BRZEMIĘ OJCOWSKIEGO NAZWISKA - KILKA SŁÓW O ZOFII Z FREDRÓW SZEPTYCKIEJ
A
A
A
Gdyby Jane Austen znała Zofię z Fredrów Szeptycką (pomijając ten drobiazg, że autorka „Perswazji” w czasach, gdy panna Fredro podróżowała po Europie, od kilku dziesięcioleci spoczywała już w grobie w Bath), to mogłaby ją zainteresować postać córki dramaturga, wielkiego komediopisarza, ale i żołnierza. Panny, której poziom edukacji pozostawiał wiele do życzenia; siostry stęsknionej za bratem; córki, która żyła w cieniu sławnego ojca – w domu, w którym rzadko panowała beztroska atmosfera. Wybór z pamiętników Zofii wydaje się uroczą ramotką, pamiętniczkiem naiwnej dziewczyny, z takim samym zachwytem opisującej prezenty imieninowe, jak i lekcje kopiowania obrazów w paryskim Luwrze.
Po raz pierwszy przeczytałam antologię „Kufer Kasyldy czyli wspomnienia z lat dziewczęcych” jako nastolatka i wówczas bardziej ciekawiły mnie wspomnienia Zofii Zamoyskiej czy Aleksandry Tańskiej – siostry pierwszej polskiej autorki utrzymującej się z pisania, Klementyny z Tańskich Hoffmanowej. Kiedy po kilku latach stałam się posiadaczką własnego egzemplarza, wracałam do fragmentów pamiętników Zofii kilkakrotnie, patrząc na nią trochę przez pryzmat panien Dashwood (bohaterek „Dumy i uprzedzenia”) lub sióstr Brontë. Szczególnie podróż do Paryża, z etapami w Krakowie czy Dreźnie, przypominała perypetie sióstr B. związane z podróżami do Brukseli. Obok łezki, którą uroniła Zofia na myśl o rozstaniu z domem, sporo miejsca poświęciła komicznemu wątkowi przemycania przez granice ukochanego psa: „Ja zbita z tropu i humoru, bo mi każą Birka oddawać do klatki. Ile było do konduktorów próśb, ile przejść z torebką Papy, gdy chodziło o to, by szybko ją otworzyć i zgrabnie a nieznacznie wsunąć guldena w rękę decydującego o losie Birka – tego wszystkiego i elegia nie opowiedziałaby. (…) A przecież Ojciec parząc na grupę, którą tworzyliśmy bawiąc się na dywanie, mówił: »Dobrze, że się Birka wzięło, prawda, Mamo?« (…) Mało tryumfalny i mało wesoły dla mnie był ten wjazd do stolicy świata. Jak Birko przerażona i oszołomiona ruchem, gwarem żarzących się od świateł ulic, którymi jechaliśmy, gdy przyszło wysiadać z wysokiego omnibusu na śliski bruk, już nie wiem, czy Birko mi do tego dopomógł, czy salopa moja galicyjska, dość, że pierwszym zaraz tempem leżałam na ziemi, kompletnie nosem w błocie; pelerynę i kapuzę ruch gwałtowny czy wiatr mi na głowę zarzucił i Birko po nich skakał. Szczęście, że było ciemno” („Kufer Kasyldy…” 1983: 251-252).
Zacznijmy jednak od początku, czyli od imienia. Jak pisze Stanisław Wasylewski, który zdecydowanie lubił plotkować o współczesnych: „Fredro nazwał swą córkę Zosią na pamiątkę Tadeuszowej, sam zaś za młodu protestował trzpiotem Guciem przeciw patetycznemu Gustawowi Mickiewicza” (Wasylewski 2008: 397). W tym miejscu chyba Wasylewskiego poniosła fantazja, gdyż Zofia to po prostu imię ukochanej żony komediopisarza. Zofii (córce) dane było poznać w Paryżu Mickiewicza, który wizytuje szanownego papę i córce poświęca zaledwie kilka chwil. Po latach Zofia przyznaje, w fragmencie jawnie skierowanym do przyszłego czytelnika: „Niechże się nikt nie zdziwi i nie zgorszy, gdy powiem, że o »Grażynie« nic jeszcze nie wiedziałam, ale niech rzuci okiem na te kilka lat, które od zupełnego dzieciństwa mnie dzieliły, i niech powie, czy w roku 1846 i 1848 śród smutków i chorób, i trosk (…) było komu o »Grażynie« i Mickiewiczu mnie pouczać. Rosłam sobie w górę, ale o tym, co ziemia zawierała poza najbliższym moim kółkiem, zgoła nic nie wiedziałam, mając wszakże przelotne błyski codo mego nieuctwa” („Kufer Kasyldy…” 1983: 261-262). Zdaje się jednak, że to zbytnia skromność – ojciec jeszcze w Galicji zapewnił córce stałe lekcje malarstwa. Być może tak naprawdę chodziło o deficyt zainteresowania jej osobą i emocjami – górę wzięła polityka, która dosłownie zawłaszczyła rodzinę i skierowała całą uwagę rodziców na brata Zofii. Pamiętać należy także, jak wówczas przebiegały wychowanie i edukacja panien z jej sfery, które niekoniecznie trafiały na pensje. Ich edukacja bywała prowadzona wybiórczo i zwykle ograniczała się do podstaw języka francuskiego, historii, geografii, rachunków czy robót ręcznych.
