
ILLUMINATION PREZENTUJE NINTENDO ('SUPER MARIO BROS. FILM')
A
A
A
W ostatnich dekadach XX wieku dla hollywoodzkich producentów gry wideo były tylko grupą bezsensownie migających pikseli. Rosnąca popularność nowego medium sprawiła, że nie można było go zignorować. Początek lat 90. przyniósł ostrożne i nieporadne próby przeniesienia najpopularniejszych gier na srebrny ekran. Coś interesującego i stawiającego kreatywne wyzwania w świecie elektronicznej rozgrywki dostrzegł Roland Joffé. Najwyraźniej zmęczony poważnymi tematami i odbieraniem nagród filmowych zobaczył coś atrakcyjnego w złożonej z kilku pikseli sylwetce podskakującego Włocha i podjął się pierwszej w historii próby przeniesienia gry wideo na taśmę filmową. Po spotkaniach z szefostwem Nintendo udało mu się zdobyć prawa do adaptacji, niestety od tego momentu było już tylko gorzej. Problemy z finansami, konflikty między artystami, konflikty między korporacjami, wypadki na planie, zbyt wielkie ambicje. Efekt? Produkcja, którą wszyscy twórcy wspominają źle, zmiażdżona przez krytykę i zignorowana przez widzów.
Innym wczesnym adaptacjom gier, jak „Mortal Kombat”, udało się zgromadzić szeregi odbiorców, jednak „Super Mario Bros.” nie miał tego szczęścia. W innych produkcjach z tego okresu można odnaleźć ducha oryginałów, niestety w filmie o braciach Mario atmosfery gier raczej nie znajdziemy. Prawdopodobnie przez to obraz stracił możliwość zdobycia serc fanów i drugie szanse. Czy był on aż tak zły? Na pewno jest dziwaczny, jednak daleko mu do najgorszych w swojej kategorii. Twórcy, nie wiedząc, co zrobić z pierwowzorem, wprowadzają wątki rodem z teorii spiskowych o pustej ziemi, a bracia Mario przypadkowo wysadzają jedną z wież WTC. Skomplikowane, ekspresjonistyczne scenografie podziemnego Nowego Jorku celujące w styl „Batmanów” Tima Burtona. Kilka niezłych numerów kaskaderskich, efektów specjalnych i wspaniale obłąkany Dennis Hooper grający tyranozaura w ludzkiej skórze. W tym bałagańskim szaleństwie mimo wszystko momentami jest na czym zawiesić oko i pojawia się ochota na wyczekiwanie kolejnej kuriozalnej sceny.
Na przestrzeni ostatnich dekad gry wyrosły z bycia niszową rozrywką i stały się jednym z największych filarów przemysłu rozrywkowego. Amerykanie systematycznie podejmowali kolejne próby adaptowania gier. Jednym z największych sukcesów jest seria „Resident Evil”, której najlepsze części wyreżyserował Paul W.S. Anderson. W centrum tych filmów znajdują się dynamiczny styl Brytyjczyka i kamera uwielbiająca prezencje jego małżonki. Mimo drastycznych zmian udało się Andresonowi wyciągnąć esencje z japońskich gier. Do największych porażek natomiast można zaliczyć twórczość niemieckiego reżysera Uwego Bolla. Sprytnie wykorzystywał on ulgi podatkowe w Niemczech, tworząc niemałą autorską bibliotekę najgorszych adaptacji gier. A dziś, wydaje się, że dotarliśmy do czasów, w których adaptacje gier mogą być prestiżowymi projektami. Wiele gier AAA próbuje ze wszelką cenę korzystać z języka filmu tak często, jak to możliwe, więc i przeniesienie na nieinteraktywne medium stało się łatwiejsze, co udowodniło „The Last of Us”.
