
BRACH-CZAINA WIELOKROTNIE (JOLANTA BRACH-CZAINA: 'RZECZYWISTOŚĆ KOMPONOWANA')
A
A
A
„Rzeczywistość komponowaną” Jolanty Brach-Czainy czytałam równolegle z zajmującym szkicem Agaty Sikory „Męska gra?”, dotyczącym książki Clare Mac Cumhaill i Rachael Wiseman „Metaphysical Animals. How Four Women Brought Philosophy Back to Life” („Zwierzęta metafizyczne. Jak cztery kobiety ożywiły filozofię”). Interesujące wydaje się tło, jakie autorka tekstu rysuje, by przedstawić na nim filozofki – bohaterki tej książki: Elizabeth Anscombe, Philippę Bosanquet, Mary Scrutton (Midgley) i Iris Murdoch – i niejako wyłowić je z niebytu. Symptomatyczna jest tu zwłaszcza anegdotyczna opowieść o Mary Midgley. Absolwentka Oxfordu w latach 50. XX wieku napisała scenariusz audycji radiowej, w którym dowodziła, że „filozofia zachodnia jest indywidualistyczna i solipsystyczna, bo uprawiali ją ludzie, którzy nie mieli bliskich związków intymnych, nie doświadczali ciąży, nie wychowywali dzieci. Producent programu skwitował jej pomysł jako »banalne (…) wtargnięcie spraw domowych w życie intelektualne«. Odcinek nigdy nie powstał” (Sikora 2023: 63).
Pytania o związek filozofii i płci oraz filozofii i codzienności, powracające w artykule Agaty Sikory w różnych odsłonach i wariantach, powróciły również do mnie, gdy czytałam jeden z wywiadów z Brach-Czainą umieszczony w „Rzeczywistości komponowanej” (pierwodruk na łamach „Wysokich Obcasów”). Katarzyna Bielas, rozmawiająca z filozofką w 2003 roku, zadaje jej pozornie proste, a jednak fundamentalne pytanie: „TO, CO PANI PISZE, TO FILOZOFIA?” (s. 192), na które Brach-Czaina odpowiada następująco: „Tak, to moja filozofia, która ma własną, specyficzną formę” (tamże). Dodaje jeszcze zdanie wyjaśnienia, że wykształcenie filozoficzne, które odebrała, „jest znakomitą gimnastyką umysłu” (tamże). Ta krótka wymiana aż prosi się o kilka komentarzy. Sądzę, że w pytaniu dziennikarki kryje się nuta niedowierzenia, że refleksje snute przez Brach-Czainę są filozofią (chciałoby się dodać – jej uniwersalną, czyli męską, odmianą). Zainteresowanie sobą i światem w jego mikroodsłonach Bielas uznaje za rzadkie, a Brach-Czaina dodaje: „Filozofowie zajmują się głównie pisaniem o książkach innych filozofów, bo obawiają się, że jeśli będą filozofować o swoim spotkaniu ze światem, to może być uznane za nienaukowe” (s. 194). O tym chyba mówi epitet „moja”, jeśli bowiem mamy w pamięci „Szczeliny istnienia” i „Błony umysłu”, to wiemy, że jest to filozofowanie bez precedensu, z niesłychanie wyraźną i niepodrabialną sygnaturą kobiety-filozofki. „Własna forma” to niewątpliwie znak rozpoznawczy pisania Brach-Czainy, daleki od akademickiego wywodu (chociaż i takie teksty ma przecież w swoim dorobku). Omawiając niedawno „Błony umysłu”, pytałam o znaczenie wyborów gatunkowych ich autorki. Można przecież pisać traktaty filozoficzne, można – co wybiera autorka „Szczelin istnienia” – uprawiać (naukowy) esej, krzyżując go z wysokiej próby literaturą o poetyckim wręcz zacięciu, traktowany jako pewnego rodzaju wykroczenie przeciwko akademickiemu pisaniu, ale przede wszystkim jako wyraz oryginalnej „własnej formy”.
