
KILKA LEKCJI O FANATYZMIE (MOHAMED SARR: 'BRACTWO')
A
A
A
Mohamed Mbougar Sarr zdołał się niedawno przebić na polski rynek książki ze swoją najnowszą prozą, czyli „Najskrytszą pamięcią ludzi” wydaną przez Cyrankę. Wydawałoby się to nieco zaskakujące – samo nazwisko autora brzmi dla polskiego odbiorcy egzotycznie, nic zresztą dziwnego, bo rzadko spotykamy się z twórczością autorów senegalskich (czy w ogóle z twórczością autorów afrykańskich). „Najskrytsza pamięć ludzi” przeszła bez większego echa, ale pojawiła się kolejna próba: tym razem ArtRage przedstawił nam „Bractwo” w świetnym tłumaczeniu uzdolnionego Jacka Giszczaka.
„Bractwo” to z kolei debiut Senegalczyka z 2015 roku, zdecydowanie zapowiadający niemały talent. Na jego korzyść w Polsce, i zapewne nie tylko tutaj, przemówiła także Nagroda Goncourtów, którą otrzymał w 2021 roku za najnowszą powieść. Dzięki temu jego nazwisko udało się wyłowić z worka tych cenionych, choć niezbyt wychwytywanych.
Przed omówieniem samej treści „Bractwa”, warto umieścić powieść w kontekście biograficznym Sarra, od razu rzucają się bowiem pewne punkty wspólne. Specjaliści mogliby zapewne wyłapać smaczki medyczne, bo i sam autor, i jeden z bohaterów mają z zawodem lekarza trochę wspólnego. Sarr wychowywał się w rodzinie lekarza, przy tym także w matriarchalnej kulturze Sererów (co również ciekawe w kontekście powieści). Akcję „Bractwa” osadził w mieście fikcyjnym, w Sahelu, którego nazwa bezpośrednio odnosi się do faktycznego regionu geograficznego obejmującego jego rodzimy Senegal. Państwa Sahelu od lat zmagają się z agresją tzw. dżihadystów – znaczenia tego słowa wyjaśniać nie trzeba.
Łatwo tę powieść umiejscowić w europejskim doświadczeniu. Współcześnie nigdy nie mieliśmy styczności z taką eskalacją religijnych fanatyków jak w Sahelu, ale media nigdy nie próżnowały i pewna narracja wyryła się w naszej pamięci w ciągu ostatnich dekad, na katastrofie World Trade Center zaczynając. Słowa dżihad, dżihadyści, fanatycy, szaleńcy, samobójcy i niewierni przewijały się wielokrotnie przez usta wszystkich, nie bez lęku, którym zaczęto darzyć każdego Araba czy muzułmanina. Okładka zaprojektowana przez Adama Walasa dla ArtRage wydaje się doskonale w taką narrację wpasowywać: wyraźnie widać na niej symbol półksiężyca i karabin. Trzeba przyznać, że tak prosty projekt o, wydawałoby się, bardzo jasnym przekazie doskonale mógłby skusić europejskiego czytelnika, odnosząc się przy tym do treści.
Sarr opisuje konflikty w opanowanym przez muzułmańskich fanatyków mieście Sahelu. Powieść zaczyna się od sceny publicznej egzekucji dwojga zakochanych młodych ludzi, niemal dzieci, których przyłapano na zakazanym, przedmałżeńskim stosunku. Sytuacja wygląda na beznadziejną – nie tylko nikt nie staje w obronie zakochanych, a w naszej kulturze miłość opisuje się jako najsilniejszą moc, ale też nie widać sprzeciwu w tłumie zgromadzonych gapiów. Cierpią jedynie rodzice skazanych, chociaż i tak nie wszyscy. Są i tacy, którzy swoich grzesznych dzieci się wyrzekli, zdecydowanie pozwalając na ich śmierć i pragnąc jej. Taki obraz mrozi krew w żyłach, wzbudza obrzydzenie wobec postaci gardzących własnymi bliskimi przez religijną propagandę, ale też doskonale wprowadza w okrutny świat wykreowany (tudzież przerysowany) przez autora.
