ISSN 2658-1086
Wydanie bieżące

15 lipca 14 (470) / 2023

Kamila Czaja,

(NIE)POKÓJ I (NIE)PRZYJAŹŃ (FESTIWAL)

A A A
V Światowy Festiwal Młodzieży i Studentów o Pokój i Przyjaźń, jakkolwiek bezprecedensowy w PRL-owskiej historii, nie wydaje się najbardziej oczywistym pomysłem na trzon XXI-wiecznego komiksu – ale też Jacek Świdziński przyzwyczaił nas, że to, co oczywiste, nieszczególnie go interesuje. Wydany przez Kulturę Gniewu tom przenosi więc czytelniczki i czytelników do Warszawy roku 1955, by przez pryzmat tego międzynarodowego wydarzenia w sercu socrealistycznej ojczyzny pokazać sporo ludzi i wątków. Z szacunkiem dla odtworzenia realiów epoki, ale bez hermetyzmu nieprzekraczalnego dla dzisiejszej publiczności.

Orientację w meandrach „Festiwalu” nieco ułatwia zamieszczona na końcu notka, rozjaśniająca niektóre konteksty i inspirująca, by po lekturze komiksu poczytać więcej na temat wyjątkowości tego, co się latem 1955 działo w stolicy. Ale istotne jest również to, że Świdziński umiejętnie skalę makro (publikację otwiera ciągnąca się przez parę stron prezentacja grup przybyłych z różnych krajów, na dodatek dokonana z coraz większego oddalenia i z lotu ptaka) łączy ze skalą mikro – losami pojedynczych bohaterek i bohaterów. Co więcej, chociaż mamy tu, mniej lub bardziej wprost pokazane postaci ważne dla kultury czy historii, to przez większość czasu, inaczej niż w „Zdarzeniu. 1908”, nie one skupiają na sobie uwagę.

Rozpoznawanie wśród licznych postaci Wojciecha Fangora ma swój urok, a dyskusje o sztuce w tamtych realiach muszą intrygować, ale autor działa zgodnie z celami, które sobie założył: „(…) zależało mi, żeby ta historia toczyła się wśród zwykłych ludzi, czasem typowych, a czasem niepasujących do tożsamości, które były wówczas dostępne” (Umiński 2023) – stwierdza w bardzo ciekawym wywiadzie dla „Dwutygodnika”. I faktycznie znajduje tu miejsce na niedopowiedzianą, ale przez to jeszcze mocniej poruszającą historię profesora czekającego na syna czy na opowieść o Polce, która udaje paryżankę, by choć przez chwilę, w tej światowej atmosferze, poczuć się kimś innym i realizować romansowe ambicje. Gdzieś w tym wszystkim Niemiec robi zdjęcia, a młody złodziej w czapce z daszkiem gromadzi łupy – dla obu, co łatwo przewidzieć, nie skończy się to dobrze, ale w okolicznościach i z powodów, którymi potrafi Świdziński zaskoczyć. Fabularnie długo może się wydawać, że „Festiwal” jest po prostu mozaiką ludzi i zdarzeń, jednak warto zaufać twórcy, że potrafi to wszystko satysfakcjonująco spleść.

Satysfakcjonuje też sposób, w jaki Świdziński zapewnia tło epoki. Socrealizm jest tu już w stylu okładki „Festwialu”, a w środku znajdziemy wielowymiarowe podejście do tytułowego wydarzenia. Nie brakuje propagandowych wystąpień czy konkurowania w pracach społecznych, nieudolność (i nietrzeźwość) niektórych organizatorów skutkuje awanturą przy meksykańskim występie, perspektywa zachodnich komunistek i komunistów, w PRL-u połowy lat 50. widzących raj z przyjazną Milicją Obywatelską, zderza się z faktycznym stanem państwa, a reprezentantka klasy robotniczej, Jadwiga, chce chociaż przez moment przejrzeć się w zagranicznym spojrzeniu („Chciałam się znaleźć po drugiej stronie, poczuć to, co o nas mówią” [s. 314]). Jednak choć śpiewa się tu absurdalną piosenkę miłosną zawierającą porównanie do „poliurytanu” (s. 31) i podczas lektury można zrozumieć, czemu festiwal uznaje się za jeden ze zwiastunów odwilży, autor nie robi ze swojego komiksu antykomunistycznej satyrycznej broszurki. Tyle że zaciętej prokomunistycznej agitacji też w nim nie prowadzi, więc „Festiwal” przy okazji uświadamia swoją odrębnością, że w mówieniu o tamtych dekadach z reguły lądujemy przy skrajnościach.

