ISSN 2658-1086
Wydanie bieżące

1 września 17 (497) / 2024

Mateusz Krupa,

MARSJAŃSKA WYCIECZKA ('MARS EXPRESS. ŚWIAT, KTÓRY NADEJDZIE')

A A A
Nowym, cyberpunkowym światom ciąży przeszłość. Klasyczne już dzieła z dwóch ostatnich dekad XX wieku powiedziały wszystko, co można było powiedzieć w ramach kina gatunkowego, tworzonego z myślą o masowej publiczności. Wyglądałoby na to, że uwolnienie się od wpływów wyznaczonego przed laty kanonu jest już niemożliwe.

„Mars Express”, wyreżyserowany przez Jérémiego Périna, to już na pierwszy rzut oka detektywistyczna opowieść na wzór „Ghost in the Shell” Mamoru Oshiiego. Dzieło Japończyka jest najistotniejszą inspiracją, ale czuć tutaj również silne wpływy twórczości Philipa K. Dicka czy „RoboCopa”. Para prywatnych detektywów-weteranów wojennych — próbująca wyjść z nałogu alkoholowego Aline Ruby oraz jej partner android, do którego została wgrana świadomość zmarłego w boju Carlosa Rivery — zostaje wynajęta przez ojca poszukującego zaginionej w tajemniczych okolicznościach córki.

Obrazowi towarzyszą typowe dla gatunku dyskursy: samoświadoma SI; pytania o to, gdzie kończy się człowiek, a gdzie zaczyna maszyna; oraz nieokiełznany, pochłaniający kolejne światy kapitalizm – tutaj przyjmujący formę libertariańskiego, ekscentrycznego miliardera na wzór Elona Muska. Wątek Carlosa jest interesujący, ale to przecież prawie to samo co proteza całego ciała Major Kusanagi w filmie Oshiiego. Największą i najciekawszą różnicą pomiędzy tymi światami są funkcjonujące w nich rozwiązania legislacyjne – prawnie Carlos Rivera jest robotem, a Motoko Kusanagi człowiekiem. Carlos wciąż pamięta swoją żonę i córkę, ale prawnie i emocjonalnie jest już dla nich martwy. W pojedynczych momentach narracja spowalnia, by stworzyć przestrzeń dla rodzinnego wątku androida, ale więcej rzeczy jest sugerowanych niż faktycznie eksplorowanych. Scenariusz okazuje się raczej powściągliwy i pozbawiony odpowiedzi. Filozofowanie schodzi na dalszy plan, stawiane pytania pozostają bez odpowiedzi – nieśmiało stwierdza się tu, że działania SI są zbyt niejasne, by człowiek mógł je zrozumieć. Nie poczytuję tego jako wady, bo jeśli potencjalne metafory miałyby się sprowadzić do pogłosów po serii GitS, to słuszne było je wyciszyć.

W odróżnieniu od „Ghost in the Shell”, którego rytm sprzyjał rozmyślaniom i medytacji, tutaj zagmatwana narracja nie ma czasu na kilkuminutową, pozbawioną fabuły i dialogów scenę spaceru. Pomimo to udaje się skonstruować bogatą rzeczywistość – każda scena zabiera nas do nowej, wcześniej niewidzianej lokacji. Przyjmuje to formę ekspresowej miejskiej wycieczki. Wszystkie atrakcje sprawiają wrażenie wystarczająco bogatych, by unieść na swoich barkach ciężar dwudziestominutowego odcinka serialu, ale wedle programu mamy czas zatrzymać się tylko na moment. Przelotem odwiedzamy ziemię zmagającą się z bezrobociem, protestami i pogromami androidów. W porównaniu z pierwotnym domem ludzkości Mars jest spokojniejszy, wręcz złudnie sielankowy. Mijamy szeregi domów jednorodzinnych na przedmieściach, docieramy na rozpadające się obrzeża kolonii zamieniające się w slumsy, w centrach handlowych ukryte są nielegalne instalacje, gdzie ludzie mogą użyczać siłę przerobową swojego mózgu cyfrowym korporacjom, a nową zabawką lokalnego miliardera są organiczne komputery – dryfujące w zbiornikach niby-stworzenia. Czasem wadzi niepotrzebna „gadanina” tłumacząca widzowi, jak funkcjonuje technologia. Objaśnienia nie są konieczne, bo animacja i tworzona przez nią rzeczywistość mogą i powinny mówić same za siebie. Podróże po zakątkach kolonii wydają się bardziej umotywowane warstwą wizualną – chęcią pokazania marsjańskiej infrastruktury i mody, a nie zapotrzebowaniem kryminalnej zagadki. Bohaterowie odkrywają, że poszukiwana przez nich studentka zamieszana jest w hakowanie androidów – jej zmiany w ich kodzie sprawiają, że nie muszą one już być posłuszne ludziom. Sprawa zaginięcia rozrasta się do międzyplanetarnej intrygi, w którą uwikłane są wielkie korporacje i wszystkie maszyny Układu Słonecznego.