Podobnych wydarzeń jak z horroru nam nie oszczędzono. W niedługiej przecież powieści Sarr zawarł ich bardzo wiele, mniej lub bardziej absurdalnych i tak samo skupionych na krzywdzeniu niewinnych z naszej perspektywy ludzi w imię boga. Mimo że mowa wprost o Allahu i Koranie, wydźwięk jest dość uniwersalny – autor ostrzega nas przed każdym fanatyzmem, w każdej formie, w każdej osobie, stąd też zapewne zabieg utworzenia fikcyjnej przestrzeni, dzięki czemu nie osadzamy się w żadnej konkretnej szerokości geograficznej.
Powieść, choć o wyraźnie zarysowanej fabule, dobrze wykreowanych bohaterach i wartkiej, emocjonującej akcji, ma w sobie wiele z eseistyki. Prawie jakby Sarr nie był do końca pewien, czy czytelnik samodzielnie wyniesie odpowiednie lekcje z samej historii przedstawionej w „Bractwie”. Przyglądamy się losom kilku bohaterów, skupiając się oczywiście na tych planujących względem reżimu ruch oporu (lub choćby matkach zabitych na początku młodych ludzi, które korespondują ze sobą, dzieląc się swoimi przemyśleniami i żalem po utracie dzieci). Każdy ma swoją historię, niekiedy umotywowaną przez traumę związaną z dżihadystami: jeden choćby stracił z ich rąk swojego psa, a drugiego syn, omotany religijnymi księgami, sam postanawia dołączyć do fanatyków, opuszczając kochającą rodzinę i całkowicie wypaczając pojęcie miłości, jakie każdy z nas instynktownie zdaje się rozumieć. Znajduje się także miejsce dla bardzo charyzmatycznego przywódcy przestępców, za którym nie dziwimy się, że ktoś mógł chcieć podążać. Na jego skrajną perspektywę nie poświęcono aż tyle przestrzeni, co zrozumiałe, jednak pozostawia to lekki niedosyt.
Sarr w akcję wplata przemyślenia bohaterów albo dialogi między nimi przepełnione mądrymi naukami. Niekiedy odczuwamy ich sztuczność – są zbyt rozbudowane i uporządkowane. Nie odbieramy ich do końca jako część bohaterów, ale głos odautorski, jego przesłanie i misję podane na tacy. Z drugiej strony można takie rozwiązanie wytłumaczyć – nie raz w „Bractwie” pokazana zostaje moc słowa, niewykluczone więc, że Sarr starał się ze słowem obchodzić jak najrozważniej, nie zostawiając miejsca na domysły, a formułując myśli wprost. Każda myśl bowiem może zostać wypaczona i zrozumiana w sposób zgoła inny niż autor to planował. To ważne także dlatego, że ani nasza rzeczywistość, ani świat przedstawiony w powieści nie jest czarno-biały i tak samo nikt nie jest jednoznacznie dobry bądź zły. Bohaterowie, choć ukazani w dobrym świetle, popełniają błędy, czasem straszne błędy, ale potrafią je zrozumieć i za nie żałować. Po drugiej stronie Sarr stawia z kolei tych, którzy swoich błędów nie postrzegają nawet jako błędy i tym właśnie są opisani przez niego fanatycy i ich poplecznicy.
Ta momentami przeintelektualizowana powieść ma jednak swoją niezaprzeczalną wartość. Mohamed Mbougar Sarr przypomina nam nauki, które, mimo że mogą wydawać się oczywiste, warto czasem sobie przypomnieć. „Bractwo” powstało ku przestrodze. Przestrodze wygłoszonej przez osobę, która zapewne miała nieprzyjemność na własnej skórze doświadczyć, czym skutkuje ślepe podążanie za fanatycznymi jednostkami, nieważne, jak czarujące i charyzmatyczne by nie były i jak pięknymi słowami by się nie posługiwały. Okazuje się, że wpaść w sidła takich ludzi jak książkowy Abdel Karim nie jest wcale trudno wpaść, a wygoda bezpiecznego siedzenia cicho i niewychylania się bierze górę nad odwagą czynienia tego, co konieczne i słuszne dla całego społeczeństwa. Dlatego sięgnięcie po debiutanckie, i jakże solidne, „Bractwo” i zaznaczenie w nim kilku cytatów zdecydowanie nie zaszkodzi żadnemu czytelnikowi – ani temu szukającemu eseistycznej prozy, ani temu, który ceni sobie w powieściach porywającą fabułę.