Warto od razu dodać, że częścią „Rzeczywistości komponowanej” jest tekst „Konstrukcja filozoficznego eseju” z 1996 roku, który z powodzeniem mógłby stanowić część teorii eseju w ogóle (nie mówiąc już o tak oczywistej kwestii jak (nie)obecność pisarstwa Brach-Czainy w antologiach eseju). Tekst, w którym filozofka splata zagadnienia formy i prawdy, jest sam w sobie kwintesencją eseizowania: zadawania pytań, błądzenia, intelektualnego i twórczego niepokoju, a przy tym – piękna języka i przemyślanej konstrukcji. Ciekawe, że postawa eseistki, sprzeciwiającej się apodyktyczności, zaczyna się od następującego zdania: „Nie chciałabym twierdzić, że wiem, w jaki sposób powstaje esej, choć sama piszę eseje” (s. 32). Ta umiarkowana postawa nie jest gestem kokieteryjnym czy fałszywą skromnością, raczej wyrazem głębokiego zrozumienia, że esej może jedynie „częściowo związać problemy” i stanowić ramy dla „karkołomnych prób wydobycia się z zagrożenia” (s. 32-33). Dodajmy, zagrożenia, które stanowi dla siebie sam eseista – pełen niepokoju, dręczący się pytaniami i szukający nieszablonowych rozwiązań. W rozważaniach Brach-Czainy ważne wydają mi się fragmenty wymagające, by esejem mógł być tylko „tekst dobrze napisany” (s. 42). Filozofka nie pozostawia tej arbitralnej frazy bez wyjaśnienia, precyzując, że z jednej strony chodzi o teksty tak wyprofilowane, by „walczyły o uwagę czytelnika” środkami artystycznymi i oryginalnością, z drugiej – o powiązaniu eseju i ze światem wewnętrznym („dobrze napisany esej byłby formą, która wzbudza i modeluje przeżycia czytelnika” [s. 45-46]), i z zewnętrznym („niejednorodność eseju może odpowiadać jakiejś niejednorodności świata” [s. 45]). Esej, a właściwie jego kompozycja, w rozumieniu Brach-Czainy, byłby odpowiedzią na chaos rzeczywistości i marzenie o nadaniu jej formy.
Krótka teoria i praktyka eseju (część analityczna opiera się na „Uczcie” Ksenofonta i „Uczcie” Platona), potraktowana tutaj bardzo skrótowo, nie jest dla mnie rękojmią dla uznania filozoficznej eseistyki Brach-Czainy, bo według mnie wcale jej nie potrzebuje. Zwracam uwagę na ten tekst, ponieważ stanowi dyskursywną próbę ułożenia własnej sztuki pisania i uprawiania filozofii, a jednocześnie nadania jej rangi. Autorka „Szczelin istnienia” zauważa bowiem, jak często termin esej jest nadużywany dla nazwania wszelkich tekstów publicystycznych czy akademickich prac humanistów, a po prostu – zwykłej „pisaniny” (s. 41-42). Tymczasem jej eseje nie są tubą do wygłaszania poglądów na temat tego, co powszechne, głośne i medialne, przeciwnie – Brach-Czaina radzi, by przynajmniej połączyć dominujące interpretacje świata z własnym jego obrazem, tym, co ukryte w szczelinach, szparach naszego życia. Właśnie dlatego jej pisanie jest tak przekonujące i dotykające zarazem, bo zwraca uwagę na praktyki dnia codziennego, choćby patrzenie. Na pytanie Barbary N. Łopieńskiej: „SKĄD SIĘ PANI ZNA NA NASTURCJI? PRZECIEŻ MAŁO KTO ODRÓŻNIA NASTURCJĘ OD NAGIETKA” Brach-Czaina odpowiada: „Patrzę. Nie jestem ogrodniczką. Na pewnych roślinach się znam, na innych nie. Znam się na tych, które zwracają moją uwagę. (…) Różne przedmioty, zjawiska czy wydarzenia zwracają po prostu czasem moją uwagę i stają się dla mnie ważne. Ale nic nie jest ulubionym obiektem raz na zawsze. Raczej chyba chodzi tu o przyjemność patrzenia, dotykania, wąchania, lizania i o przyjemność pisania” (s. 98-99). Przyznam, że to bardzo sugestywna i kusząca droga wiodąca od doświadczenia do tekstu. Najlepiej to napięcie między doświadczaniem codzienności a pisaniem oddaje sama filozofka, odpowiadając na pytanie „czy dużo się krząta”: „Gdybym krzątała się dużo, nie mogłabym napisać takiej książki” (s. 282).
