
PORZĄDKI W ARCHIWUM 'IŁŁY' (LUCYNA MARZEC: 'PAPIERY PO IŁŁAKOWICZÓWNIE. ARCHIWUM JAKO PRZEDMIOT BADAŃ')
A
A
A
Iłła Iłła
Rzuć nam list
Przywiązany do kamienia
Powiedz coś ty za jedna
Skądeś nam się przydarzyła
K. Wierzyński: „Iłła” (cyt. za s. 504)
Rzuć nam list
Przywiązany do kamienia
Powiedz coś ty za jedna
Skądeś nam się przydarzyła
K. Wierzyński: „Iłła” (cyt. za s. 504)
Zastrzegam, że nie jestem znawczynią poezji autorki „Ikarowych lotów” i nie pod tym kątem czytałam imponujące – nie tylko rozmiarowo – „Papiery po Iłłakowiczównie”. Skusił mnie raczej podtytuł, przystąpiłam więc do lektury z pytaniem o „możliwość, status i ewentualny pożytek, jaki niesie badanie twórczości i życia pisarza/pisarki w jego/jej archiwum” (s. 10). Dostałam na nie odpowiedź zarówno interesującą, jak i wyczerpującą, bo chociaż we wstępie Lucyna Marzec podkreśla, że za punkt wyjścia przyjęła praktykę i że nie zamierza uwieńczyć analiz własną generalną teorią, projekt przedstawiony na tych 500 gęsto zadrukowanych stronach nosi znamiona pewnej syntezy, co sugerują nawet symboliczne dodatki do książki: zdjęcie portretowe „Iłły” i pocztówka prezentująca izbę pamięci w jej mieszkaniu.
Badaczka uzasadnia wybór zgłębianego przypadku problematyczną lokalizacją Kazimiery Iłłakowiczówny na mapie polskiej literatury – jako urzędniczki z zawodu, która przyznawała temu zatrudnieniu prymat względem pisarstwa; autorki znakomitych przekładów z kilku języków, która narzekała, że nie znosi robienia tłumaczeń; osobistej sekretarki Józefa Piłsudskiego i ambasadorki sanacyjnej polityki, a zarazem poetki adresującej swe utwory do zwykłych zjadaczy chleba; stojącej na uboczu, lecz mimo to ucieleśniającej doświadczenia mieszkańców Europy Środkowo-Wschodniej pierwszej połowy XX w.; self-made woman, kobiety sukcesu swojej epoki, dziś natomiast postponowanej przez literaturoznawców. Marzec skoncentrowała się na penetrowaniu jej spuścizny stanowiącej część zbiorów specjalnych Biblioteki Kórnickiej PAN, co motywuje chęcią zbalansowania trzech sfer: biografii, twórczości, ich odniesienia do archiwum. Argumentuje, że takie ograniczenie kosztem marginalizacji rozproszonych materiałów nie oznacza ułatwienia sobie zadania, pozwala zaś uwyraźnić kwestię modusu ostatniej z wymienionych kategorii i jej wpływu na badania: „Celem nie jest (jedynie) pozyskanie wiedzy z archiwum (…), ale zrozumienie, jak archiwum ramuje i formuje pozyskiwanie, wytwarzanie (…) wiedzy (…). Staram się zrozumieć, czego można się z archiwum dowiedzieć, a czego nie można: o jego twórcach, o jego właścicielce-bohaterce, jej pracy pisarskiej i biografii. Aby to osiągnąć, konieczne okaże się przesunięcie z historii literatury w obszar antropologii sztuki słowa (…)” (s. 12). W efekcie autorka analizuje przez pryzmat archiwum – lub też w jego orbicie – różne sprzęgnięte ze sobą praktyki „Iłły”: pisarskie, archiwizacyjne, autobiograficzne, korespondencyjne, translatorskie, podróżnicze oraz przejawiające się w „zarządzaniu” życiem (w sensie Foucaultowskim) czy w propagandowej działalności urzędniczki państwowej.
