'BEZKRESNE MORZE, GDZIE NIE MA NIC PRÓCZ POTWORÓW' (CHET VAN DUZER: 'POTWORY MORSKIE ZE ŚREDNIOWIECZNYCH I RENESANSOWYCH MAP')
A
A
A
Oto morze wielkie, długie i szerokie, a w nim jest bez liku żyjątek i zwierząt wielkich i małych. Tamtędy wędrują okręty, i Lewiatan, którego stworzyłeś na to, aby w nim igrał (Ps 104, 25-26).
„Potwory morskie” Cheta Van Duzera to praca naukowa o jasnych ograniczonych celach. Autor zbiera wyobrażenia morskich potworów na mapach, począwszy od końca X do XVI wieku. W oparciu o ten materiał śledzi zależności pomiędzy poszczególnymi przedstawieniami oraz pomiędzy kartografią a literaturą erudycyjną (bo jeszcze nie naukową w naszym rozumieniu tego słowa). Jak wynika z jego badań, twórcy map byli bardzo uważnymi czytelnikami współczesnych im książek omawiających faunę morską. Van Duzer nie bada natomiast literatury dla niej samej. Nie znajdziemy więc tutaj przeglądu morskich stworzeń zapełniających literaturę antyczną czy średniowieczne bestiariusze. Interesują go jedynie te, które przeniknęły do prac kartografów. Szerokie rozeznanie w literaturze antyku i średniowiecza jest natomiast widoczne w bogatych przypisach końcowych.
Bardzo interesujące okazują się rozważania nad powodami umieszczania (bądź nie) potworów morskich na mapach. Nie są one jednorodne. Autor zwraca uwagę na aspekt rynkowy – mapy z potworami były droższe, a do wykonania ich wizerunków zatrudniano nieraz wyspecjalizowanych artystów. Mogły tu odgrywać rolę również cele polityczne. Morze pełne potworów miało zniechęcać śmiałków do eksploracji konkretnych wybrzeży. Potwory morskie mogły świadczyć też o erudycji kartografa. Wreszcie w grę chodziły efekt estetyczny i swoista obawa przed horror vacui – pustym błękitem oceanów.
Reprodukcje to integralna część wywodu. W żadnym wypadku nie są tylko ozdobnikami, ani nawet nie dominują nad tekstem. Stanowią punkt wyjścia dla identyfikacji stworzeń morskich i rozważań o intermedialnych zależnościach. Van Duzer nie wprowadza w swym wywodzie bodaj jednego przedstawienia, które nie byłoby ukazane na reprodukcji. Do tego ilustracje są wysokiej jakości. W ten sposób autor daje nam możliwość weryfikacji użytych przez siebie źródeł. To bardzo ważne przy pracy z ikonografią. Dobre ilustracje są potrzebne nie tylko dla samodzielnego skonfrontowania się z wizerunkami monstrów, ale także dla odczytywania legend zamieszczonych na mapach. Autor przytacza w swym wywodzie zarówno transkrypcje oryginału, jak i przekład. Wysokiej jakości reprodukcja umożliwia zaś czytelnikowi samodzielną lekturę. Nie jest ona oczywiście łatwa. Nie tylko ze względu na język (przede wszystkim łacina, ale też kataloński czy portugalski – w swych dawnych formach), ale z powodu zróżnicowania rodzajów i krojów pisma. Tam, gdzie sprawdzałem Van Duzera, jego odczytania łaciny okazywały się bardzo trafne, literówki są drobne, częściej zdarzają się błędy w dzieleniu łacińskich wyrazów (ale być może to wina redakcji lub składu). Istotne, że zachowuje on oryginalną ortografię swoich źródeł, bardzo odmienną od łaciny Cycerona, co daje nam pojęcie o języku epoki. Wydaje mi się, że książka może być wspaniałym materiałem do nauki łaciny i paleografii łacińskiej. Legendy towarzyszące mapom są krótkie i dość proste. W Polsce w zdecydowanej większości prac historycznych (przynajmniej w obszarze historii starożytnej, którą znam najlepiej), które odwołują się do ikonografii, ze względów finansowych, prawnych i technicznych reprodukuje się jedynie wybrane przedstawienia, często zresztą reprodukcje mają niską jakość. Pod tym względem praca samego Van Duzera oraz starania wydawnictwa mogą być przykładem.
