PRZESTAŃ MYŚLEĆ (AMANDA MONTELL: 'IDŹ ZA MNĄ. JĘZYK SEKCIARSKIEGO FANATYZMU')
A
A
A
Książka o sektach?
Po trudnych (w zasadzie żenujących) doświadczeniach z „Sektami” Maxa Cutlera i Kevina Conleya wydanych przez Znak liczyłem na to, że Amanda Montell za pośrednictwem wydawnictwa Czarne pozwoli zabliźnić otwarte wtedy rany. I mogę szczerze powiedzieć, że jej się to udało.
Na początek warto wspomnieć kilka słów o autorce. Montell to lingwistka, bada język z perspektywy społecznej, choć w tej książce niekoniecznie można nazwać to badaniami w sensie stricte naukowymi, mamy tutaj do czynienia z reportażem osobistym, który słowami rozmówców opowiada historię szerszego zjawiska. Poprzez szkła opowiedzianych anegdot stara się przybliżyć większą prawdę zewnętrzną. W książce nie bez echa przeszły również doświadczenia rodzinne autorki, do których niejednokrotnie się odwołuje. Należy jednak już na samym początku wprost przyznać, że są to zawsze lub niemalże zawsze odniesienia uzasadnione. Ojciec Amandy był przez pewien czas wychowywany w amerykańskiej sekcie zwanej Synanonem. Nie podporządkowywał się w pełni jej zasadom, kształcąc się po cichu się w pobliskiej szkole stanowej, co ostatecznie doprowadziło go do kariery akademickiej. Jego historie opowiadane „przy rodzinnym stole”, ale też naukowa perspektywa wykształciła w Montell niezwykłą czujność na język i praktyki kultowe, które noszą znamiona sekciarskiej manipulacji. I to w książce widać. Jej refleksje często wykraczają poza te podstawowe, wielokrotnie już powtórzone.
Gdy podchodziłem do tej książki, byłem przepełniony nadzieją. Po okazyjnych lekturach poświęconych filozofii i teorii języka miałem głęboką nadzieję na studium przypadku, który poszerzy, obali lub potwierdzi moje dotychczasowe lekturowe peregrynacje. Jednocześnie towarzyszył mi niepokój, że to będzie „kolejna książka o sektach”. Odetchnąłem z ulgą już w pierwszym rozdziale, kiedy Montell przedstawiła swój pogląd na „sekty”. Jak pisze, sama kategoria „sekta” nie daje pełnej satysfakcji i jasności, z czym mamy do czynienia. Sąsiad, fanatyk podcastów typu true-crime zapewne skojarzyłby „brak wolnej woli”, „pranie mózgu”, kolega-student historii pewnie wskazałby za przykład sekty poreformacyjne, a koleżanka zafascynowana Cesarstwem Rzymskim bez wahania wytknęłaby, że mniej więcej do edyktu mediolańskiego chrześcijanie byli powszechnie uznawani za sektę. Wszyscy mieliby rację, ale jednocześnie nie daje to poczucia pełnej satysfakcji. Być może dlatego, że Montell, choć zajmuje się ugrupowaniami noszącymi znamiona sekty w XX wieku, to zamiast wskazywać i jasno kategoryzować, czym jest sekta, a czym nie, na potrzeby książki wprowadza przymiotnik „sekciarskie”, za pomocą którego będzie nazywać zachowania i praktyki mające na celu manipulacje członkami danej społeczności. Do przykładów takich działań zalicza m.in.: wprowadzanie „nowego języka”, nadawanie nowych imion, życie w komunie. To bardzo, chciałoby się powiedzieć, „inkluzywne” podejście pozwala na zidentyfikowanie zachowań typowo sekciarskich w społecznościach, które w sposób nieoczywisty są z nimi związane. Bo jasne jest, że niemalże każda społeczność wykształca sobie swój „żargon”. Czy przypadkiem „nowymi imionami” nie będzie też zdobycie tytułu „menadżera zespołu” albo tytułu „doktora nauk humanistycznych”? Czy rokroczne wyjazdy na wielkie festiwale muzyczne nie są swego rodzaju krótkotrwałym doświadczeniem życia w komunie? Montell zadaje te nieoczywiste pytania i stara się udzielić satysfakcjonujących odpowiedzi. Czasem mówi: „nie jestem pewna”, ale przez to nie nagina rzeczywistości do swoich tez, intryguje, opowiada historię duchowości, potrzeby przynależności, współczesnej kultury i języka w sposób zgrabny i atrakcyjny, niejednokrotnie odwołując się do rzetelnych i dobrze udokumentowanych badań naukowych.
