ISSN 2658-1086
Wydanie bieżące

1 marca 5 (485) / 2024

Rafał Klan,

SPORO SIĘ DZIEJE, ALE NIE ZAWSZE Z SENSEM ('KOS')

A A A
Zaraz po wyjściu z kina miałem kilka podstawowych uwag do ,,Kosa” w reżyserii Pawła Maślony. Nie przekonał mnie wybór głównego wątku, związanego z młodym chłopem Ignacem, średnio skądinąd zagranym przez Bartosza Bielenię. Nieco rozczarowywał pomysł na rotmistrza Iwana Dunina (w tej roli Robert Więckiewicz). Owszem, aktorsko bez zarzutu, jednak w konstrukcji tej postaci zabrakło większego wyrafinowania. Pomysł, by z Dunina zrobić seksualnego predatora, jak o tej roli mówił reżyser na konferencji prasowej w Gdyni (zob. youtube.com), poniekąd tłumaczy ograniczenia tej postaci. Kulminacyjna, długa scena w domu pułkownikowej nie trzymała odpowiedniej dramaturgii. A role kobiet zostały rozpisane tak, jakby do polskiego kina wróciły lata 90.

Piszę o tym wszystkim już w pierwszym akapicie, bo od tego czasu minęło kilka tygodni i jedyne, co zostało ze mną, to świadomość, że gdybym spotkał na swojej drodze postać Tadeusza Kościuszki, idealnie zagranego przez Jacka Braciaka, to najzwyczajniej w świecie poszedłbym za nim w ogień powstania. Jest w nim tyle ciepła i takiej nietypowej, męskiej czułości, że mając takiego lidera przy boku, warto byłoby chociaż przez chwilę wyobrazić sobie inną Polskę. Podobnie mam z jego przyjacielem – czarnoskórym Domingo, zagranym przez Jasona Mitchela. Gdybym miał się od kogoś uczyć dumy, bitki i trzeźwości myślenia, to właśnie od niego. Problem z nimi jest taki, że są nieco w cieniu opowiadanej historii.

Twórcy ,,Kosa” pokazują nam rok 1794 w przeddzień insurekcji kościuszkowskiej. Widok jest opłakany. Wiemy już, że na tym etapie sąsiednie mocarstwa dwukrotnie okroiły Rzeczpospolitą z jej terenów. W szybkim tempie kraj zmierza w przepaść. Poza garstką szaleńców nikogo to nie interesuje, a i sami zapaleńcy wydają się nieco odrealnieni. Żeby powstanie przeciwko zaborcom mogło się udać, potrzebny jest udział chłopów, ale póki co widzimy na ekranie, że gania się ich po polach jak zwierzęta lub służą za coś w rodzaju ruchomej tarczy, umieszczonej na drzewie. Tak poznajemy Ignaca, syna umierającego właśnie szlachcica i nieżyjącej już chłopki. Chłopakowi marzy się lepsze życie, kradnie więc testament ojca, wierząc, że są tam zapisane sprawy, które odmienią jego parszywy los.

Fabuła zbudowana jest na prostym koncepcie, który z czasem ma się komplikować, losy bohaterów krzyżować, a cele, jakie wyznaczono niektórym postaciom po piętnastu filmowych minutach, zmieniać mają kierunek, ulegając jakiejś wyższej konieczności. Tak właśnie napisany jest Ignac, który pędzi na złamanie karku, by dotrzeć z testamentem na czas do Krakowa, by za chwilę ruszyć w przeciwnym kierunku. Potem okazuje się, że dzieją się wokół niego rzeczy, które nie śniły się polskim filozofom, więc najważniejszy w życiu dokument oddaje w inne ręce. A sam rusza w kolejną misję. Dużo więc się dzieje, lokacje się zmieniają, przeszkody piętrzą, tylko stawki są coraz mniejsze i nie do końca zrozumiałe.

Testament bierze pocztylionka, grana przez Matyldę Giegżno. Jej też została powierzona misja. Nie byle jaka, bo chodzi o coś więcej niż los tylko jednego człowieka. Chodzi o Polskę, wiadomo. Kiedy widzimy tę postać pierwszy raz na ekranie, myślimy, że będzie się działo. Bo skoro Maślona zrobił antypotop, kościuszkowski western z tarantinowskimi naleciałościami, to pocztylionka będzie miała swoje pięć minut, jak w banku. Tak przynajmniej myślimy na początku filmu. I kiedy siedzimy jak na szpilkach, by przekonać się, jak sobie poradzi z przeszkodami, które gdzieś nieopodal na nią czyhają, pokazuje się nam najbardziej prymitywne rozwiązania fabularne.