Brach-Czaina nie przedstawia jednak swojej filozoficznej i pisarskiej drogi jak poznawczej sielanki. Dużo u niej cennych wahań, rozterek, zwykłego przyznania się do tego, że nie wie. Na konstatacje, że jest w czymś mistrzynią, odpowiada „nie” i przyznaje, że zysk z uważności bywa zarówno dobry, jak i zły. Nie przecenia swoich odkryć, nie dowartościowuje własnej postawy jako unikalnej i godnej naśladowania, raczej akcentuje wieczną gotowość do zmiany i poszukiwań spraw dla siebie istotnych, stan wręcz bez wyjścia, który sprzyja mobilizacji. Imponująca jest prostota, z jaką Brach-Czaina mówi „nie wiem”, „Może się uda, a może nie” (s. 106-107), która wynika nie tylko z jej osobowości, ale także ze wspomnianej już wyważonej oceny filozofii. Nie oznacza to oczywiście, że autorka „Błon umysłu” nie docenia myślenia jako takiego. Dopowiada: „(…) nie wyróżniam filozofii jako jakiejś nadzwyczajnej dziedziny myśli i nie przypisuję jej roli koła ratunkowego ludzkości. Uważam tylko, że istnieje coś takiego jak intelektualny wysiłek i pewne zmiany sposobu myślenia i tyle samo mogą tu zdziałać filozofowie, co powieściopisarze, poeci czy osoby pracujące w naukach empirycznych” (s. 110). Docenienie siły myśli okazuje się tym ważniejsze, że słowa te – wypowiedziane w rozmowie z Barbarą N. Łopieńską w 2001 roku – osadzone są w kontekście radykalnej zmiany, przed którą stoi świat. Brach-Czaina nie widzi tego w barwach apokaliptycznych, przeciwnie – patrzy z ciekawością, zauważając, że „teraz jest dość szczęśliwy okres dla myślenia” (s. 110).
Ferment, który potrzebuje namysłu, dzieje się obecnie i trudno podczas lektury „Rzeczywistości komponowanej” nie zauważyć, jak aktualne są eseje Brach-Czainy. Widać to na przykład w rozważaniach o feminizmie. Autorka „biblii feminizmu” (czyli „Szczelin istnienia”) pisze: „Dla mnie feminizm to jest ruch, który dąży do indywidualizacji ludzkiego życia. Chodzi o to, by każda kobieta i każdy mężczyzna mogli ze swoim życiem robić to, co im odpowiada. Żeby nie byli zamknięci w kontenerze ze stemplem »kobiety« albo »mężczyźni«” (s. 190). Jednocześnie zauważa, że egzekwowanie feminizmu w Polsce prowadzi do wniosku, że go w praktyce nie ma, co wynika w jakimś stopniu z traktowania nierówności jako czegoś naturalnego, do czego jesteśmy przyzwyczajeni (zob. s. 113). Brach-Czaina pokrótce szkicuje historię buntów kobiet po 1989 roku (uwikłanych w konflikt i z komunistami, i z Kościołem), co dla młodych czytelniczek (m.in. uczestniczek czarnych marszów) może być odkrywcze (zważywszy, że żaden podręcznik do HiT-u tych działań nie przedstawi).
Tekst „Progi polskiego feminizmu” (pierwodruk 1995), czytany blisko dwadzieścia lat później, pokazuje nieprzemijającą siłę sądów, które niestety trzeba wciąż na nowo wypowiadać: o tym, że interes kobiet jest interesem samych kobiet, a nie żadnej partii reprezentowanej najczęściej przez mężczyzn (zob. s. 117), o tym, że „kobiecość” bywa „przedmiotem manipulacji, kamuflażem pozwalającym urzeczywistniać inne ukrywane (…) wartości” (s. 121), a nie jest wartością samą w sobie; wreszcie, że problemem są zachowania stadne, utrudniające kobiecy indywidualizm („raz wszystkie do pracy, raz wszystkie na porodówkę” [s. 128]). Pozornie Brach-Czaina nie mówi niczego, o czym nie wiemy, ale jej pointy dotyczące postawy wycofania Polek do przestrzeni codzienności są niezwykle celne i bolesne: „Trudność polega bowiem na tym, że łatwo jest nie wziąć władzy, ale trudniej jej nie podlegać” (s. 131).
