ISSN 2658-1086
Wydanie bieżące

1 lipca 13 (469) / 2023

Marcin Rudek,

JAŚ I MARYSIA (MARIA PESZEK: 'NAKU*WIAM ZEN')

A A A
Niewielu jest artystów i artystek, którym ufam tak, jak ufam Marii Peszek. Ma ona w sobie coś, co sprawia, że czuję się dobrze, gdy mam styczność z jakąkolwiek jej działalnością. Jej muzyka zawsze nosi w sobie znamiona pewnego rodzaju ekshibicjonizmu emocjonalnego; od pierwszego albumu „Miasto Mania”, w którym Maria podzieliła się swoją relacją z przestrzenią, w której żyje, przez „Jezus Maria Peszek”, w którym opisała trudne przeżycia towarzyszące problemom psychicznym, po triumfalny okrzyk „Ave Maria”. Tym razem, sięgając po słowo pisane, artystka zaprosiła nas z buciorami w jedną z najintymniejszych ludzkich relacji – relację z rodzicem.

Wydany przez Marginesy wywiad rzeka Marii Peszek z Janem Peszkiem „Naku*wiam zen” to zapis przeprowadzonych w latach 2017-2019 rozmów między córką a ojcem. Na książkę składają się również liczne zdjęcia z najróżniejszych etapów życia tej pary, a także krótkie reminiscencje dzieciństwa autorstwa Marii, zwykle luźno związane z aktualnym tematem rozmowy. Co więcej, taki sam tytuł nosi również nagrana przez duet w ramach popularnego w maju 2020 roku #hot16challange piosenka, w której Jan radośnie wykrzykuje ten zawarty w tytule oksymoron. Choć czy to do końca takie sprzeczne sformułowanie?

Uderzający jest poziom spokoju, jaki towarzyszy rozmowach Marii i Jana. Stoicyzm ten momentami skutkuje dziwną odmianą ars moriendi, gdyż już na samym początku zostajemy poinformowani, że pierwsza rozmowa odbyła się zaledwie kilka dni po otarciu się Jana o śmierć: „Święta były wspaniałe. I straszne. Jak zawsze u nas. Ale tym razem jeszcze straszniejsze. Dwudziestego szóstego grudnia tata miał zawał i prawie umarł” (s. 9). I wiszące widmo śmierci nie opuszcza ani osób czytających, ani prowadzących rozmowę nawet na moment, o co dba Maria, przypominając Janowi o jego ograniczeniach – „Napij się wody” (s. 149), „Nie chcę cię już męczyć za bardzo…” (s. 56). Nie jest to nigdy związane ze strachem, a raczej odnosimy wrażenie, że śmierć stanowi zwyczajny element życia ojca i córki, od którego nie uciekają, a starają się oswoić. Nawet umawiają się na rozmowy o możliwych scenariuszach opieki paliatywnej: „To kiedy? Może w najbliższe święta?” (s. 74). Przemijanie zostaje tu pozbawione zbytecznego patosu, za to jest akceptowane jako nieunikniona przyszłość, bez przechodzenia w defetyzm. Stan zen.

Rozdziały książki odpowiadają pojedynczym sesjom rozmów, mniej lub bardziej ograniczonym tematycznie. Bo jaki jest w sumie cel całego „Naku*wiam zen”? Wydaje mi się, że zwyczajnie osobisty. Dwoje bliskich sobie osób chciało porozmawiać ze sobą najszczerzej, jak się da, a że oboje spędzili całe swoje życie na scenie, nie mają nic przeciwko, by dyskutować przy publiczności. Do tego Jan, będący na etapie podsumowywania swojego życia, chciał opowiedzieć kilka historii, ale bał się zagrożeń, jakie mogą płynąć z zawierzenia tego zadania biografowi: „Autorzy, którzy mi proponowali napisanie książki o mnie, wywiady rzeki i tak dalej, tak naprawdę się wożą na osobie, z którą rozmawiają, i nie mają nic do zaproponowania, i w istocie nie rozumieją dziesiątków kontekstów, nie tyle mojej osobowości, bo nie uważam, że ona jest szczególnie interesująca, ile tego, co naprawdę chcę powiedzieć” (s. 7).

Gdy czytamy kolejne strony, dociera do nas, że mamy do czynienia z rasowymi artystami, którzy w snuciu opowieści czują się jak ryby w wodzie. W pewnym momencie Jan nawet przyznaje: „Nie wiem, czy ja sobie to sam wymyśliłem w ramach mitologizowania rzeczywistości, która jest naszą cechą rodzinną, a na pewno twoją i moją” (s. 222). I faktycznie, w wielu momentach odnosimy wrażenie, że w życiu rodziny Peszków miały udział siły nadprzyrodzone. Takim elementem jest przede wszystkim babcia Janeczka, czyli niańka Marii (zob. s. 83-101). Była to prosta kobieta ze wsi, z tęczówkami o dwóch różnych kolorach i z towarzyszącym jej specyficznym zapachem. Myślę, że to osoba, której zawdzięczamy dużą część wrażliwości Marii.

