w „to” angażować. Analiza fragmentów „Pustego przelotu” okazuje zaś rodzinę, która musi sama radzić sobie z problemami, a poczucie samotności bohaterów książki Odii jest „poza skalą”.
Jeśli o rodzinie mowa, to obiecałam poszerzyć temat. Wydaje się, że dyskurs rodziny przejęły media tradycyjne i katolickie. Piszą one regularnie o „atakach na rodzinę”. Sądzę, że – może nieświadomie – wyrządzają one szkodę, polegającą na tym, że bazują na stereotypie szczęśliwej rodziny, zawsze pełnej i heteroseksualnej. Głoszą one, że jeśli jest rodzina, to wszystko w życiu będzie się układało „prawidłowo”. Ale… no właśnie, przekazywanie cech swojemu potomstwu może wiązać się z olbrzymim obciążeniem, o czym te media zawsze milczą.
„Poczwarka” jest pod tym względem ciekawą książką, bo pokazuje rodzinę obciążoną chorobą dziecka w jednocześnie wnikliwy, ale i ciepły sposób. My żyjemy w fikcji i fikcyjnym wyobrażeniem, dziełem literackim są treść i świat przedstawiony „Poczwarki”. Rodzina znajduje się pod stałą opieką „instytucji”. Jak wspomniałam, rodzinę się „prowadzi”, dlaczego? Raz – dla dobra nauki, dwa – by uczyć przeżywania traumy, nie wiem? Niech zilustruje tę uwagę fragment książki:
„– Może wpuści nas Pani do domu? Przecież nie będziemy tak stać – odezwała się druga.
(…)
– »Osoby urzędowe« – uświadomiła sobie ze szczególnym rodzajem lęku.
(…)
– Nie wpuszczam obcych do domu – powiedziała ostro [matka].
– Jesteśmy z wydziału opieki – oznajmiła pierwsza z kobiet” (Terakowska 2018: 258).
Zatem można wydedukować, że „dziecko” jest w tym wypadku czymś? kimś? pomiędzy własnością rodziców a państwa. Ciekawa uwaga – matka chorej dziewczynki codziennie podaje jej mleczną zupę, niewiarygodne – tak samo, jak się to robi na oddziałach zamkniętych foucaultowskiej „instytucji totalnej”, jaką jest szpital psychiatryczny.
Nasuwa się zatem pytanie o wolność i niezależność jednostki. Dla dobra ogółu, wspólnoty, odbiera jej się część wolności (stała kuratela, panie „doradzające”, jak wychowywać). Czy jest coś w zamian? Rodzina w „Poczwarce” czuje się czasem osaczona (choć może nie dociera to do niej na początku) czy nawet „uzależniona”, ale nie od instytucji pomocowych, tylko od konkretnych ludzi, którzy, chcąc czy nie chcąc, ingerują w życie rodziny: „Przekonywanie matek własnych dzieci to też jakiś fach, choć niełatwy. Trudno, bym robiła to za darmo” (Terakowska 2018: 195).
„Terapeutka” (tak by to dziś nazwano) Anna, niczym dobra i oswojona ciocia, odwiedza rodzinę, emocjonalnie osłabioną. Muszę w tym momencie przyznać, iż dochodzę do wniosku o osłabianiu rodziny, jej roli, bo zamiast „cioci terapeutki” na jej miejscu powinni znaleźć się prawdziwa ciocia, babcia czy dalsi krewni. Choroba w rodzinie powinna budzić zainteresowanie ze strony krewnych, a naturalnym odruchem powinna być chęć pomocy.
Rodzina w „Pustym przelocie”, choć trochę „zimna”, to jednak próbuje trzymać się razem. Brat silnie przeżywa chorobę członka rodziny, analizując swoją rolę w stosunku do niej. Stara się być opiekunem, nie porzuca brata, ale np. odwiedza go w szpitalu. Napisałam „zimna”, bo Odija, jako twórca, wyraźnie dystansuje się od obrazu „matki, którą dziecko spotyka w pierwszym kontakcie” (to do obraz matki częsty w polskiej psychiatrii, szczególnie w pracach prof. Antoniego Kępińskiego). Tak rozpoczyna się książka, syn mówi o mamie chłodno, wyrażając się słowem „matka”: „Matka, czasem mama, nigdy mamusia. (…) Moja matka, nie mama” (Odija 2021: 8). Jakby na przekór, w „Pustym przelocie” nie ma mamy, ale jakaś… pustka. I chłód. Tak też może być.
