Z WIZYTĄ WE WSPÓŁCZESNYM JĄDRZE CIEMNOŚCI (SIDDHARTHA KARA: 'KRWAWY KOBALT. O TYM, JAK KREW KONGIJCZYKÓW ZASILA NASZĄ CODZIENNOŚĆ')
A
A
A
„Wstrząsająca” – takie określenie książki Siddhartha Kary, pisarza, badacza, scenarzysty i aktywisty, nasunęło się po lekturze zaledwie pierwszych jej stron. Już sam tytuł rezonuje, nawet mocniej w języku polskim („Krwawy kobalt. O tym jak krew Kongijczyków zasila naszą codzienność”, w oryginale to „zaledwie” „Cobalt Red” – „Czerwony kobalt”). Relacja z tego „piekła na Ziemi” pokazuje, jaka jest cena postępu technologicznego i tzw. zeroemisyjności.
Publikacja składa się z ośmiu rozdziałów, poprzedza je wyczerpujące „Wprowadzenie”, w którym autor wyjaśnia: „W Demokratycznej Republice Konga szaleje kobaltowa gorączka, maniacka pogoń za pozyskaniem jak największych ilości tego cennego minerału. Rzadki srebrzysty metal jest kluczowym komponentem prawie wszystkich produkowanych dzisiaj ładowalnych baterii litowo-jonowych. Poza tym znajduje zainteresowanie w wielu innowacyjnych technologiach, mających zasadnicze znaczenie dla obniżenia emisji dwutlenku węgla” (s. 14-15). Obecnie nie ma czegoś takiego jak nieskazitelny łańcuch dostaw kongijskiego kobaltu. Cały import tego metalu z Demokratycznej Republiki Konga jest naznaczony różnymi formami wyzysku, w tym niewolnictwem, pracą dzieci, pracą przymusową, pracą za długi, handlem ludźmi, niebezpiecznymi warunkami pracy, toksycznym środowiskiem, żałosnymi zarobkami, okaleczeniami i śmiercią oraz niemożliwością oszacowania zniszczeń środowiska. Winnych tego stanu rzeczy należy szukać w każdym ogniwie łańcucha dostaw, jednak sam łańcuch by nie istniał, gdyby nie ogromny popyt na kobalt, napędzany przez korporacje na końcu tego układu.
Publikacja o tym współczesnym niewolnictwie opiera się na badaniach terenowych, które zostały przeprowadzone przez Karę w latach 2018-2019 oraz 2021 w kongijskich regionach górniczych. To książka szokująca, o – delikatnie rzecz ujmując – „nieetycznych” praktykach koncernów, nie tylko ciemnej, ale wręcz absolutnie mrocznej stronie łańcucha dostaw komponentów do akumulatorów litowo-jonowych („Żaden producent smartfonów, tabletów, laptopów czy pojazdów elektrycznych nie chce przyznać, że kobalt w jego urządzeniach pochodzi z kopalni, gdzie dzieci pracują w niebezpiecznych warunkach” [s. 16]). To reportaż o miejscu, w którym przenigdy nie chcielibyśmy się znaleźć, i obraz ludzkiej krzywdy w erze „nowego kolonializmu”, którego wolelibyśmy nie widzieć i nie wiedzieć o nim.
Pierwszy rozdział, zatytułowany „»Niewysłowione bogactwa«”, rysuje pejzaż „piekła”: „Kolwezi przycupnęło wśród przesłoniętych mgłą wzgórz na południowym krańcu Demokratycznej Republiki Konga. Większość mieszkańców Zachodu nigdy nie słyszała o tym mieście, nieodzownym dla codziennej egzystencji miliardów ludzi na całym świecie. Niemal każdy smartfon, tablet, laptop i pojazd elektryczny na Ziemi jest wyposażony w baterię, którą dzięki Kolwezi można wielokrotnie ładować (…). Gdyby w bateriach nie było kobaltu, musielibyśmy znaczenie częściej podłączać nasze urządzenia do gniazdka i dość szybko mogłoby dojść do samozapłonu baterii” (s. 32). Aby lepiej pokazać, co się naprawdę dzieje w kongijskich prowincjach górniczych, rozdział ten przedstawia podstawowe fakty na temat kobaltu. Podróż zaczyna się w Lubumbashi, starym kolonialnym mieście górniczym, a następnie prowadzi samotną drogą przez górnicze prowincje do obszarów kobaltowych. Z każdym kilometrem poznajemy historie dzieci, kobiet i mężczyzn pracujących w kopalniach. Informacje zebrane od pośredników, przedstawicieli administracji oraz międzynarodowych korporacji uzupełniają ten obraz. W miarę zbliżania się do serca wydobycia kobaltu, w Kolwezi, obraz staje się coraz bardziej mroczny i skomplikowany.
