ISSN 2658-1086
Wydanie bieżące

1 kwietnia 7 (487) / 2024

Sławomir Iwasiów,

HANKA, CZYLI HISTORIA ZMIERZCHANIA (MACIEJ JAKUBOWIAK: 'HANKA')

A A A
Czemu nie zacząć tak: to kolejna książka, która na przestrzeni dekady płynie szerokim nurtem rozważań na temat klasowości w najnowszej historii polskiego społeczeństwa (od II RP przez PRL aż do przełomu po 1989 roku i dalej). Można by zatem podjąć próbę zestawienia „Hanki” i z „Prześnioną rewolucją” (2014) Andrzeja Ledera, i z „Punktami za pochodzenie” (2016) Agaty Zysiak, i z „Ludową historią Polski” (2020) Adama Leszczyńskiego, i ze „Służącymi do wszystkiego” (2018) oraz „Chłopkami” (2023) Joanny Kuciel-Frydryszak czy „Chamstwem” (2021) Kacpra Pobłockiego. Sugeruje taką paralelę podtytuł, zresztą intrygujący, „Opowieść o awansie”. Niemniej jednak „Hanka” Jakubowiaka stanowi głos oryginalny, od wymienionych wyżej publikacji odrębny, choć niektórym z nich niemało zawdzięcza, o czym autor informuje w zestawieniu bibliograficznym. Dlaczego „Hanka” jest inna? Ponieważ w znacznie większym stopniu to tekst (auto)biograficzny.

Szczerze rozpoczyna się ta, niech i tak będzie, biografia (choć czy to biografistyczny tryb pisania sensu stricto to inna, teoretycznoliteracka kwestia; sam autor tyleż deklaratywnie, co ironicznie wskazuje esej jako gatunek przewodni). „Mama była nikim” (s. 7) – pisze Jakubowiak o Hance, i z pewnością nie jest to wynikająca ze znajomości chwytów stylistycznych pisarska kokieteria. Trudno wyobrazić sobie odważniejsze wyznanie biografisty, który ani nie wychwala, ani nie ubarwia losów bądź co bądź bliskiej osoby. Tym samym ta biografia, jak to z biografiami bywa, w wielu miejscach przyjmuje postać autobiografii, co nie dziwi; opowiadając o życiu matki, autor mówi o sobie, równocześnie kreśli historię obejmującą innych członków/członkinie rodziny (to zatem także biografia rodzinna), jak również wychodzi poza granice prywatności, ukazując tło społeczne familijnych losów.

Na marginesie: Jakubowiak pisze zawsze „Hanka” („ona”), z rzadka „mama” czy „moja matka”, patrząc na to wszystko, co dotyczyło także jego, z pewnego oddalenia (z boku? z góry?).

Hanka była zatem zwyczajna. Od chwili narodzin aż do śmierci jej życie nie odznaczyło się niczym wyjątkowym, z tym że wyjątkowość jest tu kategorią pozornie pozytywną; czymś, co w XXI wieku wydaje się powszechnie pożądane i równie zdewaluowane. Wyjątkowość trąci sztucznością. Niezła jest sugestia autora, iż z Hanki można by uczynić literacką heroinę, ale on tego przecież nie (z)robi, bo żaden z niego Flaubert, a z Hanki raczej marna Emma Bovary (s. 11). A z Polski taka sobie Francja.

Niezależnie od geopolitycznych zrządzeń losu, jedna rzecz się Hance w życiu wybitnie udała, a mianowicie na pierwszy rzut oka przechytrzyła ograniczenia drabiny hierarchii społecznej. Mimo wielu niepowodzeń, ta przeciętna kobieta z Górnego Śląska wykształciła dzieci, które – mogłoby się wydawać – doświadczyły prawdziwego awansu. „Ironizuję sobie okrutnie – pisze Jakubowiak – i moglibyście pomyśleć, że to tylko żarty, ale to sama prawda: Hanka miała średnie wykształcenie, pracowała na kopalni, wychowywała trójkę dzieci, każde z nich spędziło wiele lat na uczelniach wyższych. Ale czy naprawdę było tak, że tej kobiecie, która poniosła w życiu wiele porażek, to jedno akurat się udało?” (s. 14). 

Zatem w „Hance” Jakubowiak podaje w wątpliwość tezę o tym, że awans społeczny można sobie, w taki czy inny sposób, wypracować. Inaczej jeszcze rzecz ujmując: pracować to oczywiście można, ile sił w rękach, natomiast niekoniecznie trzeba liczyć na sprawiedliwe traktowanie. Tych „sposobów” awansowania bierze na tapet autor kilka, są to między innymi: edukacja („Rozdział drugi, w którym chodzi się do szkoły”), sprawność fizyczna („Rozdział trzeci, w którym uprawia się sporty”), ekonomia („Rozdział szósty, w którym wydaje się pieniądze”), praca („Rozdział siódmy, w którym się pracuje”) i tak dalej – w każdej z trzynastu części książki poznajemy inną drogę awansowania, przy czym „Rozdział dziewiąty, w którym opowiada się dowcipy” (s. 218) to całkiem udany przerywnik, żart o braku poczucia humoru... Istotne jest jednak to, iż każdy z tych fragmentów układanki życiowych zakrętów Hanki i jej bliskich niekoniecznie prowadzi prostą droga „do lepszego życia”, którą musiała przejść babcia, potem mama, a następnie dzieci, żeby doświadczyć tejże efemerycznej wyjątkowości, tego upragnionego awansowania, docenienia.