Zaskoczyło mnie, że repertuar potworów morskich przedstawionych na mapach jest dość ograniczony. Wiele z nich to morskie odpowiedniki stworzeń lądowych w formie hybrydalnej, najczęściej z rybim ogonem. Rej wodzi wśród nich porcus marinus – świnia morska. Mamy też sporo przedstawień rzeczywistych zwierząt morskich, zwłaszcza wielorybów, ale i innych (orki, morsy, mieczniki), namalowanych jednak z dużą fantazją. Można czytać i oglądać książkę Van Duzera także pod kątem ścierania się tendencji realistycznej i fantastycznej w portretowaniu zwierząt. Co ciekawe, nie był to proces linearny, a wizerunki zupełnie fantastyczne i bliskie realizmowi przeplatają się na mapach tworzonych od początku XV wieku. Z popularnych istot morskich mamy syreny. Występują wyłącznie w znanych nam ludzko-rybich kształtach. To wizerunek, który narodził się w średniowieczu, antyk klasyczny uważał bowiem syreny za pół kobiety, pół ptaki (zob. „Księga monstrów” 2019: 134, 167). Z książki dowiedziałem się jednak (i zobaczyłem), że ludzko-rybie hybrydy występowały też w sztuce asyryjskiej (zob. s. 13). Nie wiem natomiast, dlaczego Van Duzer rzadko przywołuje kategorię trytona. To pomniejsze antyczne bóstwo morskie, pół mężczyzna, pół ryba, dało nazwę typowi ikonograficznemu. Autor woli jednak pisać o męskich syrenach. Z literatury klasycznej przeniknęła na mapy również Homerowa Scylla. Mamy także ichtiocentaury (istoty do pasa ludzkie, z końskimi nogami i rybim ogonem), choć autor czasem pisze nieprecyzyjnie o syrenach mężczyznach, i hippokampy (pół konie, pół ryby), choć znów Van Duzer zamiast o hippokampach pisze o koniach morskich.
Mimo że to praca naukowa, to jej prosty, w dużej mierze opisowy język okazuje się bardzo przystępny. Jest to książeczka niewielka, ale daje pożytek intelektualny i przyjemność estetyczną.
LITERATURA:
„Księga monstrów”. Przeł. i oprac. J. Sokolski. Wrocław 2019.
Bardzo interesujące okazują się rozważania nad powodami umieszczania (bądź nie) potworów morskich na mapach. Nie są one jednorodne. Autor zwraca uwagę na aspekt rynkowy – mapy z potworami były droższe, a do wykonania ich wizerunków zatrudniano nieraz wyspecjalizowanych artystów. Mogły tu odgrywać rolę również cele polityczne. Morze pełne potworów miało zniechęcać śmiałków do eksploracji konkretnych wybrzeży. Potwory morskie mogły świadczyć też o erudycji kartografa. Wreszcie w grę chodziły efekt estetyczny i swoista obawa przed horror vacui – pustym błękitem oceanów.