Drugi rozdział, zawierający kolejne refleksje z tej okrutnej przeprawy, bardzo sugestywnie zatytułowany został „»Tu lepiej wcale się nie urodzić«”. Kara przywołuje w tym miejscu fakty z historii Demokratycznej Republiki Konga (m.in. rządy Belgów), zmiany administracyjne, pochodzenie nazw wiosek, początki wydobycia cennych pierwiastków (złota, cyny, wolframu, kobaltu i innych minerałów). I tak z Lubumbashi przenosimy się wraz z autorem do Kipushi i poznajemy rzeczywistość istniejących tam kopalni. „Po powrocie z Konga nic nie wygląda jak dawniej. Świat, do którego wracasz, nagle traci sens. Trudno ogarnąć umysłem, że żyjemy na tej samej planecie (…). Czyste powietrze i woda zakrawają na zbrodnię” (s. 105) – tymi słowami rozpoczyna się kolejna część książki – „Wzgórza strzegą swoich tajemnic”. Po rozmowie z jednym z menedżerów Congo DongFang Mining jedziemy do Likasi, przyglądamy się płynącemu tam życiu i pracom w kopalniach (w tym pracy dzieci). Kolejnym przystankiem jest górnicze miasto Kambove, gdzie poznajemy rzeczywistość pracy przy wydobywaniu kobaltu (nawet 12 godzin na dobę, 2,20 dolara dziennie na osobę, brak odzieży ochronnej i sprzętu zabezpieczającego). Czwarty rozdział („Kolonia świata”) koncentruje się na historii, na okresach „inwazji i handlu niewolnikami” (1482–1884), belgijskiej kolonizacji (1885–1960), „narodzin i śmierci nadziei” (1958–1961) – czyli na etapie szans na niepodległość, „piekła na Ziemi” (1961–2022) – „wielkiej wojny afrykańskiej” i innych krwawych konfliktów.
W „»Kto nie kopie, ten nie je«” kontynuujemy podróż po współczesnym Kongo, podczas której odwiedzamy Tenke Fungurume (największą koncesję górniczą w tym kraju), Mutandę i Tilwezembe. Widzimy, jak czarno-biała rzeczywistość kopalni i biedy, w której żyją ich mieszkańcy, kontrastuje z nowoczesnym osiedlem dla zagranicznych pracowników, kompleksem biurowym z lądowiskiem dla korporacyjnych odrzutowców. Od menedżera COMAKAT-u (Cooperative Miniere et artisanale du Katanga) dowiadujemy się, ile wynosi wydobycie i jaka jest stawka dzienna dla pracowników (4–5 dolarów to – jak się okazuje – najwyższa stawka udokumentowana przez autora w Pasie Miedzionośnym). W Tilwezembe (najniebezpieczniejszej kopalni w Pasie Miedziowym) górnicy nie są zbyt skłonni do rozmowy, są nieufni w stosunku do Kary, z kilkoma z nich udało się jednak porozmawiać („Historie pozostałych górników (…), brzmiały jak upiorne echo opowieści Muteby [pierwszego z informatorów – przyp. B.O]” [s. 209]). To opowieści o pracy ponad miarę, wypadkach, cierpieniu, kalectwie, śmierci najbliższych. Szósty rozdział – „»Pracujemy w swoich grobach«” opisuje ostatni przystanek – Kolwezi, gdzie znów oglądamy „sceny z życia codziennego” całych rodzin, które pracują w kopalni, próbując przeżyć kolejny dzień, ryzykując zdrowie i życie. Wizyty w kolejnych obiektach modelowych ujawniają kolejne problemy tamtejszej ludności, degradację środowiska naturalnego, postępujący wyzysk pracowników. W ostatnim rozdziale, „Ostateczna prawda”, poznajemy tragiczną historię Bisette oraz wraz z autorem jesteśmy świadkami zawału w jednej z kopalń, który skutkował śmiercią wielu pracowników i dzieci. W „Zakończeniu” Kara napisał w dużej mierze o „roku pandemicznym” 2020 i jego implikacjach związanych z wydobyciem kobaltu (odpowiedzialność spadła na górników rzemieślniczych) oraz problemami braku dostępu do szczepionek.
Książka Siddharthy Kary po prostu rozdziera serce. Przedstawia cenę, jaką płacą niewinni ludzie, którzy walczą o przetrwanie, problem współczesnego niewolnictwa, nielegalnej pracy dzieci. W ubiegłym roku zespół chińskich i amerykańskich naukowców zdołał opracować baterię litowo-jonową, która nie zawiera kobaltu. Choć nie stanie się to od razu, jest nadzieja, że Zachód przestanie na krzywdzie pracowników z Trzeciego Świata budować „lepszy”, „czystszy” i „bardziej innowacyjny” świat.
