ISSN 2658-1086
Wydanie bieżące

15 lutego 4 (484) / 2024

Maciej Mazur,

NA BRZEGU TEORII I LITERATURY (ANNA TURCZYN: 'LACAN: PROJEKT LEKTURY')

A A A
Czego spodziewałem się po Annie Turczyn – jednej z najwybitniejszych polskich lacanistek? Literaturoznawczej książki metodologicznej. Podpowiadałby to tytuł: „Lacan: projekt lektury”. Spodziewałem się więc odpowiedzi na pytanie: jak literaturę czytać „Lacanem”? Ale to książka nie o tym. A o czym? O tym, jak Jacques Lacan czyta Sigmunda Freuda; o związkach jego koncepcji z hermeneutyką i strukturalizmem; o przejściu od tekstu do dyskursu – wreszcie – wzorem francuskiego psychoanalityka, o przejściu od sym-bolu do sym-ptomu, czyli perspektywie symptomatycznej: konsekwencjach nierozerwalnego powiązania podmiotu z jego symptomem.

Turczyn nie zajmuje się zatem interpretacjami tekstów literackich ani sama nie interpretuje wąsko pojętej literatury. Zresztą wspomina, że „Lacan chyba nigdy nie pomyślał o psychoanalizie jak o narzędziu interpretacji utworów literackich” (s. 356), raczej posługiwał się „literaturą jako ilustracją dla swojej teorii” (s. 356). Na podstawie lektury tej książki zastanawiam się, czy stosunek autorki do literatury nie jest podobny. Ogólnie uważam, że napisała znakomitą pracę teoretyczną z elementami refleksji metaliteraturoznawczej, z jednej strony udanie redukującą teorię, z drugiej prezentującą zarys recepcji teorii psychoanalitycznej w literaturoznawstwie oraz koncept perspektywy symptomatycznej w tekstach literaturoznawców.

Podstawianie tła

Strategia pisarska Turczyn w tej książce sprowadza się przede wszystkim do „podstawiania tła” – nie malowania, ale właśnie – podstawiania. Inaczej psychoanaliza Lacana wygląda na tle psychoanalizy freudowskiej, inaczej na tle hermeneutyki, strukturalizmu czy poststrukturalizmu. Ogromnym plusem jest to, że te „podstawienia” znakomicie się zazębiają. Przede wszystkim w części pierwszej, drugiej i trzeciej, ruch podstawienia jest szybki, tło za tłem, jak klatka za klatką – dają wrażenie ruchu. Zobaczmy, jak to wygląda.

Jedna z pacjentek Freuda powiedziała, że „czuje nad sobą psa” (s. 74) – bo psychoanalityk zwietrzył jej interpretację i dlatego za chwilę będzie proponował własną; dla Michela Foucaulta psychoanaliza to przecież interpretacja interpretacji, francuskiego filozofa interesuje zresztą „nadwieszony ogląd psychoanalityka” (s. 74), który węszy w „głębokiej powierzchni pokrytej interpretacjami” (s. 74). „Jak na tym tle umieścić psychoanalizę Lacana?” (s. 74) – pyta Turczyn i zaraz odpowiada. Najpierw za Lacanem: „pies lubi ścierwo” (s. 74), ścierwem jest mówienie pacjenta, ale nie trzeba za mówieniem gonić, nie trzeba trzymać się łańcucha skojarzeń… W psychoanalizie lacanowskiej zakłada się, że za tym mówieniem (fr. parole) lub interpretacją (pacjenta) stoi jakaś struktura zarządzająca – czyli dyskurs. Stawką jest zatem odkrycie struktury dyskursu analizanta. W mgnieniu oka Turczyn przechodzi od hermeneutyki podejrzeń, albo psychoanalizy jako hermeneutyki, która chce dokopać się do głęboko ukrytej, zrepresjonowanej prawdy, do radykalnie przeciwstawionego jej strukturalizmu, który ma zupełnie inne podejście do znaku, który wreszcie – w analizach strukturalnych – porzuca znaczenie na rzecz funkcji. Za moment przekonująco wyjaśnia autorka, że Lacana nie jest dobrze włączać w nurt hermeneutycznej refleksji, jak to robi Paweł Dybel. Nie czyni to wcale z Lacana strukturalisty: dokonał bowiem perwersyjnego (père-version) przekroczenia strukturalizmu, m.in. rezygnując całkowicie z lévi-straussowskiego odniesienia do wspólnoty oraz wykorzystując strukturalizm do symbolicznej redukcji psychoanalizy freudowskiej.

