WIATR, KTÓRY WIEJE NA HAŁDZIE
A
A
A
Po hałdzie przelatywał samotny duszek. Był niewidoczny, ale pragnął kontaktu z innymi istotami. Pojawił się na hałdzie, gdy ta dopiero rozpoczynała swoje istnienie. Wydobyto go z ciemności, w której pogrążony był od tysięcy lat. Uwięziony wśród skamielin, w końcu ujrzał ponownie światło, gdy skała, w której się znajdował, została skruszona. Z początku na brunatnej górze nie było nic. Duszek przemierzał ją wzdłuż i wszerz, ale nie natrafił na istoty mu podobne, a ludzie pracujący przy powiększaniu hałdy nie zwracali na niego uwagi, zajęci swoimi trudnymi działaniami.
Potem hałda zaczęła płonąć, a ludzie zniknęli. Dymy unosiły się i mieszały z wiatrem, a duch zastanawiał się, czy to smok uwięziony pod stosem kamieni bucha gniewem i próbuje się wydostać. Zastanawiał się, co z nim będzie, jeśli bestii się uda. Czy zabierze go na swoim grzbiecie, by latać wśród chmur? Czy jednak pochłonie go niszczycielski ogień?
Smok jednakże uspokoił się i tylko czasami dmuchnął swoim palącym oddechem, jakby zasnął głęboko, i czasem jedynie się budził, tylko po to, by znowu zapaść w sen. Na brązowej górze zrobiło się cicho i spokojnie.
Duszek zaczął liczyć lśniące czernią odłamki skał, które napotykał. Robił to głównie z nudów. Gdy tak liczył, natrafił na niesamowite znalezisko. Spomiędzy pyłu i luźnej gleby, wychylały główki maleńkie źdźbła zachwycającej zieleni, tak mocno odcinającej się od wszechobecnej szarości i ponurości. Wyglądały jak miniaturowe mieczyki, przebijające się ostrzami spod gleby. Duszek chciał ich dotknąć, ale gdy wcześniej próbował dotykać skał, nie wyczuwał ich struktury. Mimo wszystko spróbował i poczuł delikatne łaskotanie cieniutkich tkanek, a źdźbła nieznacznie uchyliły się przy jego dotyku. Zrozumiał wtedy, że ten organizm reaguje na jego obecność, i zachwycił się, ponieważ była to pierwsza istota, która go dostrzegła.
Od tego momentu duszek bacznie obserwował zieleń, która zaczęła rozrastać się w różnych miejscach jego wcześniej jałowej góry. Przelatywał między trawami, a te rozpoczynały z nim swój taniec. Potem zaczęły pojawiać się kolejne szmaragdowe istoty, bardziej złożone i finezyjne, a duszek witał je wszystkie w swoim świecie i zapraszał do rodziny.
Duszek był szczęśliwy do momentu, kiedy jego góra zaczęła usychać. Wiele istot straciło kolory i wigor. Padały martwe na glebę i nieprzyjemnie szeleściły przy jego dotyku. Zostały szybko przykryte śnieżnym całunem pogrzebowym. Duszek próbował odkopać swoich towarzyszy spod zasp, myśląc, że w ten sposób zdoła ich jeszcze ocalić, ale lśniący puch nie reagował na jego dotyk. Duszek popadł w melancholię, ubolewając nad losem małych pobratymców. Wtedy, w białym krajobrazie jego góry, ponownie pojawili się ludzie. Byli inni niż ci, którzy usypywali hałdę. Niektórzy byli bardzo malutcy, inni więksi, ale wszyscy rumiani i roześmiani. Ich śmiechy, gdy pędzili po śnieżnych zaspach na swoich pojazdach, rozerwały okowy melancholii, w które duszek popadł. Śledził ich zabawy, niewidzialnie w nich uczestnicząc. Każdego dnia wyczekiwał ich powrotu. Przestali przychodzić, gdy śnieżne zaspy zaczęły się roztapiać i maleńkimi strumieniami spływać w dół góry. Wtedy jednak powróciła jego zieleń. Z początku było jej mało, była delikatna i podatna na zranienia, ale powróciła i duszek zrozumiał, że zawsze będzie wracać.
Duszek dbał o zieleń i jej doglądał, aż zajęła całą górę, tak że mógł w niej hulać i szaleć między dzikimi ostępami. Ludzie przychodzili coraz częściej, by razem z nim podziwiać pierwotne piękno niegdyś surowego szczytu. Podobno na hałdzie fruwają też inne duchy, jednakże nikt ich nigdy nie zobaczy, nawet dla siebie nawzajem są całkowitą tajemnicą. Jedyne, co można zauważyć, to ruchy roślin, piachu, żwiru i śniegu.