Jeszcze bardziej niż sposób, w jaki Marzec rozgrywa wątek wiedzy-władzy, owa polityka pamięci ciekawiła mnie w wymiarze mikro, gdzie splata się z aspektem egzystencjalnym. Chodzi o porządkowanie archiwum przez samą badaczkę, nadawanie kształtu narracji o nim – na niezbędność takich zabiegów wskazuje nawet pojęcie „papiery”, konotujące chaos i heterogeniczność materii. Wiąże się z tym problem, który w artykule na temat archiwum Jana Wantuły zobrazowałam cytatem z książki „Dada, Iłła, Kika” poświęconym rzeczom trzymanym w mieszkaniu przez Krystynę Iłłakowicz-Daszewską: „Kika dobrze spisała się w roli strażniczki [czasu przeszłego – K.Sz.], ale odchodząc, pozostawiła po sobie niesamowity bałagan. Usiłowała zachować wszystko i to był jej błąd, a przy tym przeogromne ryzyko. Można w takim natłoku utracić to, co warte pamięci” (Daszewska 2016: 32). Archiwa instytucjonalne, inwentaryzując zbiory, wprowadzają w nie ład, lecz zazwyczaj selekcji dokonuje już osoba oddająca dokumenty i artefakty takiej placówce, często zresztą nietożsama z właścicielką czy właścicielem, która/który jeszcze wcześniej niszczy ślady tego, co pragnie wziąć ze sobą do grobu: „Sąsiadki, bliscy i dalsi znajomi, rodzina (…) przekazali nawet pojedyncze obiekty, (…) powiększyli archiwum poetki w Bibliotece Kórnickiej, zarazem naruszając porządek wyznaczony przez redukcję i wstrzemięźliwość [Iłłakowiczówny – K.Sz.]. Cóż innego mogli uczynić z powierzonymi im (czasem przez przypadek) papierami (…)? Sprzeniewierzenie się cudzej woli to jeden z kluczowych aktów założycielskich archiwów” (s. 182). Jakby à propos cytatu z Daszewskiej autorka monografii dzieli się dylematami, jakie wywołuje nadmiarowość, suplementarność zbiorów, obejmujących również rozmaite świstki, akcydentalne notatki pozbawione ciężaru gatunkowego: „[N]iestabilność śladów zbijała mnie z tropu, a bliski ogląd papierów (…) podważył moje wstępne przekonanie, że archiwum jest najważniejszą ramą dyskursywną dla tego (…), co można upublicznić, zapisać w pamięci kulturowej, a przy tym dla tego, co (…) służy swojej twórczyni, jej wizji własnej biografii oraz jej legendzie” (s. 55).
Rezultat zmagań badaczki z ową wielością stanowi wyodrębnienie w książce pięciu części, które dotyczą kolejno teorii archiwum zilustrowanej konkretnymi przykładami, praktyk archiwalnych „Iłły” i osób trzecich, gestów autobiograficznych bohaterki, jej aktywności jako poetki i urzędniczki, wreszcie – napięć w jej twórczości i w działalności publicznej, a także pomiędzy obiema dziedzinami. Każda część jest złożona z rozdziałów i podrozdziałów opatrzonych tytułami, co niewątpliwie ułatwia orientację w obszernym tomie, lecz nie wyklucza choćby krótkich dygresji. Takich jak ta przy okazji informacji o powierzeniu przez Iłłakowiczównę Bibliotece Kórnickiej w 1975 roku zbioru korespondencji ze 165 postaciami określonymi mianem „osobistości” – Marzec wyjaśnia, że poetka chętnie przyjmowała i w podobny sposób traktowała gości niezależnie od ich statusu, np. zaopiekowała się młodą Szymborską, która w 1955 roku przyjechała na spotkanie autorskie do Poznania. „Papiery…” w znacznej mierze składają się z tego rodzaju obrazków – plastycznych, a równocześnie udokumentowanych archiwaliami, m.in. fragmentami listów od czytelników. Zaryzykuję tezę, że dzięki takim wstawkom, w połączeniu ze sprawnością językową i umiejętnością snucia narracji przez autorkę, nawet osoby niespecjalnie zainteresowane (!) dorobkiem bohaterki książki ani niezajmujące się archiwum jako kategorią badawczą mogą się wciągnąć w tę intrygującą rekonstrukcję zjawiska pod nazwą Kazimiera Iłłakowiczówna. (Notabene o uznawaniu jej już za życia za fenomen świadczą poświęcone „Ille” wiersze przytaczane w monografii).
