ISSN 2658-1086
Wydanie bieżące

1 listopada 21 (477) / 2023

Mateusz Krupa,

WAMPIR W MUNDURZE ('HRABIA')

A A A
Wiek XVIII. Claude Pinochet spędza dzieciństwo w sierocińcu, nie zna korzeni, nie poznał nigdy swoich przodków. Wstępuje do wojska, podczas pijackiej nocy odkrywa swoje rodowe dziedzictwo, wbija kły w szyję paryskiej prostytutki. W kolejnych dniach dokańcza to, co zostało rozpoczęte, i zabija kilka jej przyjaciółek. Wybucha rewolucja. Claude tchórzy, nie staje w obronie swojego króla. Przebrany za chłopa, obserwując turlające się po ścięciu przez gilotynę szlacheckie głowy, wampir marzy o własnym królestwie. Zanim uda mu się spełnić marzenie, miną dekady, ale udaje mu się odnaleźć idealne miejsce w Ameryce Południowej. Przyjmuje nowe imię, Augusto, i wbija sztylet w plecy prezydentowi Allende. Sny o monarchii stają się rzeczywistością.

Pablo Larraín po raz kolejny sięga po życiorys postaci historycznej. Wciąż opowiada o środowiskach władzy, jednak na tym podobieństwa się kończą. Już nie widzimy kochanych przez masy kobiet, których realny wpływ może ograniczać się do sugestii, kierowania wpływowych partnerów w konkretnym kierunku. Tym razem chillijski reżyser opowiada o jednostkach będących na szczycie państwowej hierarchii, kiedyś posiadających władzę absolutną.

Wampir Claude/Augusto Pinochet jest zmorą monarchii i faszyzmu. Przez jego egzystencję prowadzi nas głos narratorki mówiącej po angielsku. Słysząc to, pomyślałem, że może to jakaś taktyka mająca przywitać i ugościć międzynarodową widownię lepiej osłuchanym językiem. Może słuchając chwilę kobiecego głosu z brytyjskim akcentem, oglądający film zapomną, że reszta dialogów jest po hiszpańsku. A gdy udało mi się przyzwyczaić do dychotomii między językiem narratorki a językiem bohaterów – narratorka pojawia się na ekranie i wszystko nabiera sensu, a moje oskarżycielskie myśli pozostają bez oparcia. Nie zdradzę, kim jest tajemnicza postać obserwująca z oddali rodzinę Pinocheta, dodam jedynie, że jeśli ktoś bardziej niż ja wyczulony na idiolekty pomyśli chwilę o politycznych powiązaniach chilijskiego dyktatora, uda mu się dodać dwa do dwóch.

Metafora nieumarłych trzymających się władzy jest prosta, a jednak pozostaje dla mnie niezwykle atrakcyjna. Pinochet zmarł w 2006 roku, nigdy nie został skazany ze żadną ze swoich zbrodni, a jego duch wciąż straszy. Najpewniej obok generała Franco jest on ulubionym XX-wiecznym dyktatorem skrajnej prawicy (przynajmniej z tych, do których może się ona publicznie przyznać). Loty śmierci, w których poplecznicy chilijskiego generała wyrzucali jego politycznych przeciwników z helikopterów, stały się dla tej opcji politycznej tematem żartów, memów i internetowych gróźb. Ekonomiczne skutki reform wprowadzonych przez juntę uczyniło Chile jednym z najbardziej nierównych społecznie krajów w Ameryce, co doprowadziło do trwających w ciągu pandemii masowych protestów. Nasz filmowy wampir sam się nakradł, przez co nowe władze Chile podejrzliwie patrzą w jego stronę. To go gryzie najbardziej, bo wojskowy może być oskarżony o mord, o terror usprawiedliwiony odwieczną walką z bolszewizmem, ale o kradzież?! Kradzież, defraudacja, dziesiątki zagranicznych kont bankowych nie wyglądają na mundurze tak dobrze jak krew. Tym bardziej że ta krew została według bohatera przelana w imię równych szans i gospodarczej wolności.