Nintendo wciąż myśli o sobie jako o firmie produkującej zabawki, co sprawia, że Mario bliżej do również będących w ich posiadaniu Pokémonów lub Sonica stworzonego przez japońskie studio SEGA. Tytuły te miały przewagę nad Mario, bo zagnieździły się na tyle mocno w świecie telewizji i zabawek, że dla wielu dzieciaków ich bohaterowie stali się postaciami z kart i seriali, a nie gier wideo. Ich obecność na małym ekranie przetarła drogę na duży – aktorski „Sonic” i „Pokémon Detektyw Pikachu” przerwały „złą passę” gier na kinowych ekranach. Choć według mnie niektóre z wcześniejszych adaptacji gier były potraktowane zbyt ostro przez krytykę, to właśnie tym filmom pierwszym udało się zgromadzić więcej pozytywnych niż negatywnych recenzji (zob. Good 2020). Mario udowodnił swoją siłę mimo mniejszej obecności poza konsolami – wydaje się, że pobił już wszelkie rekordy i zebrał wszystkie monety.
hydrauliczną firmę w Nowym Jorku, mimo wielkich starań ich biznes nie radzi sobie najlepiej na lokalnym rynku, wszystkie rury na Brooklynie naprawia ich jedyny konkurent i były szef. Ziemia okazuj się jednak spokojna w porównaniu z tym, co się rozgrywa na drugim końcu rury, która prowadzi do wielu magicznych światów – jednak żaden z nich nie jest bezpieczny. Bowser i jego armia podbijają kolejne krainy, wydaje się, że nikt nie jest w stanie powstrzymać jego planów. Cel militarnej ekspansji stanowi księżniczka Peach, w której na zabój zakochał się największy i najgroźniejszy żółw. Mario i Luigi pomogą księżniczce uratować jej grzybowe królestwo, wyruszając w drogę w poszukiwaniu sojuszników. Pretekstowa fabuła, ale na ekranie cały czas coś się dzieje, nawet jeśli akcje kolorowych postaci ostatecznie okazują się nie mieć większego znaczenia. Teledyskowa sekwencja do przeboju sprzed lat, odrobina slapstick’u, próby przetłumaczenia gameplay’a na język kina w scenach akcji to wystarczająco dużo, by utrzymać tempo przez niecałe dziewięćdziesiąt minut.
We współczesnym Hollywood filmy animowane stały się przystanią dla oryginalnych pomysłów. Strategia wszystkich działów Disneya poza animacjami wydaje się całkowicie oparta na rozszerzaniu najpopularniejszych franczyz. Niezależnie od końcowej jakości „Vaiana: Skarb oceanu”, „To nie wypanda”, „Dziwny świat” stawiały na przedstawianie nowych opowieści. Najmłodsi widzowie i tak nie wyłapią nawiązań, twórcy nie mogą oczekiwać od dwunastolatka uczucia nostalgii do postaci, które zagościły ostatni raz na ekranie dekadę lub kilka temu. Mario wprowadza kino dziecięce w erę kina intelectual property. Śladem sukcesów przede wszystkim Marvela dla rad nadzorczych zamknięte historie to zbyt mało, trzeba podbijać ekrany z rozmachem, rozmachem całych uniwersów. Fabuła „Super Mario Bros. Film” przyjmuje formę inwestorskiego portfolio. Film równie dobrze mógłby się zacząć od planszy z napisem: „Witamy w audiowizualnym katalogu własności intelektualnych Nintendo! Rozpoczynamy od naszego flagowego tytułu Super Mario, a tutaj, powiązany z nim w klimatach opowieści o duchach, Luigi Mansion! Nie zapominajmy, że jesteśmy również w posiadaniu takich charakterów, jak Donkey Kong, a w Mario Kart nasi odbiorcy mogą zobaczyć wszystkie swoje ulubione postacie z naszego studia w jednym miejscu!”.
