NIEZABAWNA ZABAWA W PATRIARCHAT (SARA AHMED: 'PRZEWODNIK FEMINISTYCZNEJ PSUJZABAWY')
A
A
A
Osoba, która próbuje coś zmienić, niejednokrotnie skazana jest na wykluczenie lub raczej – szereg wykluczeń. Choć tekst ten poświęcony zostanie przede wszystkim o dość specyficznej formie wykluczenia feministek, to przecież samo zjawisko nie tylko ich dotyczy. Zmiana wymaga impulsu, ów zwykle inicjowany jest przez mniejszość, która próbuje zostać usłyszana, a mniejszość ta, metaforycznie rzecz ujmując, psuje zabawę większości, wytrącając ją z zastanego porządku, wprawiając w dyskomfort, często oczywiście wywołując salwy złośliwego śmiechu, ataki i próby dalszego wykluczenia. Jednak raz popsuta zabawa nie jest już taka sama, zaczyna uwierać, w końcu – miejmy nadzieję – ulega metamorfozie lub zostaje zakończona. To właśnie rola feministycznej (czy szerzej – inkluzywnej) psujzabawy, osoby, która buntuje się przeciwko zabawie kosztem innych, zabawie dostępnej tylko dla tych, którzy grają zgodnie z ustalonymi regułami, umówmy się – zwykle ustalonymi przez patriarchat. Psujzabawa to jednak rola niezwykle niewdzięczna. Będąc nią, nie tylko nie można się swobodnie bawić, nie jest się także mile widzianą/ym w towarzystwie. Wszystkie osoby walczące o zmianę odczuwają więc niejednokrotnie dojmujące zmęczenie – czy nie lepiej, przyjemniej, wygodniej byłoby płynąć z wiodącym nurtem, dostosować się do sytuacji, zgodzić z większością i zacisnąć zęby? Skoro tak łatwo zachować spokój, bawiąc się z innymi według ustalonych zasad, dlaczego tak wiele i wielu z nas decyduje się na los psujzabawy?
Książka Sary Ahmed może sprawiać wrażenie humorystycznej anegdoty czy też ironicznego komentarza wobec zalewającej nas fali pouczających poradników (wszak wszystko do tej pory robiliśmy źle, więc powinniśmy nauczyć się podążać za nowymi zasadami, niemal każda życiowa sytuacja, czynność wymagają dziś wsparcia bloga, książki, vloga, mediów społecznościowych, które niestety rugują wartość niektórych specjalistów/specjalistek). Autorka porusza jednak wybrane zagadnienia dogłębnie, równocześnie rozszerzając problematykę wykluczenia. Wskazuje przy tym wyraźnie, że uciszanie czy ignorowanie danej grupy związane jest zwykle z głęboko zakorzenionym brakiem tolerancji wobec każdej osoby, która nie spełnia – wąskich i imaginatywnych – norm ogólnych.
Zanim jednak sięgniemy po tę książkę, warto zadać sobie pytanie: czy jestem psujzabawą i czy kiedykolwiek spotkał mnie z tego powodu społeczny ostracyzm? Ułatwiając osobom czytającym to zadanie, Ahmed zaczyna więc od przytoczenia źródeł i ustalenia definicji samego pojęcia „psujzabawa”: „Historia feministycznej psujzabawy nie rozpoczyna się dopiero wtedy, kiedy się odezwiemy albo odpowiemy na coś, siedząc przy stole. Jej historia zaczyna się, zanim jeszcze się tam znajdziemy. Feministyczna psujzbawa rozpoczyna swoje polityczne życie jako stereotyp feministki, negatywny osąd, metoda deprecjonowania feminizmu jako przyczyny i skutku nieszczęść” (s. 14).