Chociaż socrealistyczne okoliczności przyrody (czy raczej: Warszawy) siłą rzeczy są w omawianym komiksie istotne, fascynujące okazuje się w tym tomie coś, o czym chyba nie myśli się w tak oczywisty sposób, zastanawiając się nad wydarzeniami połowy lat 50. Mianowicie Świdziński w kilku miejscach przypomina, że rzecz dzieje się zaledwie dekadę po drugiej wojnie światowej – festiwalowe atrakcje nieraz rozgrywają się prawie na ruinach, nastroje antyniemieckie są silne (fenomenalnie niejednoznacznie wypada scena z byłym więźniem Auschwitz pokazującym obozowy tatuaż [zob. s. 79-84]), a widok pełnych radości życia gości z Izraela wielu mieszkańcom stolicy nie mieści się w głowie.

Wielowymiarowości historycznej, politycznej i fabularnej towarzyszy eklektyczność kreski. Pojawiają się wspomniane socrealistyczne stylizacje, co jakiś czas zamieszczone zostają doprawione kolorami plansze z festiwalowym przeglądem wydarzeń. Świetne jest różnicowanie rysunkowej techniki między wizerunkami ludzi i budynków, ale też odmienność Pałacu Kultury i Nauki (świeżo otwartego!) od reszty scenerii.

Świdziński we wspomnianym wywiadzie zastrzega: „Nie chciałem, żeby »Festiwal« był groteskowo-absurdalny. Chciałem unikać mrożkizmów, groteski, wyśmiewania Polski Ludowej, bo to jest bardzo proste, bo wszyscy to już zrobili. (…) Nie chciałem powtarzać narracji martyrologicznej, bo ona też wydaje mi się banalna i strasznie jednowymiarowa. Nie chciałem… Zabawne, wychodzi na to, że więcej nie chciałem, niż chciałem…” (Umiński 2023). I udało mu się nie popaść ani w karykaturę, ani w „kiedyś to było”. Czasem tylko nie bawi się w subtelności, stawiając na czytelny, zwłaszcza z dzisiejszej perspektywy, absurd – jak w scenie deklamowania czarnoskóremu uczestnikowi festiwalu „Murzynka Bambo” (zob. s. 48). Potrafi jednak demaskować pęknięcia rzeczywistości i sztuczność systemu subtelniej, na przykład poprzez zbliżenia na radosne twarze i dopisanie tym kadrom nieradosnych tekstów z offu (zob. s. 142-143), a przy tym nie odbierać ludziom roku 1955 prawa do błędów, korzystania z chwili i ujawniania niełatwych nieraz emocji.

W warszawskim socrealistycznym „karnawale” sprzed niemal siedmiu dekad, gdzie współegzystują Monteskiusz i „Mambo Italiano” (zob. s. 277), utopie i realia, za oknami rozdyskutowanego zakładu fryzjerskiego przewija się masa specyficznych typów i niepowtarzalnych sytuacji, a jednostkowe dramaty toczą się wśród przemówień, pijatyk i orgii (fantastyczne kadry z wędrówką ciężko doświadczonej bohaterki z szaleństwami festiwalu w tle [zob. s. 329-337]), znalazł Świdziński pomysł na wielowarstwową, dojrzałą opowieść. Opowieść, która może nie uderza obuchem, natychmiastowo, jak czyniły to „Zdarzenie. 1908” czy „Powstanie film narodowy”, może mniej się „zgrywa”, ale za to, w formie i treści, pozostawia więcej przestrzeni do namysłu nad złożonością ludzi i czasów, a także nad szansą artystycznego zbliżenia się, poprzez oficjalne i nieoficjalne źródła, do (słusznie) minionej epoki.

LITERATURA:

Umiński K. [2023]: „Udając, są sobą. Rozmowa z Jackiem Świdzińskim”. https://www.dwutygodnik.com/artykul/10719-udajac-sa-soba.html.
Jacek Świdziński: „Festiwal”. Kultura Gniewu. Warszawa 2023.