
NA OPAK
A
A
A
„Rzęsy na opak”, najnowsza propozycja Dawida Kornagi, nie doczeka się – moim zdaniem – wielu krytycznoliterackich komentarzy. Powodem nie będzie jednak dość słaba pod względem warsztatowo-koncepcyjnym powieść, a dające o sobie coraz wyraźniej znać swoiste zmęczenie koniunkturą na tzw. zaangażowanie, ale zaangażowanie – dodajmy – pozorowane, czyli takie, w którym idzie tylko o nakreślenie sytuacji degrengolady, pozbawione próby refleksji nad zastanym stanem rzeczy. Tym razem mamy bowiem do czynienia z opisywaniem maltretowania psychiczno-fizycznego dzieci. Świat widziany oczami dorastającej Oli Procyk – dziewczynki pochodzącej z wielodzietnej, biednej rodziny dotkniętej problemem alkoholizmu – niewiele, tudzież nic, ma wspólnego z sielskim dzieciństwem. To arkadia pokazana na opak. Pozostawione na łasce i niełasce swoich opiekunów dzieci, dorastając w ubóstwie i strachu, będą w przyszłości powielały wzorce zachowań starszych, dążąc tym samym do autodestrukcji. Na tym wszakże Kornaga nie zatrzymał diagnozowania zdegenerowanego „tu i teraz”. Pisarz bowiem nie omieszkał – niejako na marginesie – zahaczyć o najbardziej palące problemy naszej nowoczesności: kwestię nietolerancji względem homoseksualizmu, współpracy z władzą ludową, namawiania małoletnich do prostytuowania się. Tym jednak, co – jak się zdaje – interesowało Kornagę nade wszystko, było obnażenie wad współczesnego Kościoła Rzymskokatolickiego. W moim odczuciu zabieg ów nie powiódł się najlepiej, sprawiając, że książka – mimo przerażającej i poruszającej tematyki – nie zapada w pamięci.
Akcja „Rzęs na opak” toczy się w okolicach warszawskiej ulicy Żelaznej na robotniczej Woli. Ojciec jest hydraulikiem, który topiąc swe frustracje w wódce, wyżywa się na rodzinie. Matka dogląda domu i opiekuje się czworgiem dzieci. Rodzice Oli decydują się na kolejne dziecko, by dzięki „becikowemu” pokryć wydatki związane z komunią jednego z synów. Historia opowiadana przez dziewczynkę – będącą narratorką omawianej tu prozy, nie kończy się happy endem. Ojciec z powodu niespłacenia długów zostaje zamordowany, najstarszy syn popada w konflikt z prawem, zaś przyszłość Oli zdaje się być przesądzona i rysuje się w „czarnych” barwach.
W zamierzeniu Kornagi „Rzęsy na opak” miały być powieścią hiperrealistyczną, pomyślaną jako coś w rodzaju reportażu z życia niejednej polskiej rodziny, w której wychowują się już nie tak niewinne, jak można by przypuszczać, dzieci. Moim zdaniem to jednak mało udany pamiętnikowy zapis dziecięcej traumy czy też nazbyt szybkiego wchodzenia w dorosłość. Nie dlatego, że trudno uwierzyć w zdarzenia, o jakich opowiada Ola (śmiertelny wypadek kolegi brata, dilowanie w szkołach, kradzież sukienki z ekskluzywnego butiku czy dotkliwe pobicie dziewczynki przez pijanego ojca). Jest dokładnie odwrotnie! Współcześnie nie ma możliwości ucieczki przed świadomością nagminnego znęcania się nad nieletnimi. Obrazy maltretowania obecne są już nie tylko w prasie codziennej, ale i w – podawanej obróbce artystycznej – literaturze i sztuce filmowej. Wystarczy wspomnieć głośną w latach dziewięćdziesiątych „Pannę Nikt” Tomka Tryzny czy „Gnój” Wojciecha Kuczoka, „Bidul” Mariusza Maślanki albo wyreżyserowane przez Macieja Pieprzycę „Inferno”, by przekonać się, że opisywanie dziecięcych tragedii zostało już ograne na rozmaite sposoby.