Autorka przygląda się źródłom i opisuje, jak z czasem zmieniało się rozumienie tego terminu, ale także kontekst, w jakim jest on stosowany, aż po wiek XXI, kiedy zyskuje zabarwienie polityczne: „Słyszy się na przykład o »politycznie poprawnych psujzabawach«, których potrzebę korygowania cudzych działań czy wypowiedzi prezentuje się jako akt narzucania własnej agendy, a także okradanie innych z przyjemności” (s. 19). Książka napisana jest z dużą dozą humoru i dystansu, przystępnym językiem, ale nie jest pozbawiona naukowych podstaw. Ahmed powołuje się na przykłady, przytacza źródła, opowiada historię, której nie odrywa od jej długiego trwania, jednocześnie analizując przyczyny i skutki sytuacji, w której znajdują się dziś dyskursy feministyczne i walka o równość. Jest coś niezwykle ujmującego w lekturze, która zachowuje swoistą równowagę pomiędzy rzetelnością (choć oczywiście autorka nie omawia w sposób wyczerpujący całej historii feminizmu) a przystępnością. Warto zwrócić też uwagę na sam termin killjoy, charakterystyczny dla języka angielskiego – ma on oczywiście polskojęzyczne ekwiwalenty, nie spotkałam się jednak z ich zastosowaniem w kontekście feminizmu. Nie jest to jednak zjawisko pozytywne. W Polsce samo słowo „feministka” bywa, zależnie od kontekstu, określeniem pejoratywnym, a dla podkreślenia dramatyzmu sytuacji osób, którym feministki burzą spokój, czasami opatrzone zostaje siarczystym przymiotnikiem. W Polsce feministki nie psują zabawy, ponieważ ewidentnie w oczach swoich przeciwników czynią coś znacznie gorszego.
Wróćmy jednak do treści omawianej książki. Poza ustaleniem, czy jesteśmy feministycznymi psujzabawami, czy też nie, omawiana publikacja powstała również po to, aby dodać otuchy tym osobom, które odpowiedzą na to pytanie twierdząco. To także zbiór (rzadko hipotetycznych) opowieści oraz przykładów odwracania sytuacji, w której to ofiara (lub osoba wypowiadająca się w ich imieniu) posądzana jest o generowanie podziałów, wprowadzanie napięcia, przemoc czy po prostu psucie przyjemnej (czytaj bezkonfliktowej i znormalizowanej) atmosfery. Autorka udowadnia w ten sposób, że określenie kogoś mianem feministycznej (czy też politycznej) psujzabawy to nie tylko forma zniwelowania swego występku poprzez atak na osobę, która zwróci na niego uwagę – to jednocześnie wykluczenie i propagowanie krzywdzących stereotypów. To, że feministka nie śmieje się z seksistowskich żartów, zwraca uwagę na stosowanie feminatywów, upomina się o równy dostęp do stanowisk i płac, nie oznacza przecież, że nie można w jej towarzystwie czuć się dobrze czy dobrze się bawić. Takie formy ostracyzmu stanowią jednak najlepszy dowód na to, że psujzabawy są potrzebne, skoro potrafimy bawić się jedynie czyimś kosztem.
Ahmed wskazuje, że jest to postać współczesnej kulturze nie tylko potrzebna, ale że należy ją dla tej kultury odzyskać i… świetnie się bawić, psując czyjąś – wykluczającą – zabawę: „Odzyskanie feministycznej psujzabawy wydaje się źródłem siły i energii. I może nim być. Odzyskiwanie tej figury wydaje się męczące, trudne i bolesne. I może takie być. Dzięki feministycznej psujzabawie wiemy, że nie istnieją dwie odrębne historie feminizmu – jedna opowiadająca o obrastaniu w siłę i samorealizacji, energii i nadziei, a druga o bólu, wyczerpaniu i trudnościach – ale dwie strony tej samej historii. Źródłem naszej siły i energii nie jest dystans wobec tego, co bolesne, ale wysiłek, który podejmujemy, żeby to przepracować, coraz wyraźniejsze i ostrzejsze poczucie tego, kim jesteśmy, i świata, jakiego pragniemy” (s. 101-102). „Przewodnik feministycznej psujzabawy” nie jest więc jedynie poradnikiem, stanowi ciekawy komentarz do historii feminizmu i współczesnej dyskusji związanej ze stereotypizacją feministek, wykluczeniem osób z niepełnosprawnościami czy szeroko pojętą dyskusją o tym, czym jest otwartość i dostępność (osób, instytucji, przestrzeni). Pod względem tej rozległości tematycznej, ale także sposobu ujęcia tematu, książka ta bardzo przypomina znaną polskim czytelnikom i czytelniczkom książkę „Żeńska końcówka języka” Martyny F. Zachorskiej.