Aleksander Fredro oraz jego żona i córka mogli spotkać się z synem i bratem, Janem Aleksandrem, jedynie poza granicami Galicji – powrót do rodzinnych stron oznaczałby dla niego, jako uczestnika powstania krakowskiego, natychmiastowe aresztowanie. Rodzina zatem przedsięwzięła podróż do Paryża, w którym, poza rodzinnym spotkaniem, planowała dłuższy pobyt. „I zamknął się jeden rozdział więcej w dziejach dzieciństwa mego” („Kufer Kasyldy…” 1983: 251) – w ten sposób o podróży pisze Zofia. Dokładny opis wynajmowanego mieszkania, kolejne wizyty i przeprowadzki zimą 1850 roku dają współczesnemu czytelnikowi okazję do wglądu w życie codzienne wyższych sfer, ale i w świat dość typowych emigranckich waśni. Poczucie humoru dodawało lekkości nawet poważnym tematom, takim jak: przyjazd brata Aleksandra – Olesia – czy lekcje malarstwa rozpoczęte latem 1850 – „Ale koło sztuki przeszłam, tylko miłując ją bardzo, ale nie pogłębiwszy nigdy pracą i nauką, jakiej warta” („Kufer Kasyldy…” 1983: 263), a nawet zamach stanu z 2 grudnia 1852 roku czy wreszcie audiencja u cesarza Franciszka Józefa, która przyniosła rozczarowanie i przyspieszyła powrót rodziny do Lwowa. Tyle możemy przeczytać dzięki fragmentom zamieszczonym w antologii, jednak całość pamiętników Zofii, opatrzonych tytułem nadanym przez autorkę, czyli „Wspomnienia z lat ubiegłych”, została przygotowana do druku przez Bogdana Zakrzewskiego i wydana przez „Ossolineum” w 1967 roku.
Dalsze życie Zofii miało mniej związków ze sztuką i nie jestem w stanie dziś rozstrzygnąć, czy powodem było życie rodzinne czy jeszcze coś innego. Zapewne najłatwiej byłoby orzec, że zamknięta między salonem, buduarem i czasem odwiedzanym pokojem rodzinnym czy kuchnią Zofia (już nie Fredro) porzuciła malarską paletę na rzecz spraw przyziemnych. Oceniając jej wybór ze współczesnej perspektywy, łatwo popaść w ton, że zmarnowała talent, nie wykorzystała okazji lub żyła stłumiona przez mężczyzn – męża, synów. W wspomnieniu pośmiertnym ks. Franciszek Starowieyski napisał: „I rozwinęła go [talent malarski – M. S.-M.] w sposób odpowiedni uczuciom i dążeniom, które miały być treścią całego późniejszego jej życia. Były niemi głęboka wiara, przywiązanie do rodziny, coraz większe udoskonalenie siebie samej, a obok tego gdy przez zamążpójście wstąpiła na właściwą drogę życia, spełnianie w sposób jak można najznakomitszy obowiązków żony, matki i pani domu. Dlatego utwory jej pędzla są po największej części treści religijnej i służą ku ozdobie świątyń pańskich, albo są to portrety jej rodziców i innych osób sercu jej najbliższych. Córka Fredry nie mogła być pozbawioną zdolności do pióra. Wierszy nie pisała, ale pióro jej prawdziwej poezji pozbawionem nie było. Rozgłosu i sław autorskiej nie szukała, dlatego i na papier przelewała tylko to, co uczuciom jej było najdroższem” (Starowieyski 1904: 5).