Animacja lśni nie tylko podczas prezentowania różnorodnych scenerii. Jej największe zalety ujawniają się w drobnych, światotwórczych momentach. Szczególnie w detalach, takich jak sekwencja, podczas której postać głaszcząca kotka zauważa, że jej zwierzak się pobrudził. Dłoń dziewczyny odnajduje ukryty w sierści zamek błyskawiczny i zdejmuje z kota futerko, odkrywając mechaniczne wnętrze. Sekwencje, które zapewne wymagały najwięcej pracy, to energiczne i zawsze przejrzyste sploty akcji. Choć futurystyczny, biologiczny oręż pojawia się dopiero w finale, starcia bazujące na staroświeckim bieganiu, uderzaniu i strzelaniu dostarczają równie dużo satysfakcji. Elementy mechaniczne i technologiczne, a w szczególności broń palna i jej działanie, są rysowane i animowane z fetyszystyczną starannością – gdy reszta animowanych elementów to jednolite plamy otoczone konturem, karabiny i pistolety zawsze są pełne szczegółów. Wynika to z interesującej metody przyjętej przez twórców, którzy sprawnie łączą ze sobą obiekty 2D i 3D. To techniczne rozwiązanie inteligentnie wpisuje się w obecny w narracji konflikt biologiczno-mechaniczny: elementy należące do ludzkiej, biologicznej strefy zostały wygenerowane przy pomocy rysunkowej animacji, a te zbudowane z metalu, jak roboty, broń czy samochody, są trójwymiarowe.

W materii etyki SI „Mars Express” nie wnosi więcej niż amerykańskie i japońskie filmy, które go inspirowały. Pomimo to udaje mu się zachować świeżość – nie tylko dlatego, że problematyka poruszana przez te obrazy wciąż jest aktualna, a Périn sprawnie szkicuje interesujące go wątki, ale głównie dzięki kreowanym przez niego wizjom. Na korzyść filmu działa jego europejski charakter. Europejskich filmów fantastycznonaukowych powstaje niewiele, a takich o międzyplanetarnej skali jeszcze mniej. Rozmach jest konsekwencją medium, w którym operuje – bo tylko w animacji Europejczycy mogą pozwolić sobie na tak wiele. Najbardziej odświeżające jest jednak to, że „Mars Express” posiada swój wizualny styl, dzięki czemu przemawia własnym, oryginalnym głosem, który odróżnia go od innych cyberpunkowych produkcji. Głosem czerpiącym nie tylko z poprzedników tworzonych w tym gatunku, a przede wszystkim z bogatej tradycji francuskiego komiksu i animacji.
„Mars Express. Świat, który nadejdzie” („Mars Express”). Reżyseria: Jérémie Périn. Scenariusz: Jérémie Périn, Laurent Sarfati. Obsada: Léa Drucker, Mathieu Amalric, Daniel Njo Lobé. Francja 2023, 89 min.