TABLOID NA 700 STRON I 3000 LAT (SIMON SEBAG MONTEFIORE: 'JEROZOLIMA. BIOGRAFIA')
A
A
A
Na wstępie powiedzmy sobie jasno, że tytuł wprowadza czytelnika w błąd. Jerozolima nie jest bowiem protagonistką opowieści. Zdecydowanie nie mamy do czynienia z monografią miasta. Jest to natomiast klasyczna historia wydarzeniowa w zupełnie archaicznym, wręcz przednowoczesnym wydaniu, skupiona na anegdotycznych biografiach wodzów i polityków, których kontakt z miastem był nieraz incydentalny – choć faktycznie ich działania i decyzje nieraz na nie wpływały. Uderza przede wszystkim brak jakiegokolwiek wprowadzenia geograficznego czy topograficznego. Fernand Braudel (a za nim wszyscy jego intelektualni spadkobiercy) uczynił Morze Śródziemne bohaterem swej książki, przede wszystkim poświęcając wiele miejsca opisaniu przestrzeni (zob. Braudel 2020). Z książki Sebaga Montefiore nie dowiemy się, ani gdzie Jerozolima leży, ani jaki panuje w niej klimat, ani jakie są stosunki wodne – a wszystko to czynniki absolutnie podstawowe dla zrozumienia dziejów miasta. Nie dowiadujemy się też nic o krajobrazie kulturowym – nie wiemy, co uprawiano i hodowano na jej bezpośrednim zapleczu, jakie szlaki handlowe łączyły ją z wybrzeżem, Syrią, Arabią i Zajordaniem, nie usłyszymy nic o konfliktach rolników z pasterzami – absolutnie nic! Stoi to w opozycji do Braudelowskiego ujęcia długiego trwania, stąd też – mimo że Sebag Montefiore obejmuje w swej książce jakieś 3000 lat – nie należy do tego nurtu dziejopisarstwa.
Przyjęto narrację chronologiczną. Jest to decyzja słuszna i chyba jedyna możliwa. Jerozolima rozciąga się bowiem zarówno wszerz na cztery strony świata, jak i w głąb, pod ziemię. Jest jak rdzeń lodowy, który zamyka w sobie powietrze minionych epok, i dzięki temu pozwala poznać przeszłość, by zrozumieć teraźniejszość. Kamienie epoki kananejskiej, judejskiej, rzymskiej czy osmańskiej leżą jeden na drugim, a czasem są przemieszane w tych samych murach. Brak zrozumienia dla topografii skutkuje jednak tym, że trudno czytelnikowi poruszać się wyobraźnią po mieście. Mamy co prawda załączniki z planami miasta w kilku epokach, ale są one dość ubogie. Polecam przy lekturze korzystać ze wspaniałych diachronicznych rekonstrukcji zabudowy Jerozolimy wykonanych dla „National Geographic” (zob. Lawler, Norfolk 2019) – sam miałem je stale obok siebie.
Książkę mniej więcej do połowy czytałem wyłącznie z recenzenckiego obowiązku, irytując się każdą stroną. Negatywne emocje nieco zelżały, kiedy autor przeszedł do późnego średniowiecza, ale to niekoniecznie znaczy, że dalej jest lepiej. Po prostu nie byłem w stanie go sprawdzać. Jako historyk starożytności mogę weryfikować narrację Sebaga Montefiore, powiedzmy, do podboju arabskiego, a potem nieco w okresie krzyżowców.