Kiedy filozofka przywołuje cytat „Ciało polskiej kobiety jest terenem ostrych walk politycznych” (s. 133), tekst brzmi niepokojąco aktualnie. Podobnie działa reportaż o sugestywnym tytule zaczerpniętym z modlitwy obozowej „Boże, skrusz ten miecz, co siecze kraj”, w którym Brach-Czaina punktuje etniczno-religijne obsesje polskich ugrupowań narodowo-katolickich, prowadzące do niszczenia polskiej kultury. Przywołuje niesławne ataki na dzieła sztuki i artystów, swoiste „akcje cenzorskie” (również te historyczne), by z przenikliwością odsłonić pustkę intelektualną atakujących: „Ta postać populizmu dowartościowuje swoich wyznawców, nie zmuszając ich do wysiłku, bo polskość i katolickość należy ex definitione do sfery najwyższych wartości. Uwalnia ludzi od kompleksów, od niepewności i jednym skokiem zamienia psychiczną niewygodę w poczucie moralnej wyższości. Lęki zręcznie zamienia w agresję” (s. 207). Wreszcie – dla dopełnienia pola tematycznego – wspomnę o pięknym szkicu „Ciało współczesne”, w którym filozofka przypomina o potrzebie postawienia w centrum „ciała doświadczającego siebie i świata” (s. 146). Paradoksalna moc tego eseju tkwi w materiale egzemplifikacyjnym – otóż by opowiedzieć o wartości cielesnej obecności i cielesnego doświadczenia świata, Brach-Czaina sięga po reprezentacje ciał chorych, obecnych w sztuce Aliny Szapocznikow, Katarzyny Kozyry, Artura Żmijewskiego i Jean-Dominique Bauby’ego, autora słynnego „Skafandra i motyla”.
Powyższe wybiórcze omówienie „Rzeczywistości komponowanej” pokazuje – mam nadzieję – jak ważnym jest ona uzupełnieniem dorobku Brach-Czainy. Tom, zróżnicowany gatunkowo (poza esejami są artykuły publicystyczne, odezwy, listy i reportaż), dopełnia wątki znane ze „Szczelin istnienia”, „Błon umysłu” czy nawet „Etosu nowej sztuki”, rzuca na nie szczególne światło, pokazując intelektualną i twórczą drogę ich autorki, ale też – co ciekawie odsłaniają przedrukowane rozmowy – z jednej strony jej bezpretensjonalność, rodzaj filozoficznej zadumy i niepewności, a z drugiej – jakby rewers tej postawy: krystaliczne i pewne poglądy, niezachwiane sądy, błyskotliwe sposoby dowodzenia i przekonujące wnioski. Wszystko to, co po drodze wybierała jako własne i co odrzucała jako nieprzydatne, by wypracować najbardziej swoją formę filozofowania na przekór akademickim wzorom.
LITERATURA:
Sikora A.: „Męska gra?”. „Znak” 2023, nr 3 (814).
Pytania o związek filozofii i płci oraz filozofii i codzienności, powracające w artykule Agaty Sikory w różnych odsłonach i wariantach, powróciły również do mnie, gdy czytałam jeden z wywiadów z Brach-Czainą umieszczony w „Rzeczywistości komponowanej” (pierwodruk na łamach „Wysokich Obcasów”). Katarzyna Bielas, rozmawiająca z filozofką w 2003 roku, zadaje jej pozornie proste, a jednak fundamentalne pytanie: „TO, CO PANI PISZE, TO FILOZOFIA?” (s. 192), na które Brach-Czaina odpowiada następująco: „Tak, to moja filozofia, która ma własną, specyficzną formę” (tamże). Dodaje jeszcze zdanie wyjaśnienia, że wykształcenie filozoficzne, które odebrała, „jest znakomitą gimnastyką umysłu” (tamże). Ta krótka wymiana aż prosi się o kilka komentarzy. Sądzę, że w pytaniu dziennikarki kryje się nuta niedowierzenia, że refleksje snute przez Brach-Czainę są filozofią (chciałoby się dodać – jej uniwersalną, czyli męską, odmianą). Zainteresowanie sobą i światem w jego mikroodsłonach Bielas uznaje za rzadkie, a Brach-Czaina dodaje: „Filozofowie zajmują się głównie pisaniem o książkach innych filozofów, bo obawiają się, że jeśli będą filozofować o swoim spotkaniu ze światem, to może być uznane za nienaukowe” (s. 194). O tym chyba mówi epitet „moja”, jeśli bowiem mamy w pamięci „Szczeliny istnienia” i „Błony umysłu”, to wiemy, że jest to filozofowanie bez precedensu, z niesłychanie wyraźną i niepodrabialną sygnaturą kobiety-filozofki. „Własna forma” to niewątpliwie znak rozpoznawczy pisania Brach-Czainy, daleki od akademickiego wywodu (chociaż i takie teksty ma przecież w swoim dorobku). Omawiając niedawno „Błony umysłu”, pytałam o znaczenie wyborów gatunkowych ich autorki. Można przecież pisać traktaty filozoficzne, można – co wybiera autorka „Szczelin istnienia” – uprawiać (naukowy) esej, krzyżując go z wysokiej próby literaturą o poetyckim wręcz zacięciu, traktowany jako pewnego rodzaju wykroczenie przeciwko akademickiemu pisaniu, ale przede wszystkim jako wyraz oryginalnej „własnej formy”.
