ISSN 2658-1086
Wydanie bieżące

1 marca 5 (461) / 2023

Aleksandra Idzik,

W SOWIECKIM DROHOBYCZU? (MARTA KOZŁOWSKA: 'BERDYCZÓW')

A A A


Krakowski Ha!art słynie z publikowania wszelakich eksperymentów prozatorskich i poetyckich, które mają wnosić do świata literatury świeżość, twórcze ryzyko oraz – dodałabym – dziwność w pozytywnym tego słowa znaczeniu. Trzeba przyznać, że „Berdyczów” wpasowuje się w tę politykę wydawnictwa i jest prawie znakomitym jej przykładem.

Na miejscu dawnego kołchozu powstało gospodarstwo z trzodą chlewną dotkniętą przez tajemniczą chorobę, która uśmierca zwierzęta. Karol Pytanko, specjalista do spraw weterynarii, przyjeżdża do ukraińskiego miasteczka, by zbadać te niewyjaśnione okoliczności. To, co tam zastaje, jest dużo bardziej zawiłe i niepojęte, niż mu się wydawało. Mężczyzna, wędrując po mieście śladami enigmatycznych zdarzeń, postanawia, jak prawdziwy detektyw, przesłuchać napotkanych ludzi i nieludzi, nieustannie kwestionując swoje dotychczasowe przekonania. Mamy tu do czynienia z podszytym duchem sowietyzmu metafizycznym antykryminałem, w którym wszystko może nastąpić, a możliwość zaistnienia ma nawet bochenek chleba aka Bocheneczek. „Berdyczów” jest powieścią utkaną z dobrze znanej konwencji powieści detektywistycznej oraz z onirycznej narracji utrzymanej w estetyce realizmu magicznego, które splecione ze sobą językiem tworzą nową jakość. Ale czy właśnie nie na takim miksowaniu znanych już zabiegów i pomysłów polega dzisiejsze nowatorstwo w literaturze?

W motcie Władysław Hasior zadaje pytanie „Jak przebić rzeźbą niebo?”, co trzeba uznać za pierwszy klucz interpretacyjny powieści. W tym krótkim cytacie zawiera się pragnienie stworzenia pomnika, który wejdzie w strukturę natury i będzie jej solidnym fundamentem. Póki co kondycja świata nie pozwala mu na to, ponieważ jest oparta na zastępczych środkach, skrawkach materiału, niedopowiedzianych zdaniach i wybrakowanej pamięci. Berdyczów przypomina właśnie taką „hasiorowską” instalację zbudowaną z odpadków, elementów wtórnych i zastępników, które są misternie zlepione. Pozornie tworzą funkcjonującą całość, która tak naprawdę może rozpaść się jak domek z kart. Coś jednak powstrzymuje ją przed zniszczeniem, a tym czymś są utarte struktury pamięci wciąż żywe w mieszkańcach ukraińskiej wioski. Kapitalistyczna rzeczywistość wcale nie jest dla nich atrakcyjna, a wręcz uwłaczająca i trudna do zrozumienia. Poczucie komfortu przynosi bohaterom trwanie w radzieckim systemie, w którym przyszło im dorastać. Dążą do stworzenia wielkiej, mistycznej i trwałej statui będącej ich idyllą. Materializacją owej nostalgii i pragnienia jest maniakalne składowanie monumentalnych bolszewickich pomników żołnierzy w hotelu Wołk. Szare rzeźby nie chcą odejść w zapomnienie, więc są ustawiane w ludzkich pozycjach, ciągle ożywając w przestrzeni rzeczywistej i metaforycznej.

W Berdyczowie zaburzona jest też linearność czasu, ponieważ w głowach bohaterów świat nie idzie do przodu. Można powiedzieć, że stoi on w miejscu, a wręcz się cofa, bo skoro ani za czasów ZSRR nie było dobrze, ani po jego upadku nie jest, to progres wydaje się niemożliwy. Hodowla świń powstała na fundamentach kołchozu jest samą w sobie „wtórną racją bytu”, która nie funkcjonuje, a nawet nie może funkcjonować prawidłowo. Jest jak nowoczesny dom zbudowany na starych fundamentach.

Nostalgia w powieści Kozłowskiej nie ogranicza się tylko do ukraińskiej miejscowości. Ogromne niezadowolenie z teraźniejszości kazało nam zatęsknić za PRL-em, nawet jeśli go nigdy nie doświadczyliśmy. Czy w takim razie to, co współczesne, nigdy nie będzie dla nas tak atrakcyjne jak to, co już minęło? Kozłowska pokazała uniwersalny mechanizm postępowania ludzi pochodzących z centralno-wschodniej Europy, zabierając tym samym głos we współczesnym dyskursie o nostalgii.