Książka zawiera liczne błędy merytoryczne (a jeszcze częściej uproszczenia i przemilczenia), ale jest ich zbyt wiele, by je tu wymieniać. Dla ilustracji ich zagęszczenia podkreślę, że Sebag Montefiore na przestrzeni kilku stron przywołuje trzy istotne dla dziejów wczesnego Izraela stele, poświęca zawartości każdej z nich najwyżej kilka zdań (to w przypadku Steli Meszy) i za każdym razem popełnia błąd rzeczowy. Inskrypcja Merenptaha o zniszczeniu Izraela została wykonana nie na murach świątyni w Tebach, ale na steli znajdującej się wewnątrz świątyni (zob. s. 59), stela z Tel Dan nie potwierdza, że „Dawid był założycielem królestwa”, ale jedynie, że królowie Izraela w IX w. p.n.e. przyznawali się do pochodzenia z rodu Dawida (zob. s. 63), a na steli Meszy nie ma wzmianki o ofierze z królewskiego syna (zob. s. 71). Z irytujących pomysłów interpretacyjnych (może skrótów myślowych?) tylko dwa przykłady. Zdaniem autora słowo „holokaust” pochodzi od hebrajskiego „ola” – „wznosić się” (zob. s. 99) – a nie jest wiedzą tajemną, że jest to termin wzięty z greki, gdzie przymiotnik holokaustos oznacza coś całkowicie spalonego, ofiarę całopalną. Co prawda termin grecki został użyty w Septuaginice jako ekwiwalent hebrajskiego minhâ ‘ōlâ – „ofiara wznosząca się (z dymem)”, ale homonimiczność jednego z członów greckiego złożenia jest wedle wszelkiego prawdopodobieństwa zupełnie przypadkowa. Ciekawy pomysł znajdujemy też na s. 147, gdzie „Kobiety namoczyły gąbkę w occie i uniosły ją do jego (Jezusa: PP) warg na trzcinie, aby mógł się napić”. Owszem J 19,25 wymienia kobiety stojące pod krzyżem, a J 19,29 mówi o pojeniu octem, ale nie podaje, kto to zrobił. Egzegeza Sebaga Montefiore jest ciekawa, ale niezgodna z tradycją interpretacyjną i logiką samego tekstu – stąd wymagałaby jakiegoś komentarza.
Błędy rzeczowe to jedno, można by powiedzieć, że to plewa, którą rozmiata wiatr wielkiej historycznej opowieści. Sebag Montefiore jednak nie porywa. Nie próbuje prezentować żadnego procesu historycznego, nie ma żadnej własnej wizji dziejów – narracja to potok faktów, głównie biograficznych. Mimo bogatych i poważnych lektur naukowych, które odnotowuje w przypisach, brytyjski pisarz wziął za dobrą monetę powierzchowną lekturę źródeł. Historię Jerozolimy do okresu hellenistycznego opiera zasadniczo na bezkrytycznym powtarzaniu narracji biblijnej, dla okresu późniejszego z kolei bez żadnej rezerwy podąża za relacją Józefa Flawiusza czy ewangelii. Znajdziemy więc w książce tradycyjną genealogię biblijnych patriarchów, Mojżesza oraz królestwo Dawida i Salomona w biblijnych granicach. Sebag Montefiore nie czyni przy tym żadnych rozróżnień między retoryką swych źródeł a rekonstrukcją historyczną. Z pełnym przekonaniem przytacza zupełnie fikcyjną historię przekładu Biblii Hebrajskiej na grecki zawartą w apokryficznym „Liście (Pseudo-)Aristeasza” (zob. s. 95).
Znajdziemy w książce mnóstwo anegdotycznych szczegółów wątpliwej wiarygodności, które zdradzają jakąś fascynację autora okrucieństwem i perwersyjnym seksem – i które nie wnoszą nic do poznania Jerozolimy. Niemal każdą postać wprowadza krótka, często negatywna, charakterystyka, np. hasmonejski król Aleksander Janneusz „był zdeprawowany i pozbawiony ludzkich uczuć” (s. 109-110), a Herod Wielki „seksualnie nienasycony” (s. 114). W ogóle Sebag Montefiore uwielbia w kilku słowach rysować nam fizys wprowadzanych postaci, nawet jeśli nie mamy żadnych rozsądnych podstaw, by coś na ten temat powiedzieć. Pompejusz „był rozważnym wodzem o twarzy cherubina” (s. 112), Druzus to „czarujący lekkomyślny ekstrawertyk” (s. 151), Justynian „miał pociągłą twarz i brzydką, czerwonawą cerę” (s. 201), władca Egiptu Kafur był „zdeformowany, otyły i cuchnący” (s. 233), kalif Hakim zaś „wyrósł na barczystego młodzieńca o błękitnych oczach nakrapianych złotymi cętkami” (s. 340) – i można by tę litanię kontynuować jeszcze długo. Bawi się też autor w psychiatrię retrospektywną. I tak Herod Wielki „cierpiał na cyklotymię, jeśli nie manię depresyjną” (s. 116), a także „na paranoję” (s. 130), Sabataj Cwi z kolei na „psychozę maniakalno-depresyjną” (s. 347). Trudno powiedzieć, czemu takie „diagnozy” mają służyć – na pewno nie zrozumieniu ludzi innych epok i ich motywacji.