Warto od razu dodać, że częścią „Rzeczywistości komponowanej” jest tekst „Konstrukcja filozoficznego eseju” z 1996 roku, który z powodzeniem mógłby stanowić część teorii eseju w ogóle (nie mówiąc już o tak oczywistej kwestii jak (nie)obecność pisarstwa Brach-Czainy w antologiach eseju). Tekst, w którym filozofka splata zagadnienia formy i prawdy, jest sam w sobie kwintesencją eseizowania: zadawania pytań, błądzenia, intelektualnego i twórczego niepokoju, a przy tym – piękna języka i przemyślanej konstrukcji. Ciekawe, że postawa eseistki, sprzeciwiającej się apodyktyczności, zaczyna się od następującego zdania: „Nie chciałabym twierdzić, że wiem, w jaki sposób powstaje esej, choć sama piszę eseje” (s. 32). Ta umiarkowana postawa nie jest gestem kokieteryjnym czy fałszywą skromnością, raczej wyrazem głębokiego zrozumienia, że esej może jedynie „częściowo związać problemy” i stanowić ramy dla „karkołomnych prób wydobycia się z zagrożenia” (s. 32-33). Dodajmy, zagrożenia, które stanowi dla siebie sam eseista – pełen niepokoju, dręczący się pytaniami i szukający nieszablonowych rozwiązań. W rozważaniach Brach-Czainy ważne wydają mi się fragmenty wymagające, by esejem mógł być tylko „tekst dobrze napisany” (s. 42). Filozofka nie pozostawia tej arbitralnej frazy bez wyjaśnienia, precyzując, że z jednej strony chodzi o teksty tak wyprofilowane, by „walczyły o uwagę czytelnika” środkami artystycznymi i oryginalnością, z drugiej – o powiązaniu eseju i ze światem wewnętrznym („dobrze napisany esej byłby formą, która wzbudza i modeluje przeżycia czytelnika” [s. 45-46]), i z zewnętrznym („niejednorodność eseju może odpowiadać jakiejś niejednorodności świata” [s. 45]). Esej, a właściwie jego kompozycja, w rozumieniu Brach-Czainy, byłby odpowiedzią na chaos rzeczywistości i marzenie o nadaniu jej formy.
Krótka teoria i praktyka eseju (część analityczna opiera się na „Uczcie” Ksenofonta i „Uczcie” Platona), potraktowana tutaj bardzo skrótowo, nie jest dla mnie rękojmią dla uznania filozoficznej eseistyki Brach-Czainy, bo według mnie wcale jej nie potrzebuje. Zwracam uwagę na ten tekst, ponieważ stanowi dyskursywną próbę ułożenia własnej sztuki pisania i uprawiania filozofii, a jednocześnie nadania jej rangi. Autorka „Szczelin istnienia” zauważa bowiem, jak często termin esej jest nadużywany dla nazwania wszelkich tekstów publicystycznych czy akademickich prac humanistów, a po prostu – zwykłej „pisaniny” (s. 41-42). Tymczasem jej eseje nie są tubą do wygłaszania poglądów na temat tego, co powszechne, głośne i medialne, przeciwnie – Brach-Czaina radzi, by przynajmniej połączyć dominujące interpretacje świata z własnym jego obrazem, tym, co ukryte w szczelinach, szparach naszego życia. Właśnie dlatego jej pisanie jest tak przekonujące i dotykające zarazem, bo zwraca uwagę na praktyki dnia codziennego, choćby patrzenie. Na pytanie Barbary N. Łopieńskiej: „SKĄD SIĘ PANI ZNA NA NASTURCJI? PRZECIEŻ MAŁO KTO ODRÓŻNIA NASTURCJĘ OD NAGIETKA” Brach-Czaina odpowiada: „Patrzę. Nie jestem ogrodniczką. Na pewnych roślinach się znam, na innych nie. Znam się na tych, które zwracają moją uwagę. (…) Różne przedmioty, zjawiska czy wydarzenia zwracają po prostu czasem moją uwagę i stają się dla mnie ważne. Ale nic nie jest ulubionym obiektem raz na zawsze. Raczej chyba chodzi tu o przyjemność patrzenia, dotykania, wąchania, lizania i o przyjemność pisania” (s. 98-99). Przyznam, że to bardzo sugestywna i kusząca droga wiodąca od doświadczenia do tekstu. Najlepiej to napięcie między doświadczaniem codzienności a pisaniem oddaje sama filozofka, odpowiadając na pytanie „czy dużo się krząta”: „Gdybym krzątała się dużo, nie mogłabym napisać takiej książki” (s. 282).