Choć nie jest to jedyny rys książki, to zgodnie z tytułem nie brakuje w niej oczywiście także części poradnikowej. Składają się na nią opisy ról społecznych, jakie pełnić może feministyczna psujzabawa, w tym poetka, filozofka czy krytyczka kultury, a także zbiór porad, prawd i zasad funkcjonowania feministycznej psujzabawy. Oczywiście wszystko przedstawione zostało w lekkiej i żartobliwej formie, jednocześnie pokazując nam, że takich historii i zdarzeń, w których osoby te muszą zmagać się z odrzuceniem, brakiem porozumienia czy brakiem próby podjęcia dialogu, jest wciąż bardzo dużo. Z jednej strony, daje to innym psujzabawom poczucie pewnej przynależności, ale z drugiej – pokazuje, jak wiele wyzwań przed nami, jak wiele zaległych lekcji do odrobienia ma ludzkość w temacie otwartości i równouprawnienia.
Oczywiście miejscami książka Ahmed trąci nutami coachingowych poradników typu „zadbaj o siebie – powiedz nie”, ale czy nie są one wciąż potrzebne? Niestety polityka uległości jest wciąż żywa, propagowana i sprawia, że pojęcie psujzabawy wciąż niejednokrotnie dotyczy osób, które nie chcą dłużej brnąć w utarte schematy i próbują zmienić choćby zachowania swojego najbliższego otoczenia. Pamiętajmy też, że pisze to osoba, której nazwisko jest od długiego już czasu związany nie tylko z feministycznym aktywizmem, ale także z badaniami z zakresu studiów feministycznych, queerowych i studiów o rasie. Powtarzanie swego rodzaju truizmów wydaje się też w tej książce umotywowane przebijającym z niej zmęczeniem. Lata pracy, rozmów, działań, buntów, protestów – i pewne rzeczy, niestety wciąż pozostają niezmienne, niezauważone. Koszt okazuje się nieco zbyt duży. Efektem tego poradnika jest pokazanie, że walka o otwartość, inkluzywność i równość to coś, co trwa nieprzerwanie, toczy się w obiegu oficjalnym i przy rodzinnym stole, a feministyczne, czy, szerzej, obyczajowo-polityczne psujzabawy, nie są osamotnione i nie muszą być zdane same na siebie.
Czym właściwie jest ta książka? Z jednej strony, próbą dokonania pewnej zmiany w języku, z drugiej – chęcią pewnego podsumowania ostatnich lat działań feministycznych aktywistek, z wyraźnym zarysowaniem ich codzienności. Przede wszystkim jednak nawoływaniem do tego, żeby się nie poddawać, żeby walczyć o zmianę, o świat dostępny i otwarty dla wszystkich osób. Świetnie intencję tę wyłapuje zresztą Sylwia Chutnik, która w tekście opublikowanym na okładce polskiego wydania książki podkreśla: „Czemu więc nie napsuć jeszcze więcej krwi patriarchatowi i nieprawdę nie pojechać po bandzie? Chcecie radykalnej Pani Marudy? Oto ona – w towarzystwie nie mniej utyskujących koleżanek”.
Książka Sary Ahmed może sprawiać wrażenie humorystycznej anegdoty czy też ironicznego komentarza wobec zalewającej nas fali pouczających poradników (wszak wszystko do tej pory robiliśmy źle, więc powinniśmy nauczyć się podążać za nowymi zasadami, niemal każda życiowa sytuacja, czynność wymagają dziś wsparcia bloga, książki, vloga, mediów społecznościowych, które niestety rugują wartość niektórych specjalistów/specjalistek). Autorka porusza jednak wybrane zagadnienia dogłębnie, równocześnie rozszerzając problematykę wykluczenia. Wskazuje przy tym wyraźnie, że uciszanie czy ignorowanie danej grupy związane jest zwykle z głęboko zakorzenionym brakiem tolerancji wobec każdej osoby, która nie spełnia – wąskich i imaginatywnych – norm ogólnych.
Zanim jednak sięgniemy po tę książkę, warto zadać sobie pytanie: czy jestem psujzabawą i czy kiedykolwiek spotkał mnie z tego powodu społeczny ostracyzm? Ułatwiając osobom czytającym to zadanie, Ahmed zaczyna więc od przytoczenia źródeł i ustalenia definicji samego pojęcia „psujzabawa”: „Historia feministycznej psujzabawy nie rozpoczyna się dopiero wtedy, kiedy się odezwiemy albo odpowiemy na coś, siedząc przy stole. Jej historia zaczyna się, zanim jeszcze się tam znajdziemy. Feministyczna psujzbawa rozpoczyna swoje polityczne życie jako stereotyp feministki, negatywny osąd, metoda deprecjonowania feminizmu jako przyczyny i skutku nieszczęść” (s. 14).