Podczas lektury „Hanki” dochodzimy do wniosku, że awans to swego rodzaju oszustwo, i to o poważnych, bo społecznych konsekwencjach. Weźmy „Rozdział, w którym chodzi się do szkoły”. Pięknie się zaczyna od opowiastki o tym, jak Hanka swojego syna zwolniła z lekcji, zagoniwszy go do sprzątania piwnicy. Od uroczego wspomnienia („wszyscy” sprzątaliśmy te piwnice w blokach, czy to w Żorach, czy w Szczecinie) Jakubowiak płynnie przechodzi do analizy pola szkolnej edukacji lat 90. XX wieku, które przypominało skrzyżowanie postkomunistycznej beznadziei z wczesnokapitalistycznym zachwytem nad wszelkiej maści szkołami, najlepiej prywatnymi, a następnie kreśli retrospekcję szkolnych losów babci, Albiny, absolwentki jedynie dwóch klas. Potem znowu pisze o sobie, to znaczy o synu, który zdał maturę, obronił pracę magisterską, doktorat… Właściwie zdobycie kolejnych „sprawności” edukacyjnych, a nawet naukowych, społecznie niewiele w jego życiu zmieniło, co jest w sumie gorzką konstatacją, bo łatwiej i tak mają „synowie prawników i córki profesorek” (s. 53). 

Autor świetnie operuje giętkością gatunkową eseju, łączy go z autobiografią, wciąga w tę pozornie zwyczajną opowieść. Niektóre fragmenty są odważne, obnażające, jak ten z tego samego rozdziału o edukacji: „Czasem jednak zdarzy się, zdecydowanie prędzej w Polsce, gdzie szkoły są bezpłatne, a trwający poł wieku eksperyment polityczny rozbudził edukacyjne ambicje klas niższych, że jakiś syn pracownicy biurowej w przemyśle węglowym przedrze się przez wszystkie szczeble edukacji, wyląduje tam, gdzie teoretycznie wcale nie powinno go być, i zostanie doktorem nauk humanistycznych” (s. 57). Autor pisze o sobie, to jasne, ale czemu zastanawia ten gorzki ton? Pobrzmiewające między wierszami rozczarowanie? Nie sądzę przy tym, żeby przeskakiwanie między szczeblami klas, jeśli one rzeczywiście dzisiaj istnieją, zdarzało się „czasami”, a koleje rodzinnych losów autora „Hanki” były przypadkiem odosobnionym. W każdym razie przekonuje mnie wniosek, że obiecywanie awansu społecznego przez wykształcenie – które można kupić za pieniądze – jest „oszukiwaniem”, choć edukacja, przede wszystkim publiczna, egalitarna, bezpłatna, ma także inne zalety, choćby i taką: w jednym miejscu naprawdę spotykają się osoby pochodzące z różnych rodzin, „stanów”, „klas”. Tylko w takim otoczeniu można wypracować bezdyskusyjne wartości, jak równość, tolerancja, wolność myślenia, chyba że je także uznamy za sztucznie wykreowane hasła postpedagogiki XXI wieku. 

W tym sensie „Hanka” jest nie tylko narracją o wzlotach i upadkach rodziny, mimo wszystko doświadczającej awansowania społecznego, ale pokazuje także, na ile okres lat 90. XX wieku podzielił polskie społeczeństwo, odgradzając tych, którym się udało od całej reszty „przegranych”. Ale czy na pewno? „W końcu żeby mówić o awansie i lepszym życiu, trzeba założyć, że poprzednie życie było gorsze. Żeby móc powiedzieć o sobie, że wreszcie stało się kimś, trzeba założyć, że Hanka była nikim” (s. 58) – znowu gorzko stwierdza Jakubiowak, tak jakby pisał pastisz „Elegii dla bidoków” J.D. Vance’a, którego zresztą w „Hance” przywołuje, a nawet czasami, toposami afektowanej skromności, przypomina amerykańskiego pisarza: „Niewykluczone, że i ta książka jest oszustwem; że opowiadam tu o swojej niewykształconej babci i wybuchowej matce, żeby wkupić się w łaski tych, którzy w niczym nie przypominają tych dwóch kobiet. (…) To możliwe, ale wyłącznie jeśli się uzna, że kultura nie jest niczym innym, jak tylko grą w dystynkcję i prestiż, w której jedni rozdają uznanie, a drudzy się o nie starają” (s. 303–304). U Vance’a historia rodzinna posłużyła do obnażenia chwiejności „amerykańskiego snu”; Jakubowiak robi coś podobnego, analizując przestrzenie polski międzywojennej, ludowej, „wolnorynkowej” – każda z nich miała (a może ma?) swoje „sny”. Dzisiaj są one „prześnione”, a może nawet „niedośnione”.

Hanki już nie ma, a wraz z nią światów powoli odchodzących w niepamięć; to światy: postępu, pragnień, awansu. Dzięki niewątpliwemu talentowi Jakubiowaka do snucia opowieści możemy zaznać tego zmierzchania, a równocześnie ocalania, bo Hanka przecież mimo wszystko była kimś ważnym – choćby dla syna, dla rodziny. Czy syn w ten sposób jej nie awansował? I to osobiste, płynące z wnętrza wyznanie autora wydaje mi się czymś najbardziej wartościowym w świecie krótkiej pamięci, sztucznych, quasi-celebryckich biografii, kupowania prestiżu. Dlatego „Hankę” powinni przeczytać wszyscy. To jedna z tych lektur, które otwierają oczy.

Hanki już nie ma, ale jest „Hanka”.
 

Maciej Jakubowiak: „Hanka. Opowieść o awansie”. Wydawnictwo Czarne. Wołowiec 2024.