Maniera stylistyczna jest nieznośna, mizoginia autora przeziera z każdego słowa, doceńmy jednak ten fragment, bo poza nim niewiele poświęcano Zofii miejsca. Widzimy albo uroczą dziewczynę albo Matkę Polkę. Gdzieś pomiędzy nastolatką a matroną (choć pamiętajmy, że za matronę można było zostać uznaną już w wieku trzydziestu lat) była jeszcze artystką, ziemianką, zarządzającą majątkiem własnym i męża, żoną i matką, której dwaj synowie umierają w dzieciństwie, dwóch wybiera życie związane z religią greckokatolicką (Klemens Szeptycki i Roman Aleksander Szeptycki, metropolita lwowski), przyjaciółką – wspomnienia poświęcone Wandzie ze Skrzyńskich Ostrowskiej.
Dziś jeden z obrazów Zofii Szeptyckiej można wciąż oglądać w kościele św. Dominika w Łabuniach w województwie lubelskim, czyli kościele parafialnym rodziny Szeptyckich, którzy zamieszkali w miejscowości na początku XX wieku. Obraz został opatrzony przez autorkę adnotacją „Św. Jan podług Ribeiry kopiowany w Luwrze Paryskim w r. 1851 przeze mnie. W r. 1899 daję ten obraz Synowi memu Ks. A. Szeptyckiemu Biskupowi stanisławowskiemu. Zofia Szeptycka 22-7-1899” (Szykuła 2007: 36). „Umieszczony we wnętrzu łabunieckiego kościoła obraz pędzla Szeptyckiej powstał, gdy autorka miała zaledwie czternaście lat. Przeznaczony pierwotnie dla syna Atanazego, biskupa stanisławowskiego, musiał mieć dla matki szczególne znaczenie. Zofia zdecydowała się przekazać wizerunek św. Jana swemu synowi w 1899 r., gdy otrzymał on święcenia na biskupa stanisławowskiego. Była to jedna z tych prac, którą autorka miała przy sobie przez całe życie” (Szykuła 2007: 36-37).
LITERATURA:
„Kufer Kasyldy czyli wspomnienia z lat dziewczęcych”. Wyboru z pamiętników XVIII-XIX w. dokonały D. Stępniewska i B. Walczyna. Warszawa 1983.
Szykuła A.: „Malarka Zofia z Fredrów Szeptycka”. „Spotkania z Zabytkami” 2007, nr 8.
Wasylewski S.: „Życie polskie w XIX wieku”. Warszawa 2008.
Starowieyski F.: „Wspomnienie pośmiertne”. „Gazeta Lwowska”, 22 kwietnia 1904, nr 92.
Zdjęcie: POLONA.
Po raz pierwszy przeczytałam antologię „Kufer Kasyldy czyli wspomnienia z lat dziewczęcych” jako nastolatka i wówczas bardziej ciekawiły mnie wspomnienia Zofii Zamoyskiej czy Aleksandry Tańskiej – siostry pierwszej polskiej autorki utrzymującej się z pisania, Klementyny z Tańskich Hoffmanowej. Kiedy po kilku latach stałam się posiadaczką własnego egzemplarza, wracałam do fragmentów pamiętników Zofii kilkakrotnie, patrząc na nią trochę przez pryzmat panien Dashwood (bohaterek „Dumy i uprzedzenia”) lub sióstr Brontë. Szczególnie podróż do Paryża, z etapami w Krakowie czy Dreźnie, przypominała perypetie sióstr B. związane z podróżami do Brukseli. Obok łezki, którą uroniła Zofia na myśl o rozstaniu z domem, sporo miejsca poświęciła komicznemu wątkowi przemycania przez granice ukochanego psa: „Ja zbita z tropu i humoru, bo mi każą Birka oddawać do klatki. Ile było do konduktorów próśb, ile przejść z torebką Papy, gdy chodziło o to, by szybko ją otworzyć i zgrabnie a nieznacznie wsunąć guldena w rękę decydującego o losie Birka – tego wszystkiego i elegia nie opowiedziałaby. (…) A przecież Ojciec parząc na grupę, którą tworzyliśmy bawiąc się na dywanie, mówił: »Dobrze, że się Birka wzięło, prawda, Mamo?« (…) Mało tryumfalny i mało wesoły dla mnie był ten wjazd do stolicy świata. Jak Birko przerażona i oszołomiona ruchem, gwarem żarzących się od świateł ulic, którymi jechaliśmy, gdy przyszło wysiadać z wysokiego omnibusu na śliski bruk, już nie wiem, czy Birko mi do tego dopomógł, czy salopa moja galicyjska, dość, że pierwszym zaraz tempem leżałam na ziemi, kompletnie nosem w błocie; pelerynę i kapuzę ruch gwałtowny czy wiatr mi na głowę zarzucił i Birko po nich skakał. Szczęście, że było ciemno” („Kufer Kasyldy…” 1983: 251-252).