„Bractwo” to z kolei debiut Senegalczyka z 2015 roku, zdecydowanie zapowiadający niemały talent. Na jego korzyść w Polsce, i zapewne nie tylko tutaj, przemówiła także Nagroda Goncourtów, którą otrzymał w 2021 roku za najnowszą powieść. Dzięki temu jego nazwisko udało się wyłowić z worka tych cenionych, choć niezbyt wychwytywanych.
Przed omówieniem samej treści „Bractwa”, warto umieścić powieść w kontekście biograficznym Sarra, od razu rzucają się bowiem pewne punkty wspólne. Specjaliści mogliby zapewne wyłapać smaczki medyczne, bo i sam autor, i jeden z bohaterów mają z zawodem lekarza trochę wspólnego. Sarr wychowywał się w rodzinie lekarza, przy tym także w matriarchalnej kulturze Sererów (co również ciekawe w kontekście powieści). Akcję „Bractwa” osadził w mieście fikcyjnym, w Sahelu, którego nazwa bezpośrednio odnosi się do faktycznego regionu geograficznego obejmującego jego rodzimy Senegal. Państwa Sahelu od lat zmagają się z agresją tzw. dżihadystów – znaczenia tego słowa wyjaśniać nie trzeba.
Łatwo tę powieść umiejscowić w europejskim doświadczeniu. Współcześnie nigdy nie mieliśmy styczności z taką eskalacją religijnych fanatyków jak w Sahelu, ale media nigdy nie próżnowały i pewna narracja wyryła się w naszej pamięci w ciągu ostatnich dekad, na katastrofie World Trade Center zaczynając. Słowa dżihad, dżihadyści, fanatycy, szaleńcy, samobójcy i niewierni przewijały się wielokrotnie przez usta wszystkich, nie bez lęku, którym zaczęto darzyć każdego Araba czy muzułmanina. Okładka zaprojektowana przez Adama Walasa dla ArtRage wydaje się doskonale w taką narrację wpasowywać: wyraźnie widać na niej symbol półksiężyca i karabin. Trzeba przyznać, że tak prosty projekt o, wydawałoby się, bardzo jasnym przekazie doskonale mógłby skusić europejskiego czytelnika, odnosząc się przy tym do treści.
Sarr opisuje konflikty w opanowanym przez muzułmańskich fanatyków mieście Sahelu. Powieść zaczyna się od sceny publicznej egzekucji dwojga zakochanych młodych ludzi, niemal dzieci, których przyłapano na zakazanym, przedmałżeńskim stosunku. Sytuacja wygląda na beznadziejną – nie tylko nikt nie staje w obronie zakochanych, a w naszej kulturze miłość opisuje się jako najsilniejszą moc, ale też nie widać sprzeciwu w tłumie zgromadzonych gapiów. Cierpią jedynie rodzice skazanych, chociaż i tak nie wszyscy. Są i tacy, którzy swoich grzesznych dzieci się wyrzekli, zdecydowanie pozwalając na ich śmierć i pragnąc jej. Taki obraz mrozi krew w żyłach, wzbudza obrzydzenie wobec postaci gardzących własnymi bliskimi przez religijną propagandę, ale też doskonale wprowadza w okrutny świat wykreowany (tudzież przerysowany) przez autora.
Podobnych wydarzeń jak z horroru nam nie oszczędzono. W niedługiej przecież powieści Sarr zawarł ich bardzo wiele, mniej lub bardziej absurdalnych i tak samo skupionych na krzywdzeniu niewinnych z naszej perspektywy ludzi w imię boga. Mimo że mowa wprost o Allahu i Koranie, wydźwięk jest dość uniwersalny – autor ostrzega nas przed każdym fanatyzmem, w każdej formie, w każdej osobie, stąd też zapewne zabieg utworzenia fikcyjnej przestrzeni, dzięki czemu nie osadzamy się w żadnej konkretnej szerokości geograficznej.
