ISSN 2658-1086
Wydanie bieżące

15 listopada 22 (94) / 2007

Dariusz Szymanowski,

PIĘĆ NOTATEK Z KATYNIA (WEDŁUG WAJDY)

A A A
1.
Chcąc pisać o ostatnim filmie Andrzeja Wajdy mogę zacząć w dowolnym miejscu. Choćby od sceny, w której dwie siostry rozmawiają przed bramą cmentarza o zamordowanym w Katyniu bracie – inżynierze, konstruktorze nowego sportowego samolotu. „Wybieram zamordowanych, nie – morderców” – mówi jedna z nich. Ten „wybór” stanie się głównym tematem filmu. Bohaterom przyjdzie stawać przed nim parokrotnie, za każdym razem w innej, odrębnej i na swój sposób szczególnej sytuacji. Różne będą też skutki tych wyborów. Perspektyw jest wiele, ale racja pozostanie tylko po jednej stronie. Stronie zamordowanych.

Najnowszy obraz Andrzeja Wajdy wymyka się jednoznacznym ocenom, jak zawsze, gdy idzie o sprawy trudne i bolesne. Chodzi bowiem o prawdę. Ale czy należy (a ściślej: należało) przekraczać granicę filmowego milczenia? Sposobem Amerykańskich twórców przekładać na język filmowy każdą, nawet najbardziej bolesną narodową tragedię? Co wnosi ten obraz do społecznej świadomości Polaków, w szczególności młodego pokolenia (powiedzmy szczerze: i tak niezbyt zainteresowanego tematem)? Jest to także pytanie zadawane przecież wielokrotnie: o możliwości sztuki w ogóle?

Jeszcze jedno pytanie, które nie może mnie opuścić: która ze stron jest w tym filmie ważniejsza: strona fabularna – wartościująca (historia polskiego oficera i jego rodziny), czy też strona dokumentalna (rejestracyjna)? Aż w końcu, która bardziej mnie pochłania?

2.
Reżyser mając za sobą całe zaplecze gatunków filmowych, a pośród nich wydawałoby się najodpowiedniejszy do rangi podejmowanego tematu – film wojenny, zdecydował się jednak na docu-dramę. Wajda był zresztą prekursorem tego modelu opowieści. Tak nakręcił „Człowieka z żelaza”, w którym przeplatają się ze sobą kroniki filmowe i historia Mateusza Birkuta. O ile jednak w przypadku nagrodzonego złotą palmą w Cannes filmu o walce młodego robotnika z komunistycznym reżimem miał on sprawę nieco ułatwioną, znał bowiem realia opisywanego świata, niejako z własnego doświadczenia, o tyle przy okazji kręcenia „Katynia” musiał oprzeć się na dostępnych mu materiałach (m.in. dziennikach pomordowanych żołnierzy) oraz wiedzy konsultanta ds. historycznych Stanisława M. Jankowskiego; a także rodzinnych wspomnieniach. Imię i nazwisko Jakuba Wajdy, ojca urodzonego w roku 1923 Andrzeja, znajduje się na liście katyńskiej.

3.
Nie ulega wątpliwości, że zbrodnia Katyńska była i pozostanie dla Wajdy tematem szczególnym. Przed pojawieniem się filmu na ekranach polskich kin spekulowano w mediach jakoby „Katyń” miał być ostatnim obrazem w karierze tego reżysera. Zanim jeszcze padł pierwszy klaps na planie filmowym, „Katyń” stał się już legendą polskiej kinematografii. Presję, którą wywierała na całą ekipę opinia publiczna, daje się odczuć oglądając film w kinowym fotelu. „Katyń” jest bowiem grubymi nićmi szyty. Wyraźnie widać troskę o to, aby – broń Boże! – nikogo nie urazić. I tak z jednej strony autor całego zamieszania, czyli Andrzej Wajda, przedstawia nam złych komunistów – żołnierzy wykonujących rozkazy przełożonych, realizujących tym samym chore wizje aparatu władzy, aby za chwilę podsunąć nam komunistkę z ludzką twarzą – dyrektorkę jednej z krakowskich szkół, która wyraża zgodę na przyjęcie w jej progi młodego partyzanta, dla którego oficjalna wersja zbrodni katyńskiej jest kłamstwem historycznym; po to jedynie, aby go (re)edukować.