Problem z konceptem „słynny polityk jako wampir wysysający życie i majątek ze społeczeństwa” jest taki, że wydaje się on raczej pasować do kilkunastominutowego skeczu, nowelki filmowej lub nawet do pojedynczego żartu, rozgrywającego się w tle serialu animowanego. Właściwie fragment takiej krótkometrażówki dostajemy w fantastycznych początkowych minutach, gdzie zobaczymy prawie wszystko, co film ma do zaoferowania. Opowieść o rewolucji i kontrrewolucji, o faszystowskim widmie wszędzie widzącym, mających doprowadzić do końca świata, „czerwonych”, czekających na chwilę słabości, by obalić demokratyczne rządy. Później widzimy starego wampira, zmęczonego i znudzonego życiem, planującego swoją śmierć. Oglądamy kolejne monotonne sceny rozgrywające się na farmie, na którą hrabia sprowadził całą swoją rodzinę, gdzie planują podział rozkradzionego majątku.

„Jackie” i „Spencer” były głębokimi psychologicznymi portretami, w których wszystko podyktowane zostało kondycją i uczuciami bohaterek. Od warstwy wizualnej do warstwy dźwiękowej. Bez zważania na subtelności, Larraín stwarzał miejsce dla aktorek i kompozytorów. Nawet wybory konwencji gatunkowych były podyktowane stanem wewnętrznym bohaterek i obraz o księżnej Dianie miejscami zamieniał się w pełnokrwisty gotycki horror. Stare pałace, a w nich skrzypiące podłogi, kurz i duchy przeszłych przewinień starych rodów. W nowym filmie chilijskiego reżysera piękne, czarno-białe, a raczej jasno-ciemno-szare zdjęcia są godne najlepszych gotyckich opowieści grozy, niestety większość rozgrywa się w jednej szopie, w której oglądamy menażerie nieszczególnie interesujących charakterów. Hrabia nie zawłaszcza sceny dla siebie samego i zaprasza przed kamerę: swoją żonę, dzieci, wiernego współpracownika – wywodzącego się z Rosji wampira-szlachcica, i zakonnicę mającą uwieść dyktatora oraz pozbyć się nieumarłych. Każda z tych postaci dostaje po jednym elemencie charakterystycznym i film ciągnie się w kolejnych nieciekawych scenach bez tytułowego krwiopijcy. W tle romans-spisek między panią Pinochet a Rosjaninem Fiodorem, przesłuchania dotyczące spraw spadkowo-majątkowych – i nic z tego nie jest szczególnie interesujące, i wszystko to narracyjnie prowadzi donikąd, a metaforycznie nie wydaje się mieć większego znaczenia. Napisałbym jeszcze jedno zdanie, ale zdradziłbym zakończenie filmu, tymczasem większość poruszonych przeze mnie wątków zostaje już zasugerowana lub rozpoczęta w otwierających „Hrabiego” dwudziestu minutach.

Momenty, w których hrabia poluje, szuka ofiar w pełnym świateł, samochodów i drapaczy chmur Santiago, a wybranym nieszczęśnikom wycina zakrzywionym ostrzem serca, są wizualnie najciekawsze. Niestety to tylko minuty, bo większość dzieje się we wspomnianej już, położonej na odludziu szopie, poczucie grozy znika, pojawia się nuda. Dopieszczone kadry nie sprawią, że elementy z zamierzenia mające być czarną komedią staną się zabawne, a ich oschłość wydaje się działać przeciwko nim. I nawet te kadry w powtarzalnych scenach tracą swoją siłę przyciągania. Może to i film politycznie ciekawy, groźny, może nawet ważny – nie jest to w stanie skompensować poczucia pustki między dynamicznym początkiem a zaskakującym zakończeniem. Film udowadnia, że nie każdą atrakcyjną ideę można przekuć na pełen metraż.
„Hrabia” („El Conde”). Reżyseria: Pablo Larraín. Scenariusz: Jaime Vadell, Gloria Münchmeyer, Alfredo Castro, Paula Luchsinger. Zdjęcia: Edward Lachman. Chile 2023, 110 min.