ISSN 2658-1086
Wydanie bieżące

1 czerwca 11 (467) / 2023

Kamila Czaja,

NAJWAŻNIEJSZE NIEWIDOCZNE DLA OCZU? (ANNA KAŃTOCH: 'SAMOTNIA')

A A A
Po „trzech porach roku” („Wiośnie zaginionych”, „Lecie utraconych” i „Jesieni zapomnianych”) Anna Kańtoch wydała książkę osobną. „Samotnia”, mimo że okładkę ponownie zaprojektował Michał Pawłowski, różni się od poprzednich powieści już na pierwszy rzut oka – oprócz typografii nawiązującej do tamtych kryminałów zawiera bowiem ilustrację: twarz z zawiązanymi oczami oraz badające przestrzeń w ciemności dłonie. To graficzne wzmocnienie budziło moje obawy, nieco bardziej upodabnia bowiem książkę Kańtoch do rynkowej konkurencji. Rozumiem potencjalne marketingowe problemy w sprzedawaniu czegoś, co ma na okładce same litery, ale bardzo ceniłam tamten minimalizm. Bałam się też, że bardziej dosłowna okładka może przełożyć się na bardziej dosłowną książkę. Chociaż jednak Kańtoch w „Samotni” wyraźniej idzie w stronę thrillera psychologicznego, a mniej klasycznego kryminału, na szczęście i ten gatunek potrafi po swojemu przejąć i zrealizować w sposób satysfakcjonujący. Nawet dla kogoś, kto jak ja od thrillerów zdecydowanie woli kryminały.

Dostajemy książkę pisaną – a raczej nagrywaną, bo „Samotnia” to zbiór ponumerowanych nagrań – z perspektywy bohatera, który nie widzi. Leon Cichy, mieszkający na Dolnym Śląsku trzydziestoczteroletni autor kryminałów, stracił wzrok po potrąceniu przez samochód. W okresie poprzedzającym tę tragedię rozwiódł się pierwszą żoną, Alą, wyjechał do Włoch i wziął tam ślub z ledwo poznaną, sporo młodszą Julią. Teraz, po paru miesiącach pobytu w szpitalu i domowej rekonwalescencji, uczy się żyć prawie całkiem bez wzroku (w sprzyjających okolicznościach widzi światło) i zastanawia się, czy aby na pewno kobieta, która przedstawia się jako jego żona, jest dwudziestolatką, z którą impulsywnie się ożenił. „Ostatnim widokiem, jaki w życiu zobaczyłem i zapamiętałem, były szarpane wiatrem gałęzie gruzłowatej wierzby, która rośnie w naszym ogrodzie, przytulona do muru pozostałego po dawnych zabudowaniach. Pod nią leżała łacha brudnego śniegu, resztki dziennego światła z mozołem przedzierały się przez ciemny wał deszczowych chmur” (s. 5) – czytamy zaraz na początku. I można się obawiać, czy nowa książka nie straci na plastyczności wraz z rezygnacją z relacjonowania tego, co widać. Opisy detali postaci czy otoczenia zawsze były mocną stroną Kańtoch. Uspokajam: pisarka doskonale przeniosła swoją zdolność „obserwacji” i opisu na inne zmysły, a docierające do Leona dźwięki, zapachy czy wrażenia dotykowe sprawiają, że świat najnowszej powieści przynosi bogate wrażenia nie tylko na polu fabularnym, ale i sensorycznym.

Kańtoch wpisuje wypadek w dzień powrotu Leona i Julii z Włoch, a powieściową akcję rozpoczyna w pierwszym okresie pandemii, co pozwala wyjaśnić, dlaczego tak długo nikt nie wie, czy Julia „po wypadku” to Julia „sprzed”. Jest jeszcze kilka chwytów, które pozwalają utrzymać napięcie, zresztą nie tylko to związane z tożsamością tej bohaterki. I na szczęście pisarska nie rezygnuje na rzecz zwrotów akcji z zarysowania ważnego tu tła rodzinnego (Leon ma zżytą rodzinę, której członków Kańtoch umiejętnie charakteryzuje) ani nie pozostaje skupiona w pełni na teraźniejszości (tak, przeszłość znów okaże się istotna). Z kolei pandemiczne realia poza umotywowaniem niektórych, w innych okolicznościach „naciąganych”, tajemnic pozwalają zwielokrotnić osamotnienie bohatera. Dom położony na uboczu i nazwany przez Leona i pierwszą żonę „Samotnią” jest na peryferiach geograficznie, ale w dużej mierze uwięziony tam bohater-narrator jest dodatkowo samotny jako niewidzący, na dodatek w okresie ograniczenie kontaktów. Sam zresztą zdaje sobie sprawę, że odseparowanie to obosieczna broń: „Samotnia to azyl, moje bezpieczne miejsce, ale wiem, że może się stać pułapką” (s. 295). Poczucie odosobnienia dodatkowo podkreśla jeszcze to, że Leon nie ufa po wypadku sam sobie ani pozostałym mu zmysłom, z których dopiero uczy się w pełni korzystać. Jest więc samotny także w swoich podejrzeniach, których nie potrafi zweryfikować nawet sam dla siebie.