Nie oznacza to wcale, że temat przemocy wśród najmłodszych jest wyeksploatowany. Przeciwnie – domaga się stale swego miejsca, aby drażniąc, nie pozwalał zapomnieć o dziecięcej krzywdzie. Należy jednak zadać pytanie o to, co ma wynikać z lektury „Rzęs na opak”, poza dostrzeżeniem, że autor w sposób bezkompromisowy zdiagnozował naszą „chorą” rzeczywistość. W moim przekonaniu Kornaga nie zatroszczył się o wyjście poza dziennikowe moralizatorstwo rodem z pozytywizmu. Nie ustrzegł się – co drażni najbardziej – szycia ze stereotypów. Dość przywołać kreacje kobiece, w których na plan pierwszy wysuwa się niewieści egoizm, małostkowość i powierzchowność. Dowodem na to mają być – jak wynika z kart powieści – wojna o ciuchy w sklepie czy podejście do pierwszej menstruacji: „Byłam w szoku. Popłakałam się, no i w ogóle. Wstyd mówić. Chłopcy nie mają o tym pojęcia. Tatusiowie także. Wyznałam więc mamie. Wcale się nie zdziwiła. Podarowała mi swoją podpaskę. Powiedziała tylko, że wzrosną wydatki na środki higieniczne, że to wielka szkoda, ale co poradzić. — To krzyż nas, kobiet, Oluś”. Komentowanie powyższego cytatu wydaje się zbędne, dla takiego upraszczania trudno doszukać się wytłumaczenia.
Równie schematycznie przedstawia się ideologiczna warstwa powieści, wpisująca najnowszą publikację autora „Gangreny” w nurt antykatolicki. Książka wymierzona została w księży, którzy nie chcą dopuszczać dzieci do komunii z powodu braku wpłat czy innych zachowań niegodnych osób duchownych. Sposób owego demaskowania jest tak mało wyszukany, że zastanawiam się, czy można tu w ogóle mówić o demaskowaniu w ścisłym sensie. Konstrukcja bohatera dziecięcego sprawia wprawdzie, że owe proste – by nie powiedzieć: prostackie – stereotypy w jakiejś części bronią się przed zarzutami zbytniej naiwności. Antykatolicka retoryka współgra jednak z problemem współczesnej religijności. Kornaga obnażył bowiem nie tylko problem maltretowania, ale właśnie pseudoreligijność, która wyraża się choćby w traktowaniu święta Pierwszej Komunii jako okazji do pijaństwa i familijnych kłótni.
W zakresie zagadnień religijnych autor „Poszukiwaczy opowieści” popełnił kolejną tendencyjną powieść o słabościach polskiego katolicyzmu, która – niestety – na tle opublikowanych w ostatnim czasie podobnych tematycznie próz (takich jak m. in. „Umoczeni” Andrzeja Horubały, „Ciało obce” Rafała Ziemkiewicza czy „Katoniela” Ewy Madeyskiej) wypadła dość blado. „Rzęsy na opak” mogą do siebie przekonać tylko jasno sprecyzowaną krytyką. Nie przełoży się to wprawdzie na skuteczność omawianej u prozy w naprawianiu rzeczywistości, ale przecież od czegoś trzeba zacząć. W tym wypadku można by wszakże docenić dobre chęci, ale – jak powszechnie wiadomo – dobrymi chęciami piekło jest wybrukowane...
Akcja „Rzęs na opak” toczy się w okolicach warszawskiej ulicy Żelaznej na robotniczej Woli. Ojciec jest hydraulikiem, który topiąc swe frustracje w wódce, wyżywa się na rodzinie. Matka dogląda domu i opiekuje się czworgiem dzieci. Rodzice Oli decydują się na kolejne dziecko, by dzięki „becikowemu” pokryć wydatki związane z komunią jednego z synów. Historia opowiadana przez dziewczynkę – będącą narratorką omawianej tu prozy, nie kończy się happy endem. Ojciec z powodu niespłacenia długów zostaje zamordowany, najstarszy syn popada w konflikt z prawem, zaś przyszłość Oli zdaje się być przesądzona i rysuje się w „czarnych” barwach.