***
„Ucieczka niedźwiedzicy” to opowiadanie laureatki Nagrody Literackiej Nike, które podobnie jak „Pusty przelot” opowiada o chorobie dziedzicznej, i to (co symptomatyczne) w podobnym tonie. To tekst o tym, jak decyzję o samobójstwie („dziś na przykład rozstanę się z życiem” [Bator 2020) podejmuje starsza kobieta, która choruje na dziedziczną postać choroby Alzheimera (po swoim ojcu, naukowcu). Opowiadanie dotyczy dwóch osób, ojca i córki (ta druga jest tu narratorką), które wykonują podobny, niecodzienny fach (ojciec był szanowanym naukowcem, córka pisała książki i wykładała na uniwersytetach). Opowiadanie opatrzone zostało przez redakcję wstawką graficzną z komentarzem patronującej temu wydaniu „Książek” prof. Marii Janion: „Gdy przekroczona zostanie właściwa danej jednostce możliwość cierpienia, samobójstwo staje się aktem naturalnym (…)”; ale ja myślę, że w opowiadaniu Bator cierpienie bohaterki ma jakąś wartość, prowadzi choćby do głębokich przemyśleń i refleksji o dotychczasowym życiu, chorobie i śmierci, natomiast jej bunt przeciwko życiu wynika z nieuchronności wyroków losu (choroba „po kimś”, po ojcu) i braku wyboru. Sama podkreśla: „Wiem, że tracę pamięć jak mój ojciec” (Bator 2020; podkr. – J.S.).
Ten jeden wyraz, „wiem”, mocno wybrzmiewa w całym utworze. Może odnosić się do teorii poznania, gdzie „wiem” symbolizuje np. naukę, studia wyższe. Słowo „wiem” może być odbierane także jako przekonanie bohaterki, przekonanie naukowe, że możemy wszystko poznać, zważyć, zmierzyć i opisać. W gruncie rzeczy stwierdzenie: „wiem, że odziedziczyłam jego chorobę” jest ostatnim bastionem w walce o własne zdanie (niezależność) czy podmiotowość jednostki. Wydaje się, że bohaterka, podejmując decyzję o samobójstwie, kieruje się właśnie poczuciem podmiotowości. Bator nie poucza nas, córka zwolennika eutanazji, nie staje się nagle zwolenniczką życia „za wszelką cenę”; wręcz drażni ją, że odbiera się jej prawo do wyrażania własnych poglądów (w szczególności gdy kwestia eutanazji dotyczy jej bezpośrednio), mówi: „jakbym była starą szkapą, która nie ma nic do powiedzenia” (Bator 2020).
Rozważę jeszcze fragmenty zamykające „Poczwarkę”, a odnoszące się, jak myślę, do tematyki pamięci (zbiorowej). Ojciec Myszki zaczyna szukać w archiwach informacji o swojej przeszłości, przodkach, jakby kwestia urodzenia mu się dziecka z zespołem Downa nie dawała mu spokoju. W końcu przypomina mu się: „– Adaś… Pamiętasz, prawda? (…) Adaś miał skośne, mongolskie oczy i ufny, bezradny uśmiech” (Terakowska 2018: 303). Niczym ojciec dziewczynki, my, jako społeczna wspólnota, spychamy do nieświadomości wiadomości o chorobie, kalectwie, ale, tak jak w „Poczwarce”, mogą one wydostać się na światło dzienne: „Ten prawdziwy, żyjący w nim, choć tragicznie zmarły Adaś był tak całkowicie przez niego wchłonięty, że aż do granic unicestwienia; tak przyswojony, że aż wymazany z pamięci” (Terakowska 2018: 303). Zatem ojciec miał brata, także chorego na zespół Downa. Pewne okoliczności sprawiły, że powróciły obrazy z dzieciństwa.
***
Obecnie „modna” jest rola doświadczenia i traumy w dyskursie humanistycznym; dużą wagę przykłada się do osobistych relacji „anonimowych” – albo na odwrót – znanych osób, które opowiadają o swoim alkoholizmie, depresji czy innej traumie. Nie umniejszając roli i znaczenia społecznego, jaki niesie za sobą taki trend, należy zauważyć, że inną rolę ma w tym względzie literatura (czy w ogóle sztuka). Dzięki dobremu tekstowi (czy to opowiadania, esejowi czy powieści) zyskujemy całościowy obraz świata. Jako czytelnicy mamy do czynienia ze sproblematyzowaniem zagadnienia, a do tego jesteśmy prowokowani (poprzez tekst, jego twórcę) do myślenia.