Brach-Czaina nie przedstawia jednak swojej filozoficznej i pisarskiej drogi jak poznawczej sielanki. Dużo u niej cennych wahań, rozterek, zwykłego przyznania się do tego, że nie wie. Na konstatacje, że jest w czymś mistrzynią, odpowiada „nie” i przyznaje, że zysk z uważności bywa zarówno dobry, jak i zły. Nie przecenia swoich odkryć, nie dowartościowuje własnej postawy jako unikalnej i godnej naśladowania, raczej akcentuje wieczną gotowość do zmiany i poszukiwań spraw dla siebie istotnych, stan wręcz bez wyjścia, który sprzyja mobilizacji. Imponująca jest prostota, z jaką Brach-Czaina mówi „nie wiem”, „Może się uda, a może nie” (s. 106-107), która wynika nie tylko z jej osobowości, ale także ze wspomnianej już wyważonej oceny filozofii. Nie oznacza to oczywiście, że autorka „Błon umysłu” nie docenia myślenia jako takiego. Dopowiada: „(…) nie wyróżniam filozofii jako jakiejś nadzwyczajnej dziedziny myśli i nie przypisuję jej roli koła ratunkowego ludzkości. Uważam tylko, że istnieje coś takiego jak intelektualny wysiłek i pewne zmiany sposobu myślenia i tyle samo mogą tu zdziałać filozofowie, co powieściopisarze, poeci czy osoby pracujące w naukach empirycznych” (s. 110). Docenienie siły myśli okazuje się tym ważniejsze, że słowa te – wypowiedziane w rozmowie z Barbarą N. Łopieńską w 2001 roku – osadzone są w kontekście radykalnej zmiany, przed którą stoi świat. Brach-Czaina nie widzi tego w barwach apokaliptycznych, przeciwnie – patrzy z ciekawością, zauważając, że „teraz jest dość szczęśliwy okres dla myślenia” (s. 110).
Ferment, który potrzebuje namysłu, dzieje się obecnie i trudno podczas lektury „Rzeczywistości komponowanej” nie zauważyć, jak aktualne są eseje Brach-Czainy. Widać to na przykład w rozważaniach o feminizmie. Autorka „biblii feminizmu” (czyli „Szczelin istnienia”) pisze: „Dla mnie feminizm to jest ruch, który dąży do indywidualizacji ludzkiego życia. Chodzi o to, by każda kobieta i każdy mężczyzna mogli ze swoim życiem robić to, co im odpowiada. Żeby nie byli zamknięci w kontenerze ze stemplem »kobiety« albo »mężczyźni«” (s. 190). Jednocześnie zauważa, że egzekwowanie feminizmu w Polsce prowadzi do wniosku, że go w praktyce nie ma, co wynika w jakimś stopniu z traktowania nierówności jako czegoś naturalnego, do czego jesteśmy przyzwyczajeni (zob. s. 113). Brach-Czaina pokrótce szkicuje historię buntów kobiet po 1989 roku (uwikłanych w konflikt i z komunistami, i z Kościołem), co dla młodych czytelniczek (m.in. uczestniczek czarnych marszów) może być odkrywcze (zważywszy, że żaden podręcznik do HiT-u tych działań nie przedstawi).
