ISSN 2658-1086
Wydanie bieżące

1 kwietnia 7 (463) / 2023

Michał Trusewicz,

W STRONĘ RHIZOPOLIS (KLAUDIA PIESZCZOCH: 'RUŃ')

A A A
Czytając za pierwszym razem „ruń” Klaudii Pieszczoch, miałem w pamięci „Rhizopolis” – instalację Joanny Rajkowskiej, inscenizację do niezrealizowanego filmu science-fiction, przedstawiającą rzeczywistość, w której to systemy korzeniowe udzieliły schronienia ludzkości, tworząc kompleksy niby-jaskiń, dzięki którym człowiek mógł oddychać i się odżywiać. Ten futurystyczny biotop to obraz potencjalności i zdolności do adaptacji. Wydaje mi się, że również debiut Pieszczoch powstał jako wyraz fascynacji tym, co korzeniowe, sieciowe i potencjalne. To bardzo twórczo przepracowana ekopoetyka, unikająca prostej retoryki, stroniąca od doraźnej publicystyki. Warto chwilę zastanowić się nad „ruń” właśnie w kontekście poszukiwania nowego języka do obrazowania rzeczywistości, w której przejścia między materiami i stanami skupienia są momentalne, rzeczywistości, do której nie przystaje już laboratoryjny obiektywizm i której nie sposób obserwować wyłącznie zza szkiełka. To dobry debiut, który wyrasta z cywilizacyjnego niepokoju i jednocześnie próbuje wytworzyć nowy model wyobraźni, co na pewno zasługuje na słowo uznania.

Język poetycki w „ruń” można nazwać wcale nie zaangażowanym, lecz angażującym, pobudzającym wyobraźnię do intensywniejszej pracy. Klaudia Pieszczoch „użyźnia” zbiorową myśl, projektując taką podmiotowość, której morfologia przypomina sieć o wielkim potencjale plastyczności. W tej twórczości nie chodzi o ekopoetycki dokumentalizm – poetki raczej nie interesuje stworzenie reprezentacji dobrze znanego świata, by poddać go prostej (choć oczywiście uzasadnionej) krytyce. W debiutanckim tomie Pieszczoch zostały powołane do istnienia takie mikroświaty, które są przeczute i przemyślane, i takie połączenia, które antycypują jeszcze nieodkryte możliwości przeżycia. Warto sięgnąć po „ruń”, by odkryć, jak wciąż wiele do zaoferowania ma ekopoetyka i jak twórczo można wykorzystać języki myślenia krytycznego o rzeczywistości. To debiut dobry, precyzyjnie skomponowany, zwiastujący interesującą drogę twórczości.

W pierwszej kolejności warto bliżej przyjrzeć się formie podmiotowości w wierszach Pieszczoch. Możemy mówić raczej o niepewności, otwartości, rozszczelnieniu, chłonności i podatności aniżeli o stałości, zamknięciu, osobności, władzy czy zachłanności. W skrócie – najistotniejsza jest relacyjność. Niezwykle elastyczne relacje są tworzone z szeroko rozumianą nieantropocentryczną zewnętrznością. Takie myślenie o podmiotowości ma daleko idące konsekwencje – sam język staje się bardzo asocjacyjny, czerpiący ze świata roślin i pozostałych istnień. Sama poetka – w rozmowie z Agatą Puwalską – podkreśla, że fascynują ją właśnie roślinne strategie przetrwania i ich naturalna zdolność do adaptacji.

Wspomniałem wcześniej, że język poetycki w „ruń” charakteryzuje się rozwiniętą asocjacyjnością. Myślę o nim w kategorii twórczego aliansu – inspirującego splątania różnych idiomów, dyskursów i rejestrów. W oczywisty sposób wpływa to na leksykę – Pieszczoch w swoich utworach wielokrotnie posługuje się specjalistycznym słownictwem z zakresu nauk przyrodniczych. Dzięki temu powstają interesujące i oryginalne metafory bądź rozbudowane koalicje obrazów: „a ja przyglądam się rozkwitowi blaszek przejmowaniu mózgu / przez struktury typowe dla grzybów” (s. ...), „ona zasklepia się przed nimi zrasta / jak działki kielicha miechunki” („miechunka”, s. ...), „widzisz tylko czerwień mięśni miąższu / komora nasienna jest pusta” („fotopułapka”, s. ...). Tak, podmiotowość jest relacyjna, lecz Pieszczoch unika prostych dychotomii – relacje mają raczej strukturę sieci, korzeni czy kłącza. To poetycka ryzosfera – podatna na wymienność, modyfikacje i splątania.