Autorka przygląda się źródłom i opisuje, jak z czasem zmieniało się rozumienie tego terminu, ale także kontekst, w jakim jest on stosowany, aż po wiek XXI, kiedy zyskuje zabarwienie polityczne: „Słyszy się na przykład o »politycznie poprawnych psujzabawach«, których potrzebę korygowania cudzych działań czy wypowiedzi prezentuje się jako akt narzucania własnej agendy, a także okradanie innych z przyjemności” (s. 19). Książka napisana jest z dużą dozą humoru i dystansu, przystępnym językiem, ale nie jest pozbawiona naukowych podstaw. Ahmed powołuje się na przykłady, przytacza źródła, opowiada historię, której nie odrywa od jej długiego trwania, jednocześnie analizując przyczyny i skutki sytuacji, w której znajdują się dziś dyskursy feministyczne i walka o równość. Jest coś niezwykle ujmującego w lekturze, która zachowuje swoistą równowagę pomiędzy rzetelnością (choć oczywiście autorka nie omawia w sposób wyczerpujący całej historii feminizmu) a przystępnością. Warto zwrócić też uwagę na sam termin killjoy, charakterystyczny dla języka angielskiego – ma on oczywiście polskojęzyczne ekwiwalenty, nie spotkałam się jednak z ich zastosowaniem w kontekście feminizmu. Nie jest to jednak zjawisko pozytywne. W Polsce samo słowo „feministka” bywa, zależnie od kontekstu, określeniem pejoratywnym, a dla podkreślenia dramatyzmu sytuacji osób, którym feministki burzą spokój, czasami opatrzone zostaje siarczystym przymiotnikiem. W Polsce feministki nie psują zabawy, ponieważ ewidentnie w oczach swoich przeciwników czynią coś znacznie gorszego.
Wróćmy jednak do treści omawianej książki. Poza ustaleniem, czy jesteśmy feministycznymi psujzabawami, czy też nie, omawiana publikacja powstała również po to, aby dodać otuchy tym osobom, które odpowiedzą na to pytanie twierdząco. To także zbiór (rzadko hipotetycznych) opowieści oraz przykładów odwracania sytuacji, w której to ofiara (lub osoba wypowiadająca się w ich imieniu) posądzana jest o generowanie podziałów, wprowadzanie napięcia, przemoc czy po prostu psucie przyjemnej (czytaj bezkonfliktowej i znormalizowanej) atmosfery. Autorka udowadnia w ten sposób, że określenie kogoś mianem feministycznej (czy też politycznej) psujzabawy to nie tylko forma zniwelowania swego występku poprzez atak na osobę, która zwróci na niego uwagę – to jednocześnie wykluczenie i propagowanie krzywdzących stereotypów. To, że feministka nie śmieje się z seksistowskich żartów, zwraca uwagę na stosowanie feminatywów, upomina się o równy dostęp do stanowisk i płac, nie oznacza przecież, że nie można w jej towarzystwie czuć się dobrze czy dobrze się bawić. Takie formy ostracyzmu stanowią jednak najlepszy dowód na to, że psujzabawy są potrzebne, skoro potrafimy bawić się jedynie czyimś kosztem.
