ISSN 2658-1086
Wydanie bieżące

1 sierpnia 15-16 (471-472) / 2023

Monika Ładoń,

POWSZECHNY PRYWATNY KONIEC (ADRIANNA ALKSNIN: 'NA COŚ TRZEBA UMRZEĆ. KOLEJNA KSIĄŻKA O RAKU')

A A A
W opublikowanej w 2019 roku książce „Obumarła” (polskie wydanie 2021) chorująca na raka piersi Anne Boyer pisała: „Nie chcę opowiadać historii o raku w taki sposób, w jaki nauczono mnie to robić. Nauczono mnie opowiadać o tym tak, że chora zostaje zdiagnozowana, poddaje się leczeniu i przeżywa albo umiera. Jeśli przeżyje, jest bohaterką. Jeśli umrze, stanowi zwrot akcji. (…) jeśli zostanie dopuszczona do głosu, będzie mogła poskarżyć się pękniętymi, niezrozumiałymi urywkami zdań bądź złożyć sytuacyjne banały i/lub sentymentalne teksty pod publiczkę, i/lub patopornografię w dobrą opowieść” (Boyer 2021: 112). Wszystko już było, wszystkie choroby zostały opisane, po wielokroć i w przeróżnych narracyjnych wariantach, doprowadzając do konwencjonalizacji i uschematyzowania opowieści. Wiedzą o tym nie tylko badaczki i badacze literatury (auto)patograficznej, świadomi są tego także pisarki i pisarze. Bartosz Suwiński tak zaczynał „Terpentynę”, autobiograficzną opowieść biorącą swój początek w rozpoznaniu raka jądra: „Wszystkie tytuły świata są już zajęte. Każda historia została już opowiedziana” (Suwiński 2022: 7).

Wiedza o nieuchronnym powtórzeniu brzmi także w tytule książki Adrianny Alksnin i w wielu jej partiach, ważne bowiem, że w osobie autorki mamy do czynienia z zakamuflowaną (przynajmniej w pewnym stopniu) badaczką maladycznych narracji. Tekst umieszczony na tylnej okładce lojalnie informuje czytelników, że Alksnin jest „doktorą nauk humanistycznych, która specjalizuje się w tekstach o chorobach”. Jej rozprawa doktorska, zatytułowana „»Literatura choromaniaków«. Choroba jako figura kryzysu podmiotowości w polskiej literaturze nowoczesnej okresu międzywojennego”, jest dostępna w sieci, zresztą drugi fragment książki to autocytat z napisanej w 2017 roku pracy, jeśli czytelnikom wystarczy taka (reprezentacyjna w jakimś sensie) próbka. Od razu zatem widzimy autorkę jako osobę biegłą w posługiwaniu się językami dyskursu chorobowego, naukowego i literackiego: od kanonicznych esejów Virginii Woolf i Susan Sontag, przez niuanse różnic definicyjnych między disease/illness/malady, biografię raka pióra Siddharthy Mukherjee, po „Mięcho” Anety Żukowskiej i „Onko” Weroniki Szczawińskiej. To, co niedawno służyło jako instrumentarium badawcze, teraz – paradoksalnie – okazuje się balastem. Jak wszakże napisać coś oryginalnego o diagnozie, chorowaniu, leczeniu, systemie medycznym etc., skoro w gruncie rzeczy wszystko można znaleźć w „Chorobie jako metaforze” i późniejszych, lepszych lub gorszych, powtórzeniach i polemikach z Sontag? Alksnin trzeźwo ocenia swoją pozycję: „(…) wiem, że to, co mam do powiedzenia, zostało już wielokrotnie opowiedziane. Rak okazuje się mało oryginalnym doświadczeniem, o którym trudno powiedzieć coś nowego, nie popadając jednocześnie w banał i nieustanne cytowanie Susan Sontag. Mój prywatny koniec świata okazuje się doświadczeniem nie dość, że powszechnym, to na dodatek pospolitym” (s. 102).