Najlepiej to widać w przekształceniu ojca w funkcję ojcowską. Imię ojca, czyli nom du père (gdzie nom to homonim z no! – ojcowskim NIE!) Turczyn opisuje, unikając uproszczeń, gdyż – tak jak należy – wiąże go ściśle z językiem (Innym). „Ojciec jako funkcja ojca, wersja-ojca lub perwersja, jest czymś, co istnieje wyłącznie na poziomie międzypodmiotowym” (s. 138), ojciec biologiczny i funkcja ojca, ojciec rzeczywisty i ojciec symboliczny (mityczny) to dwa zupełnie odrębne byty: „żaden realny ojciec nie mógł wystąpić w miejscu totemicznego ojca; to miejsce zawsze było puste” (s. 139). Nie tylko więc funkcji ojca nie musi pełnić rzeczywisty ojciec, ale ktokolwiek ją pełni, nigdy jako byt biologiczny nie pokrywa się z nią w całości, jest międzypodmiotowa, czyli również współwytwarzana – wzmacniana, osłabiana – przez podmiot: stąd w jakimś sensie w nerwicy obsesyjnej neurotyk może nawet stworzyć swojego ojca (zob. s. 148). Z kolei w psychozie – jak interesująco tłumaczy to Turczyn – „ojciec jest” (s. 148). To znaczy brakuje jego symbolicznego zapośredniczenia: podmiot „absolutyzuje go w jego realnym wcieleniu” (s. 148), brak dostępu do funkcji symbolicznej oznacza zatem odmienny stosunek do języka (Innego).

Kolejne inspirujące fragmenty tej książki to z pewnością lektura „Return to Freud: Jacques Lacan’s Dislocation of Psychoanalysis” (1978) Samuela Webera, które pisze: „Mówiąc krótko, takie interpretacje same zapisują się w czasowej nie-tożsamości czytanego tekstu. Dosłownie zapisują się jako inter-pretacje – jako próby ustalenia ceny (pretium) luk w tekście – owego inter-” (cyt. za Turczyn, s. 172. Według Turczyn: „Weberowska inter-pretacja (…) mogłaby definiować interpretację samego Lacana (…), ale również różnicę między modelem hermeneutycznym a poststrukturalistycznym, przenosząc owo »inter« z relacji między tekstem a interpretatorem na stosunki panujące wewnątrz samego tekstu. Wówczas tekst czytany jako pewna czasowa całość (»tożsamość«) nie istnieje, istnieją przesuwające się względem siebie »inter-luki«, których wartość (»cena«) określa możliwość interpretacji (»inter-pretium«)” (s. 173). Jest to myśl genialna, którą potem autorka rozwija w kolejnych częściach m.in. o pojęcie „interpretantu”. Nie wiem jednakże, czy do końca został wyzyskany jej potencjał – przede wszystkim w związku z konceptem „dziury” (fr. trou)/„prawdy” (ang. true). W mojej ocenie jego omówienie jest wprowadzone zbyt późno i niepotrzebnie przedzielone streszczeniami licznych, wyjątkowo ogólnych filozoficznych rozważań Agaty Bielik-Robson na temat psychoanalizy. Nawiasem mówiąc, nie sądzę, że te elementy książki, w których autorka powołuje się na recenzentów swojej – stanowiącą podstawę tej publikacji – rozprawy doktorskiej (Bielik-Robson, Ryszard Koziołek), są najbardziej potrzebne. Uważam, że nazbyt rozciągają pracę, która pod koniec drugiej części, na początku trzeciej i czwartej – nieco gubi impet. Zaraz po rozdziale, gdzie przedstawiona jest interpretacja urojeniowa, autorka powinna przejść do „Tytułu litery” – trzeciego rozdziału trzeciej części. I jeśli nawet powstałaby jakaś luka, to lepiej by to książce zrobiło.