Odbiorca może jedynie czuć się nieco skonfundowany sygnalizowaniem przez badaczkę pewnych faktów z biografii i twórczości poetki, które zostają rozwinięte (albo i nie) dopiero w dalszych rozdziałach; np. o wielu istotnych epizodach dowiadujemy się w części trzeciej – co znamienne, w kontekście korekt Iłłakowiczówny na odpisie hasła ze „Słownika współczesnych pisarzy polskich” (1963). Niemniej zapowiedzi, porzucenia i nawroty motywów wydają się nieuchronne w tak rozbudowanym studium, którego kalejdoskopową strukturę usprawiedliwia przyjęcie optyki z wnętrza archiwum. Półżartem można by też założyć, że autorka chwilami zapomina, iż czytelnicy nie są ekspertami w zakresie analizowanego tematu. Wykazuje wszakże dużą samoświadomość, np. choć nie unika generalizacji ani psychologizowania, przestrzega samą siebie przed pochopnymi konkluzjami, nierzadko również odnosi się do własnych doświadczeń eksploratorki spuścizny „Iłły”: „»Osobę czytającą« wywołuje w archiwum osoba twórcy – i na odwrót, o ile lekturę zapisków intymnych czy ksiąg rachunkowych pojmuje się jako levinasowskie wezwanie. Trudno opowiedzieć o relacji, usuwając z horyzontu jednego partnera” (s. 40).
Co więcej, wprost stawia problem podmiotu badawczego i „wiedzy usytuowanej” (Donna Haraway), zwracając uwagę m.in. na konsekwencje wyboru narzędzi semiotycznych oraz zaangażowanie i dopuszczalny stopień autoprezentacji, a także stosunek do właściciela-bohatera archiwum. W tej ostatniej kwestii Marzec zdecydowała się na „względną empatię” (s. 91), gdyż mimo że Iłłakowiczówna wiele przemilczała czy maskowała, sporo śladów okazało się czytelnych tylko według jej sugestii – próba lektury w kontrze do nich wiodła donikąd. Nie implikuje to oczywiście wyzbycia się czujności i krytycyzmu, brania za dobrą monetę legendotwórczych wysiłków poetki ani pomijania ważnych tabu. Strategię autorki „Papierów…” doskonale wyrażają następujące deklaracje: „Nie chcę profilować opowieści o Ille – sekretarce Piłsudskiego – jako ataku, ponieważ atak nie służy interpretacji. (…) Zamiast pytać z wyrzutem: »jak mogła?«, skupię się na tym – jak to robiła (…)” (s. 360); „Dla mnie istotniejsze od precyzyjnego ustalenia, kiedy urodziła się Iłłakowiczówna, czy wskazania na imię i nazwisko tego, kto był jej ojcem, a kto kochankiem – jest wydobycie mocy, z jaką poetka wykonywała swoje autobiograficzne i zarazem autokreacyjne gesty. Godziły one w innych, ale paradoks autobiografizmu na tym polega, że (…) naznacza (…) cudze archiwa, wspomnienia i wyobraźnię” (s. 249). Z powodu limitu miejsca i cierpliwości czytelników nie omówię tu kompleksowo realizacji owej strategii, tylko nadmienię o wybranych wątkach, choć będą niczym pojedyncze fiszki z kartoteki lub przypadkowe przezrocza „z rozbitego fotoplastykonu” (tytuł memuarystycznych próz poetyckich „Iłły”). Niewykluczone, że niektórych spośród tych wątków Marzec nie uznałaby za węzłowe, lecz przecież odbiorcom książki tudzież korzystającym z archiwum przysługuje przywilej imaginacyjnego budowania z jego zasobów nowych, indywidualnych kolekcji.