Ale oprócz mitów i podkoloryzowanych przez nostalgię opowieści z zamierzchłych czasów w rozmowach składających się na ten wywiad rzekę mamy również wiele przyziemnych spraw, aktualnych politycznie. Jedna z rozmów odbyła się tuż po samobójczej śmierci Piotra Szczęsnego, który w 2017 roku dokonał samospalenia w akcie protestu przeciw działaniom rządu (zob. s. 174-187). Maria i Jan bardzo trudno znieśli to wydarzenie i choć odżegnują się od polityki sensu stricto, tak – jak zawsze – nie boją się deklaracji własnych przekonań, np. „– A kwestie społeczne? Ja na przykład zawsze poprę środowiska LGBT. I »wariatów«. / – Ja też” (s. 185). Często pojawia się i sprawa polska, zwłaszcza w ustach Marii: „Też cię wkurwiają ludzie, którzy z żalu robią sens życia? Bo u nas cierpienie, najlepiej zbiorowe, jest tożsamością narodową. Polska to wspólnota oparta na ranach, którym nie dajemy się zagoić” (s. 27). Choć, nie ukrywam, mam pewne podejrzenia, że te akurat słowa mogła wypowiedzieć inna Maria – Janion (jednak raczej bez przekleństwa).

Opowieści Peszków nie zawsze okazują się piękne i ugładzone. Znacząca w dorastaniu Jana była przemoc, której doświadczył ze strony swojego ojca, cierpiącego na chorobę alkoholową gorliwego katolika (zob. s. 44-54). Jan nie zdążył naprawić tej relacji przed śmiercią ojca, czego bardzo żałuje do dziś. Nie mniej przerażające były dla mnie wyznania Marii „Ty się wtedy tak upijałeś, że taki wiesz, sztywny trup. Bez kontaktu. I ja cię czasem musiałam tachać, a ty się wywracałeś. Tak naprawdę nie byłam przecież w stanie się tobą zaopiekować. Strach, że coś ci się stanie, a ja nie mogę temu w jakikolwiek sposób zaradzić, był okropny. Mama też była bezradna i przerażona. I szukała w nas wsparcia. A chyba nie powinna była tego robić, no bo byliśmy dziećmi” (s. 247). I choć Maria chwilę po tych słowach zapewnia, że nie ma o to żadnego żalu, trudno jest mi potraktować te wyznania jako coś niegroźnego.

Książka „Naku*wiam zen” to publikacja pełna niespodziewanie kontrastujących ze sobą fragmentów, istniejących obok siebie, co sprawia wrażenie, że ważne jest wszystko i nic. Na jednej stronie Jan pyta „Mogę pierdnąć?” (s. 26), a na kolejnej Maria stwierdza: „Nie ma Boga, na którego można liczyć i czekać, aż cię uratuje” (s. 27). Jest jakaś swojskość i przyziemność w tym, że w opowieści o swoim życiu Jan chce zarówno opisać skomplikowaną relację ze swoim ojcem, jak i przekazać dalej wierszyk, który zasłyszał od kolegi: „Boys, boys, boys, Sabrina na golasa. / Boys, boys, boys, cycory ma do pasa” (s. 269). Infantylność? Być może. Ale może i zwyczajna dezynwoltura, na którą można sobie pozwolić z wiekiem. Bo kto w sumie odważy się skarcić Jana Peszka za nieprzystojne zachowanie? Ja na pewno nie.

Ten wywiad rzeka jest wyjątkowy, bo przygotowały go dwie osoby darzące się ogromnym szacunkiem i uczuciem. Dwie osoby, które nie mają przed sobą tajemnic. Dwie osoby, które nie muszą sobie niczego udowadniać. Dwie osoby, które nie wstydzą się przed sobą niczego. Myślę, że taka relacja córki z ojcem wcale nie jest czymś powszechnym w naszej kulturze, a już na pewno w „świecie show-biznesu”. W swojej rozmowie Jaś i Marysia wracają po ścieżce utworzonej z okruchów życia, które zdążyli po sobie zostawić. I tym sposobem udało im się nie zabłądzić w ciemnym lesie. Puentą książki staje się obietnica Marii, że po śmierci Jana będzie wykonywać jego popisowy spektakl „Scenariusz dla nieistniejącego, lecz możliwego aktora instrumentalnego” autorstwa Bogusława Schaeffera. Trudno mi coś więcej dodać, wszak Maria jest nieodrodną córką Jana.
Maria Peszek: „Naku*wiam zen”. Wydawnictwo Marginesy. Warszawa 2022.