„ruń” z całą pewnością wymaga uważności i cierpliwości. Z pośpiesznej lektury jednak wytrąca nas pewien odłamek, okruch, kolec, który wystaje ponad ową teksturę i przypomina o trudnej do zniesienia idiomatyczności egzystencji. „w ustach obracam opuncję: / mięsistą kulę burz i znamion / którego odrosły a areola to takie ładne słowo / mały obszar z którego wyrasta cierń – / dobre imię dla córki” („areola”, s. ...) – nagle z oswojonej estetyki przebija się kolec, który rani niczym ostry odłamek Realnego, wybudzający nas z błogiego snu o pięknej i niezmąconej organiczności. Kapitalne są zwłaszcza te fragmenty „ruń”, kiedy to wzrastaniu, owocowaniu i obrastaniu towarzyszy wykruszanie, zarastanie, wreszcie zanik i uwiąd. Pieszczoch to twórczyni ekopoetyckiego zmącenia i podminowania utartych schematów interpretacyjnych. Każda plastyczność w tej poezji ma swój cierń – wynika to wprost z rozumienia podmiotowości w kategorii podatności na metamorfozę i kruchość. Ta świadomość nie jest jednak paraliżująca. Czytamy przecież: „pomyliłaś z zanikiem wypiętrzanie form / spójrz na tę głowę rodzącą lej: pusta mówią / wyczesując resztki włosów” („miechunka”, s. ...). Każda obumierająca tkanka, naznaczona cierniem Realnego, może jednak stać się biotopem dla nowych, wypiętrzających się form. Skończoność i śmiertelność to ważne i immanentne części świata przyrody. W „ruń” nie patrzymy na rzeczywistość zza szyby laboratorium, lecz badamy ją dotykiem, żywo uczestnicząc w tych plastycznych procesach.

Język nie służy podmiotkom Pieszczoch do potwierdzania własnej tożsamości, lecz jest narzędziem pośrednictwa między różnymi stopniami relacji. W swej poetyckiej filozofii autorka „ruń” raczej eksploruje różnice i szczeliny – częściej mówi o rozmaitych przekrojach i warstwach rzeczywistości aniżeli o stabilnych i klarownych połączeniach między człowiekiem a światem. Jest to liryka bardzo mocno związana z filozoficznymi kategoriami stawania się, choć lepszym określeniem byłaby „przemiana substancji” czy cyrkulacja życia między jedną materią a drugą. Weźmy ten fragment: „ona językiem tropi gorycz przytyka do innych końców” („i przyszedł sen jak wyschnięte koryto”, s. ...) – chyba można to odnieść do strategii twórczej samej Pieszczoch, która wielorejestrowym językiem odmienia „życie” przez różne przypadki metamorficzne, akcentując znaczenie zarówno przemiany, jak i materialną plastyczność.

Co najciekawsze, nie nazwałbym wierszy z „ruń” poezją transgresyjną, mimo że dynamika zmian i ruch są szalenie ważne w tej twórczości. Oczywiście, Pieszczoch eksploruje znaczenie szczelin, wystawia swoje podmiotki na napięcie związane z nieuchronnością przekroczenia granic (np. między jedną materią a drugą, między jednym organizmem a drugim), jednak bardzo trudno mówić tutaj o jakimś gwałtownym wyjściu poza siebie, bo pojawiające się w wierszach „ja” samo w sobie jest już jakimś przepływem, tymczasową wiązką atomów, punktem odniesienia w relacji z siecią innych podmiotów. Na to wskazuje już sama leksyka i używana metaforyka. Gdyby ktoś pokusił się o stworzenie podręcznego słownika metafor ruchu w poezji Pieszczoch, to na pewno musiałyby się znaleźć tam następujące określenia: wsiąkanie, przyleganie, owocowanie, zarastanie, obrastanie. W tym świecie trudno opisać kontury – wszelkie krawędzie są bardzo umowne, wręcz pozorne, co służy nieustającej grze styków, poruszeń i przesunięć. Niemal wszystko jest tutaj przejęte przez materię, „zainfekowane” komórkami plądrującymi naszą – ludzką, antropocentryczną – stałość, czy raczej przegryzającymi spiżowy postument gatunkowej hegemonii człowieka. Zresztą, czy właśnie nie o tym mówi wers: „kiedy obrywasz główkę dosięga cię wszystko co niżej” („piwonie”)? Wydaje mi się, że tak, poezja Pieszczoch ma prowokować do powstawania nowych, rozproszonych, niższych form, które nadchodzą „po obecności”. Po tożsamości przychodzi sfora, rój. Po obrywaniu główki (czyżby dekapitacji rozumu instrumentalnego?) rozlewa się to, co wcześniej pozostawało niezauważalne, zepchnięte na margines poznania. Ujawnia się kłącze – poezja ryzosfery.

Atutem „ruń” jest jeszcze jeden aspekt prowokacyjności – podminowanie możliwości językowego opisu. Czytamy: „i chciałoby się mówić plamami barw a nie można inaczej” („drzewo dusiciel”, s. ...). Jak mówić o plastyczności materii? Czy język – w swojej konwencjonalności i ograniczoności – będzie wystarczający, by określić charakter formowania, o którym pragnie pisać Pieszczoch? Na te pytania można znaleźć odpowiedź w jednym z wierszy: „język zdejmie resztki z ostrza” („przekrój”, s. ...). Zacytowany utwór, poświęcony cięciom i przekrajaniu, jest tak naprawdę antycypacją nowego działania poetyckiego, właśnie, działania, eksperymentowania i testowania. Chodzi o to, aby być przede wszystkim „praktykiem” i „praktyczką”, czyli obserwować język w działaniu, „w terenie”, ocenić jego zdolność kodowania całej złożonej topologii połączeń między gatunkami, materiami i innymi podmiotowościami. Nawet kosztem tego, że będziemy musieli „pracować w resztkach” – poetycka praca „w końcach” to pewien charakterystyczny już wyznacznik twórczości Klaudii Pieszczoch.