LITERATURA:
Bargielska J.: „Obsoletki”. Wołowiec 2010.
Bator J.: „Ucieczka niedźwiedzicy”. „Książki. Magazyn do czytania” 2020, nr 5 [wersja elektroniczna].
Odija D.: „Pusty przelot”. Wołowiec 2021.
Terakowska D.: „Poczwarka”. Kraków 2018.
Jak pewnie część z badaczy i fascynatów literatury, podejmuję się tego zagadnienia z przyczyn osobistych (mój ojciec chorował na chorobę genetyczną, ataksję móżdżkowo-rdzeniową, a moje rodzeństwo odziedziczyło jego chorobę). Naturalnie, sprowadza to na mnie z jednej strony odpowiedzialność za to, co się pisze, a z drugiej strony obawę, czy będę w stanie dochować obiektywności. Dlatego, zamiast pisać o chorobie w mojej rodzinie, wybrałam trzy teksty (w tym dwa stosunkowo nowe), które o chorobie przekazywanej z pokolenia na pokolenie opowiadają. Dwa z nich to powieść „Pusty przelot” Daniela Odii oraz opowiadanie „Ucieczka niedźwiedzicy” Joanny Bator. Jednak pewnym „obramowaniem” dla tego eseju będzie znana już powieść „Poczwarka” Doroty Terakowskiej.
W prozie polskiej znalazłam także pewien fragment dobrze ilustrujący postawę bohaterki, która nie dopuszcza do świadomości, że świat jest bardziej złożony, niż jej się wydaje. Wyparcie jest bardzo silnym mechanizmem psychologicznym, pozwalającym nie tylko jednostce, ale całej wspólnocie ludzkiej, poradzić sobie z problemem, który go przerasta. Bohaterka „Obsoletek” Justyny Bargielskiej oburza się (i wypiera): „Wmówił mojej siostrze wadę genetyczną, która miała niby spowodować poronienie ich wspólnej ciąży. Nawet za badania zapłacił (…). Ale ktoś, kto jest gotów ponieść tyle nakładów, żeby udowodnić, że jest w porządku, to jest twardy przeciwnik, i na takiego lecę lotem koszącym” (Bargielska 2010: 16). Zatem bohaterka, kobieta z problemem poronień, ignoruje współczesną naukę i jej dokonania (możliwość badania genetycznego) i reaguje emocjami.
Teksty, które poddam szczególnej analizie, są stosunkowo nowe: „Pusty przelot” jest z 2021 roku, a opowiadanie „Ucieczka niedźwiedzicy” pochodzi z jesieni 2020 roku i pierwotnie ukazało się w czasopiśmie „Książki. Magazyn do czytania” (jesienią 2022 opowiadanie weszło w skład zbioru „Ucieczka niedźwiedzicy” [Kraków 2022], w eseju korzystam z pierwodruku). Oba dotykają tego samego problemu: choroby dziedzicznej (czy, jak dawniej mawiano, rodzinnej). Wspomniałam jednak, że ramą dla mojego tekstu będzie „Poczwarka”; książka nieco starsza, odkładana przez bibliotekarzy na półkę „dla dzieci” (bo o dziecku traktuje?), a tymczasem, jak się okazuje na końcu, ona także opowiada o wadzie genetycznej (w jakimś stopniu). Wybrałam „Poczwarkę” jako punkt odniesienia dla moich rozważań także dlatego, że pokazuje ona problem terapeutyczny w kontekście rodzin z chorym dzieckiem (zespół Downa). Opisuje, jak państwo interesuje się życiem rodziny (ale też w nie ingeruje). Mowa tu, o przedstawianej już na początku powieści, pani Annie, która na pierwszy rzut oka sprawia wrażenie „koleżanki” lub przypadkowej kobiety, która tak, jak mama dziewczynki, ma chore dziecko: „Nazywamy je Darami Pana, wie pani? Lub Dziećmi Boga” (Terakowska 2018: 20). Anna przynosi świeżo upieczonej matce zdjęcia swojego dziecka, opowiada barwne (i pozytywne) historie o dzieciach z zespołem Downa. Ma zachęcić bohaterkę do nieporzucania dziecka. Nie da się ukryć, że w kontekście choroby dziedzicznej „rodzina” jest tym pojęciem, nad którym należy się pochylić. O tym jednak za moment…
W toku lektury „Poczwarki” domyślny czytelnik pojmuje, że rodzina dziewczynki jest pod stałą obserwacją. Pod pozorem spontanicznych odwiedzin, wspomniana inna matka, Anna, sprawuje kuratelę i obserwację rozwoju Myszki. Oficjalnie te ( i inne zabiegi) w rozumieniu terapeutycznym nazywa się prowadzeniem rodziny przez wyspecjalizowane instytuty i stowarzyszenia. Czy można jednak tę procedurę rozumieć jako atak na wolność i niezależność jednostki? O tym także za moment.