Symptomy, artykulacje, litery

Rozważania Turczyn dotyczące – upraszczając to – niewyrażalności realnego w języku lub dziurawieniu realnego przez język są znakomite. Najpierw pisze o rezonansie wypowiedzi – „momencie, w którym coś nieznanego, obcego i niezrozumiałego wkracza w psychoanalizę i zmusza do porzucenia tradycyjnych nawyków” (s. 262), później o dziurze – między prawdą a miejscem prawdy, wreszcie przechodzi do dwóch terminów: trou-vaille (znalezisko, szczęśliwy traf) i trou-matisme (trou-matyczny), które wskazują, że psychoanalityczne zawieszenie referencjalności języka (ten nie odnosi się do rzeczywistości) nie musi być koniecznie traktowane jako traumatyczne, ale – przeciwnie – fartowne. Na płaszczyźnie tekstu i dyskursu wszystko rozbija się o artykulację: tekst, wielokrotnie artykułując się w różnych dyskursach, wprowadza nowe zniekształcenia.

Dalej Turczyn pisze, że „podmiot i Inny przyjmują zupełnie odmienną perspektywę językową” (s. 294): to znaczy – podmiot nie może się w całości wyrazić w języku, język zaś jest całością, bo „nie widzi siebie z perspektywy podmiotu. Inny nie widzi siebie, bo nie istnieje Inny Innego” (s. 294). Autorka tłumaczy to później na języku sakramentu u Giorgia Agambena. Dziura u Lacana jest warunkiem mechanizmów wykluczenia, zaś u Agambena ich efektem (zob. s. 294). Przyznam szczerze, że byłoby to niezwykle interesujące, gdyby jednak ta refleksja skierowała się w stronę Austinowskich performatywów (John L. Austin jest czasowo bliższy Lacanowi niż Agamben). Turczyn, mimo że pisze o przysiędze, w ogóle o nich nie wspomina.

Ostatnia, czwarta, metaliteraturoznawcza część książki odnosi się do wyzyskania lacanowskiego rozumienia symptomu, które radykalnie różni się od tego, jak pojmował go ojciec psychoanalizy. Dla Freuda symptom był efektem powrotu wypartego, interpretacją fantazmatu, a zatem swego rodzaju komunikatem, który należało zastąpić interpretacją analityka. Jeśli niezrozumiałe zastąpi się sensem, uzyska się efekt terapeutyczny. Lacan symptom rozumiał zupełnie inaczej: przede wszystkim widział go w parze z podmiotem. Skoro każdy podmiot jest podmiotem artykułującym i każda artykulacja doprowadza do zniekształceń, to jeśli zniekształcenia są związane z działaniem symptomu, nie da się oderwać symptomu od podmiotu. Podmiot tyleż posługuje się zniekształceniami, co jest ich wynikiem (pętla). Freud był zatem nastawiony na sens, zaś Lacan na artykulację (brzmienie).