Językowy sceptycyzm
Po długich czytelniczych interwałach trzeba jednak pamiętać o przerwach. Uwagi Montell o sektach i mechanizmach pojawiających się również w popkulturze momentami wzbudzały we mnie antysekciarską „językową paranoję”. Coś wykracza poza logiczne „krytyczne myślenie” i wkracza na poziom emocjonalny. Zresztą sama autorka pod koniec książki dzieli się podobnymi wątpliwościami: „Kiedy zaczynałam pisać tę książkę, trochę się obawiałam, że pod koniec te wszystkie badania nad sektami zmienią mnie w aspołeczną, mizantropijną wersję siebie” (s. 253). Popadnięcie w to uczucie byłoby absolutnym zaprzeczeniem celu, jaki obrała sobie w książce. A celem jest, jak mi się zdaje, obnażenie naturalnych ludzkich skłonności do idealizmu i językowej manipulacji. Obnażenie, które ma doprowadzić nie do „oczyszczenia” (co być może wpisywałoby się w język sekciarski), ale do zrozumienia. Zrozumienie z kolei pozwoli (mam szczerą nadzieję) zauważyć kuszącą mowę populistyczną i PR-ową, a następnie poddać ją społecznemu fact checkowi. Bo my, ludzie, chyba po prostu tacy jesteśmy: „czyjeś nieszablonowe przekonania, doświadczenia i lojalność są w mniejszym stopniu oznaką indywidualnej głupoty, a w większym odzwierciedleniem faktu, że istoty ludzkie są (na swoją korzyść i niekorzyść) fizjologicznie predestynowane, by być bardziej mistyczne i wspólnotowe, niż myślałam” (s. 253). Tym bardziej istotnym jest patrzeć na kształtujące się dookoła nas wspólnoty odpowiedzialnie i krytycznie, ale z odrobiną współczucia. Bo, wychodzi na to, że my ludzie, po prostu lubimy być razem.
W morzu komplementów jest jednak kilka drobnych kwestii, która w doświadczeniu czytelniczym były irytujące. Otóż wielokrotnie, szczególnie w pierwszej części książki, gdy autorka snuła swoje opowieści, przerywała je nawiasami z treścią „więcej o tym w rozdziale x”. Coś, co mogło być przewodnikiem dla tych czytających wyrywkowo lub pobudzaczem zaciekawienia podczas lektury, w moim odczuciu wyszło, cóż, średnio. I jak sądzę, nie spełnia ten zabieg swojej pierwotnie założonej funkcji. Co więcej, trzeba też przyznać, że okładka wydaje mi się odrobinę zbyt dramatyczna i nie oddaje faktycznego charakteru książki. Tak, przyciąga uwagę, tak, jest ładna i estetyczna i wpisuje się w szatę graficzną serii wydawnictwa Czarne, ale ta książka nie jest o ludziach ślepo podążających za kultystycznym przywódcą. To podręcznik/propozycja, jak temu zaślepieniu zaradzić. Okładka anglojęzyczna (https://amandamontell.com/cultish/), w której szary, jawnie sztuczny (jakby należący do świata „teorii spiskowych”) spodek UFO otoczony jest kolorowymi chmurami (jakby ze świata współczesnych mediów), otwiera ciekawe pole interpretacyjne i po prostu wydaje się być trafniejsza.