***
„– Nic. Miał to samo. – Co to samo? – No to”
Daniel Odija podjął w swej książce podwójnie trudny problem: choroby psychicznej, i to dziedziczonej genetycznie. Choć już w toku lektury są fragmenty o „dziwnych” zachowaniach ojca rodziny, to rozwiązanie akcji przychodzi przy końcu książki:
„– To co zrobił?
– Nic. Miał to samo.
– Co to samo?
– No to” (Odija 2021: 115).
Choroby psychiczne wciąż pozostają tabu w społeczeństwie. Trudno stwierdzić, czy przytoczony fragment mówi o niemożności nazwania dramatu choroby dziedziczonej, czy owe „to” jest kaleką próbą (nie)powiedzenia o chorobie psychicznej – schizofrenii.
To najmocniejszy fragment z całej książki, prowadzący do rozwiązania fabuły; choć napięcie powieści narasta z czasem (najpierw czytamy o pierwszych objawach choroby brata, potem krótka scena wspomnieniowa dotycząca ojca), to zacytowany fragment „robi robotę”. Poraża swą prostotą, pozostając jednocześnie na długo w czytelniczej pamięci.
Ważną postacią jest brat chorego mężczyzny – także mierzący się z alkoholizmem (odreagowuje?). Jego postać ukazuje to, z czym mierzą się opiekunowie chorych – presję, opinie autorytetów i otoczenia. Mam wrażenie, że brat-opiekun chce jednocześnie poznać tajemniczą chorobę swego bliskiego, a jednocześnie jest przytłoczony „nadmiarem”; żyje nadmiarem czynności i działań, które wykonuje brat-schizofrenik (czytanie Pisma Świętego, chodzenie do kościoła, spacery i ucieczki) oraz nadmiarem informacji, jakie spływają do niego, chociażby poprzez lekarza: „Ucieczka w religię to typowy przejaw choroby. To ucieczka przed wciąż potęgującym się strachem – wymądrzał się [lekarz]” (Odija 2021: 115).
W Polsce rzadkie, genetyczne choroby są traktowane „po macoszemu”, albo inaczej: chowa się zagadnienia o nich za zasłoną małych, wyspecjalizowanych instytutów (przykładem Warszawski Instytut Psychiatrii i Neurologii, wciąż bardzo niedofinansowany). Ogólnie o chorobach dziedzicznych mówi się w zaciszu uniwersyteckiej sali wykładowej – sama byłam świadkiem takiej debaty na studiach wyższych. Zaniepokoiło mnie wtedy to, że jeśli nakreśliło się problem tychże chorób gremium studenckiemu, to uznało ono, że w „takich” przypadkach eutanazja „powinna być”.
My, jako wspólnota społeczna, żyjemy w pewnej fikcji – rzeczywistość bez takiego filtra byłaby nie do zniesienia. Wyobrażamy sobie, że ktoś się „tymi” ludźmi opiekuje (na wzór pani Anny czy kuratorek z „Poczwarki”) i mamy „załatwioną” sprawę – sami nie musimy się w „to” angażować. Analiza fragmentów „Pustego przelotu” okazuje zaś rodzinę, która musi sama radzić sobie z problemami, a poczucie samotności bohaterów książki Odii jest „poza skalą”.
Jeśli o rodzinie mowa, to obiecałam poszerzyć temat. Wydaje się, że dyskurs rodziny przejęły media tradycyjne i katolickie. Piszą one regularnie o „atakach na rodzinę”. Sądzę, że – może nieświadomie – wyrządzają one szkodę, polegającą na tym, że bazują na stereotypie szczęśliwej rodziny, zawsze pełnej i heteroseksualnej. Głoszą one, że jeśli jest rodzina, to wszystko w życiu będzie się układało „prawidłowo”. Ale… no właśnie, przekazywanie cech swojemu potomstwu może wiązać się z olbrzymim obciążeniem, o czym te media zawsze milczą.