Przedmioty znajdujące się na trzecim planie już mniej agresywnie przypominają o dziedzictwie korporacji i ich dziełach z lat 80. i 90. Wraz z upływającymi minutami zdałem sobie sprawę, że obraz ten to wyjątkowo długa reklama, która przy okazji jest filmem fabularnym. Akcje bohaterów nie mają znaczenia, bo ostatecznie fabuła zostaje podyktowana potrzebą przedstawienia kolejnych marek. Myślę, że jeśli sukces najsłynniejszego hydraulika coś nam pokazuje, to nie jest to jedynie fakt, że masowa widownia przekonała się do oglądania adaptacji gier. To również brak wysokobudżetowego kina skierowanego do najmłodszych widzów. Wielkich producentów animacji jest zaledwie kilku, a w dodatku największy z nich, Disney, zdaje się być coraz mniej zainteresowany promowaniem własnych produktów w kinach i ekspresowo wprowadza je na swoją platformę streamingową lub celuje w dzieciaki na równi z dorosłymi, licząc na nostalgię do serii, które rozpoczęły się nawet ćwierć wieku temu.
Studio Illumination nie ma do zaoferowania nic poza odtwarzaniem gier na ekranie przy użyciu nie najlepszej animacji 3D. Film jest krótki, co pozwala na „upchanie” wielu seansów każdego dnia. Wydaje się, że w polskich kinach filmów dla dzieci wiecznie brakuje i dystrybutorzy prześcigają się w wyszukiwaniu najbrzydszych trójwymiarowych animacji. Miejscem filmów jak „Pies w rozmiarze XXL” powinien być koszyk z DVD za dziesięć złotych w sklepie z elektroniką, a nie kinowy ekran. Mario prezentuje się o niebo lepiej niż wiele europejskich i amerykańskich animacji realizowanych za ułamek jego budżetu, jednak dzieci zasługują na coś więcej niż na film, który zainteresowany jest tylko zadawaniem pytań – a czy w to już grałeś? Powinieneś kupić Switcha! A gracze ze stażem tak długim, że mogą pamiętać „Jumpmana”, powinni wymagać więcej niż tylko możliwości podniesienia ręki i wskazania palcem z okrzykiem– znam to!
LITERATURA:
O.S. Good [2020]: „Sonic the Hedgehog has the biggest opening weekend of any video game movie”. https://www.polygon.com/2020/2/16/21139914/sonic-the-hedgehog-box-office-record-video-game-movie-detective-pikachu-tomb-raider.
Innym wczesnym adaptacjom gier, jak „Mortal Kombat”, udało się zgromadzić szeregi odbiorców, jednak „Super Mario Bros.” nie miał tego szczęścia. W innych produkcjach z tego okresu można odnaleźć ducha oryginałów, niestety w filmie o braciach Mario atmosfery gier raczej nie znajdziemy. Prawdopodobnie przez to obraz stracił możliwość zdobycia serc fanów i drugie szanse. Czy był on aż tak zły? Na pewno jest dziwaczny, jednak daleko mu do najgorszych w swojej kategorii. Twórcy, nie wiedząc, co zrobić z pierwowzorem, wprowadzają wątki rodem z teorii spiskowych o pustej ziemi, a bracia Mario przypadkowo wysadzają jedną z wież WTC. Skomplikowane, ekspresjonistyczne scenografie podziemnego Nowego Jorku celujące w styl „Batmanów” Tima Burtona. Kilka niezłych numerów kaskaderskich, efektów specjalnych i wspaniale obłąkany Dennis Hooper grający tyranozaura w ludzkiej skórze. W tym bałagańskim szaleństwie mimo wszystko momentami jest na czym zawiesić oko i pojawia się ochota na wyczekiwanie kolejnej kuriozalnej sceny.