Tłem dla tajemniczej zagadki detektywistycznej jest wspomniany już wielokrotnie tytułowy Berdyczów, czyli miasteczko w Ukrainie, w którym dzieją się niebywałe rzeczy, a i ono samo jest dosyć nadzwyczajne. Nic nie jest tam swoim miejscu. Z dawnych obiektów zostały jedynie ich marne resztki lub chwilowe zamienniki. Mapa miasta, po którą sięga Karol, nie przystaje w ogóle do stanu rzeczywistego. Powstaje więc pytanie, czy ono tak naprawdę istnieje? Tego nie wie nawet sam główny bohater. Podczas gdy przemierza on drogi, miasto powstaje na jego oczach, a może tylko w wyobraźni? Inspiracja Kozłowskiej nie pozostawia chyba żadnych wątpliwości. W opowiadaniu „Ulica Krokodyli” Brunona Schulza Józef także przypatruje się mapie – Drohobycza. Można powiedzieć, że Ulica Krokodyli paralelna jest z ulicą Europejską w Berdyczowie. Na nich najbardziej widoczne są zalążki kapitalizmu, które przyniosły tandetę, zepsucie i korupcję. Transformacje ustrojowe w obu przypadkach wpłynęły niekorzystnie na miasteczka. Autorka czerpie z Schulza nie tylko koncepcję miasta, ale i konstrukcję narracji. Oniryczne, mgliste poetyckie opisy zbijają czytelnika z tropu, tylko po to, żeby zaraz strącić go z obłoków na ziemię poprzez rytmicznie napisany, a czasami nawet rymowany zarys fabularny.

W „Ulicy Krokodyli” czytamy, że „Nic tu nie dochodzi do skutku, żadne zamierzenie nie jest w pełni zrealizowane”, a u Kozłowskiej w „Berdyczowie”: „Nic tu nie przemawia pełnymi zdaniami. Wszystko można dowolnie uściślić”. Szyk zdania, jak i pomysł na konstrukcję świata przedstawionego jest zatem zaczerpnięty z Schulza. Berdyczów, zawieszony między życiem a śmiercią, między rzeczywistością a tekstem, staje się przestrzenią, która może zaistnieć tylko w opowieści. Skoro wszystko jest ruchome, plastyczne i wtórne, to może wcale nie należy do tkanki świata, a powstaje dzięki mechanizmom tekstowym? Gdyby autorka pozostawiła czytelnika w zawieszeniu i niejasności, zdecydowanie wpłynęłoby to na korzyść powieści. Kozłowska w ciekawy sposób połączyła ze sobą dwie przestrzenie: realną i nierealną. Do tej pierwszej można zaliczyć samą sprawę detektywistyczną, która de facto mogłaby wydarzyć się naprawdę. Co więcej, bohaterowie powołują się na prawdziwe książki, a Kozłowska załącza do nich przypisy o charakterze urzeczywistniającym. Do przestrzeni nierealnej wlicza się wszechobecna mistyfikacja oraz cała konstrukcja tragikomicznego świata, który nie ma prawa istnieć. Niezbyt realni są też bohaterowie przybierający postać ożywionych przedmiotów, niczym z disnejowskiej „Pięknej i Bestii”. Autorka chciała też, byśmy i my wyszli poza ramy klasycznego rozumowania i uwierzyli, że to, co wyraźne, jest nieprawdziwe, a to, co rozmyte, istnieje naprawdę. W ostatnim fragmencie wybrała jednak bezpieczne uzasadnienie opisanych zjawisk, a mianowicie przedstawienie ich jako sen wieczny, w którym wszystko może się wydarzyć, podsuwając tym samym drugi klucz interpretacyjny. Taki zabieg jest na pewno świadomym wykorzystaniem toposu snu, a także wytłumaczeniem zapisu historii bez podziału na rozdziały, tak byśmy przyjęli ją za całość, za jeden sen. Zastanawiam się jednak, czy nie jest to pewna asekuracja, która w dzisiejszej literaturze nie musi już być stosowana? Powieść Kozłowskiej, nawet bez takiego rozwiązania akcji i tak jest złożona i wielokontekstowa, zatem możemy uznać ten zabieg za zbędny.

„Berdyczów” mierzy się z sowiecką pamięcią, tak samo jak „Sklepy cynamonowe” z pamięcią żydowską. W obu ujęciach wciąż obecny jest duch przeszłości, będący wręcz ich fundamentalną częścią. W przypadku Berdyczowa warunkuje on kondycję bohaterów i osuwa akcję w kierunku mitycznych struktur, od których nie można się uwolnić. To zawieszenie w przeszłości jest podobne do konstrukcji fabuły kryminału, lecz powieści Kozłowskiej nie można tak w pełni nazwać, ponieważ to nie rozwiązanie zagadki detektywistycznej jest tu najważniejsze. Większe znaczenie ma sfera metafizyczna, czyli rozprawa na temat przeszłości zakorzenionej w mieszkańcach post-sowieckiego miasta oraz próba określenia relacji człowieka z rzeczą.

 
Marta Kozłowska: "Berdyczów". Korporacja Ha!art. Kraków 2022.