„Poczwarka” jest pod tym względem ciekawą książką, bo pokazuje rodzinę obciążoną chorobą dziecka w jednocześnie wnikliwy, ale i ciepły sposób. My żyjemy w fikcji i fikcyjnym wyobrażeniem, dziełem literackim są treść i świat przedstawiony „Poczwarki”. Rodzina znajduje się pod stałą opieką „instytucji”. Jak wspomniałam, rodzinę się „prowadzi”, dlaczego? Raz – dla dobra nauki, dwa – by uczyć przeżywania traumy, nie wiem? Niech zilustruje tę uwagę fragment książki:
„– Może wpuści nas Pani do domu? Przecież nie będziemy tak stać – odezwała się druga.
(…)
– »Osoby urzędowe« – uświadomiła sobie ze szczególnym rodzajem lęku.
(…)
– Nie wpuszczam obcych do domu – powiedziała ostro [matka].
– Jesteśmy z wydziału opieki – oznajmiła pierwsza z kobiet” (Terakowska 2018: 258).
Zatem można wydedukować, że „dziecko” jest w tym wypadku czymś? kimś? pomiędzy własnością rodziców a państwa. Ciekawa uwaga – matka chorej dziewczynki codziennie podaje jej mleczną zupę, niewiarygodne – tak samo, jak się to robi na oddziałach zamkniętych foucaultowskiej „instytucji totalnej”, jaką jest szpital psychiatryczny.
Nasuwa się zatem pytanie o wolność i niezależność jednostki. Dla dobra ogółu, wspólnoty, odbiera jej się część wolności (stała kuratela, panie „doradzające”, jak wychowywać). Czy jest coś w zamian? Rodzina w „Poczwarce” czuje się czasem osaczona (choć może nie dociera to do niej na początku) czy nawet „uzależniona”, ale nie od instytucji pomocowych, tylko od konkretnych ludzi, którzy, chcąc czy nie chcąc, ingerują w życie rodziny: „Przekonywanie matek własnych dzieci to też jakiś fach, choć niełatwy. Trudno, bym robiła to za darmo” (Terakowska 2018: 195).
„Terapeutka” (tak by to dziś nazwano) Anna, niczym dobra i oswojona ciocia, odwiedza rodzinę, emocjonalnie osłabioną. Muszę w tym momencie przyznać, iż dochodzę do wniosku o osłabianiu rodziny, jej roli, bo zamiast „cioci terapeutki” na jej miejscu powinni znaleźć się prawdziwa ciocia, babcia czy dalsi krewni. Choroba w rodzinie powinna budzić zainteresowanie ze strony krewnych, a naturalnym odruchem powinna być chęć pomocy.
Rodzina w „Pustym przelocie”, choć trochę „zimna”, to jednak próbuje trzymać się razem. Brat silnie przeżywa chorobę członka rodziny, analizując swoją rolę w stosunku do niej. Stara się być opiekunem, nie porzuca brata, ale np. odwiedza go w szpitalu. Napisałam „zimna”, bo Odija, jako twórca, wyraźnie dystansuje się od obrazu „matki, którą dziecko spotyka w pierwszym kontakcie” (to do obraz matki częsty w polskiej psychiatrii, szczególnie w pracach prof. Antoniego Kępińskiego). Tak rozpoczyna się książka, syn mówi o mamie chłodno, wyrażając się słowem „matka”: „Matka, czasem mama, nigdy mamusia. (…) Moja matka, nie mama” (Odija 2021: 8). Jakby na przekór, w „Pustym przelocie” nie ma mamy, ale jakaś… pustka. I chłód. Tak też może być.
