ISSN 2658-1086
Wydanie bieżące

15 listopada 22 (94) / 2007

Maciej Woźniak,

HISTORIE BEZ PROGÓW NA GRYFIE

A A A
Rabih Abou-Khalil „Songs For Sad Woman”, Enja Records 2007.
Do niczego mężczyzna nie jest potrzebny kobiecie tak bardzo, jak do tego, żeby do niej mówił. Arabski ud, tak jak inne akustyczne instrumenty szarpane, to instrument, którym się mówi (inaczej niż instrumenty dęte, którymi się śpiewa, woła albo płacze). Na tym albumie ud odzywa się jakby zza za pleców innych instrumentów – szczególnie zza śpiewającego, nawołującego lub płaczącego duduka – ale nie traci narracyjnych skłonności. Długie, meandryczne opowieści są tylko snute dyskretniej, wyciszonym tonem. Smutnej kobiecie mężczyzna jest potrzebny do tego samego, tylko jeszcze bardziej.

Odruchowy europocentryzm pozwala nazywać ud arabską lutnią, chociaż to raczej o lutni powinno się mówić europejski ud. I lutnia, i jej liczne potomstwo (w tym współczesna gitara) wywodzą się od instrumentu, na którym w Persji grano już w VII wieku. Arabski ud ma korpus w kształcie łzy i gryf bez progów, który utrudnia grę początkującym, ale wirtuozom pozostawia tym większe pole do popisu. „Abou-Khalil w 10 sekund dzierga na ud więcej nut niż jazzowy gitarzysta przez całą karierę”, zauważył któryś z brytyjskich recenzentów – i znowu była to konstatacja z zachodnim odchyleniem (ani techniczna biegłość, ani upływ czasu nie są przez muzyka Wschodu mierzone naszą miarą), ale ktoś stojący okrakiem między kulturami może ją od biedy wziąć za komplement.

Tak jak Rabih Abou-Khalil, który urodził się w Libanie, ale wojna domowa skłoniła go w 1978 do wyjazdu do Niemiec. Wkrótce zaczął nagrywać jako flecista, napisał kilka kompozycje na smyczki, lecz prawdziwe uznanie zdobył dopiero sięgając po instrument z ojczystych stron i wracając do tradycji muzycznej, w której wyrósł. Tyle że dorastanie w wielonarodowym Bejrucie, muzyczne studia w Monachium, żona ze Słowenii – wszystko to razem sprawiło, że muzyka Rabiha, łącząca orientalne skale z chętnym do improwizacji jazzem, wyślizgnęła się i zachodnim modom, i wschodniej ortodoksji. Dziś – patrząc na komercyjne wzięcie gatunkowych fuzji – to wymknięcie się nie jest już takie oczywiste, ale pośród tuzina płyt Abou-Khalila dla wytwórni Enja (seria z charakterystycznymi złotawymi okładkami projektowanymi przez samego muzyka) jest kilka zasługujących na uwagę niezależnie od „międzykulturowej poprawności”. Np. „Blue Camel” z 1992 (gdzie do jadącej przez pustynię karawany najwyraźniej załapali się Miles Davis, John Cotrane i Ornette Coleman), „Arabian Waltz” z 1995 (z porywistymi partiami The Balanescu Quartet), „Yara” z 1998 (gdzie ud znajduje sobie nietypową kompanię chropawo strojonych skrzypiec i wiolonczeli) czy „Morton’s Foot” (gdzie pojawia się niesamowity sardyński śpiewak Gavino Murgia, którego bas osuwa się w tybetański śpiew gardłowy).

Na tym tle tegoroczny album Rabiha uderza skromnością i umiarem. Owszem, drążony w wiśniowym drewnie, ormiański duduk Gevorga Dabaghyana nieubłaganie uwodzi ciemnym, zmatowionym dźwiękiem, a jego partie grane unisono lub w dialogu z serpentem Michela Godarda (rodzajem tuby pamiętającym barok) po prostu zachwycają. Owszem, pracowicie budowane rytmiczne tło, czyli tradycyjne bębny Jarroda Cagwina (znane od Maroka po Indie) i ud Abou-Khalila, zmuszają do stałego zoomowania uwagi, przesuwania jej z pierwszego na drugi plan i z powrotem. Owszem, opiłki muzycznych kultur – od Kaukazu po tunezyjskie wybrzeża Morza Śródziemnego – lśnią wirując w powietrzu. Ale nie blask i nie ostrość tu dominuje, tylko lekko zmącony spokój. Szorstkawy ton opowieści. Nieco opieszałe, lecz wpadające w ucho motywy (np. melodia w otwierającym album „Mourir pour ton décolleré” czy efektowne mijanki duduka i serpentu w „The Sad Women Of Quana”) pozostawiają z wrażeniem, że warto tej muzyki słuchać jakby wywróconej na lewą stronę: uważając raczej na to, jak powstaje tu i teraz – niż dokąd prowadzi i skąd się wzięła.

„Best If You Dressed Less” informuje tytuł jednej z kompozycji. Co może być skierowane do smutnej kobiety (która na okładce siedzi z twarzą w dłoniach i ciałem całym ze złota, a to nie wróży dobrze), ale także do słuchacza, sugerując mu, że będzie lepiej, jeśli zdejmie z siebie oczekiwania, nastawienia i całą muzyczno-geograficzną erudycję. Jeśli przestanie chrobotać w świecie pękiem kluczy i sprawdzi, co słychać pod spodem: czy jego samego ktoś przypadkiem nie otwiera. Muzyka wschodu, jazz, dialogi kultur – to wszystko są progi na gryfie. Ale ud ich nie ma.