Mam więcej siły niż mi się wydaje
Sedno reportażu tkwi w zdiagnozowaniu niezdrowych zachowań w społecznościach sprawiających wrażenie bezpiecznych. Tak też bez zająknięcia autorka wskazuje na tożsamości w retoryce Donalda Trumpa i Jima Jones’a (s. 78-79), demaskuje całe grono kultystycznych instagramowych influencerów i pokazuje szkodliwe mechanizmy branży reklamowej. Oberwało się też firmom jawnie korzystających z dobroci struktury piramidy finansowej (klasyczne w Polsce „chcesz coś z Avonu”), ale też branży fitness. To wielokrotne studium przypadku daje poczucie uobecnienia manipulacji i zakłamania nie tylko w dyskursie publicznym, ale i w „sąsiedztwie”. Spotykamy się z tym na co dzień, ale nie zawsze potrafimy je zauważyć. „Idź za mną” uwrażliwia, motywuje i daje narzędzia, bo: „Łatwo mi dostrzec różnicę między halą wypełnioną pięciuset kursantami jogi, którzy krzyczą, że istnieje albo sposób ich przywódcy, albo nic (...), a studiem z szesnastoma kobietami, które są ubrane tak jak chcą i mogą zrezygnować z członkostwa bez groźby wstydu lub czegoś gorszego, łączącymi się w mantrze typu «Mam więcej siły, niż mi się wydaje». Obie firmy czerpią korzyść z języka, ale dosłownie określają też, kogo chcą wzmocnić: w jednym przypadku jest to guru, a w drugim ludzie” (s. 225). To lekcja, jak się zdaje, uniwersalna. Gdy przywódca jest wybierany, by wzmacniać społeczność, jest nadzieja, że jego rządy będą spotykać się z adekwatną reakcją i kontrolą społeczną. Jeżeli społeczność wybierana jest po to, by wzmacniać przywódcę, to przywódca szybko zyska dostęp do legitymizacji każdego działania. Od dyskomfortu, przez mobbing, na śmierci jednostki kończąc. I cóż, można chyba powiedzieć, że jako część społeczności dzierżymy większą siłę niż nam się zdaje. Głosujemy portfelem, na karcie wyborczej, ale też klikając „follow”. Te decyzje są ważne. Bardzo.
Przestań myśleć
Z mojej perspektywy najbardziej odkrywcza stała się przywołana przez Montell kategoria „komunału zwalniającego z myślenia”: „Termin ten, ukuty w 1961 roku przez psychiatrę Roberta J. Liftona, odnosi się do powiedzonek, których celem jest ucięcie sporu poprzez zniechęcenie do krytycznego myślenia” (s. 80). Kilka przykładów: „jest jak jest, wszystko dzieje się z jakiegoś powodu, to wszystko jest Bożym planem” (s. 81). Nie poprzestałbym jednak na tym. Wiele przesądów „ma taką moc” ucinania słusznej dyskusji. Termin „komunał zwalniający z myślenia” wielokrotnie w książce wraca, będąc ważnym elementem manipulacji ograniczającej myślenie jednostki w strukturach o charakterze sekciarskim. Z drugiej strony barykady pojawia się „pranie mózgu”. Termin używany wielokrotnie w kontekście sekt i teorii spiskowych, ucina dyskusję na temat osób w nie zaangażowanych i zamyka próby ich zrozumienia. Jak przytacza Montell, zjawisko to nie znajduje potwierdzenia w badaniach naukowych. Zatem, twój stary znajomy, który od pewnego czasu „otwiera trzecie oko”, „ładuje czakrę” albo „nie umawia się ze strzelcami” nie ma wypranego mózgu. Po prostu poszukuje społeczności i duchowości, która sprawi, że poczuje się lepiej. Może warto umówić się na spotkanie?