Zgodnie z zastrzeżeniem autorki nie znalazłam w „Papierach…” precyzyjnego instrumentarium, które można by transponować do badań nad spuścizną innego bohatera; wszak „[w] czytelni zbiorów specjalnych, w zawieszeniu między pomnikiem »Gorączki archiwum« Derridy, normami archiwistyki i standardami pracy konkretnej instytucji trzeba uruchomić metis: wiedzę doraźną, asystemową, »wiedzę jak« (…). [Liz] Stanley (…) sugeruje, by myśleć o pracy w archiwum zarówno jak o sporcie ekstremalnym (…), jak i »zwykłym« pływaniu czy gotowaniu – praktykach, których metody wypracowuje się w trakcie działania i doskonali poprzez doświadczenie” (s. 30–31). Prezentowane analizy opierają się jednak na solidnych fundamentach teoretycznych, nakreślonych w części pierwszej („Od »życia i twórczości« do praktyk archiwalnych i autobiograficznych”). Na szczęście Marzec nie rozwodzi się nad zwrotem archiwalnym i zwrotem biograficznym oraz związanymi z nimi ideami, raczej odsyła zainteresowanych do pokaźnej bibliografii, a sama operacjonalizuje kategorie przewodnie, m.in. charakteryzując rekonstrukcję muzealną stworzoną w poznańskim locum Iłłakowiczówny. W opis wplata opowieści o sposobach zapewnienia sobie minimum prywatności przez poetkę zajmującą jeden pokój kilkurodzinnego mieszkania czy nawet o jej zmaganiach z nieproszonymi lokatorami w postaci insektów (które zresztą uwieczniła w wierszach). Jak już napomknęłam, te nieco anegdotyczne fragmenty powodują, że gęsta narracja nie nuży, ale nie przesłaniają istotnych twierdzeń badaczki, np. wyjaśnienia, dlaczego zamiast pojęcia śladów bądź źródeł preferuje termin „semiofory” Krzysztofa Pomiana. Otóż semioforyzacja stanowi proces niedefinitywny i sporny, a Marzec kładzie nacisk właśnie na ujęcie dynamiczne, obejmujące rozmaite przejawy aktywności – nie tylko piśmienne – jej bohaterki. Wchodzi tu w grę także aspekt performatywny wierszy „Iłły” (okolicznościowych, interwencyjnych, dydaktycznych, politycznych, modlitw, kołysanek…): z jednej strony to, jak nimi działała, z drugiej – jak je wykorzystywano. Archiwum per se również nie jest zakrzepłym monolitem, lecz palimpsestem, sferą zazębiania się niekompatybilnych wymiarów czasowych, przestrzennych i gatunkowych: „Za emblemat heterochronii, heterotopii i heterogenii archiwum może służyć dowolna teczka z listami od wielu nadawców, których nazwiska zaczynają się na tę samą literę: gromadzi różne porządki (…), nieprzystawalne wobec siebie i wywołujące wrażenie nieciągłości, luk i szczelin, radykalnej różnicy skali, rangi i stylu poszczególnych śladów (…)” (s. 101).
W części drugiej („Praktyki archiwalne Kazimiery Iłłakowiczówny”) badaczka skupia się na przygotowywaniu przez „Iłłę” – wraz z lektorkami i opiekunkami, które pomagały jej, odkąd zaczęła tracić wzrok – swej spuścizny do przekazania Bibliotece Kórnickiej. Co ważne, autorka „Śmierci Feniksa” likwidowała bruliony, przykładała bowiem wagę do ostatecznych wersji, nie zaś do procesu twórczego. Wynikało to z jej postawy wobec pisania: pogardzała życiem literackim, odmawiała byciu poet(k)ą prestiżu, czuła awersję do branżowej koterii i elitaryzmu. Niemniej bardzo interesowała się recepcją własnej twórczości i z zapałem nią zarządzała, np. osobiście egzekwując prawa autorskie czy przedsiębiorczo pisząc na zamówienie. Dlatego „[n]ie jest to archiwum przed-tekstów, (…) raczej archiwum sekretariatu, kontaktów towarzyskich i profesjonalnych. (…) Jest też archiwum popularności Iłłakowiczówny, o której zakresie mówi kilkadziesiąt listów i kart od czytelników nieprofesjonalnych” (s. 179).
Jako edytorkę epistolografii szczególnie zafrapował mnie właśnie rozdział na temat „kultu” bohaterki studium – przede wszystkim dowodów sympatii i atencji odbiorców. Jak zauważa Marzec, „[n]ajistotniejszy okazuje się splot praktyk lekturowych i codziennego życia czytelniczek i czytelników Iłłakowiczówny, o czym zazwyczaj milczą eseje krytyczne, za to mówią – listy. (…) Użycie nie polega więc na instrumentalizacji, naiwności czy ignorancji, jest sposobem na uruchomienie znaczeń w konkretnych kontekstach” (s. 202). Z korespondencji wolno wnioskować, że „przeciętni” ludzie cenili w utworach poetki walory moralne i sensualną percepcję natury, odnajdywali w nich osobiste miejsca pamięci (wymazywane ze świadomości zbiorowej Kresy), solidaryzowali się z autorką w proteście przeciw dyskredytowaniu Piłsudskiego w PRL. Wiersze „Iłły” umacniały w wierze, asystowały w żałobie, emigrantom niosły ukojenie; spełniały tyle funkcji ze względu na obfitość realiów oraz „życzliwość dla człowieka” (według określenia jednego z czytelników [s. 217]). Podzielając niezgodę badaczki na lekceważenie lektury nieprofesjonalnej, muszę dodać, że cytowane – oczywiście wyselekcjonowane – refleksje niewykształconych literacko odbiorców nie są prostoduszne, ale całkiem głębokie i zgrabnie wyrażone, nieraz nawet ujęte w figury stylistyczne.