Widać również wyraźną predylekcję do turpizmu. O Herodzie czytamy (daję to jako przykład stylu): „Z jego ciała wydobywała się wodnista ciecz, ledwo mógł oddychać, bił od niego wstrętny zapach, genitalia spuchły mu groteskowo, jego penisa i mosznę toczyła ropiejąca gangrena i roiło się w nich od robactwa” (s. 230). Autor nie może się powstrzymać (choć ja się powstrzymam z cytowaniem, a nawet nie podam strony), by chociaż w przypisie nie wspomnieć opisu śmierci Ariusza (bez żądnego związku z tematem książki; Ariusz zmarł w Konstantynopolu i nigdy w Jerozolimie nie był) albo seksualnej pomysłowości cesarzowej Teodory (również bez związku z zasadniczym wątkiem, a tym razem nawet nie w przypisie a w głównym tekście) czy licznych orgazmów Flauberta (w Bejrucie, nie w Jerozolimie – ale dlaczego by o nich nie wspomnieć). W ogóle właściwe antycznej retoryce inwektywy skatologiczne oraz seksualne hiperbole znajdują u autora szczególne uznanie. Co ten i podobne opisy wnoszą do biografii Jerozolimy, pozostaje zagadką. Rodzi się wręcz podejrzenie, że książka świadomie celuje w gusta czytelników prasy bulwarowej i portali plotkarskich.
Muszę jednak przyznać, że książka robi się ciekawsza od rozdziału 29, w którym przechodzimy od krzyżowców i Saladyna do czasów Mameluków a potem Osmanów. Jerozolima byłą wówczas prowincjonalną mieściną, a epoka ta budzi relatywnie niewielkie zainteresowanie. Autor od tego momentu coraz bardziej interesuje się też samym miastem. Niestety – poznawszy jego upodobania i metodę pracy, podchodzę do szczegółowych informacji z dużą podejrzliwością. Nie mam jednak wiedzy, by je zweryfikować – i może stąd przyjemność. Od wieku XVIII pozostajemy na dłużej w samej Jerozolimie, gdzie zapoznajemy się bliżej z tamtejszymi wielkimi arabskimi rodami – patrycjuszami – jak nazywa ich książka. I jest to wątek rzeczywiście intrygujący. Autor oparł się tutaj na nowo pozyskanych źródłach, częściowo przełożonych po raz pierwszy z arabskiego. Inna rzecz, że nadal Jerozolima jako taka pozostaje na dalszym planie. Jej życie gospodarcze czy struktura społeczna u Sebaga Montefiore nie wykracza poza anegdotę. I jest to chyba świadoma decyzja autora. W dwóch rozdziałach bowiem kreśli nam obraz miasta poprzez migawki z codziennego życia – i są to rozdziały najciekawsze i literacko najlepsze (s. 493-498 – opis Jerozolimy w l. 30 XX w. oraz epilog pt. „Dziś rano”). Gdyby ten sposób pisania i prezentowania miasta zastosować szerzej, książka bardzo by zyskała. W XIX w. pojawiają się protosyjoniści oraz syjoniści prawdziwi, a wraz z nimi rodzina Montefiore. Bo – choć ten fakt nie jest nigdzie wprost wskazany – autor należy do rodu brytyjskich żydów, którzy wywarli głęboki wpływ na kształt Palestyny i Jerozolimy jako takiej. Pewne tradycje przodków rodzina zachowuje do dziś, choć autor pisze o tym, wzorem Tukidydesa, w trzeciej osobie (zob. zwł. s. 371). W odniesieniu do Brytyjczyków w ogóle, a członków rodu Montefiore w szczególności, zachowuje powściągliwość i unika co bardziej osobistych dygresji. Nawet wątpliwe zachowania potrafi obrócić w zalety (a nie stosuje tego zabiegu powszechnie): „Już po osiemdziesiątce miał [Moses Montefiore: PP] dziecko z nastoletnią pokojówką – jeszcze jeden dowód jego niebywałej żywotności” (s. 400). Wołałbym, aby autor znalazł miejsce w książce na podkreślenie, a przynajmniej zaznaczenie, osobistego stosunku do opisywanych osób i wydarzeń, nic takiego jednak nie ma miejsca, co rzuca na książkę cień podejrzeń o stronniczość.