Jakie są z tego konsekwencje dla literatury lub dla dyskursu metaliteraturoznawczego? Odpowiedź byłaby chyba krótka: nie rozumieć – a słyszeć. Skupić się na dysfunkcjach językowych, wodzić za literą pomazaną, która nie może się oprzeć artykulacji, za literą brzegową (fr. littoral – brzeg). Jak pisze Turczyn: „Nadbrzeże (…) rozgranicza dwa obszary, choć w pewnym sensie one stale na siebie nachodzą. Podobnie litera i znaczący: nie ma jej w języku, chociaż jest w nim jako obraz akustyczny, w postaci zniekształconej w porównaniu z abstrakcyjnym, niemym wzorcem” (s. 359-360). A od strony autora i interpretatora? „Zamiast kryć się w symbolu, »ja« indywidualne, »ja« pisarza czy po prostu »ja« podmiot może odkryć się w symptomie, bo symptom to w sensie ścisłym artykulacja; sposób na wyrażenie czegoś, co pierwotnie, jak litera, jest niewyrażalne” (s. 362). Turczyn dodaje: „symptom to nie objaw (…), tylko proces uwalniania niemożliwego zapominania” (s. 362). Artykułując, perforuję dyskurs, robię wiele dziur w tym, co wyobraźniowo zakładałem, że chcę powiedzieć (fantazmat, znaczenie, symbolizacja), mówię coś trochę innego – uwalniam to, czego nie mogę zapomnieć. Jak więc tworzyć? Pisać z inspiracji echolaliami (zob. s. 367).

A co z pisaniem teoretycznym, literaturoznawczym? Turczyn właściwie utrzymuje, że w teorii nieobecne jest doświadczenie artykulacji, inaczej jest w literaturze. Jak zatem być literaturoznawcą i pisać z perspektywy symptomatycznej – wydaje się, że trzeba postawić na ekspresję przeżycia. Turczyn opisuje to również jako „dawanie ciała” w swoim artykule „Literatura jako symptom” (Turczyn 2022: 238) – jest to zapośredniczenie artykulacji w „ciele filologa”. To znaczyłoby, że dostrzeżony w literaturze symptom trzeba poczuć na sobie i tak wpisać w literaturoznawczy tekst, by dać to z kolei odczuć czytelnikowi. Tutaj nie można jednak zapomnieć, że Turczyn pisze o Stawroginie Fiodora Dostojewskiego jako symptomie dla Tadeusza Komendanta, który swój tekst skonstruował tak, że dał z kolei autorce odczuć, czym jest chorujące „ciało filologa”… I teraz na dodatek jeszcze ja żeruję na tych pozostałościach! Moim zdaniem problem tej koncepcji mieści się w licznych stopniach zapośredniczenia: lekturach lektury, niebezpiecznie zbliżających się do interpretacji interpretacji, które wykluczają perspektywę symptomatyczną.

Egzegeza a użycie – czy to na pewno podział użyteczny?

Autorka przyjmuje za Michałem Pawłem Markowskim opozycję między egzegezą a użyciem, innymi słowy dwoma sposobami czytania i interpretowania: zawodowym wypracowanym na gruncie teorii literatury i literaturoznawstwa a użytkowym, w którym literatura jest wykorzystywana idiosynkratycznie przez czytelnika (zob. Markowski 2023a: 231-253). Przeciwstawienie to wydaje się z początku użyteczne, może ze względu na to, że samo jest już redukujące. Markowski w najnowszych tekstach ustawia jednak naprzeciwko siebie egzegezę i interpretację: „Albo się egzegetycznie – jak Schulz przed każdą dominatrix – pada na twarz przed tekstem, albo się interpretacyjnie – jak każda dominatrix nad Schulzem – nad tekstem panuje. Egzegeza jest submisywna i masochistyczna, interpretacja – dominująca i sadystyczna” (Markowski 2023b: 559). Twierdzi w innym miejscu, że: „Tekst Alphandary jest wprawdzie »słaby« z powodu kompletnej nieznajomości polskiej strony twórczości Schulza (zarówno jego tekstów nieobjętych cytowanym wydaniem – nie mówiąc o oryginałach – jak i polskiej tradycji egzegetycznej), ale jest za to bardzo »mocny« interpretacyjnie” (Markowski 2023b: 560), wreszcie stwierdza: „Tak jak istnieje mocna dystynkcja między egzegezą a interpretacją, istnieje także nieusuwalna różnica między lekturą a interpretacją” (Markowski 2023b: 560).