W zamierzeniu Kornagi „Rzęsy na opak” miały być powieścią hiperrealistyczną, pomyślaną jako coś w rodzaju reportażu z życia niejednej polskiej rodziny, w której wychowują się już nie tak niewinne, jak można by przypuszczać, dzieci. Moim zdaniem to jednak mało udany pamiętnikowy zapis dziecięcej traumy czy też nazbyt szybkiego wchodzenia w dorosłość. Nie dlatego, że trudno uwierzyć w zdarzenia, o jakich opowiada Ola (śmiertelny wypadek kolegi brata, dilowanie w szkołach, kradzież sukienki z ekskluzywnego butiku czy dotkliwe pobicie dziewczynki przez pijanego ojca). Jest dokładnie odwrotnie! Współcześnie nie ma możliwości ucieczki przed świadomością nagminnego znęcania się nad nieletnimi. Obrazy maltretowania obecne są już nie tylko w prasie codziennej, ale i w – podawanej obróbce artystycznej – literaturze i sztuce filmowej. Wystarczy wspomnieć głośną w latach dziewięćdziesiątych „Pannę Nikt” Tomka Tryzny czy „Gnój” Wojciecha Kuczoka, „Bidul” Mariusza Maślanki albo wyreżyserowane przez Macieja Pieprzycę „Inferno”, by przekonać się, że opisywanie dziecięcych tragedii zostało już ograne na rozmaite sposoby.
Nie oznacza to wcale, że temat przemocy wśród najmłodszych jest wyeksploatowany. Przeciwnie – domaga się stale swego miejsca, aby drażniąc, nie pozwalał zapomnieć o dziecięcej krzywdzie. Należy jednak zadać pytanie o to, co ma wynikać z lektury „Rzęs na opak”, poza dostrzeżeniem, że autor w sposób bezkompromisowy zdiagnozował naszą „chorą” rzeczywistość. W moim przekonaniu Kornaga nie zatroszczył się o wyjście poza dziennikowe moralizatorstwo rodem z pozytywizmu. Nie ustrzegł się – co drażni najbardziej – szycia ze stereotypów. Dość przywołać kreacje kobiece, w których na plan pierwszy wysuwa się niewieści egoizm, małostkowość i powierzchowność. Dowodem na to mają być – jak wynika z kart powieści – wojna o ciuchy w sklepie czy podejście do pierwszej menstruacji: „Byłam w szoku. Popłakałam się, no i w ogóle. Wstyd mówić. Chłopcy nie mają o tym pojęcia. Tatusiowie także. Wyznałam więc mamie. Wcale się nie zdziwiła. Podarowała mi swoją podpaskę. Powiedziała tylko, że wzrosną wydatki na środki higieniczne, że to wielka szkoda, ale co poradzić. — To krzyż nas, kobiet, Oluś”. Komentowanie powyższego cytatu wydaje się zbędne, dla takiego upraszczania trudno doszukać się wytłumaczenia.
Równie schematycznie przedstawia się ideologiczna warstwa powieści, wpisująca najnowszą publikację autora „Gangreny” w nurt antykatolicki. Książka wymierzona została w księży, którzy nie chcą dopuszczać dzieci do komunii z powodu braku wpłat czy innych zachowań niegodnych osób duchownych. Sposób owego demaskowania jest tak mało wyszukany, że zastanawiam się, czy można tu w ogóle mówić o demaskowaniu w ścisłym sensie. Konstrukcja bohatera dziecięcego sprawia wprawdzie, że owe proste – by nie powiedzieć: prostackie – stereotypy w jakiejś części bronią się przed zarzutami zbytniej naiwności. Antykatolicka retoryka współgra jednak z problemem współczesnej religijności. Kornaga obnażył bowiem nie tylko problem maltretowania, ale właśnie pseudoreligijność, która wyraża się choćby w traktowaniu święta Pierwszej Komunii jako okazji do pijaństwa i familijnych kłótni.
W zakresie zagadnień religijnych autor „Poszukiwaczy opowieści” popełnił kolejną tendencyjną powieść o słabościach polskiego katolicyzmu, która – niestety – na tle opublikowanych w ostatnim czasie podobnych tematycznie próz (takich jak m. in. „Umoczeni” Andrzeja Horubały, „Ciało obce” Rafała Ziemkiewicza czy „Katoniela” Ewy Madeyskiej) wypadła dość blado. „Rzęsy na opak” mogą do siebie przekonać tylko jasno sprecyzowaną krytyką. Nie przełoży się to wprawdzie na skuteczność omawianej u prozy w naprawianiu rzeczywistości, ale przecież od czegoś trzeba zacząć. W tym wypadku można by wszakże docenić dobre chęci, ale – jak powszechnie wiadomo – dobrymi chęciami piekło jest wybrukowane...
Dawid Kornaga: „Rzęsy na opak”. Wydawnictwo Świat Książki. Warszawa 2007.
Zadanie dofinansowane ze środków budżetu Województwa Śląskiego. Zrealizowano przy wsparciu Fundacji Otwarty Kod Kultury. |
![]() |
![]() |