Zacznijmy jednak od początku, czyli od imienia. Jak pisze Stanisław Wasylewski, który zdecydowanie lubił plotkować o współczesnych: „Fredro nazwał swą córkę Zosią na pamiątkę Tadeuszowej, sam zaś za młodu protestował trzpiotem Guciem przeciw patetycznemu Gustawowi Mickiewicza” (Wasylewski 2008: 397). W tym miejscu chyba Wasylewskiego poniosła fantazja, gdyż Zofia to po prostu imię ukochanej żony komediopisarza. Zofii (córce) dane było poznać w Paryżu Mickiewicza, który wizytuje szanownego papę i córce poświęca zaledwie kilka chwil. Po latach Zofia przyznaje, w fragmencie jawnie skierowanym do przyszłego czytelnika: „Niechże się nikt nie zdziwi i nie zgorszy, gdy powiem, że o »Grażynie« nic jeszcze nie wiedziałam, ale niech rzuci okiem na te kilka lat, które od zupełnego dzieciństwa mnie dzieliły, i niech powie, czy w roku 1846 i 1848 śród smutków i chorób, i trosk (…) było komu o »Grażynie« i Mickiewiczu mnie pouczać. Rosłam sobie w górę, ale o tym, co ziemia zawierała poza najbliższym moim kółkiem, zgoła nic nie wiedziałam, mając wszakże przelotne błyski codo mego nieuctwa” („Kufer Kasyldy…” 1983: 261-262). Zdaje się jednak, że to zbytnia skromność – ojciec jeszcze w Galicji zapewnił córce stałe lekcje malarstwa. Być może tak naprawdę chodziło o deficyt zainteresowania jej osobą i emocjami – górę wzięła polityka, która dosłownie zawłaszczyła rodzinę i skierowała całą uwagę rodziców na brata Zofii. Pamiętać należy także, jak wówczas przebiegały wychowanie i edukacja panien z jej sfery, które niekoniecznie trafiały na pensje. Ich edukacja bywała prowadzona wybiórczo i zwykle ograniczała się do podstaw języka francuskiego, historii, geografii, rachunków czy robót ręcznych.
Aleksander Fredro oraz jego żona i córka mogli spotkać się z synem i bratem, Janem Aleksandrem, jedynie poza granicami Galicji – powrót do rodzinnych stron oznaczałby dla niego, jako uczestnika powstania krakowskiego, natychmiastowe aresztowanie. Rodzina zatem przedsięwzięła podróż do Paryża, w którym, poza rodzinnym spotkaniem, planowała dłuższy pobyt. „I zamknął się jeden rozdział więcej w dziejach dzieciństwa mego” („Kufer Kasyldy…” 1983: 251) – w ten sposób o podróży pisze Zofia. Dokładny opis wynajmowanego mieszkania, kolejne wizyty i przeprowadzki zimą 1850 roku dają współczesnemu czytelnikowi okazję do wglądu w życie codzienne wyższych sfer, ale i w świat dość typowych emigranckich waśni. Poczucie humoru dodawało lekkości nawet poważnym tematom, takim jak: przyjazd brata Aleksandra – Olesia – czy lekcje malarstwa rozpoczęte latem 1850 – „Ale koło sztuki przeszłam, tylko miłując ją bardzo, ale nie pogłębiwszy nigdy pracą i nauką, jakiej warta” („Kufer Kasyldy…” 1983: 263), a nawet zamach stanu z 2 grudnia 1852 roku czy wreszcie audiencja u cesarza Franciszka Józefa, która przyniosła rozczarowanie i przyspieszyła powrót rodziny do Lwowa. Tyle możemy przeczytać dzięki fragmentom zamieszczonym w antologii, jednak całość pamiętników Zofii, opatrzonych tytułem nadanym przez autorkę, czyli „Wspomnienia z lat ubiegłych”, została przygotowana do druku przez Bogdana Zakrzewskiego i wydana przez „Ossolineum” w 1967 roku.