Powieść, choć o wyraźnie zarysowanej fabule, dobrze wykreowanych bohaterach i wartkiej, emocjonującej akcji, ma w sobie wiele z eseistyki. Prawie jakby Sarr nie był do końca pewien, czy czytelnik samodzielnie wyniesie odpowiednie lekcje z samej historii przedstawionej w „Bractwie”. Przyglądamy się losom kilku bohaterów, skupiając się oczywiście na tych planujących względem reżimu ruch oporu (lub choćby matkach zabitych na początku młodych ludzi, które korespondują ze sobą, dzieląc się swoimi przemyśleniami i żalem po utracie dzieci). Każdy ma swoją historię, niekiedy umotywowaną przez traumę związaną z dżihadystami: jeden choćby stracił z ich rąk swojego psa, a drugiego syn, omotany religijnymi księgami, sam postanawia dołączyć do fanatyków, opuszczając kochającą rodzinę i całkowicie wypaczając pojęcie miłości, jakie każdy z nas instynktownie zdaje się rozumieć. Znajduje się także miejsce dla bardzo charyzmatycznego przywódcy przestępców, za którym nie dziwimy się, że ktoś mógł chcieć podążać. Na jego skrajną perspektywę nie poświęcono aż tyle przestrzeni, co zrozumiałe, jednak pozostawia to lekki niedosyt.
Sarr w akcję wplata przemyślenia bohaterów albo dialogi między nimi przepełnione mądrymi naukami. Niekiedy odczuwamy ich sztuczność – są zbyt rozbudowane i uporządkowane. Nie odbieramy ich do końca jako część bohaterów, ale głos odautorski, jego przesłanie i misję podane na tacy. Z drugiej strony można takie rozwiązanie wytłumaczyć – nie raz w „Bractwie” pokazana zostaje moc słowa, niewykluczone więc, że Sarr starał się ze słowem obchodzić jak najrozważniej, nie zostawiając miejsca na domysły, a formułując myśli wprost. Każda myśl bowiem może zostać wypaczona i zrozumiana w sposób zgoła inny niż autor to planował. To ważne także dlatego, że ani nasza rzeczywistość, ani świat przedstawiony w powieści nie jest czarno-biały i tak samo nikt nie jest jednoznacznie dobry bądź zły. Bohaterowie, choć ukazani w dobrym świetle, popełniają błędy, czasem straszne błędy, ale potrafią je zrozumieć i za nie żałować. Po drugiej stronie Sarr stawia z kolei tych, którzy swoich błędów nie postrzegają nawet jako błędy i tym właśnie są opisani przez niego fanatycy i ich poplecznicy.
Ta momentami przeintelektualizowana powieść ma jednak swoją niezaprzeczalną wartość. Mohamed Mbougar Sarr przypomina nam nauki, które, mimo że mogą wydawać się oczywiste, warto czasem sobie przypomnieć. „Bractwo” powstało ku przestrodze. Przestrodze wygłoszonej przez osobę, która zapewne miała nieprzyjemność na własnej skórze doświadczyć, czym skutkuje ślepe podążanie za fanatycznymi jednostkami, nieważne, jak czarujące i charyzmatyczne by nie były i jak pięknymi słowami by się nie posługiwały. Okazuje się, że wpaść w sidła takich ludzi jak książkowy Abdel Karim nie jest wcale trudno wpaść, a wygoda bezpiecznego siedzenia cicho i niewychylania się bierze górę nad odwagą czynienia tego, co konieczne i słuszne dla całego społeczeństwa. Dlatego sięgnięcie po debiutanckie, i jakże solidne, „Bractwo” i zaznaczenie w nim kilku cytatów zdecydowanie nie zaszkodzi żadnemu czytelnikowi – ani temu szukającemu eseistycznej prozy, ani temu, który ceni sobie w powieściach porywającą fabułę.
Mohamed Mbougar Sarr: „Bractwo”. Przeł. Jacek Giszczak. Wydawnictwo ArtRage. Warszawa 2022.
Zadanie dofinansowane ze środków budżetu Województwa Śląskiego. Zrealizowano przy wsparciu Fundacji Otwarty Kod Kultury. |
![]() |
![]() |