Na przestrzeni ostatnich dekad gry wyrosły z bycia niszową rozrywką i stały się jednym z największych filarów przemysłu rozrywkowego. Amerykanie systematycznie podejmowali kolejne próby adaptowania gier. Jednym z największych sukcesów jest seria „Resident Evil”, której najlepsze części wyreżyserował Paul W.S. Anderson. W centrum tych filmów znajdują się dynamiczny styl Brytyjczyka i kamera uwielbiająca prezencje jego małżonki. Mimo drastycznych zmian udało się Andresonowi wyciągnąć esencje z japońskich gier. Do największych porażek natomiast można zaliczyć twórczość niemieckiego reżysera Uwego Bolla. Sprytnie wykorzystywał on ulgi podatkowe w Niemczech, tworząc niemałą autorską bibliotekę najgorszych adaptacji gier. A dziś, wydaje się, że dotarliśmy do czasów, w których adaptacje gier mogą być prestiżowymi projektami. Wiele gier AAA próbuje ze wszelką cenę korzystać z języka filmu tak często, jak to możliwe, więc i przeniesienie na nieinteraktywne medium stało się łatwiejsze, co udowodniło „The Last of Us”.
Nintendo wciąż myśli o sobie jako o firmie produkującej zabawki, co sprawia, że Mario bliżej do również będących w ich posiadaniu Pokémonów lub Sonica stworzonego przez japońskie studio SEGA. Tytuły te miały przewagę nad Mario, bo zagnieździły się na tyle mocno w świecie telewizji i zabawek, że dla wielu dzieciaków ich bohaterowie stali się postaciami z kart i seriali, a nie gier wideo. Ich obecność na małym ekranie przetarła drogę na duży – aktorski „Sonic” i „Pokémon Detektyw Pikachu” przerwały „złą passę” gier na kinowych ekranach. Choć według mnie niektóre z wcześniejszych adaptacji gier były potraktowane zbyt ostro przez krytykę, to właśnie tym filmom pierwszym udało się zgromadzić więcej pozytywnych niż negatywnych recenzji (zob. Good 2020). Mario udowodnił swoją siłę mimo mniejszej obecności poza konsolami – wydaje się, że pobił już wszelkie rekordy i zebrał wszystkie monety.
hydrauliczną firmę w Nowym Jorku, mimo wielkich starań ich biznes nie radzi sobie najlepiej na lokalnym rynku, wszystkie rury na Brooklynie naprawia ich jedyny konkurent i były szef. Ziemia okazuj się jednak spokojna w porównaniu z tym, co się rozgrywa na drugim końcu rury, która prowadzi do wielu magicznych światów – jednak żaden z nich nie jest bezpieczny. Bowser i jego armia podbijają kolejne krainy, wydaje się, że nikt nie jest w stanie powstrzymać jego planów. Cel militarnej ekspansji stanowi księżniczka Peach, w której na zabój zakochał się największy i najgroźniejszy żółw. Mario i Luigi pomogą księżniczce uratować jej grzybowe królestwo, wyruszając w drogę w poszukiwaniu sojuszników. Pretekstowa fabuła, ale na ekranie cały czas coś się dzieje, nawet jeśli akcje kolorowych postaci ostatecznie okazują się nie mieć większego znaczenia. Teledyskowa sekwencja do przeboju sprzed lat, odrobina slapstick’u, próby przetłumaczenia gameplay’a na język kina w scenach akcji to wystarczająco dużo, by utrzymać tempo przez niecałe dziewięćdziesiąt minut.