Dalsze życie Zofii miało mniej związków ze sztuką i nie jestem w stanie dziś rozstrzygnąć, czy powodem było życie rodzinne czy jeszcze coś innego. Zapewne najłatwiej byłoby orzec, że zamknięta między salonem, buduarem i czasem odwiedzanym pokojem rodzinnym czy kuchnią Zofia (już nie Fredro) porzuciła malarską paletę na rzecz spraw przyziemnych. Oceniając jej wybór ze współczesnej perspektywy, łatwo popaść w ton, że zmarnowała talent, nie wykorzystała okazji lub żyła stłumiona przez mężczyzn – męża, synów. W wspomnieniu pośmiertnym ks. Franciszek Starowieyski napisał: „I rozwinęła go [talent malarski – M. S.-M.] w sposób odpowiedni uczuciom i dążeniom, które miały być treścią całego późniejszego jej życia. Były niemi głęboka wiara, przywiązanie do rodziny, coraz większe udoskonalenie siebie samej, a obok tego gdy przez zamążpójście wstąpiła na właściwą drogę życia, spełnianie w sposób jak można najznakomitszy obowiązków żony, matki i pani domu. Dlatego utwory jej pędzla są po największej części treści religijnej i służą ku ozdobie świątyń pańskich, albo są to portrety jej rodziców i innych osób sercu jej najbliższych. Córka Fredry nie mogła być pozbawioną zdolności do pióra. Wierszy nie pisała, ale pióro jej prawdziwej poezji pozbawionem nie było. Rozgłosu i sław autorskiej nie szukała, dlatego i na papier przelewała tylko to, co uczuciom jej było najdroższem” (Starowieyski 1904: 5).
Maniera stylistyczna jest nieznośna, mizoginia autora przeziera z każdego słowa, doceńmy jednak ten fragment, bo poza nim niewiele poświęcano Zofii miejsca. Widzimy albo uroczą dziewczynę albo Matkę Polkę. Gdzieś pomiędzy nastolatką a matroną (choć pamiętajmy, że za matronę można było zostać uznaną już w wieku trzydziestu lat) była jeszcze artystką, ziemianką, zarządzającą majątkiem własnym i męża, żoną i matką, której dwaj synowie umierają w dzieciństwie, dwóch wybiera życie związane z religią greckokatolicką (Klemens Szeptycki i Roman Aleksander Szeptycki, metropolita lwowski), przyjaciółką – wspomnienia poświęcone Wandzie ze Skrzyńskich Ostrowskiej.
Dziś jeden z obrazów Zofii Szeptyckiej można wciąż oglądać w kościele św. Dominika w Łabuniach w województwie lubelskim, czyli kościele parafialnym rodziny Szeptyckich, którzy zamieszkali w miejscowości na początku XX wieku. Obraz został opatrzony przez autorkę adnotacją „Św. Jan podług Ribeiry kopiowany w Luwrze Paryskim w r. 1851 przeze mnie. W r. 1899 daję ten obraz Synowi memu Ks. A. Szeptyckiemu Biskupowi stanisławowskiemu. Zofia Szeptycka 22-7-1899” (Szykuła 2007: 36). „Umieszczony we wnętrzu łabunieckiego kościoła obraz pędzla Szeptyckiej powstał, gdy autorka miała zaledwie czternaście lat. Przeznaczony pierwotnie dla syna Atanazego, biskupa stanisławowskiego, musiał mieć dla matki szczególne znaczenie. Zofia zdecydowała się przekazać wizerunek św. Jana swemu synowi w 1899 r., gdy otrzymał on święcenia na biskupa stanisławowskiego. Była to jedna z tych prac, którą autorka miała przy sobie przez całe życie” (Szykuła 2007: 36-37).
LITERATURA:
„Kufer Kasyldy czyli wspomnienia z lat dziewczęcych”. Wyboru z pamiętników XVIII-XIX w. dokonały D. Stępniewska i B. Walczyna. Warszawa 1983.
Szykuła A.: „Malarka Zofia z Fredrów Szeptycka”. „Spotkania z Zabytkami” 2007, nr 8.
Wasylewski S.: „Życie polskie w XIX wieku”. Warszawa 2008.
Starowieyski F.: „Wspomnienie pośmiertne”. „Gazeta Lwowska”, 22 kwietnia 1904, nr 92.
Zdjęcie: POLONA.
Zadanie dofinansowane ze środków budżetu Województwa Śląskiego. Zrealizowano przy wsparciu Fundacji Otwarty Kod Kultury. |