Łatwo nie będzie, ale książkę Siddhartha Kary po prostu warto przeczytać.
Publikacja składa się z ośmiu rozdziałów, poprzedza je wyczerpujące „Wprowadzenie”, w którym autor wyjaśnia: „W Demokratycznej Republice Konga szaleje kobaltowa gorączka, maniacka pogoń za pozyskaniem jak największych ilości tego cennego minerału. Rzadki srebrzysty metal jest kluczowym komponentem prawie wszystkich produkowanych dzisiaj ładowalnych baterii litowo-jonowych. Poza tym znajduje zainteresowanie w wielu innowacyjnych technologiach, mających zasadnicze znaczenie dla obniżenia emisji dwutlenku węgla” (s. 14-15). Obecnie nie ma czegoś takiego jak nieskazitelny łańcuch dostaw kongijskiego kobaltu. Cały import tego metalu z Demokratycznej Republiki Konga jest naznaczony różnymi formami wyzysku, w tym niewolnictwem, pracą dzieci, pracą przymusową, pracą za długi, handlem ludźmi, niebezpiecznymi warunkami pracy, toksycznym środowiskiem, żałosnymi zarobkami, okaleczeniami i śmiercią oraz niemożliwością oszacowania zniszczeń środowiska. Winnych tego stanu rzeczy należy szukać w każdym ogniwie łańcucha dostaw, jednak sam łańcuch by nie istniał, gdyby nie ogromny popyt na kobalt, napędzany przez korporacje na końcu tego układu.
Publikacja o tym współczesnym niewolnictwie opiera się na badaniach terenowych, które zostały przeprowadzone przez Karę w latach 2018-2019 oraz 2021 w kongijskich regionach górniczych. To książka szokująca, o – delikatnie rzecz ujmując – „nieetycznych” praktykach koncernów, nie tylko ciemnej, ale wręcz absolutnie mrocznej stronie łańcucha dostaw komponentów do akumulatorów litowo-jonowych („Żaden producent smartfonów, tabletów, laptopów czy pojazdów elektrycznych nie chce przyznać, że kobalt w jego urządzeniach pochodzi z kopalni, gdzie dzieci pracują w niebezpiecznych warunkach” [s. 16]). To reportaż o miejscu, w którym przenigdy nie chcielibyśmy się znaleźć, i obraz ludzkiej krzywdy w erze „nowego kolonializmu”, którego wolelibyśmy nie widzieć i nie wiedzieć o nim.
Pierwszy rozdział, zatytułowany „»Niewysłowione bogactwa«”, rysuje pejzaż „piekła”: „Kolwezi przycupnęło wśród przesłoniętych mgłą wzgórz na południowym krańcu Demokratycznej Republiki Konga. Większość mieszkańców Zachodu nigdy nie słyszała o tym mieście, nieodzownym dla codziennej egzystencji miliardów ludzi na całym świecie. Niemal każdy smartfon, tablet, laptop i pojazd elektryczny na Ziemi jest wyposażony w baterię, którą dzięki Kolwezi można wielokrotnie ładować (…). Gdyby w bateriach nie było kobaltu, musielibyśmy znaczenie częściej podłączać nasze urządzenia do gniazdka i dość szybko mogłoby dojść do samozapłonu baterii” (s. 32). Aby lepiej pokazać, co się naprawdę dzieje w kongijskich prowincjach górniczych, rozdział ten przedstawia podstawowe fakty na temat kobaltu. Podróż zaczyna się w Lubumbashi, starym kolonialnym mieście górniczym, a następnie prowadzi samotną drogą przez górnicze prowincje do obszarów kobaltowych. Z każdym kilometrem poznajemy historie dzieci, kobiet i mężczyzn pracujących w kopalniach. Informacje zebrane od pośredników, przedstawicieli administracji oraz międzynarodowych korporacji uzupełniają ten obraz. W miarę zbliżania się do serca wydobycia kobaltu, w Kolwezi, obraz staje się coraz bardziej mroczny i skomplikowany.