Ale komunały zwalniające z myślenia nie przytrafiają się jedynie w społecznościach sekciarskich czy w mediach społecznościowych. „Włamują się” nawet w mury uniwersyteckie, gdzie z definicji nie powinny być skuteczne, a jednak pozostają tak samo niebezpieczne. Między innymi tą kwestią zajął się Krzysztof Kłosiński, wypunktowując humanistyce, że kosztem „podniesienia jakości kształcenia” jest w stanie zrezygnować z najbardziej podstawowych elementów składających się na wartości akademickie. Zapewne mało kto (jeżeli w ogóle ktoś) wie, jaka jest ta „jakość” i czy działania w ramach niej wprowadzane faktycznie ją „podnoszą”. Nie przeszkadza to jednak, by usuwać zajęcia, otwierać nowe, bliżej niedookreślone kierunki i pospiesznie pisać granty z nadzieją na finansowanie z Unii Europejskiej. Czy tędy droga? Zainteresowanych tym tematem odsyłam do artykułu Kłosińskiego.
Nie da się ukryć, że jesteśmy członkami społeczności, również takich, w których niektóre mechanizmy są podobne do tych wykorzystywanych w „sektach”. To nic złego, tak długo jak mamy możliwość swobodnego odwrotu bez konsekwencji. Jeżeli wypisanie się z popołudniowej grupy treningowej/spotkań filmowych/kółka naukowego wiązałaby się z ostracyzmem, to być może to dobry moment by się nad tym zastanowić. Niech „czerwona lampka” zaświeci się również wtedy, gdy argumentem ucinającym dyskusje będą „cięcia budżetowe”.
LITERATURA:
Kłosiński Krzysztof: „Humanistyka w uniwersytecie”. W: A. Dziadek, K. Kłosiński, F. Mazurkiewicz (red.): „Przyszłość polonistyki: koncepcje - rewizje - przemiany”. Wydawnictwo Uniwersytetu Śląskiego. Katowice 2013.
Po trudnych (w zasadzie żenujących) doświadczeniach z „Sektami” Maxa Cutlera i Kevina Conleya wydanych przez Znak liczyłem na to, że Amanda Montell za pośrednictwem wydawnictwa Czarne pozwoli zabliźnić otwarte wtedy rany. I mogę szczerze powiedzieć, że jej się to udało.
Na początek warto wspomnieć kilka słów o autorce. Montell to lingwistka, bada język z perspektywy społecznej, choć w tej książce niekoniecznie można nazwać to badaniami w sensie stricte naukowymi, mamy tutaj do czynienia z reportażem osobistym, który słowami rozmówców opowiada historię szerszego zjawiska. Poprzez szkła opowiedzianych anegdot stara się przybliżyć większą prawdę zewnętrzną. W książce nie bez echa przeszły również doświadczenia rodzinne autorki, do których niejednokrotnie się odwołuje. Należy jednak już na samym początku wprost przyznać, że są to zawsze lub niemalże zawsze odniesienia uzasadnione. Ojciec Amandy był przez pewien czas wychowywany w amerykańskiej sekcie zwanej Synanonem. Nie podporządkowywał się w pełni jej zasadom, kształcąc się po cichu się w pobliskiej szkole stanowej, co ostatecznie doprowadziło go do kariery akademickiej. Jego historie opowiadane „przy rodzinnym stole”, ale też naukowa perspektywa wykształciła w Montell niezwykłą czujność na język i praktyki kultowe, które noszą znamiona sekciarskiej manipulacji. I to w książce widać. Jej refleksje często wykraczają poza te podstawowe, wielokrotnie już powtórzone.