Podobne uwagi dotyczą konstrukcji pułkownikowej Marii Giżyńskiej, granej przez Agnieszkę Grochowską. Aktorka dwoi się i troi, by wyciągnąć z tej roli coś, co pozwoli nam ją zapamiętać na dłużej. Robi to zresztą nieźle. Ostatecznie to właśnie w jej domu rozegrana zostanie kulminacyjna scena. W pewnym momencie Giżyńska musi podjąć dość dramatyczną dla siebie decyzję. Trudno powiedzieć dlaczego taką, a nie inną. Jaka stawka, wynikająca ze scen, rozgrywanych w jej posiadłości, za tym przemawia? Trudno znaleźć w filmie sensowną odpowiedź.

Oglądając ,,Kosa” w 2024 roku, widz ma z tyłu głowy cały wachlarz filmowych antagonistów, czarnych charakterów. Nie ma siły, żeby się od tego uwolnić. Autorzy obrazu, nagrodzonego Złotymi Lwami w Gdyni, zdawali sobie sprawę, że postać rotmistrza Iwana Dunina będzie budzić dość określone skojarzenia, przywoływać podobnie pomyślane postacie. Sama konstrukcja filmu sprawia, że nie uciekniemy od porównań, choćby twórcy zaklinali się, że warto spojrzeć na ich dzieło przez pryzmat takich reżyserów, jak Michael Haneke czy Sam Peckinpah. Być może wytrawny znawca kinematografii sprosta temu zadaniu, w powszechnym jednak odbiorze twórczość Quentina Tarantino będzie tutaj punktem odniesienia. I niestety na tym tle postać rotmistrza Dunina wypada blado. Brakuje jej błysku, czegoś ponad stan, jest na tle swoich pierwowzorów mało oryginalna i w sumie dość swojska.

Ostatecznie ,,Kos” daje sporo satysfakcji na poziomie gry aktorskiej, zdjęć, muzyki, niektórych rozwiązań fabularnych, ale zbyt nachalnie dąży do ostatecznego rozstrzygnięcia. Film wydaje się przez to pęknięty i w efekcie nie wykorzystuje drzemiącego w nim potencjału.

Zgadzam się z uwagą Kacpra Pobłockiego, że warto spojrzeć na ,,Kosa” nie tylko przez pryzmat tzw. zwrotu ludowego (zob. spotify.com). Jesteśmy w takim miejscu, że nie sposób dzisiaj opowiadać o tamtych czasach, idealizując stosunki szlachecko-chłopskie. Czego dowodem są nie tylko książki, które w ostatnich latach pojawiły się na półkach, poświęcone tej tematyce (w tym ,,Chamstwo” przywołanego tutaj Pobłockiego), ale również serial ,,1670”, jak i wiele innych zjawisk, którym młodsze pokolenia twórców przyglądają się już z innej perspektywy, z inną wrażliwością, odmienną od tego, co dominowało w tzw. przestrzeni publicznej jedną, dwie dekady temu. ,,Kos” więc nie wyważa drzwi, nie odkrywa nowych kart, a jedynie mniej lub bardziej umiejętnie dysponuje tym, co od dobrych kilku lat leży na stole. Nie robi przy tym kroku w przód, by powiedzieć coś, czego byśmy nie wiedzieli, lub by zaskoczyć nas rozwiązaniem, którego się nie spodziewaliśmy.

LITERATURA:

K. Pobłocki: ,,Inny Świat” - ,,#10 ,,Kos” i historia ludowa. Rozmowa z Kacprem Pobłockim”. https://open.spotify.com/show/2ucArdZKzChwwFLgbuSNhc.

P. Maślona: ,,48. FPFF” – ,,Kos – konferencja prasowa”. https://www.youtube.com/watch?v=IIGHBofvFfY&t=1335s.
,,Kos”. Reżyseria: Paweł Maślona. Scenariusz: Michał A. Zieliński. Obsada: Bartosz Bielenia, Jacek Braciak, Jason Mitchell, Robert Więckiewicz, Agnieszka Grochowska, Piotr Pacek. Polska 2024, 118 min.