Jakby na drugim biegunie sytuuje się równie zajmująca partia korespondencji – dyskusja z Państwowym Instytutem Wydawniczym. Ewenementem jest sporządzony przez Iłłakowiczównę obszerny protokół dotyczący treści poczty, która krążyła między nią a tą oficyną, i odzwierciedlający perturbacje związane z publikacją przekładu „Anny Kareniny”. Dokument ten nie tylko stanowi świadectwo przeobrażeń i bolączek epoki stalinowskiej, lecz także pokazuje, jak tłumaczka sprzeczała się z redakcją o różne sprawy językowo-merytoryczne, z brzmieniem nazwiska tytułowej heroiny włącznie. Jeszcze o wiele więcej mówi wymiana zdań z PIW na marginesach szpalt korektowych w trakcie opracowywania „Wierszy zebranych” (1971). Zyskujemy wgląd w zawarte tam autointerpretacje poetki z dystansu lat oraz ślady pertraktacji wokół cenzury prewencyjnej, tj. zakwestionowania utworów rozbieżnych z oficjalną wizją lansowaną przez powojenne władze. Wgląd w sensie dosłownym, ponieważ – co pożądane w monografii poświęconej tak materialnemu zjawisku jak archiwum – wśród dość licznych reprodukcji w książce znajduje się sporo owych maszynopisów z komentarzami.
Iłłakowiczówna dokonywała jednak zdecydowanie poważniejszych wyborów niż selekcja papierów i wierszy. Starannie bowiem dobierała fakty na swój temat, które mogły ujrzeć światło dzienne, np. zatajała bycie dzieckiem pozamałżeńskim i doszło nawet do tarć na tym tle między nią a dociekliwą autorką dysertacji o jej życiu i twórczości – „Iłła” zabroniła doktorantce drążenia rzeczy prywatnych oraz ogłoszenia rozprawy drukiem. Innym badaczom podsuwała nieco sfabrykowaną wersję życiorysu, z czego brały się paradoksy: „Autofikcje, fabularyzacje, przemilczenia i powtórzenia – to współistniejące na równych prawach praktyki autobiograficzne. Przekłamanie czy sekret (…) [jest] elementem autobiograficznej gry w ukrywanie i odsłanianie (…). Ze swego specyficznego usytuowania – osoby publicznej, która chroni swe życie intymne, historię rodzinną – uczyniła [bohaterka studium – K.Sz.] znak firmowy poezji czerpiącej z intymnych doznań i rodzinnych opowieści” (s. 251). Nadmienia o tym Marzec w części trzeciej („Praktyki autobiograficzne Kazimiery Iłłakowiczówny”), z której można się też dowiedzieć choćby o książkach wspomnieniowych „Iłły”. Z jednej strony należy do nich „Ścieżka obok drogi” – biografia Piłsudskiego z wątkiem stawania się jego sekretarką, przy czym znamienna jest intencja parenetyczna: promowanie wzorca pracy intelektualnej kobiet oraz pracy urzędniczej jako realizacji obowiązku narodowego opartej na poczuciu odpowiedzialności. Z drugiej strony później poetka napisała m.in. „Trazymeńskiego zająca” (tytuł symbolizuje niesforność pamięci), który składa się z miniaturowych portretów i autoportretów skomponowanych według klucza topograficznego. Korelował on z przemieszczaniem się Iłłakowiczówny na różnych etapach życia, np. Inflanty i Wileńszczyzna to dla niej „miejsca poruszone” (Małgorzata Czermińska) związane z matką przybraną i matką rodzoną, z kolei II wojnę światową spędziła w siedmiogrodzkim miasteczku Cluj (Kluż). Badaczka akcentuje mobilność twórczyni „Lekkomyślnego serca”, która nawet w obrębie Warszawy między 1921 a 1937 rokiem zmieniała adres co najmniej ośmiokrotnie! Jej ruchliwości dowodzą także ocalałe akta Ministerstwa Spraw Zagranicznych, potwierdzające, że „Iłła” po śmierci Marszałka objechała Europę z pogadankami o nim i o Polsce.