To oczywiście dość problematyczna niekonsekwencja występująca u Markowskiego, nie u Turczyn. Wskazuje wszak dobitnie, że pierwszy podział można nie tylko na różne sposoby komplikować, ale również samo jego zastosowanie może spowodować liczne komplikacje. Zatem Turczyn twierdzi, że jakąś teorię, np. psychoanalizę, można czytać egzegetycznie („utrwalać i uogólniać przyjęty w teorii model” [s. 43]) i użytkowo (wykorzystywać na wzór literatury, tym samym rezygnując z „dochowania ścisłej wierności jej modelowi” [s. 43]). Potem dodaje, że „wyłącznie w drugim [przypadku – M.M] złożoność ulega redukcji dzięki symbolicznej funkcji języka. Inaczej mówiąc, zostaje przetworzona za sprawą twórczego wyobrażenia, a nie ścisłego odwzorowania” (s. 44). To właśnie robi Lacan z Freudem. To także owa redukcja, o której Turczyn pisała wcześniej, streszczając główne zamierzenia swojej pracy i określając się po stronie użycia teorii, nie zaś jej egzegezy. Pewne wątpliwości pojawiają się jednak, gdy autorka pod koniec książki krytycznie odnosi się do trzech publikacji pasjonatów Realnego (zob. s. 374) – Jana Sowy „Fantomowego ciała króla. Peryferyjnych zmagań z nowoczesną formą” (2011), Andrzeja Ledera „Prześnionej rewolucji. Ćwiczeń z logiki historycznej” (2014) i Szymona Wróbla „Lektur retroaktywnych. Rodowodów współczesnej myśli filozoficznej” (2014).

W odniesieniu do Sowy pisze Turczyn o różnicy między uproszczeniem a redukcją w kontekście adaptacji myśli Lacana. Bardzo precyzyjnie wskazuje, dlaczego m.in. Sowa radykalnie upraszcza teorię francuskiego psychoanalityka: „Jeśli pominięto artykulację, jeśli ten etap językowej refleksji nie pojawia się w dyskursie w ogóle, to jest to uproszczenie, nie redukcja. Redukcja wynika ze złożoności tekstu, uproszczenie z jej pominięcia. Jeżeli wyjście z fantazmatu do realnego nie zapośrednicza się w języku, to nie artykułuje się podmiotowo” (s. 380-381). To znakomita uwaga krytyczna – bez wątpienia. Jak się jednak mają pomysły pasjonatów Realnego do podziału między egzegezą a użyciem? Skoro, jak pisze Markowski, „nie ma (…) złych i dobrych interpretacji (użyć) tekstu” (Markowski 2023a: 241), czym różni się użycie psychoanalizy lacanowskiej Sowy, Ledera, Wróbla od użycia Turczyn? Tym, że oni upraszczają, a ona redukuje. To jasne, ale czy użycie nie może być zarówno jednym, jak i drugim, albo czy wręcz nie jest zarówno jednym i drugim? Jakie byłyby zatem granice w używaniu teorii? Czy Turczyn, wskazując precyzyjnie, jak pasjonaci Realnego upraszczają Lacana, nie okazuje się jednak pilnującą porządku egzegetką? Czy warunkiem tej skądinąd dobrej krytyki nie jest tu egzegeza Lacana? Według autorki francuski psychoanalityk „w sensie ścisłym jest »anty-polityczny«, bo nie dopuszcza jednostki do wspólnoty. Stawia granicę upodmiotowienia dokładnie w tym miejscu, w którym koncepcje polityczne zwykle podmiot dopiero wprowadzają” (s. 133). Ten sąd autorki rzutuje bezpośrednio na książki Ledera i Sowy. Czy w jego świetle ich książki nie okazują się przede wszystkim „demonicznymi użyciami” teorii Lacana? Wreszcie – czy już samo posługiwanie się psychoanalizą do innych celów niż terapeutyczne nie jest jej radyklanie dekontekstualizującym użyciem?