Gdy podchodziłem do tej książki, byłem przepełniony nadzieją. Po okazyjnych lekturach poświęconych filozofii i teorii języka miałem głęboką nadzieję na studium przypadku, który poszerzy, obali lub potwierdzi moje dotychczasowe lekturowe peregrynacje. Jednocześnie towarzyszył mi niepokój, że to będzie „kolejna książka o sektach”. Odetchnąłem z ulgą już w pierwszym rozdziale, kiedy Montell przedstawiła swój pogląd na „sekty”. Jak pisze, sama kategoria „sekta” nie daje pełnej satysfakcji i jasności, z czym mamy do czynienia. Sąsiad, fanatyk podcastów typu true-crime zapewne skojarzyłby „brak wolnej woli”, „pranie mózgu”, kolega-student historii pewnie wskazałby za przykład sekty poreformacyjne, a koleżanka zafascynowana Cesarstwem Rzymskim bez wahania wytknęłaby, że mniej więcej do edyktu mediolańskiego chrześcijanie byli powszechnie uznawani za sektę. Wszyscy mieliby rację, ale jednocześnie nie daje to poczucia pełnej satysfakcji. Być może dlatego, że Montell, choć zajmuje się ugrupowaniami noszącymi znamiona sekty w XX wieku, to zamiast wskazywać i jasno kategoryzować, czym jest sekta, a czym nie, na potrzeby książki wprowadza przymiotnik „sekciarskie”, za pomocą którego będzie nazywać zachowania i praktyki mające na celu manipulacje członkami danej społeczności. Do przykładów takich działań zalicza m.in.: wprowadzanie „nowego języka”, nadawanie nowych imion, życie w komunie. To bardzo, chciałoby się powiedzieć, „inkluzywne” podejście pozwala na zidentyfikowanie zachowań typowo sekciarskich w społecznościach, które w sposób nieoczywisty są z nimi związane. Bo jasne jest, że niemalże każda społeczność wykształca sobie swój „żargon”. Czy przypadkiem „nowymi imionami” nie będzie też zdobycie tytułu „menadżera zespołu” albo tytułu „doktora nauk humanistycznych”? Czy rokroczne wyjazdy na wielkie festiwale muzyczne nie są swego rodzaju krótkotrwałym doświadczeniem życia w komunie? Montell zadaje te nieoczywiste pytania i stara się udzielić satysfakcjonujących odpowiedzi. Czasem mówi: „nie jestem pewna”, ale przez to nie nagina rzeczywistości do swoich tez, intryguje, opowiada historię duchowości, potrzeby przynależności, współczesnej kultury i języka w sposób zgrabny i atrakcyjny, niejednokrotnie odwołując się do rzetelnych i dobrze udokumentowanych badań naukowych.
Językowy sceptycyzm
Po długich czytelniczych interwałach trzeba jednak pamiętać o przerwach. Uwagi Montell o sektach i mechanizmach pojawiających się również w popkulturze momentami wzbudzały we mnie antysekciarską „językową paranoję”. Coś wykracza poza logiczne „krytyczne myślenie” i wkracza na poziom emocjonalny. Zresztą sama autorka pod koniec książki dzieli się podobnymi wątpliwościami: „Kiedy zaczynałam pisać tę książkę, trochę się obawiałam, że pod koniec te wszystkie badania nad sektami zmienią mnie w aspołeczną, mizantropijną wersję siebie” (s. 253). Popadnięcie w to uczucie byłoby absolutnym zaprzeczeniem celu, jaki obrała sobie w książce. A celem jest, jak mi się zdaje, obnażenie naturalnych ludzkich skłonności do idealizmu i językowej manipulacji. Obnażenie, które ma doprowadzić nie do „oczyszczenia” (co być może wpisywałoby się w język sekciarski), ale do zrozumienia. Zrozumienie z kolei pozwoli (mam szczerą nadzieję) zauważyć kuszącą mowę populistyczną i PR-ową, a następnie poddać ją społecznemu fact checkowi. Bo my, ludzie, chyba po prostu tacy jesteśmy: „czyjeś nieszablonowe przekonania, doświadczenia i lojalność są w mniejszym stopniu oznaką indywidualnej głupoty, a w większym odzwierciedleniem faktu, że istoty ludzkie są (na swoją korzyść i niekorzyść) fizjologicznie predestynowane, by być bardziej mistyczne i wspólnotowe, niż myślałam” (s. 253). Tym bardziej istotnym jest patrzeć na kształtujące się dookoła nas wspólnoty odpowiedzialnie i krytycznie, ale z odrobiną współczucia. Bo, wychodzi na to, że my ludzie, po prostu lubimy być razem.