Zwróciłem uwagę na jeszcze jeden wątek w „ruń” – znaczenie cięcia. Wcześniej wspomniałem o tym, że „język zdejmie resztki z ostrza”, a wiedza o rzeczywistości rodzi się z przekrajania jakiejś struktury i doszukiwania się złożoności różnych warstw. Weźmy ten fragment: „skracanie jest konieczne / by dłużej przetrwać w wazonie a lilia wstawiona w atrament / musi wypić barwnik – niby wiesz” („cięte”, s. ...). To typowy zabieg u Pieszczoch – realistyczny obraz staje się wykładnią pewnych prawideł rządzących przyrodą, a raczej strategiami przetrwania różnych gatunków. „skracanie jest konieczne” – im częściej powtarzam tę frazę w pamięci, tym bardziej jestem przekonany, że to doskonałe podsumowanie strategii poetyckiej autorki „ruń”. Ucinanie nie jest negatywne, jest raczej formą przekształcania, adaptacji, a może raczej możliwości. Pieszczoch nie interesuje nicość, bardziej „nicestwienie”, przyłapywanie momentalnych przemian. „Skracanie”, czy szerzej – plastyczność, znajduje się na odwrotnym biegunie względem niezmienności czy sztywności. Ma to swoje odbicie w wierszach, których konstrukcja (mocne delimitacje, jukstapozycje, przerzutnie) to także efekt cięcia, a sam język wciąż podlega przemianom, przygodnie chłonąc to, co obce i inne, wystawiając się na ciągłe „nicestwienie”. Musi uciąć swoją warstwę dopowiedzeń, aby przetrwać. Nadrzędną metaforą „ruń” jest zatem przekształcalność. Totalna, wręcz źródłowa.

Najlepsze fragmenty tomu dotyczą właśnie próby uchwycenia pewnego paradoksu – odnalezienia sposobu istnienia rozpadu. To, co już się rozpadło, istnieje w innym – chyba w ten sposób można zinterpretować motywy pamięci, traum, dojrzewania i ciała, których obecność zwiastuje, że Pieszczoch nie interesuje się wyłącznie powierzchowną ekopoetyką, lecz świadomie wykorzystuje pewne narzędzia krytycznego myślenia, by przedstawić to, co najintymniejsze i najkruchsze z ludzkich doświadczeń. Najciekawsze są te fragmenty „ruń”, w których pojawiają się wcale nie reaktywna giętkość i polimorfizm, lecz właśnie opór materii – Pieszczoch w swojej poezji często porusza temat nieodwracalności zmian, co w perspektywie chociażby motywów pamięci i ciała ma niebagatelne znaczenie. Zacytujmy: „jaśmin znaczy popchnij nasiona w świat znaczy zdmuchnij / siebie z powierzchni do których przylegasz / aż cię ktoś nie zetrze” („wyjście robotników z fabryki”, s. ...). Nagle wyłania się przejmujący tragizm formy, która świadoma pewnej konieczności, porzuca pierwotny kształt, ryzykując niemożność powrotu. Mówi o tym choćby ten fragment: „czasem pozwalamy by wyrastał w nas śnieg / przyjmuje się łatwiej niż najprostsze mchy / zagniecenia tkanin popiół w wyżłobieniach / prędzej czy później wytrącą się ślady / odkleją od palców i stóp” („pamięć śniegu”, s. ...). Pamięć śniegu – figura paradoksalna, wręcz balansująca na granicy oksymoronu – to właśnie jedna z piękniejszych metafor tych procesów przekształcalności i tego, co roboczo nazywam „tragizmem formy” mierzącej się z zamkniętą drogą powrotu, próbującej nie spoglądać na ścieżkę, z której znikają ślady własnej obecności.

Nie dziwią zatem niezliczone obrazy pyłu, kurzu i tego, co niewidzialne, niezauważalne, w jednej sekundzie mogące poderwać się z powierzchni i zniknąć w horyzoncie potencjalności. To przejmujący obraz pewnej ludzkiej znikomości – to właśnie ten cierń z „areoli”, ten odłamek Realnego, którym ranimy się, przeglądając atlasy botaniczne, przypominający o naszej tymczasowości i o tym, że to właśnie my najbardziej podlegamy zmianom. Warto podjąć wyzwanie, jakie stawia przed nami dość wymagający debiut Klaudii Pieszczoch, aby przeciąć językiem materię i „przyłapać” rozpad na istnieniu.
Klaudia Pieszczoch: „ruń”. Biuro Literackie. Kołobrzeg 2023.