„Jerozolima. Biografia” nie jest więc biografią, a i o samej Jerozolimie tu niezbyt wiele. Merytorycznie to książka najeżona błędami i uproszczeniami. Można by ją sprowadzić do chronologicznie uporządkowanego zbioru faktów i anegdot – ze szczególnym udziałem tych odrażających i obscenicznych. Znajdziemy sporo wątków interesujących, ale zalecałbym ich sprawdzenie w innym miejscu. Książka mieści się w nurcie historii sensacyjnej, której sam nie toleruję, ale ma ona swych amatorów.
Na koniec dodam, że książka, którą właśnie otrzymujemy do rąk, nigdzie nie informuje, że jest drugim polskim wydaniem „Jerozolimy”. Pierwszy raz została wydana przez wydawnictwo Magnum w 2011 r. (zob. Sebag Montefiore 2011). To pierwsze wydanie oparte jest na londyńskiej edycji wydawnictwa Orion z 2011. Drugie odsyła w copyright do „First Vintage Books Edition” 2012. Jest to wydanie nowojorskie. Nie wiem, czy w oryginale zostało ono poprawione względem edycji londyńskiej. Niemniej książka wydana przez Znak Horyzont nie może być po prostu przekładem wydania nowojorskiego, bowiem epilog opisuje prezydenturę Donalda Trumpa w USA i wydarzenia z 2020 r. Trudno zgadnąć, w oparciu o jaką podstawę został on przełożony. W każdym razie zasadnicza część książki pozostaje w polskim tłumaczeniu niezmieniona. Mamy bowiem do czynienia z tym samym tłumaczeniem. Jedynie rozdział 54, „Stolica.XXI w.”, którego brak w pierwszym polskim przekładzie, zawiera nieco nowego materiału. Czy wnoszono do przekładu poprawki językowe i merytoryczne, czytelnik nie został poinformowany. A i jednych, i (zwłaszcza!) drugich trzeba by nanieść sporo!
LITERATURA:
Braudel F.: „Morze Śródziemnie i świat śródziemnomorski w epoce Filipa II”. Przeł. T. Mrówczyński i in. Warszawa 2020.
Lawler A., Norfolk S.: „Pod Jerozolimą”. „National Geographic” 2019, nr 12.
Sebag Montefiore S.: „Jerozolima. Biografia”. Przeł. M. Antosiewicz, W. Jeżewski. Warszawa 2011.
Przyjęto narrację chronologiczną. Jest to decyzja słuszna i chyba jedyna możliwa. Jerozolima rozciąga się bowiem zarówno wszerz na cztery strony świata, jak i w głąb, pod ziemię. Jest jak rdzeń lodowy, który zamyka w sobie powietrze minionych epok, i dzięki temu pozwala poznać przeszłość, by zrozumieć teraźniejszość. Kamienie epoki kananejskiej, judejskiej, rzymskiej czy osmańskiej leżą jeden na drugim, a czasem są przemieszane w tych samych murach. Brak zrozumienia dla topografii skutkuje jednak tym, że trudno czytelnikowi poruszać się wyobraźnią po mieście. Mamy co prawda załączniki z planami miasta w kilku epokach, ale są one dość ubogie. Polecam przy lekturze korzystać ze wspaniałych diachronicznych rekonstrukcji zabudowy Jerozolimy wykonanych dla „National Geographic” (zob. Lawler, Norfolk 2019) – sam miałem je stale obok siebie.
Książkę mniej więcej do połowy czytałem wyłącznie z recenzenckiego obowiązku, irytując się każdą stroną. Negatywne emocje nieco zelżały, kiedy autor przeszedł do późnego średniowiecza, ale to niekoniecznie znaczy, że dalej jest lepiej. Po prostu nie byłem w stanie go sprawdzać. Jako historyk starożytności mogę weryfikować narrację Sebaga Montefiore, powiedzmy, do podboju arabskiego, a potem nieco w okresie krzyżowców.