Impas? Nie do końca. Można bowiem zagaić tak: „Znacie? To posłuchajcie…”. Pewnie, że znamy – nie tylko bowiem przeczytaliśmy wiele onkonarracji, ale żyjemy w kraju, w którym choroby nowotworowe są i powszechne, i częściej (o 15%) prowadzą do śmierci niż wskazuje średnia UE (dane z publikacji „Krajowe profile dotyczące nowotworów 2023”). Jednocześnie wciąż tkwimy w uścisku stereotypowych spostrzeżeń dotyczących chorób nowotworowych, wyznaczanych z jednej strony przez wstyd, z drugiej przez onkocelebrytyzm. Alksnin znów ujawnia tutaj samoświadomość: „»Wybić się na raku« i zostać onkologiczną influencerką, która opowiada w programie śniadaniowym o swojej »walce«, podczas gdy uśmiechnięci prezenterzy gratulują wytrwałości i pogody ducha? Nie, dziękuję” (s. 110). Autorka wie zatem, że pole, na które wkroczyła, jest w istocie zaminowane, pytanie zatem – dlaczego w ogóle o tym pisze? Autotematyczne wątki i granie znaczonymi kartami z pewnością nie wystarczą, by wytłumaczyć i uwiarygodnić własny głos. Szukając odpowiedzi, znów można mieć wrażenie echa. Jeszcze raz Bartosz Suwiński: „Powtarzam swoje, kolejny raz. Nikt nie zrobi tego za mnie. Nie wiem, czy ktoś słucha. Zaczynam jak wszyscy. Od pierwszego zdania. Stanąłem pod prysznicem i w prawym jądrze wymacałem guz. (…) chciałbym opisać zakręt, który wyniósł mnie tu. Opisać historię raka, zagrzebywanie się w mule, mętną wodę. I historię zapadania się w siebie po ostatnią, ciemną kosteczkę” (Suwiński 2022: 7). Alksnin dodaje: „(…) tak graniczne doświadczenie skłania do refleksji, czy się tego chce, czy nie. (…) Może więc warto oswajać ten temat, zdjąć z niego piętno i traktować nowotwór jak to, czym jest – chorobę, a nie jak przekleństwo czy stygmat? Mówić o nim otwarcie, bez popadania w stereotypy? Myślę, że warto” (s. 111).

Paralelność diagnoz Suwińskiego i Alksnin (w podwójnym sensie – diagnoz medycznych i literackich) wykorzystuję bynajmniej nie w celu dowiedzenia nieoryginalności tych książek, wszak jasne wydaje się, że nie o ich odkrywczość tu chodzi. Ważniejszy jest z jednej strony fakt, że mamy do czynienia z opowieściami własnymi, w tym znaczeniu niepodrabialnymi – i to właśnie sens „powtarzania swojego”. Nawet jeśli powtarzam to, co powiedziano przede mną, mówię o własnym doświadczeniu, o sobie, oglądam siebie w sytuacji bezprecedensowej w dotychczasowej biografii. Z drugiej strony świadomość istnienia innych tekstów kultury i społecznych strategii opowiadania o chorobie pozwala tak wyraziście sformułować cel własnej narracji, jak czyni to Alksnin. Dodać także należy, że te książki wydają się wręcz konieczne jako właściwy dla ich autorów sposób reakcji na chorowanie. Można by zapytać frazą Marii Janion: „czy będziesz wiedział, co przeżyłeś”, jeśli o tym nie napiszesz? Alksnin jest pisarką, dramaturżką, reżyserką, która pisze o raku tak jak pisze o innych życiowych doświadczeniach. W tym sensie nowotwór nie okazuje się jakimś szczególnym darem losu, ale wydarzeniem, które trudno byłoby zbagatelizować. Zaskakujące w gruncie rzeczy byłoby niepodjęcie jego narracyjnego kapitału. Swoją drogą, mogę się jedynie domyślać, czy autorce, tak obeznanej z opowieściami maladycznymi, własna diagnoza nie wydawała się nazbyt ironicznym suplementem do doktoratu…

Alksnin na pytanie, dlaczego pisze o raku, odpowiada wprost: „Prawdopodobnie z tego samego powodu, dla którego piszę o czymkolwiek: o swoich troskach, nadziejach, radościach i zawodach miłosnych. Żeby uporządkować myśli. Nadać jakiś sens chaotycznym wydarzeniom, (…). Poszukuję opowieści na swój temat” (s. 53). Konieczność uchwycenia siebie chorującej w ramach opowieści jest jednym biegunem, drugim – możliwy rezultat pisania, szufladka, do jakiej autorka wpadnie, np. misery porn. Przed taką gatunkową klasyfikacją chroni Alksnin ton jej wypowiedzi: pozbawiony sentymentalizowania (choć nie wolny od różnorodnych afektów) i efekciarstwa, a wyzyskujący ironię i humor. Właśnie taką strategią Alksnin przebija się przez – jak sama pisze – „niezręczność raka” (s. 58), który ciągle wydaje się mieć inny status niż „pospolite” choroby, idealne do błahej konwersacji, bo nieodsłaniające tego, co intymne i wstydliwe. Rak tymczasem „psuje zabawę, wytrąca z dobrego samopoczucia” (s. 58), bo przypomina o nieodległym – jak się powszechnie uważa – wyroku.