Dzięki tej wzmiance łatwo mi przejść do części czwartej („Iłłakowiczówna w działaniu”), dotyczącej zarówno pracy bohaterki jako dyplomatki w MSZ i u boku Piłsudskiego, jak i jej stosunku do własnego pisania oraz literatury w ogóle. W pierwszej kwestii ciekawsze niż zaangażowanie w propagandę i kreowanie wspólnoty narodowej za pomocą świadomie zinstrumentalizowanej twórczości wydaje się negocjowanie miejsca dla siebie w strukturach ministerialnych wbrew dyskryminacji z uwagi na płeć. Z perspektywy krytyki feministycznej trudno upatrywać w „Ille” emancypantkę par excellence, bo chociaż interesował ją problem kobiet w relacjach władzy (np. niewolniczy status służących), w tekstach była powściągliwa, eufemizowała sprawy cielesne i odwoływała się do etyki chrześcijańskiej. Pomysłowa jest konfrontacja postawy autorki „Portretów imion” z podejściem i pisarstwem Gabrieli Zapolskiej, Ireny Krzywickiej i Zofii Nałkowskiej. Ostatecznie Marzec kwalifikuje ją jako modelową „nową kobietę”, uosabiającą liberalizm pierwszej fali feminizmu, która głosiła prawo przedstawicielek „drugiej płci” do samodzielności, uczestnictwa w życiu publicznym i spełnienia poza małżeństwem: „Ille najbliżej do emancypacji (…) opartej na równości, nie różnicy, uniwersalizującej doświadczenie i odczuwanie kobiece, lecz zarazem przyjmującej, że kobiecość stanowi rodzaj skazy, którą należy zatuszować (…). Musiała jednak mierzyć się z ciągłymi pytaniami o płeć jej poezji i płeć jej doświadczeń zawodowych” (s. 307–308).
W rozdziale poświęconym praktykom Iłłakowiczówny-literatki badaczka przejawia optykę historycznoliteracką, choć zapewne opinie krytyków, którzy próbowali wyznaczyć pozycję autorki „Trzech strun” w polskiej literaturze, pochodzą też z wycinków prasowych zgromadzonych w archiwum. Za klucz do tego fragmentu wywodu można uznać Barthes’owską dychotomię między pisarzami (nastawionymi na autonomię języka i literatury) a piszącymi (nastawionymi na oddziaływanie słowem na rzeczywistość oraz na komentowanie wydarzeń). „Iłła” identyfikowała się z drugą grupą, wolała swoją „sztukę stosowaną” niż lirykę bezpośrednią i nie potrafiła przeboleć, że w PRL zdezawuowano jej twórczość powstałą w służbie narodowi. Życzliwi krytycy za aktualną, gdyż mającą uniwersalną wartość, uważali oczywiście poezję nurtu intymnego, pozwalającą na zachowanie suwerenności. Marzec tłumaczy zaś, że wspieranie młodego państwa wierszowaną publicystyką Iłłakowiczówna postrzegała jako imperatyw moralny, a spoiwem tożsamościowym umożliwiającym jej internalizację sanacyjnej ideologii było kresowe pochodzenie – nawet w upolitycznionych utworach przemycała niedole sieroty z Litwy i prywatne historie rodzinne.
Również jej wizja siebie w kontekście literatury ulegała jednak modyfikacjom, co badaczka ilustruje urywkami wywiadów. Przytoczę wymowny przykład nonszalanckiego traktowania własnej poezji przez „Iłłę”: „Mam dwa tomy niewydane, dlatego że wydawanie nie sprawia mi żadnej przyjemności, a dużo kłopotu przynoszą korekty. (…) Radio, psy, nieunormowanie ustawodawcze hałasów podwórzowych, oto najważniejsze przeszkody w pracy pisarskiej – takiej dorywczej i przypadkowej jak moja” („Tęcza” z 1933 r., cyt. za s. 423). Zawodową literatką (członkinią ZLP) została po wojnie, z konieczności – nie miała, naturalnie, szans na ponowne zatrudnienie w charakterze urzędniczki. Jak wyjaśnia autorka „Papierów…”, Iłłakowiczówna sprzeciwiała się instytucjonalizacji literatury i profesjonalizacji pisarstwa, była sceptyczna wobec hermetycznego języka; postawiła na poezję środka i literaturę użytkową, dzięki czemu dostarczała czytelnikom narzędzi do opisu własnych doświadczeń i zjawisk występujących wokoło. Niemniej Marzec bierze w obronę jej wiersze, w których podmiot liryczny nieraz wychodzi od perspektywy dziecka czy prostaczka-filozofa i które są łatwe tylko na pierwszy rzut oka – ostrzega przed niesłusznym bagatelizowaniem przemyślanych wyborów formalnych „Iłły”, zwraca uwagę na jej oryginalną, nieskrępowaną imaginację i specyficzne łączenie powagi z żartem, a także na jej teorię poezji.