We współczesnym Hollywood filmy animowane stały się przystanią dla oryginalnych pomysłów. Strategia wszystkich działów Disneya poza animacjami wydaje się całkowicie oparta na rozszerzaniu najpopularniejszych franczyz. Niezależnie od końcowej jakości „Vaiana: Skarb oceanu”, „To nie wypanda”, „Dziwny świat” stawiały na przedstawianie nowych opowieści. Najmłodsi widzowie i tak nie wyłapią nawiązań, twórcy nie mogą oczekiwać od dwunastolatka uczucia nostalgii do postaci, które zagościły ostatni raz na ekranie dekadę lub kilka temu. Mario wprowadza kino dziecięce w erę kina intelectual property. Śladem sukcesów przede wszystkim Marvela dla rad nadzorczych zamknięte historie to zbyt mało, trzeba podbijać ekrany z rozmachem, rozmachem całych uniwersów. Fabuła „Super Mario Bros. Film” przyjmuje formę inwestorskiego portfolio. Film równie dobrze mógłby się zacząć od planszy z napisem: „Witamy w audiowizualnym katalogu własności intelektualnych Nintendo! Rozpoczynamy od naszego flagowego tytułu Super Mario, a tutaj, powiązany z nim w klimatach opowieści o duchach, Luigi Mansion! Nie zapominajmy, że jesteśmy również w posiadaniu takich charakterów, jak Donkey Kong, a w Mario Kart nasi odbiorcy mogą zobaczyć wszystkie swoje ulubione postacie z naszego studia w jednym miejscu!”.
Przedmioty znajdujące się na trzecim planie już mniej agresywnie przypominają o dziedzictwie korporacji i ich dziełach z lat 80. i 90. Wraz z upływającymi minutami zdałem sobie sprawę, że obraz ten to wyjątkowo długa reklama, która przy okazji jest filmem fabularnym. Akcje bohaterów nie mają znaczenia, bo ostatecznie fabuła zostaje podyktowana potrzebą przedstawienia kolejnych marek. Myślę, że jeśli sukces najsłynniejszego hydraulika coś nam pokazuje, to nie jest to jedynie fakt, że masowa widownia przekonała się do oglądania adaptacji gier. To również brak wysokobudżetowego kina skierowanego do najmłodszych widzów. Wielkich producentów animacji jest zaledwie kilku, a w dodatku największy z nich, Disney, zdaje się być coraz mniej zainteresowany promowaniem własnych produktów w kinach i ekspresowo wprowadza je na swoją platformę streamingową lub celuje w dzieciaki na równi z dorosłymi, licząc na nostalgię do serii, które rozpoczęły się nawet ćwierć wieku temu.
Studio Illumination nie ma do zaoferowania nic poza odtwarzaniem gier na ekranie przy użyciu nie najlepszej animacji 3D. Film jest krótki, co pozwala na „upchanie” wielu seansów każdego dnia. Wydaje się, że w polskich kinach filmów dla dzieci wiecznie brakuje i dystrybutorzy prześcigają się w wyszukiwaniu najbrzydszych trójwymiarowych animacji. Miejscem filmów jak „Pies w rozmiarze XXL” powinien być koszyk z DVD za dziesięć złotych w sklepie z elektroniką, a nie kinowy ekran. Mario prezentuje się o niebo lepiej niż wiele europejskich i amerykańskich animacji realizowanych za ułamek jego budżetu, jednak dzieci zasługują na coś więcej niż na film, który zainteresowany jest tylko zadawaniem pytań – a czy w to już grałeś? Powinieneś kupić Switcha! A gracze ze stażem tak długim, że mogą pamiętać „Jumpmana”, powinni wymagać więcej niż tylko możliwości podniesienia ręki i wskazania palcem z okrzykiem– znam to!
LITERATURA:
O.S. Good [2020]: „Sonic the Hedgehog has the biggest opening weekend of any video game movie”. https://www.polygon.com/2020/2/16/21139914/sonic-the-hedgehog-box-office-record-video-game-movie-detective-pikachu-tomb-raider.
„Super Mario Bros. Film” („The Super Mario Bros. Movie”). Reżyseria: Aaron Horvath, Michael Jelenic. Scenariusz: Matthew Fogel. Obsada: Chris Pratt, Anya Taylor-Joy, Charlie Day, Jack Black. Muzyka: Brian Tyler, Seth Rogen. Stany Zjednoczone, Japonia 2023, 92 min.
Zadanie dofinansowane ze środków budżetu Województwa Śląskiego. Zrealizowano przy wsparciu Fundacji Otwarty Kod Kultury. |
![]() |
![]() |