Książka zawiera liczne błędy merytoryczne (a jeszcze częściej uproszczenia i przemilczenia), ale jest ich zbyt wiele, by je tu wymieniać. Dla ilustracji ich zagęszczenia podkreślę, że Sebag Montefiore na przestrzeni kilku stron przywołuje trzy istotne dla dziejów wczesnego Izraela stele, poświęca zawartości każdej z nich najwyżej kilka zdań (to w przypadku Steli Meszy) i za każdym razem popełnia błąd rzeczowy. Inskrypcja Merenptaha o zniszczeniu Izraela została wykonana nie na murach świątyni w Tebach, ale na steli znajdującej się wewnątrz świątyni (zob. s. 59), stela z Tel Dan nie potwierdza, że „Dawid był założycielem królestwa”, ale jedynie, że królowie Izraela w IX w. p.n.e. przyznawali się do pochodzenia z rodu Dawida (zob. s. 63), a na steli Meszy nie ma wzmianki o ofierze z królewskiego syna (zob. s. 71). Z irytujących pomysłów interpretacyjnych (może skrótów myślowych?) tylko dwa przykłady. Zdaniem autora słowo „holokaust” pochodzi od hebrajskiego „ola” – „wznosić się” (zob. s. 99) – a nie jest wiedzą tajemną, że jest to termin wzięty z greki, gdzie przymiotnik holokaustos oznacza coś całkowicie spalonego, ofiarę całopalną. Co prawda termin grecki został użyty w Septuaginice jako ekwiwalent hebrajskiego minhâ ‘ōlâ – „ofiara wznosząca się (z dymem)”, ale homonimiczność jednego z członów greckiego złożenia jest wedle wszelkiego prawdopodobieństwa zupełnie przypadkowa. Ciekawy pomysł znajdujemy też na s. 147, gdzie „Kobiety namoczyły gąbkę w occie i uniosły ją do jego (Jezusa: PP) warg na trzcinie, aby mógł się napić”. Owszem J 19,25 wymienia kobiety stojące pod krzyżem, a J 19,29 mówi o pojeniu octem, ale nie podaje, kto to zrobił. Egzegeza Sebaga Montefiore jest ciekawa, ale niezgodna z tradycją interpretacyjną i logiką samego tekstu – stąd wymagałaby jakiegoś komentarza.
Błędy rzeczowe to jedno, można by powiedzieć, że to plewa, którą rozmiata wiatr wielkiej historycznej opowieści. Sebag Montefiore jednak nie porywa. Nie próbuje prezentować żadnego procesu historycznego, nie ma żadnej własnej wizji dziejów – narracja to potok faktów, głównie biograficznych. Mimo bogatych i poważnych lektur naukowych, które odnotowuje w przypisach, brytyjski pisarz wziął za dobrą monetę powierzchowną lekturę źródeł. Historię Jerozolimy do okresu hellenistycznego opiera zasadniczo na bezkrytycznym powtarzaniu narracji biblijnej, dla okresu późniejszego z kolei bez żadnej rezerwy podąża za relacją Józefa Flawiusza czy ewangelii. Znajdziemy więc w książce tradycyjną genealogię biblijnych patriarchów, Mojżesza oraz królestwo Dawida i Salomona w biblijnych granicach. Sebag Montefiore nie czyni przy tym żadnych rozróżnień między retoryką swych źródeł a rekonstrukcją historyczną. Z pełnym przekonaniem przytacza zupełnie fikcyjną historię przekładu Biblii Hebrajskiej na grecki zawartą w apokryficznym „Liście (Pseudo-)Aristeasza” (zob. s. 95).