Nie ulega wątpliwości, że „Katyń” firmowany nazwiskiem Wajdy to film, który trudno jest stanowczo zdyskwalifikować. Wydaje mi się jednak, że jest to „dzieło” w najlepszym razie „bezpłciowe”, które uznałbym za swego rodzaju placebo: nie zaszkodzi, ale pomóc – nie pomoże. Z pewnością nie obroni się w moich oczach charakterystyczna dla Wajdy symbolika, która w „Katyniu” jest wtórna, a jej głównym zadaniem jest wzbudzić w odbiorcy poczucie empatii i solidarności z pokrzywdzonymi (m.in. figura Chrystusa nakryta płaszczem polskiego oficera, intertekstualna wycieczka do antyku po postać Antygony). Odnoszę niejasne wrażenie, że sam reżyser nie do końca wiedział jak podejść do problematyki podejmowanego przez siebie tematu. Historia Andrzeja, rotmistrza 8-ego Pułku Ułanów w Krakowie (w tej roli Artur Żmijewski) jest co prawda wzruszająca i pochłaniająca, ale mogę to uznać równie dobrze za walor, jak i za mankament filmu. Podążając bowiem za historią rodziny Andrzeja, tracę z oczu rzecz najistotniejszą – zbrodnię katyńską. Jest to być może wynikiem pragnienia ukazania tej tragedii w trzech planach czasowych: przed, w trakcie i po (myślę tu o propagandzie po roku 1945 tak sowieckiej, jak i niemieckiej; prześladowaniach; tragediach osobistych żołnierzy, którym udało się przeżyć). A zatem główny problem tej produkcji tkwi w scenariuszu. Problem niełatwy: nie da się bowiem opowiedzieć samego zbrodniczego aktu rozstrzelania polskich oficerów w Katyniu. Nie wyobrażam sobie filmu trwającego prawie dwie godziny, który oparty byłby w dużej mierze na jednej tylko scenie i to scenie mordu. Dlaczego Wajda odrzucił scenariusz napisany dla niego przez Włodzimierza Odojewskiego? Czyżby doszedł do wniosku, że nie można go przełożyć na język filmu (taka sytuacja miała już miejsce przed laty, gdy Wajda zrezygnował ze scenariusza Stanisława Czycza o malarzu Wróblewskim)?

4.
Wajda zdecydował się na zbudowanie filmu na trzech wielkich scenach: przeprawy przez Bug 17 września 1939 roku, scenie Wigilii w Kozielsku i finałowej, przedstawiającej samą zbrodnię. Te trzy główne elementy filmu sprawiają wrażenie osobnych cząstek, tak jakby każdy z trzech scenopisów, był skreślony ręką innego człowieka. Gdy tylko zajrzymy do stopki producenta filmu dostrzeżemy rzecz niezwykłą. Oto scenariusz „Katynia” napisany został przez Andrzeja Mularczyka, Andrzeja Wajdę i Władysława Pasikowskiego. Mogę się jedynie domyślać, że precyzyjne ukazanie mordu, techniki zabijania przez sowieckich czerwonoarmistów to wpływ tego ostatniego.

5.
Jeśli najnowszy film Andrzeja Wajdy nie miał od początku w swym założeniu funkcji edukacyjnej, a tej przecież nieodłącznie towarzyszy jakaś – mniejsza lub większa – doza moralizatorstwa, to uznaję ten film za niezbyt udaną próbę sfabularyzowania jednej z największych tragedii XX wieku, jakiej doznał nasz naród. W tym świetle lepiej byłoby gdyby ekipa „Katynia” nakręciła rzeczowy film dokumentalny. Jeżeli jednak Wajda chciał nakręcić „film z tezą”, to również muszę ocenić tę produkcję jako dostateczną, bowiem brakuje w niej stanowczości sądów, a portrety głównych bohaterów wydają się jedynie zarysowane, brak im psychologicznej głębi; może poza Marią, w której postać wcieliła się znakomita jak zwykle Maja Komorowska. Ale nie zapominajmy, że jest to bohaterka drugiego planu, która dla wielu odbiorców „Katynia” pozostanie w cieniu nazwisk z pierwszych stron popularnych gazet, takich jak Żmijewski, Stenka, Cielecka, Małaszyński. Tak i cały „Katyń” doczeka się wylewnych (tzn. pochlebnych) recenzji, ale w zasadzie nie zostanie dostrzeżony, a pierwsze na to dowody przychodzą z Wenecji.
„Katyń” Reż.: Andrzej Wajda, Scenariusz: Andrzej Mularczyk, Andrzej Wajda, Władysław Pasikowski Obsada: Artur Żmijewski, Andrzej Chyra, Jan Englert, Danuta Stenka, Maja Ostaszewska, Paweł Małaszyński, Gatunek: dramat/docu-drama. Polska 2007, 125 min.