Pojawia się wiele elementów klasycznego kryminału, a niejasna tożsamość Julii szybko będzie musiała walczyć o uwagę Leona z całkowicie realną zbrodnią. Śledztwo, mocno utrudnione przez niepełnosprawność detektywa-amatora, z konieczności często pasywnego, wciąż muszącego prosić kogoś o pomoc (w tym siostrę byłej żony, Marysię) i momentami mało domyślnego, co sam sobie jako autor powieści kryminalnych wypomina, toczy się interesująco, bo to jedna z tych pasjonujących książek, w którym podejrzani są wszyscy, łącznie z samym Leonem. Ten bowiem będzie musiał mierzyć się nie tylko z realnym zagrożeniem, ale też z iluzorycznością przekonania: „Byłem miłym dzieciakiem i wyrosłem na miłego faceta” (s. 103), uświadamiając sobie, jak jest oportunistyczny, egocentryczny oraz pytając – bardzo krótko po tym, jak czytelnik/czytelniczka też pewnie zada to pytania – „W skali od jeden do dziesięciu, jak bardzo creepy jest pożądanie o kilkanaście lat młodszej szwagierki?” (s. 146).

Wyczulenie na to, czy coś jest creepy, chyba mocniej niż dawniej wybrzmiewa u Kańtoch – tak jak mocniej niż dawniej wybrzmiewa (a przynajmniej powinno) w społeczeństwie. Są w „Samotni” sygnały nowoczesnego podejścia do seksu, płci, orientacji, aborcji, a przy tym wyczulenia na seksizm i klasizm. Absolutnie nie dominuje to nad warstwą gatunkową, nad akcją i psychologią postaci, ale jednak pokazuje, z jakich pozycji Kańtoch pisze. Poza odniesieniami do kwestii społecznych często sięga też Kańtoch w „Samotni” po interteksty. Nie tylko buduje Leonowi pisarską biografię (łącznie z Nagrodą Wielkiego Kalibru, którą ona sama dostała), ale też przywołuje konkretne niefikcyjne nazwiska ze świata literatury i filmu. Jest choćby bardzo do tej książki pasujący Alfred Hitchcock z „Szałem” (a przy lekturze przychodzi też na myśl jego „Rebeka” na podstawie tekstu Daphne Du Maurier), jest „Misery” Stephena Kinga oraz jej ekranowa wersja, jest nawet wyjaśnienie Leona: „Nie jestem bohaterem powieści gotyckiej (…)” (s. 46), co wypada o tyle przewrotnie, że pojawi się w książce tytuł „Wichrowe wzgórza”. Na dodatek Leonowi bliżej chyba do postaci z innego dzieła klanu Brönte: pana Rochestera z „Dziwnych Losów Jane Eyre”.

To wszystko zachęca do lektury, a warto dodać zaskakujący finał „Samotni”, w której Kańtoch podsuwa tropy zrozumiałe dopiero, gdy już się zna wynik, ale też mniejsze sekrety, których rozwiązań można się z satysfakcją łatwiej domyślić. Jak zwykle imponuje sprawny warsztat pisarski (tu nawet pojawiający się na chwilę taksówkarz ma swój styl i umotywowania dla zachowań) i jej odwaga, by testować kolejne gatunkowe konwencje. „Samotnię” czyta się szybko, bo aż szkoda odkładać. A potem zostaje się znowu z poczuciem obcowania z dobrą powieściową robotą. Ale i z powtarzanym przez bohaterów i bohaterki pytaniem: „Jaka jest najgorsza rzecz, jaką w życiu zrobiłeś/zrobiłaś?”.
Anna Kańtoch: „Samotnia”. Marginesy. Warszawa 2023.