Znajdziemy w książce mnóstwo anegdotycznych szczegółów wątpliwej wiarygodności, które zdradzają jakąś fascynację autora okrucieństwem i perwersyjnym seksem – i które nie wnoszą nic do poznania Jerozolimy. Niemal każdą postać wprowadza krótka, często negatywna, charakterystyka, np. hasmonejski król Aleksander Janneusz „był zdeprawowany i pozbawiony ludzkich uczuć” (s. 109-110), a Herod Wielki „seksualnie nienasycony” (s. 114). W ogóle Sebag Montefiore uwielbia w kilku słowach rysować nam fizys wprowadzanych postaci, nawet jeśli nie mamy żadnych rozsądnych podstaw, by coś na ten temat powiedzieć. Pompejusz „był rozważnym wodzem o twarzy cherubina” (s. 112), Druzus to „czarujący lekkomyślny ekstrawertyk” (s. 151), Justynian „miał pociągłą twarz i brzydką, czerwonawą cerę” (s. 201), władca Egiptu Kafur był „zdeformowany, otyły i cuchnący” (s. 233), kalif Hakim zaś „wyrósł na barczystego młodzieńca o błękitnych oczach nakrapianych złotymi cętkami” (s. 340) – i można by tę litanię kontynuować jeszcze długo. Bawi się też autor w psychiatrię retrospektywną. I tak Herod Wielki „cierpiał na cyklotymię, jeśli nie manię depresyjną” (s. 116), a także „na paranoję” (s. 130), Sabataj Cwi z kolei na „psychozę maniakalno-depresyjną” (s. 347). Trudno powiedzieć, czemu takie „diagnozy” mają służyć – na pewno nie zrozumieniu ludzi innych epok i ich motywacji.
Widać również wyraźną predylekcję do turpizmu. O Herodzie czytamy (daję to jako przykład stylu): „Z jego ciała wydobywała się wodnista ciecz, ledwo mógł oddychać, bił od niego wstrętny zapach, genitalia spuchły mu groteskowo, jego penisa i mosznę toczyła ropiejąca gangrena i roiło się w nich od robactwa” (s. 230). Autor nie może się powstrzymać (choć ja się powstrzymam z cytowaniem, a nawet nie podam strony), by chociaż w przypisie nie wspomnieć opisu śmierci Ariusza (bez żądnego związku z tematem książki; Ariusz zmarł w Konstantynopolu i nigdy w Jerozolimie nie był) albo seksualnej pomysłowości cesarzowej Teodory (również bez związku z zasadniczym wątkiem, a tym razem nawet nie w przypisie a w głównym tekście) czy licznych orgazmów Flauberta (w Bejrucie, nie w Jerozolimie – ale dlaczego by o nich nie wspomnieć). W ogóle właściwe antycznej retoryce inwektywy skatologiczne oraz seksualne hiperbole znajdują u autora szczególne uznanie. Co ten i podobne opisy wnoszą do biografii Jerozolimy, pozostaje zagadką. Rodzi się wręcz podejrzenie, że książka świadomie celuje w gusta czytelników prasy bulwarowej i portali plotkarskich.
Muszę jednak przyznać, że książka robi się ciekawsza od rozdziału 29, w którym przechodzimy od krzyżowców i Saladyna do czasów Mameluków a potem Osmanów. Jerozolima byłą wówczas prowincjonalną mieściną, a epoka ta budzi relatywnie niewielkie zainteresowanie. Autor od tego momentu coraz bardziej interesuje się też samym miastem. Niestety – poznawszy jego upodobania i metodę pracy, podchodzę do szczegółowych informacji z dużą podejrzliwością. Nie mam jednak wiedzy, by je zweryfikować – i może stąd przyjemność. Od wieku XVIII pozostajemy na dłużej w samej Jerozolimie, gdzie zapoznajemy się bliżej z tamtejszymi wielkimi arabskimi rodami – patrycjuszami – jak nazywa ich książka. I jest to wątek rzeczywiście intrygujący. Autor oparł się tutaj na nowo pozyskanych źródłach, częściowo przełożonych po raz pierwszy z arabskiego. Inna rzecz, że nadal Jerozolima jako taka pozostaje na dalszym planie. Jej życie gospodarcze czy struktura społeczna u Sebaga Montefiore nie wykracza poza anegdotę. I jest to chyba