Tekst „Progi polskiego feminizmu” (pierwodruk 1995), czytany blisko dwadzieścia lat później, pokazuje nieprzemijającą siłę sądów, które niestety trzeba wciąż na nowo wypowiadać: o tym, że interes kobiet jest interesem samych kobiet, a nie żadnej partii reprezentowanej najczęściej przez mężczyzn (zob. s. 117), o tym, że „kobiecość” bywa „przedmiotem manipulacji, kamuflażem pozwalającym urzeczywistniać inne ukrywane (…) wartości” (s. 121), a nie jest wartością samą w sobie; wreszcie, że problemem są zachowania stadne, utrudniające kobiecy indywidualizm („raz wszystkie do pracy, raz wszystkie na porodówkę” [s. 128]). Pozornie Brach-Czaina nie mówi niczego, o czym nie wiemy, ale jej pointy dotyczące postawy wycofania Polek do przestrzeni codzienności są niezwykle celne i bolesne: „Trudność polega bowiem na tym, że łatwo jest nie wziąć władzy, ale trudniej jej nie podlegać” (s. 131).
Kiedy filozofka przywołuje cytat „Ciało polskiej kobiety jest terenem ostrych walk politycznych” (s. 133), tekst brzmi niepokojąco aktualnie. Podobnie działa reportaż o sugestywnym tytule zaczerpniętym z modlitwy obozowej „Boże, skrusz ten miecz, co siecze kraj”, w którym Brach-Czaina punktuje etniczno-religijne obsesje polskich ugrupowań narodowo-katolickich, prowadzące do niszczenia polskiej kultury. Przywołuje niesławne ataki na dzieła sztuki i artystów, swoiste „akcje cenzorskie” (również te historyczne), by z przenikliwością odsłonić pustkę intelektualną atakujących: „Ta postać populizmu dowartościowuje swoich wyznawców, nie zmuszając ich do wysiłku, bo polskość i katolickość należy ex definitione do sfery najwyższych wartości. Uwalnia ludzi od kompleksów, od niepewności i jednym skokiem zamienia psychiczną niewygodę w poczucie moralnej wyższości. Lęki zręcznie zamienia w agresję” (s. 207). Wreszcie – dla dopełnienia pola tematycznego – wspomnę o pięknym szkicu „Ciało współczesne”, w którym filozofka przypomina o potrzebie postawienia w centrum „ciała doświadczającego siebie i świata” (s. 146). Paradoksalna moc tego eseju tkwi w materiale egzemplifikacyjnym – otóż by opowiedzieć o wartości cielesnej obecności i cielesnego doświadczenia świata, Brach-Czaina sięga po reprezentacje ciał chorych, obecnych w sztuce Aliny Szapocznikow, Katarzyny Kozyry, Artura Żmijewskiego i Jean-Dominique Bauby’ego, autora słynnego „Skafandra i motyla”.
Powyższe wybiórcze omówienie „Rzeczywistości komponowanej” pokazuje – mam nadzieję – jak ważnym jest ona uzupełnieniem dorobku Brach-Czainy. Tom, zróżnicowany gatunkowo (poza esejami są artykuły publicystyczne, odezwy, listy i reportaż), dopełnia wątki znane ze „Szczelin istnienia”, „Błon umysłu” czy nawet „Etosu nowej sztuki”, rzuca na nie szczególne światło, pokazując intelektualną i twórczą drogę ich autorki, ale też – co ciekawie odsłaniają przedrukowane rozmowy – z jednej strony jej bezpretensjonalność, rodzaj filozoficznej zadumy i niepewności, a z drugiej – jakby rewers tej postawy: krystaliczne i pewne poglądy, niezachwiane sądy, błyskotliwe sposoby dowodzenia i przekonujące wnioski. Wszystko to, co po drodze wybierała jako własne i co odrzucała jako nieprzydatne, by wypracować najbardziej swoją formę filozofowania na przekór akademickim wzorom.
LITERATURA:
Sikora A.: „Męska gra?”. „Znak” 2023, nr 3 (814).
Jolanta Brach-Czaina: „Rzeczywistość komponowana”. Wydawnictwo Dowody. Warszawa 2023.
Zadanie dofinansowane ze środków budżetu Województwa Śląskiego. Zrealizowano przy wsparciu Fundacji Otwarty Kod Kultury. |
![]() |
![]() |