Ahmed wskazuje, że jest to postać współczesnej kulturze nie tylko potrzebna, ale że należy ją dla tej kultury odzyskać i… świetnie się bawić, psując czyjąś – wykluczającą – zabawę: „Odzyskanie feministycznej psujzabawy wydaje się źródłem siły i energii. I może nim być. Odzyskiwanie tej figury wydaje się męczące, trudne i bolesne. I może takie być. Dzięki feministycznej psujzabawie wiemy, że nie istnieją dwie odrębne historie feminizmu – jedna opowiadająca o obrastaniu w siłę i samorealizacji, energii i nadziei, a druga o bólu, wyczerpaniu i trudnościach – ale dwie strony tej samej historii. Źródłem naszej siły i energii nie jest dystans wobec tego, co bolesne, ale wysiłek, który podejmujemy, żeby to przepracować, coraz wyraźniejsze i ostrzejsze poczucie tego, kim jesteśmy, i świata, jakiego pragniemy” (s. 101-102). „Przewodnik feministycznej psujzabawy” nie jest więc jedynie poradnikiem, stanowi ciekawy komentarz do historii feminizmu i współczesnej dyskusji związanej ze stereotypizacją feministek, wykluczeniem osób z niepełnosprawnościami czy szeroko pojętą dyskusją o tym, czym jest otwartość i dostępność (osób, instytucji, przestrzeni). Pod względem tej rozległości tematycznej, ale także sposobu ujęcia tematu, książka ta bardzo przypomina znaną polskim czytelnikom i czytelniczkom książkę „Żeńska końcówka języka” Martyny F. Zachorskiej.
Choć nie jest to jedyny rys książki, to zgodnie z tytułem nie brakuje w niej oczywiście także części poradnikowej. Składają się na nią opisy ról społecznych, jakie pełnić może feministyczna psujzabawa, w tym poetka, filozofka czy krytyczka kultury, a także zbiór porad, prawd i zasad funkcjonowania feministycznej psujzabawy. Oczywiście wszystko przedstawione zostało w lekkiej i żartobliwej formie, jednocześnie pokazując nam, że takich historii i zdarzeń, w których osoby te muszą zmagać się z odrzuceniem, brakiem porozumienia czy brakiem próby podjęcia dialogu, jest wciąż bardzo dużo. Z jednej strony, daje to innym psujzabawom poczucie pewnej przynależności, ale z drugiej – pokazuje, jak wiele wyzwań przed nami, jak wiele zaległych lekcji do odrobienia ma ludzkość w temacie otwartości i równouprawnienia.
Oczywiście miejscami książka Ahmed trąci nutami coachingowych poradników typu „zadbaj o siebie – powiedz nie”, ale czy nie są one wciąż potrzebne? Niestety polityka uległości jest wciąż żywa, propagowana i sprawia, że pojęcie psujzabawy wciąż niejednokrotnie dotyczy osób, które nie chcą dłużej brnąć w utarte schematy i próbują zmienić choćby zachowania swojego najbliższego otoczenia. Pamiętajmy też, że pisze to osoba, której nazwisko jest od długiego już czasu związany nie tylko z feministycznym aktywizmem, ale także z badaniami z zakresu studiów feministycznych, queerowych i studiów o rasie. Powtarzanie swego rodzaju truizmów wydaje się też w tej książce umotywowane przebijającym z niej zmęczeniem. Lata pracy, rozmów, działań, buntów, protestów – i pewne rzeczy, niestety wciąż pozostają niezmienne, niezauważone. Koszt okazuje się nieco zbyt duży. Efektem tego poradnika jest pokazanie, że walka o otwartość, inkluzywność i równość to coś, co trwa nieprzerwanie, toczy się w obiegu oficjalnym i przy rodzinnym stole, a feministyczne, czy, szerzej, obyczajowo-polityczne psujzabawy, nie są osamotnione i nie muszą być zdane same na siebie.
Czym właściwie jest ta książka? Z jednej strony, próbą dokonania pewnej zmiany w języku, z drugiej – chęcią pewnego podsumowania ostatnich lat działań feministycznych aktywistek, z wyraźnym zarysowaniem ich codzienności. Przede wszystkim jednak nawoływaniem do tego, żeby się nie poddawać, żeby walczyć o zmianę, o świat dostępny i otwarty dla wszystkich osób. Świetnie intencję tę wyłapuje zresztą Sylwia Chutnik, która w tekście opublikowanym na okładce polskiego wydania książki podkreśla: „Czemu więc nie napsuć jeszcze więcej krwi patriarchatowi i nieprawdę nie pojechać po bandzie? Chcecie radykalnej Pani Marudy? Oto ona – w towarzystwie nie mniej utyskujących koleżanek”.
Sara Ahmed: „Przewodnik feministycznej psujzabawy”. Przeł. Magdalena Kunz. Wydawnictwo Krytyki Politycznej. Warszawa 2024.
Zadanie dofinansowane ze środków budżetu Województwa Śląskiego. Zrealizowano przy wsparciu Fundacji Otwarty Kod Kultury. |