W morzu komplementów jest jednak kilka drobnych kwestii, która w doświadczeniu czytelniczym były irytujące. Otóż wielokrotnie, szczególnie w pierwszej części książki, gdy autorka snuła swoje opowieści, przerywała je nawiasami z treścią „więcej o tym w rozdziale x”. Coś, co mogło być przewodnikiem dla tych czytających wyrywkowo lub pobudzaczem zaciekawienia podczas lektury, w moim odczuciu wyszło, cóż, średnio. I jak sądzę, nie spełnia ten zabieg swojej pierwotnie założonej funkcji. Co więcej, trzeba też przyznać, że okładka wydaje mi się odrobinę zbyt dramatyczna i nie oddaje faktycznego charakteru książki. Tak, przyciąga uwagę, tak, jest ładna i estetyczna i wpisuje się w szatę graficzną serii wydawnictwa Czarne, ale ta książka nie jest o ludziach ślepo podążających za kultystycznym przywódcą. To podręcznik/propozycja, jak temu zaślepieniu zaradzić. Okładka anglojęzyczna (https://amandamontell.com/cultish/), w której szary, jawnie sztuczny (jakby należący do świata „teorii spiskowych”) spodek UFO otoczony jest kolorowymi chmurami (jakby ze świata współczesnych mediów), otwiera ciekawe pole interpretacyjne i po prostu wydaje się być trafniejsza.
Mam więcej siły niż mi się wydaje
Sedno reportażu tkwi w zdiagnozowaniu niezdrowych zachowań w społecznościach sprawiających wrażenie bezpiecznych. Tak też bez zająknięcia autorka wskazuje na tożsamości w retoryce Donalda Trumpa i Jima Jones’a (s. 78-79), demaskuje całe grono kultystycznych instagramowych influencerów i pokazuje szkodliwe mechanizmy branży reklamowej. Oberwało się też firmom jawnie korzystających z dobroci struktury piramidy finansowej (klasyczne w Polsce „chcesz coś z Avonu”), ale też branży fitness. To wielokrotne studium przypadku daje poczucie uobecnienia manipulacji i zakłamania nie tylko w dyskursie publicznym, ale i w „sąsiedztwie”. Spotykamy się z tym na co dzień, ale nie zawsze potrafimy je zauważyć. „Idź za mną” uwrażliwia, motywuje i daje narzędzia, bo: „Łatwo mi dostrzec różnicę między halą wypełnioną pięciuset kursantami jogi, którzy krzyczą, że istnieje albo sposób ich przywódcy, albo nic (...), a studiem z szesnastoma kobietami, które są ubrane tak jak chcą i mogą zrezygnować z członkostwa bez groźby wstydu lub czegoś gorszego, łączącymi się w mantrze typu «Mam więcej siły, niż mi się wydaje». Obie firmy czerpią korzyść z języka, ale dosłownie określają też, kogo chcą wzmocnić: w jednym przypadku jest to guru, a w drugim ludzie” (s. 225). To lekcja, jak się zdaje, uniwersalna. Gdy przywódca jest wybierany, by wzmacniać społeczność, jest nadzieja, że jego rządy będą spotykać się z adekwatną reakcją i kontrolą społeczną. Jeżeli społeczność wybierana jest po to, by wzmacniać przywódcę, to przywódca szybko zyska dostęp do legitymizacji każdego działania. Od dyskomfortu, przez mobbing, na śmierci jednostki kończąc. I cóż, można chyba powiedzieć, że jako część społeczności dzierżymy większą siłę niż nam się zdaje. Głosujemy portfelem, na karcie wyborczej, ale też klikając „follow”. Te decyzje są ważne. Bardzo.