Drugi rozdział, zawierający kolejne refleksje z tej okrutnej przeprawy, bardzo sugestywnie zatytułowany został „»Tu lepiej wcale się nie urodzić«”. Kara przywołuje w tym miejscu fakty z historii Demokratycznej Republiki Konga (m.in. rządy Belgów), zmiany administracyjne, pochodzenie nazw wiosek, początki wydobycia cennych pierwiastków (złota, cyny, wolframu, kobaltu i innych minerałów). I tak z Lubumbashi przenosimy się wraz z autorem do Kipushi i poznajemy rzeczywistość istniejących tam kopalni. „Po powrocie z Konga nic nie wygląda jak dawniej. Świat, do którego wracasz, nagle traci sens. Trudno ogarnąć umysłem, że żyjemy na tej samej planecie (…). Czyste powietrze i woda zakrawają na zbrodnię” (s. 105) – tymi słowami rozpoczyna się kolejna część książki – „Wzgórza strzegą swoich tajemnic”. Po rozmowie z jednym z menedżerów Congo DongFang Mining jedziemy do Likasi, przyglądamy się płynącemu tam życiu i pracom w kopalniach (w tym pracy dzieci). Kolejnym przystankiem jest górnicze miasto Kambove, gdzie poznajemy rzeczywistość pracy przy wydobywaniu kobaltu (nawet 12 godzin na dobę, 2,20 dolara dziennie na osobę, brak odzieży ochronnej i sprzętu zabezpieczającego). Czwarty rozdział („Kolonia świata”) koncentruje się na historii, na okresach „inwazji i handlu niewolnikami” (1482–1884), belgijskiej kolonizacji (1885–1960), „narodzin i śmierci nadziei” (1958–1961) – czyli na etapie szans na niepodległość, „piekła na Ziemi” (1961–2022) – „wielkiej wojny afrykańskiej” i innych krwawych konfliktów.
W „»Kto nie kopie, ten nie je«” kontynuujemy podróż po współczesnym Kongo, podczas której odwiedzamy Tenke Fungurume (największą koncesję górniczą w tym kraju), Mutandę i Tilwezembe. Widzimy, jak czarno-biała rzeczywistość kopalni i biedy, w której żyją ich mieszkańcy, kontrastuje z nowoczesnym osiedlem dla zagranicznych pracowników, kompleksem biurowym z lądowiskiem dla korporacyjnych odrzutowców. Od menedżera COMAKAT-u (Cooperative Miniere et artisanale du Katanga) dowiadujemy się, ile wynosi wydobycie i jaka jest stawka dzienna dla pracowników (4–5 dolarów to – jak się okazuje – najwyższa stawka udokumentowana przez autora w Pasie Miedzionośnym). W Tilwezembe (najniebezpieczniejszej kopalni w Pasie Miedziowym) górnicy nie są zbyt skłonni do rozmowy, są nieufni w stosunku do Kary, z kilkoma z nich udało się jednak porozmawiać („Historie pozostałych górników (…), brzmiały jak upiorne echo opowieści Muteby [pierwszego z informatorów – przyp. B.O]” [s. 209]). To opowieści o pracy ponad miarę, wypadkach, cierpieniu, kalectwie, śmierci najbliższych. Szósty rozdział – „»Pracujemy w swoich grobach«” opisuje ostatni przystanek – Kolwezi, gdzie znów oglądamy „sceny z życia codziennego” całych rodzin, które pracują w kopalni, próbując przeżyć kolejny dzień, ryzykując zdrowie i życie. Wizyty w kolejnych obiektach modelowych ujawniają kolejne problemy tamtejszej ludności, degradację środowiska naturalnego, postępujący wyzysk pracowników. W ostatnim rozdziale, „Ostateczna prawda”, poznajemy tragiczną historię Bisette oraz wraz z autorem jesteśmy świadkami zawału w jednej z kopalń, który skutkował śmiercią wielu pracowników i dzieci. W „Zakończeniu” Kara napisał w dużej mierze o „roku pandemicznym” 2020 i jego implikacjach związanych z wydobyciem kobaltu (odpowiedzialność spadła na górników rzemieślniczych) oraz problemami braku dostępu do szczepionek.
Książka Siddharthy Kary po prostu rozdziera serce. Przedstawia cenę, jaką płacą niewinni ludzie, którzy walczą o przetrwanie, problem współczesnego niewolnictwa, nielegalnej pracy dzieci. W ubiegłym roku zespół chińskich i amerykańskich naukowców zdołał opracować baterię litowo-jonową, która nie zawiera kobaltu. Choć nie stanie się to od razu, jest nadzieja, że Zachód przestanie na krzywdzie pracowników z Trzeciego Świata budować „lepszy”, „czystszy” i „bardziej innowacyjny” świat.
Łatwo nie będzie, ale książkę Siddhartha Kary po prostu warto przeczytać.
Siddharth Kara: „Krwawy kobalt. O tym, jak krew Kongijczyków zasila naszą codzienność”. Przeł. Hanna Pustuła-Lewicka. Wydawnictwo W.A.B. Warszawa 2024.
Zadanie dofinansowane ze środków budżetu Województwa Śląskiego. Zrealizowano przy wsparciu Fundacji Otwarty Kod Kultury. |