Mimo że już w części czwartej dominują analizy twórczości, to piąta („Poetka skali mniejszej” – nawiązanie do tytułu eseju T.S. Eliota), najkrótsza, jest najmocniej literaturoznawcza. Oprócz analiz powietrznej wyobraźni Iłłakowiczówny czy figury Antygony w jej tekstach znajdziemy tu kolejne wskazanie na niemożność jej jednoznacznego zaklasyfikowania (np. jako poetki katolickiej czy dziecięcej), a choć sama uwypuklała opozycję swoich dwóch głównych ról życiowych, badaczka przekonuje, że nie sposób odizolować liryki bezpośredniej od pisarstwa publicystycznego autorki „Słowika litewskiego”, ponieważ idiomatyczność modelu jej poezji wynika właśnie z owych kontrastów i – powiedziałabym za Derridą – nierozstrzygalników, zespalania wielorakich funkcji społecznych literatury, stosowania odmiennych rejestrów i rozmaitych stylizacji. W takim odczytaniu rdzeń owej poezji stanowiłoby napięcie między wierszami „obstalunkowymi”, okolicznościowymi, narzuconymi czy oczekiwanymi a indywidualnymi pragnieniami, między powinnością wobec wspólnoty a dążeniem do niezależności i oporem wobec ograniczeń wolności; „Iłła” bowiem kamuflowała większość swych rozterek, frustracji, krzywd i cierpień. Zacytuję jeszcze kilka zdań, które tyleż wzbogacają jej wizerunek, co odzwierciedlają zasadnicze cechy tekstu Marzec: „Najpierw sądziłam, że wiersz ten pod maską litoty ukrywa pochwałę poezji, lecz zmieniłam zdanie. Powtarza w nim Iłłakowiczówna metafory, którymi opisywała swoją twórczość konfesyjną w listach do znajomych i wywiadach (»opiłki, wiórki, odpadki«). (…) Muszę zaryzykować anachroniczne pytanie (…): czy Iłłakowiczównę dosięgał romantyczny furor poeticus (…)? (…) Być może nie jesteśmy w stanie wyobrazić sobie wstrząsów, jakich doświadczała (…) porywana metaboliczną energią, gdyż przypominały one transgresyjne stany i kłóciły się z wizją kostycznej urzędniczki, dlatego musiała się ich wyrzekać” (s. 470). Jak widać, badaczka nie waha się przyznawać do ewolucji własnych konceptów interpretacyjnych ani stawiać śmiałych hipotez, nie tai swej podmiotowości i niczym autorka „Szeptem” ma podejście relacyjne (angażuje odbiorców), wreszcie – nie zapomina o archiwum jako bazie analiz. Wskutek takich zabiegów jej „papierowa” bohaterka staje się, paradoksalnie, pełnokrwistym, trójwymiarowym charakterem.
Migotliwość Iłłakowiczówny i jej aktywność publiczna – której sama nadawała rangę priorytetu – zapewne nieco spychają jej poezję na drugi plan. Według Marzec zaś na recepcję tych utworów w środowisku literaturoznawców po dziś dzień rzutuje druzgocąca recenzja młodego wtedy Stanisława Barańczaka, który zarzucił im naiwność, brak pytań metafizycznych, zaufanie do mimetyzmu języka i poszukiwanie nieskomplikowanej konsolacji w caritas. Autorka monografii, zamiast powielać sztampową krytykę, woli przyjrzeć się strategiom adwokatujących za poetką, jest bowiem w zbliżonym położeniu: „Mam jednak niewątpliwą przewagę: znam archiwum Iłły, znam głosy jej mniej i bardziej profesjonalnych czytelników. Poza tym analizuję zagadnienie z perspektywy czasu (…). Ale moja perspektywa niczego nie ułatwia: nie dość, że dotykam w archiwum śladów, które miały stać się popiołem, to ryzykuję książkę o urzędniczce, która »po prostu pisała wiersze«. Grozi mi klątwa ze strony Iłłakowiczówny za nadmierne wścibstwo oraz anatema sojuszniczek i sojuszników Barańczaka – za deficyt krytycyzmu” (s. 270–271).