Reprodukcje to integralna część wywodu. W żadnym wypadku nie są tylko ozdobnikami, ani nawet nie dominują nad tekstem. Stanowią punkt wyjścia dla identyfikacji stworzeń morskich i rozważań o intermedialnych zależnościach. Van Duzer nie wprowadza w swym wywodzie bodaj jednego przedstawienia, które nie byłoby ukazane na reprodukcji. Do tego ilustracje są wysokiej jakości. W ten sposób autor daje nam możliwość weryfikacji użytych przez siebie źródeł. To bardzo ważne przy pracy z ikonografią. Dobre ilustracje są potrzebne nie tylko dla samodzielnego skonfrontowania się z wizerunkami monstrów, ale także dla odczytywania legend zamieszczonych na mapach. Autor przytacza w swym wywodzie zarówno transkrypcje oryginału, jak i przekład. Wysokiej jakości reprodukcja umożliwia zaś czytelnikowi samodzielną lekturę. Nie jest ona oczywiście łatwa. Nie tylko ze względu na język (przede wszystkim łacina, ale też kataloński czy portugalski – w swych dawnych formach), ale z powodu zróżnicowania rodzajów i krojów pisma. Tam, gdzie sprawdzałem Van Duzera, jego odczytania łaciny okazywały się bardzo trafne, literówki są drobne, częściej zdarzają się błędy w dzieleniu łacińskich wyrazów (ale być może to wina redakcji lub składu). Istotne, że zachowuje on oryginalną ortografię swoich źródeł, bardzo odmienną od łaciny Cycerona, co daje nam pojęcie o języku epoki. Wydaje mi się, że książka może być wspaniałym materiałem do nauki łaciny i paleografii łacińskiej. Legendy towarzyszące mapom są krótkie i dość proste. W Polsce w zdecydowanej większości prac historycznych (przynajmniej w obszarze historii starożytnej, którą znam najlepiej), które odwołują się do ikonografii, ze względów finansowych, prawnych i technicznych reprodukuje się jedynie wybrane przedstawienia, często zresztą reprodukcje mają niską jakość. Pod tym względem praca samego Van Duzera oraz starania wydawnictwa mogą być przykładem.
Zaskoczyło mnie, że repertuar potworów morskich przedstawionych na mapach jest dość ograniczony. Wiele z nich to morskie odpowiedniki stworzeń lądowych w formie hybrydalnej, najczęściej z rybim ogonem. Rej wodzi wśród nich porcus marinus – świnia morska. Mamy też sporo przedstawień rzeczywistych zwierząt morskich, zwłaszcza wielorybów, ale i innych (orki, morsy, mieczniki), namalowanych jednak z dużą fantazją. Można czytać i oglądać książkę Van Duzera także pod kątem ścierania się tendencji realistycznej i fantastycznej w portretowaniu zwierząt. Co ciekawe, nie był to proces linearny, a wizerunki zupełnie fantastyczne i bliskie realizmowi przeplatają się na mapach tworzonych od początku XV wieku. Z popularnych istot morskich mamy syreny. Występują wyłącznie w znanych nam ludzko-rybich kształtach. To wizerunek, który narodził się w średniowieczu, antyk klasyczny uważał bowiem syreny za pół kobiety, pół ptaki (zob. „Księga monstrów” 2019: 134, 167). Z książki dowiedziałem się jednak (i zobaczyłem), że ludzko-rybie hybrydy występowały też w sztuce asyryjskiej (zob. s. 13). Nie wiem natomiast, dlaczego Van Duzer rzadko przywołuje kategorię trytona. To pomniejsze antyczne bóstwo morskie, pół mężczyzna, pół ryba, dało nazwę typowi ikonograficznemu. Autor woli jednak pisać o męskich syrenach. Z literatury klasycznej przeniknęła na mapy również Homerowa Scylla. Mamy także ichtiocentaury (istoty do pasa ludzkie, z końskimi nogami i rybim ogonem), choć autor czasem pisze nieprecyzyjnie o syrenach mężczyznach, i hippokampy (pół konie, pół ryby), choć znów Van Duzer zamiast o hippokampach pisze o koniach morskich.
Mimo że to praca naukowa, to jej prosty, w dużej mierze opisowy język okazuje się bardzo przystępny. Jest to książeczka niewielka, ale daje pożytek intelektualny i przyjemność estetyczną.
LITERATURA:
„Księga monstrów”. Przeł. i oprac. J. Sokolski. Wrocław 2019.
Chet Van Duzer: „Potwory morskie ze średniowiecznych i renesansowych map”. Przeł. Fabian Tryl. Wydawnictwo Nautica. Warszawa 2022.
Zadanie dofinansowane ze środków budżetu Województwa Śląskiego. Zrealizowano przy wsparciu Fundacji Otwarty Kod Kultury. |