Zdjęcie: Klaudia Kasprzyk: „Chaszcze”.
Potem hałda zaczęła płonąć, a ludzie zniknęli. Dymy unosiły się i mieszały z wiatrem, a duch zastanawiał się, czy to smok uwięziony pod stosem kamieni bucha gniewem i próbuje się wydostać. Zastanawiał się, co z nim będzie, jeśli bestii się uda. Czy zabierze go na swoim grzbiecie, by latać wśród chmur? Czy jednak pochłonie go niszczycielski ogień?
Smok jednakże uspokoił się i tylko czasami dmuchnął swoim palącym oddechem, jakby zasnął głęboko, i czasem jedynie się budził, tylko po to, by znowu zapaść w sen. Na brązowej górze zrobiło się cicho i spokojnie.
Duszek zaczął liczyć lśniące czernią odłamki skał, które napotykał. Robił to głównie z nudów. Gdy tak liczył, natrafił na niesamowite znalezisko. Spomiędzy pyłu i luźnej gleby, wychylały główki maleńkie źdźbła zachwycającej zieleni, tak mocno odcinającej się od wszechobecnej szarości i ponurości. Wyglądały jak miniaturowe mieczyki, przebijające się ostrzami spod gleby. Duszek chciał ich dotknąć, ale gdy wcześniej próbował dotykać skał, nie wyczuwał ich struktury. Mimo wszystko spróbował i poczuł delikatne łaskotanie cieniutkich tkanek, a źdźbła nieznacznie uchyliły się przy jego dotyku. Zrozumiał wtedy, że ten organizm reaguje na jego obecność, i zachwycił się, ponieważ była to pierwsza istota, która go dostrzegła.
Od tego momentu duszek bacznie obserwował zieleń, która zaczęła rozrastać się w różnych miejscach jego wcześniej jałowej góry. Przelatywał między trawami, a te rozpoczynały z nim swój taniec. Potem zaczęły pojawiać się kolejne szmaragdowe istoty, bardziej złożone i finezyjne, a duszek witał je wszystkie w swoim świecie i zapraszał do rodziny.
Duszek był szczęśliwy do momentu, kiedy jego góra zaczęła usychać. Wiele istot straciło kolory i wigor. Padały martwe na glebę i nieprzyjemnie szeleściły przy jego dotyku. Zostały szybko przykryte śnieżnym całunem pogrzebowym. Duszek próbował odkopać swoich towarzyszy spod zasp, myśląc, że w ten sposób zdoła ich jeszcze ocalić, ale lśniący puch nie reagował na jego dotyk. Duszek popadł w melancholię, ubolewając nad losem małych pobratymców. Wtedy, w białym krajobrazie jego góry, ponownie pojawili się ludzie. Byli inni niż ci, którzy usypywali hałdę. Niektórzy byli bardzo malutcy, inni więksi, ale wszyscy rumiani i roześmiani. Ich śmiechy, gdy pędzili po śnieżnych zaspach na swoich pojazdach, rozerwały okowy melancholii, w które duszek popadł. Śledził ich zabawy, niewidzialnie w nich uczestnicząc. Każdego dnia wyczekiwał ich powrotu. Przestali przychodzić, gdy śnieżne zaspy zaczęły się roztapiać i maleńkimi strumieniami spływać w dół góry. Wtedy jednak powróciła jego zieleń. Z początku było jej mało, była delikatna i podatna na zranienia, ale powróciła i duszek zrozumiał, że zawsze będzie wracać.
Duszek dbał o zieleń i jej doglądał, aż zajęła całą górę, tak że mógł w niej hulać i szaleć między dzikimi ostępami. Ludzie przychodzili coraz częściej, by razem z nim podziwiać pierwotne piękno niegdyś surowego szczytu. Podobno na hałdzie fruwają też inne duchy, jednakże nikt ich nigdy nie zobaczy, nawet dla siebie nawzajem są całkowitą tajemnicą. Jedyne, co można zauważyć, to ruchy roślin, piachu, żwiru i śniegu.
Zdjęcie: Klaudia Kasprzyk: „Chaszcze”.
Zadanie dofinansowane ze środków budżetu Województwa Śląskiego. Zrealizowano przy wsparciu Fundacji Otwarty Kod Kultury. |