Tekst Markowskiego pod swoją „użytecznością” skrywa uogólniające uproszczenia. Przenosząc ten podział do własnego tekstu, wszczepia mu się jego własne symplifikacje. Muszę jeszcze dodać, że nie jestem do końca przekonany, czy w ogóle jednakowo z Anną Turczyn rozumiemy pojęcia egzegezy i użycia. Turczyn pisze: „egzegetyczny suprematyzm i użytkowy »czarny kwadrat« od razu skojarzyły mi się z zestawieniem modelu poetologicznego, oderwanego od konkretnego tekstu, i wnikliwej lektury tego ostatniego (…). Czy widmo »Czarnego kwadratu« zapewniło obrazowi tę niekwestionowaną pozycję arcydzieła, czy raczej wycofanie płótna z obiegu wywołało jego widmo? Odpowiedziałabym, że zależy to od wybranego trybu lektury. Interpretacja egzegetyczna może opierać się na widmie, lektura użytkowa potrzebuje tekstu – tego »spękanego« płótna” (s. 231-232). Jeśli tak, to egzegeza może się obyć bez tekstu/obrazu? Przecież to absurd. Czego by miała być egzegezą? Chyba, że teorii stojącej za tym tekstem/obrazem? Użycia są demoniczne. Egzegezy pieczołowite.

Markowski pisze: „A jak możemy czytać (interpretować) literaturę? Otóż – mówiąc najogólniej – na dwa, niewspółmierne sposoby. Można czytać ją ze względu na nią samą, na – jak się to mówi – jej autonomiczny charakter, język, którego używa, lub świat, jaki kreuje; ale można ją też czytać, pozbawiając ją owej autonomii i traktując jako pretekst do tworzenia wypowiedzi na zgoła odmienny temat. Pierwszy sposób nazwałem wyżej egzegezą, dla drugiego rezerwuję miano użycia. W przypadku egzegezy literatura potwierdza swoją substancjalną odmienność w stosunku do innych wypowiedzi, gdyż egzegeta robi wszystko, by starannie odseparować niewłaściwe rozumienie znaczeń od właściwego. Właściwe jest to, które znajduje się w tekście, niewłaściwe zaś – to zewnętrzny wtręt w strukturę semantyczną utworu” (Markowski 2023a: 242). To użycie przede wszystkim wyjmuje z kontekstu (pozbawia autonomii) i jest nastawione na to, co interpretator zrobi (jak użyje) tekstu do swoich (czasem niecnych) celów. W tym sensie – odkryty, popękany obraz będzie przecież ograniczał swobodę interpretacyjną dla egzegety, będzie dla niego faktem nie do pominięcia: egzegeta nie może oszukiwać. Nie wszystko zależy więc od „wybranego trybu lektury” (s. 232) – jak pisze w tym przypadku Turczyn. Sądzę, że więcej zależy od wyboru tego, co chcemy czytać: w tym wypadku „Manifest suprematystyczny” (1916) Kazimierza Malewicza czy konkretny artefakt – obraz („Czarny kwadrat”), i teraz dopiero, jak chcemy czytać – egzegetycznie lub użytkowo: o ile – co być może najważniejsze – w ogóle da się świadomie dokonać jakiegokolwiek z tych wyborów.

Wypunktowuję powyższe wątpliwości, które jednak nie zmieniają znacząco mojej bardzo wysokiej oceny tej książki. Annie Turczyn w sprawie Lacana się po prostu się ufa. A to w Polsce niezmiernie rzadkie.

LITERATURA:

Markowki M.P.: „Interpretacja i literatura”. W: Tegoż: „Interpretacja. Teksty zebrane 1988-2023”. Gdańsk 2023a.

Markowski M.P.: „Szybkie samorództwo blagi. Schulz, Deleuze i kwestia interpretacji”. W: Tegoż: „Interpretacja. Teksty zebrane 1988-2023”. Gdańsk 2023b.

Turczyn A.: „Literatura jako symptom”. „Teksty Drugie” 2022, nr 5.
Anna Turczyn: „Lacan: projekt lektury”. Wydawnictwo Uniwersytetu Jagiellońskiego. Kraków 2023 [seria: Hermeneia].