Przestań myśleć
Z mojej perspektywy najbardziej odkrywcza stała się przywołana przez Montell kategoria „komunału zwalniającego z myślenia”: „Termin ten, ukuty w 1961 roku przez psychiatrę Roberta J. Liftona, odnosi się do powiedzonek, których celem jest ucięcie sporu poprzez zniechęcenie do krytycznego myślenia” (s. 80). Kilka przykładów: „jest jak jest, wszystko dzieje się z jakiegoś powodu, to wszystko jest Bożym planem” (s. 81). Nie poprzestałbym jednak na tym. Wiele przesądów „ma taką moc” ucinania słusznej dyskusji. Termin „komunał zwalniający z myślenia” wielokrotnie w książce wraca, będąc ważnym elementem manipulacji ograniczającej myślenie jednostki w strukturach o charakterze sekciarskim. Z drugiej strony barykady pojawia się „pranie mózgu”. Termin używany wielokrotnie w kontekście sekt i teorii spiskowych, ucina dyskusję na temat osób w nie zaangażowanych i zamyka próby ich zrozumienia. Jak przytacza Montell, zjawisko to nie znajduje potwierdzenia w badaniach naukowych. Zatem, twój stary znajomy, który od pewnego czasu „otwiera trzecie oko”, „ładuje czakrę” albo „nie umawia się ze strzelcami” nie ma wypranego mózgu. Po prostu poszukuje społeczności i duchowości, która sprawi, że poczuje się lepiej. Może warto umówić się na spotkanie?
Ale komunały zwalniające z myślenia nie przytrafiają się jedynie w społecznościach sekciarskich czy w mediach społecznościowych. „Włamują się” nawet w mury uniwersyteckie, gdzie z definicji nie powinny być skuteczne, a jednak pozostają tak samo niebezpieczne. Między innymi tą kwestią zajął się Krzysztof Kłosiński, wypunktowując humanistyce, że kosztem „podniesienia jakości kształcenia” jest w stanie zrezygnować z najbardziej podstawowych elementów składających się na wartości akademickie. Zapewne mało kto (jeżeli w ogóle ktoś) wie, jaka jest ta „jakość” i czy działania w ramach niej wprowadzane faktycznie ją „podnoszą”. Nie przeszkadza to jednak, by usuwać zajęcia, otwierać nowe, bliżej niedookreślone kierunki i pospiesznie pisać granty z nadzieją na finansowanie z Unii Europejskiej. Czy tędy droga? Zainteresowanych tym tematem odsyłam do artykułu Kłosińskiego.
Nie da się ukryć, że jesteśmy członkami społeczności, również takich, w których niektóre mechanizmy są podobne do tych wykorzystywanych w „sektach”. To nic złego, tak długo jak mamy możliwość swobodnego odwrotu bez konsekwencji. Jeżeli wypisanie się z popołudniowej grupy treningowej/spotkań filmowych/kółka naukowego wiązałaby się z ostracyzmem, to być może to dobry moment by się nad tym zastanowić. Niech „czerwona lampka” zaświeci się również wtedy, gdy argumentem ucinającym dyskusje będą „cięcia budżetowe”.
LITERATURA:
Kłosiński Krzysztof: „Humanistyka w uniwersytecie”. W: A. Dziadek, K. Kłosiński, F. Mazurkiewicz (red.): „Przyszłość polonistyki: koncepcje - rewizje - przemiany”. Wydawnictwo Uniwersytetu Śląskiego. Katowice 2013.
Amanda Montell: „Idź za mną. Język sekciarskiego fanatyzmu”. Przeł. Adam Pluszka. Wydawnictwo Czarne. Wołowiec 2024 [seria: Amerykańska].
Zadanie dofinansowane ze środków budżetu Województwa Śląskiego. Zrealizowano przy wsparciu Fundacji Otwarty Kod Kultury. |