świadoma decyzja autora. W dwóch rozdziałach bowiem kreśli nam obraz miasta poprzez migawki z codziennego życia – i są to rozdziały najciekawsze i literacko najlepsze (s. 493-498 – opis Jerozolimy w l. 30 XX w. oraz epilog pt. „Dziś rano”). Gdyby ten sposób pisania i prezentowania miasta zastosować szerzej, książka bardzo by zyskała. W XIX w. pojawiają się protosyjoniści oraz syjoniści prawdziwi, a wraz z nimi rodzina Montefiore. Bo – choć ten fakt nie jest nigdzie wprost wskazany – autor należy do rodu brytyjskich żydów, którzy wywarli głęboki wpływ na kształt Palestyny i Jerozolimy jako takiej. Pewne tradycje przodków rodzina zachowuje do dziś, choć autor pisze o tym, wzorem Tukidydesa, w trzeciej osobie (zob. zwł. s. 371). W odniesieniu do Brytyjczyków w ogóle, a członków rodu Montefiore w szczególności, zachowuje powściągliwość i unika co bardziej osobistych dygresji. Nawet wątpliwe zachowania potrafi obrócić w zalety (a nie stosuje tego zabiegu powszechnie): „Już po osiemdziesiątce miał [Moses Montefiore: PP] dziecko z nastoletnią pokojówką – jeszcze jeden dowód jego niebywałej żywotności” (s. 400). Wołałbym, aby autor znalazł miejsce w książce na podkreślenie, a przynajmniej zaznaczenie, osobistego stosunku do opisywanych osób i wydarzeń, nic takiego jednak nie ma miejsca, co rzuca na książkę cień podejrzeń o stronniczość.
„Jerozolima. Biografia” nie jest więc biografią, a i o samej Jerozolimie tu niezbyt wiele. Merytorycznie to książka najeżona błędami i uproszczeniami. Można by ją sprowadzić do chronologicznie uporządkowanego zbioru faktów i anegdot – ze szczególnym udziałem tych odrażających i obscenicznych. Znajdziemy sporo wątków interesujących, ale zalecałbym ich sprawdzenie w innym miejscu. Książka mieści się w nurcie historii sensacyjnej, której sam nie toleruję, ale ma ona swych amatorów.
Na koniec dodam, że książka, którą właśnie otrzymujemy do rąk, nigdzie nie informuje, że jest drugim polskim wydaniem „Jerozolimy”. Pierwszy raz została wydana przez wydawnictwo Magnum w 2011 r. (zob. Sebag Montefiore 2011). To pierwsze wydanie oparte jest na londyńskiej edycji wydawnictwa Orion z 2011. Drugie odsyła w copyright do „First Vintage Books Edition” 2012. Jest to wydanie nowojorskie. Nie wiem, czy w oryginale zostało ono poprawione względem edycji londyńskiej. Niemniej książka wydana przez Znak Horyzont nie może być po prostu przekładem wydania nowojorskiego, bowiem epilog opisuje prezydenturę Donalda Trumpa w USA i wydarzenia z 2020 r. Trudno zgadnąć, w oparciu o jaką podstawę został on przełożony. W każdym razie zasadnicza część książki pozostaje w polskim tłumaczeniu niezmieniona. Mamy bowiem do czynienia z tym samym tłumaczeniem. Jedynie rozdział 54, „Stolica.XXI w.”, którego brak w pierwszym polskim przekładzie, zawiera nieco nowego materiału. Czy wnoszono do przekładu poprawki językowe i merytoryczne, czytelnik nie został poinformowany. A i jednych, i (zwłaszcza!) drugich trzeba by nanieść sporo!
LITERATURA:
Braudel F.: „Morze Śródziemnie i świat śródziemnomorski w epoce Filipa II”. Przeł. T. Mrówczyński i in. Warszawa 2020.
Lawler A., Norfolk S.: „Pod Jerozolimą”. „National Geographic” 2019, nr 12.
Sebag Montefiore S.: „Jerozolima. Biografia”. Przeł. M. Antosiewicz, W. Jeżewski. Warszawa 2011.
Simon Sebag Montefiore: „Jerozolima. Biografia”. Przeł. Maciej Antosiewicz, Władysław Jeżewski. Znak Horyzont. Kraków 2023.
Zadanie dofinansowane ze środków budżetu Województwa Śląskiego. Zrealizowano przy wsparciu Fundacji Otwarty Kod Kultury. |