Właśnie z tego powodu najważniejszą częścią książki Alksnin są dla mnie fragmenty mówiące o tym, co dzieje się po przejściu typowych dla onkonarracji epizodów: (auto)diagnozy, wejścia w system medyczny, operacji, ewentualnej chemio/radioterapii i powolnej rekonwalescencji doprowadzonej często aż do optymistycznego wyzdrowienia. W opowieści Alksnin interesująca jest ta „reszta życia”, daleka od triumfalizmu osoby wolnej od raka. „Dalsze zalecenia mętne” (s. 45), pisze ekspacjentka, pozostawiona bez nerki i bez wiedzy, co dalej. Anne Boyer, będąc w podobnej sytuacji pisarki, która – o zgrozo dla pointy własnej narracji – nie umarła, opisała własną kondycję jako nieusuwalne wyczerpanie. Lęk i „codzienna walka o wolę życia” (s. 63), wyznaczające stan Alksnin po operacji, wydają mi się podobnym doświadczeniem. Rak nie przynosi bowiem żadnego objawienia, a bohaterka nie staje się za jego sprawą nową osobą. Świetnie jednak rozszyfrowuje kulturowe i społeczne oczekiwania wobec osób, które „wygrały walkę z rakiem”: „To głupie, ale czuję, że powinnam jakoś radykalnie odmienić swoje życie. Nie wiem, przejść na buddyzm, rzucić pracę w korporacji (…) i sprzedawać kraftowe eko bio świece sojowe o zapachu waginy. Uwierzyć w Boga, przejechać rowerem obie Ameryki, zdobyć koronę Himalajów, ewentualnie zamieszkać w górskiej dziczy i wypasać owce” (s. 67). Co jednak jeśli dojmującym uczuciem jest bycie wykończoną?

Książka Alksnin zwraca uwagę na niejasny status osoby po leczeniu onkologicznym – daleki od entuzjazmu i optymizmu, mieszczący się w strefie między życiem a śmiercią. Uchylony niejako wyrok nakazuje żyć, ale w cieniu choroby, która nie powiedziała ostatniego słowa. Alksnin wyraźnie lokuje swoje rozważania i obawy po stronie zagrożonej psychiki i poczucia osamotnienia, zauważając, że utrata nerki wzbudza intensywniejsze reakcje otoczenia niż stan emocjonalny autorki. Abstrakcyjności zagrożenia życia w remisji Alksnin doświadcza nawet w Instytucie Onkologii, gdzie jej pojawienie się wywołuje wzruszenie ramion u przeglądającej dokumentację medyczną lekarki. Już nie chora zatem, ale i nie całkiem zdrowa, jakby w poczekalni, bez wyraźnej przyszłości, kreślonej co najwyżej w perspektywie trzech dni. Tylko tyle? Tak, Alksnin wyraźnie zmierza do zakwestionowania jeszcze jednego stereotypu: potrzeby cieszenia się życiem, radykalnej euforii, epifanicznych doświadczeń czy wręcz – odnalezienia ostatecznego sensu. Nic z tych rzeczy: „Nie czuję się ani trochę mądrzejsza”, powie autorka we fragmencie pisanym „zamiast happy endu” (s. 122). Tak zdaje się przebiegać proces chorowania większości z nas: to codzienne, żmudne doświadczenie, które angażuje somatycznie i psychicznie na tyle mocno, że nie mamy czasu/siły/języka, by zapytać o jego sedno, o to, co właściwie z nami „robi”. Alksnin – mimo a może właśnie dzięki odkryciu banalności i powtarzalności tego, co ją spotkało – udaje się odrzucić kulturowe oczekiwania i zapisać siebie w chorowaniu, które okazuje się odroczonym końcem, w tym samym stopniu naznaczonym indywidualizmem i powszechnością.

LITERATURA:

Boyer A.: „Obumarła. Ból, słabość, śmiertelność, medycyna, sztuka, czas, sny, dane, wyczerpanie, rak i opieka”. Przeł. K. Iwaszkiewicz. Wołowiec 2021.

„Krajowe profile dotyczące nowotworów 2023”. https://www.gov.pl/web/oecd/krajowe-profile-dotyczace-nowotworow-polska-2023.

Suwiński B.: „Terpentyna”. Wrocław 2022.
Adrianna Alksnin: „Na coś trzeba umrzeć. Kolejna książka o raku”. Wydawnictwo Ha!art. Kraków 2023.