Apologia tych utworów może być wyzwaniem, lecz w odniesieniu do całych „Papierów…” przytoczone zwierzenie wydaje się jedynie realizacją toposu skromności, gdyż spodziewałam się, że ze strony odbiorców badaczka dostaje i będzie dostawać przede wszystkim wyrazy uznania. We mnie największe obiekcje wzbudziło niemal zupełne przemilczenie – zwłaszcza w porównaniu ze wspomnieniami o bohaterce – istnienia pozycji „Iłła. Opowieść o Kazimierze Iłłakowiczównie” Joanny Kuciel-Frydryszak z 2017 roku, o której znajdziemy zaledwie dwie marginesowe wzmianki. Wprawdzie jest to biografia raczej popularnonaukowa, ale nie sposób odmówić jej wnikliwości, rzetelności i dobrego udokumentowania. Trzeba zatem oddać sprawiedliwość autorce, jako że bez wątpienia również przedzierała się przez źródła oraz ma wkład w odpominanie „Iłły” i zapoznawanie z nią kolejnych – tak cenionych przez poetkę – czytelników nieprofesjonalnych.
Mimo tego zastrzeżenia muszę wyznać, że zazdroszczę Marzec takiego opus magnum, ponieważ już podobnego nie stworzę (celowo nie użyłam czasownika „napiszę”, bo zawężałby rodzajowo różnoraką pracę, którą wykonała), choćby z powodu ilości czasu, benedyktyńskiego mozołu i oddania, jakiego to wymaga. „Papiery…” są egzemplifikacją zrozumienia bohaterki lepiej, niż sama siebie rozumiała, i zarazem przykładem atrakcyjnej odmiany biografii. Naturalnie, współcześni biografowie i biografki często nie zasłaniają się bezosobowymi formułami, eksponują swoją fizyczną obecność, przyznają się do utknięcia w ślepym zaułku w trakcie kwerend, do trudności w kontakcie z informatorami, do ambiwalentnych odczuć wobec prezentowanej postaci. W tym wypadku jednak archiwum stanowi jądro badań – czy też, zgodnie z koncepcją Foucaulta (zob. 1977: 164–167), aparat będący ramą produkcji wiedzy – a przynajmniej służy za punkt wyjścia lub odniesienia. Z drugiej strony natomiast jest ono czymś, co rozbija ujęcia systemowe jako przeciwieństwo zamkniętej, statycznej przestrzeni, jako heterotopia (także pojęcie ukute przez autora „Nadzorować i karać” [zob. Foucault 2005]). Jak podkreśla Marzec, figura heterotopii to jukstapozycja: tworzenie i analizowanie archiwum nieraz polega na zaskakujących zestawieniach, dokumentowaniu kłopotliwych naddatków i znaczących ubytków, antynomii i paradoksów. Z tych ostatnich, jak przekonująco dowodzi badaczka, składa się postać „Iłły”, wskutek czego stawia opór próbom zaszufladkowania. Niech więc usprawiedliwieniem pewnego amorfizmu tego szkicu będzie jego adekwatność zarówno do złożonego wizerunku bohaterki „Papierów…”, jak i do mozaikowej kompozycji omawianego studium – fascynującej opowieści o nietuzinkowej urzędniczce-poetce, opowieści wyłaniającej się zza „[m]asyw[u] tekstu, który powstał w ramach »projektu Iłłakowiczówna«” (s. 507).
LITERATURA:
Daszewska E.: „Dada, Iłła, Kika. Listy z komody”. Katowice 2016.
Foucault M.: „Archeologia wiedzy”. Przeł. A. Siemek. Warszawa 1977.
Foucault M.: „Inne przestrzenie”. Przeł. A. Rejniak-Majewska. „Teksty Drugie” 2005, nr 6.
Lucyna Marzec: „Papiery po Iłłakowiczównie. Archiwum jako przedmiot badań”. Instytut Badań Literackich PAN. Warszawa 2022 [seria: Lupa Obscura].
Zadanie dofinansowane ze środków budżetu Województwa Śląskiego. Zrealizowano przy wsparciu Fundacji Otwarty Kod Kultury. |
![]() |
![]() |