***
„Wiem, że tracę pamięć jak mój ojciec. Odziedziczyłam jego chorobę”
„Ucieczka niedźwiedzicy” to opowiadanie laureatki Nagrody Literackiej Nike, które podobnie jak „Pusty przelot” opowiada o chorobie dziedzicznej, i to (co symptomatyczne) w podobnym tonie. To tekst o tym, jak decyzję o samobójstwie („dziś na przykład rozstanę się z życiem” [Bator 2020) podejmuje starsza kobieta, która choruje na dziedziczną postać choroby Alzheimera (po swoim ojcu, naukowcu). Opowiadanie dotyczy dwóch osób, ojca i córki (ta druga jest tu narratorką), które wykonują podobny, niecodzienny fach (ojciec był szanowanym naukowcem, córka pisała książki i wykładała na uniwersytetach). Opowiadanie opatrzone zostało przez redakcję wstawką graficzną z komentarzem patronującej temu wydaniu „Książek” prof. Marii Janion: „Gdy przekroczona zostanie właściwa danej jednostce możliwość cierpienia, samobójstwo staje się aktem naturalnym (…)”; ale ja myślę, że w opowiadaniu Bator cierpienie bohaterki ma jakąś wartość, prowadzi choćby do głębokich przemyśleń i refleksji o dotychczasowym życiu, chorobie i śmierci, natomiast jej bunt przeciwko życiu wynika z nieuchronności wyroków losu (choroba „po kimś”, po ojcu) i braku wyboru. Sama podkreśla: „Wiem, że tracę pamięć jak mój ojciec” (Bator 2020; podkr. – J.S.).
Ten jeden wyraz, „wiem”, mocno wybrzmiewa w całym utworze. Może odnosić się do teorii poznania, gdzie „wiem” symbolizuje np. naukę, studia wyższe. Słowo „wiem” może być odbierane także jako przekonanie bohaterki, przekonanie naukowe, że możemy wszystko poznać, zważyć, zmierzyć i opisać. W gruncie rzeczy stwierdzenie: „wiem, że odziedziczyłam jego chorobę” jest ostatnim bastionem w walce o własne zdanie (niezależność) czy podmiotowość jednostki. Wydaje się, że bohaterka, podejmując decyzję o samobójstwie, kieruje się właśnie poczuciem podmiotowości. Bator nie poucza nas, córka zwolennika eutanazji, nie staje się nagle zwolenniczką życia „za wszelką cenę”; wręcz drażni ją, że odbiera się jej prawo do wyrażania własnych poglądów (w szczególności gdy kwestia eutanazji dotyczy jej bezpośrednio), mówi: „jakbym była starą szkapą, która nie ma nic do powiedzenia” (Bator 2020).
Rozważę jeszcze fragmenty zamykające „Poczwarkę”, a odnoszące się, jak myślę, do tematyki pamięci (zbiorowej). Ojciec Myszki zaczyna szukać w archiwach informacji o swojej przeszłości, przodkach, jakby kwestia urodzenia mu się dziecka z zespołem Downa nie dawała mu spokoju. W końcu przypomina mu się: „– Adaś… Pamiętasz, prawda? (…) Adaś miał skośne, mongolskie oczy i ufny, bezradny uśmiech” (Terakowska 2018: 303). Niczym ojciec dziewczynki, my, jako społeczna wspólnota, spychamy do nieświadomości wiadomości o chorobie, kalectwie, ale, tak jak w „Poczwarce”, mogą one wydostać się na światło dzienne: „Ten prawdziwy, żyjący w nim, choć tragicznie zmarły Adaś był tak całkowicie przez niego wchłonięty, że aż do granic unicestwienia; tak przyswojony, że aż wymazany z pamięci” (Terakowska 2018: 303). Zatem ojciec miał brata, także chorego na zespół Downa. Pewne okoliczności sprawiły, że powróciły obrazy z dzieciństwa.
***
Obecnie „modna” jest rola doświadczenia i traumy w dyskursie humanistycznym; dużą wagę przykłada się do osobistych relacji „anonimowych” – albo na odwrót – znanych osób, które opowiadają o swoim alkoholizmie, depresji czy innej traumie. Nie umniejszając roli i znaczenia społecznego, jaki niesie za sobą taki trend, należy zauważyć, że inną rolę ma w tym względzie literatura (czy w ogóle sztuka). Dzięki dobremu tekstowi (czy to opowiadania, esejowi czy powieści) zyskujemy całościowy obraz świata. Jako czytelnicy mamy do czynienia ze sproblematyzowaniem zagadnienia, a do tego jesteśmy prowokowani (poprzez tekst, jego twórcę) do myślenia.
LITERATURA:
Bargielska J.: „Obsoletki”. Wołowiec 2010.
Bator J.: „Ucieczka niedźwiedzicy”. „Książki. Magazyn do czytania” 2020, nr 5 [wersja elektroniczna].
Odija D.: „Pusty przelot”. Wołowiec 2021.
Terakowska D.: „Poczwarka”. Kraków 2018.
Zadanie dofinansowane ze środków budżetu Województwa Śląskiego. Zrealizowano przy wsparciu Fundacji Otwarty Kod Kultury. |