NIKT JUŻ O EVANIE NIE ZAPOMNI ('DROGI EVANIE HANSENIE', REŻ. PAWEŁ SZKOTAK)
A
A
A
Należę do pokaźnego kręgu wielbicieli musicali, którym serce zabiło mocniej, gdy na początku roku Teatr Muzyczny w Poznaniu zaanonsował premierę spektaklu „Drogi Evanie Hansenie”. Mam sentyment do tego tytułu, bo słuchając w kółko koncertowej wersji songu „For Forever”, stworzyłam z kilkunastu artykułów spójną dysertację. Cenię jednak ową sztukę szczególnie dlatego, że reprezentuje trend odwrotu od monumentalnych widowisk z efektami specjalnymi, oszałamiającą choreografią i nierzadko błahą fabułą. W zamian przybywa intymnych, realistycznych historii, które pozwalają aktorom odzwierciedlić złożoność postaci, a także szerszy kontekst ich perypetii i rozterek. Jak podkreślają autorzy kompendium „Ten cały musical”: „»Dear Evan Hansen« wpisuje się w nurt broadwayowskich musicali o jasno zaznaczonej problematyce społecznej i terapeutycznej. Wyraźnie idzie w ślady »next to normal«, zwracając się ku tematyce rodzinnej […]. To opowieść niezwykle kameralna […] i silnie skupiona wokół problemów współczesności: rozpadu więzi rodzinnych oraz wpływu internetu i mediów społecznościowych na kondycję psychiczną i społeczną młodych ludzi” (Borkowski i in. 2023: 111).
Musical jest dziełem przebojowego tandemu Benj Pasek i Justin Paul (autorów piosenek np. z „The Greatest Showman” czy „La La Land”) oraz Stevena Levensona, który ułożył libretto. Podobnie jak główny bohater w fabule, „Dear Evan Hansen” w okamgnieniu zdobył sławę, a uznanie dla niego zostało przypieczętowane sześcioma statuetkami Tony, m.in. dla Bena Platta jako najlepszego aktora. Notabene, wcielił się on w protagonistę także w filmowej adaptacji z 2021 roku, która jednak wywołała bardziej ambiwalentne reakcje (do czego jeszcze wrócę).
Evana poznajemy jako nastolatka nieumiejącego nawiązywać interakcji z rówieśnikami, mającego poczucie bezwartościowości i odtrącenia, pogrążonego w lęku przed popełnieniem gafy i upokorzeniem. Być może po prostu jest introwertykiem, ale zapewne dostałby diagnozę: spektrum autyzmu. Od dyskomfortu doznawanego wśród ludzi izoluje się w pokoju, lecz i tam dopadają go jazgot z mediów społecznościowych oraz przygnębiające myśli. Na polecenie psychoterapeuty – czego skrupulatnie pilnuje matka licealisty – pisze do siebie listy, które rozpoczynają się słowami stanowiącymi tytuł musicalu. Jeden z nich (nie wiedzieć czemu drukowany w szkole) trafia w ręce Connora Murphy’ego, zbuntowanego outsidera. Parę dni później ten ostatni odbiera sobie życie, a znaleziony przy nim list jego rodzice interpretują jako pożegnanie adresowane do przyjaciela, w czym utwierdza ich potem ogromny podpis Connora spostrzeżony na gipsie Evana.
Główny bohater najpierw zaprzecza, że nadawcą wiadomości był syn Murphych, jednak nie potrafi wyjaśnić qui pro quo, a widząc, jak zdesperowanym małżonkom zależy na dowiedzeniu się czegoś o swym dziecku, snuje historię wyimaginowanej „potajemnej” przyjaźni, zwłaszcza skoro przy okazji może przebywać blisko Zoe – siostry samobójcy, w której się podkochuje. Między Evanem a rodzicami Connora zadzierzguje się więź, chłopak nareszcie czuje się ważny i wysłuchany. Tak w zarysie wygląda zawiązanie akcji, które pozwala łatwo sobie wyobrazić ryzykowną koncepcyjnie intrygę: „niewinne” kłamstwo implikuje następne, a konfabulacje te głęboko i nieodwracalnie oddziałują na wiele osób. Fabuła musicalu staje się pretekstem do refleksji nad depresją wśród młodzieży, potrzebą zrozumienia, bliskości i przynależności, neuroatypowością, ale także nad różnorakimi wariantami doświadczenia utraty i osamotnienia oraz nad często niekonstruktywnymi sposobami, w jakie usiłujemy je stłumić.
Polska premiera „Drogi Evanie Hansenie” w reżyserii Pawła Szkotaka (skądinąd psychologa z wykształcenia) odbyła się 7 września 2024 roku, ja zaś miałam przyjemność otrzymać od teatru wejściówkę na 14 września, na godz. 15 (było też przedstawienie wieczorne). Ponieważ jednak chciałam przyjechać do Poznania dzień wcześniej, zakiełkowała we mnie pewna pokusa… Po krótkim wahaniu postanowiłam odkupić od kogoś bilet w facebookowej grupie fanów musicali, tak bym mogła udać się również na spektakl, w którym zagrają po części inni aktorzy. W rezultacie w piątek oglądałam tę inscenizację „prywatnie”, bez krytycznego dystansu, a w sobotę – „służbowo” (z obowiązkowym notatnikiem). Pierwotnie zamierzałam nie przyznawać się Czytelnikom do swojego małego szaleństwa i opisać jedynie przedstawienie z 14 września, co generalnie zrobię, gdyż obsady w większości się pokrywały. Nie mogę wszakże pominąć drugiego odtwórcy tytułowej postaci, bo w tak intymnych sztukach aktorzy, niezależnie od kunsztu wokalnego, ponoszą wyjątkową odpowiedzialność za wykreowanie pełnowymiarowych i wiarygodnych psychologicznie bohaterów.
Potencjalni widzowie wysoko zawiesili poprzeczkę kandydatom – bodaj rzadko w przypadku adaptacji zagranicznych musicali oczekiwania są tak wyśrubowane. Gdy w internetowej grupie wielbicieli gatunku zapytano o wymarzonego Evana, bez namysłu wskazałam Marcina Franca (byłam już wtedy po spektaklu „tik, tik… BUM!”), który rzeczywiście zwyciężył w castingu. Co ciekawe, w pierwowzorze kontrowersje wzbudziło powierzenie Benowi Plattowi (ur. 1993) zagrania nastolatka w filmowej odsłonie z 2021 roku; Franc jest o rok starszy, niemniej wydaje się stworzony do roli Evana, idealnie pasującej do jego emploi. Właśnie ze względu na niego wybrałam się na przedstawienie 13 września, z kolei dzień później w protagonistę wcielił się Maciej Badurka. Ten drugi w wideo promocyjnym TM w Poznaniu podkreśla, że „każdy aktor, który kreuje Evana, jest inny, więc każda z tych postaci tak naprawdę będzie inna, ale mówimy o jednym temacie” (link w bibliografii). Odmienności charakterów bohatera konstruowanego na scenie nie sposób nie dostrzec, gdy ma się szansę porównać obu wykonawców. Franc gra bardziej dramatycznie – prezentuje chłopaka, którego roztrzęsienie manifestuje się w tikach, nerwowych gestach, tonie głosu i dykcji; w efekcie jako dominujące rysy jego Evana jawią się neurotyczność, wewnętrzna szamotanina i niepokój w kontaktach społecznych. Natomiast protagonista kreowany przez Badurkę jest w większym stopniu wycofany, apatyczny, zagubiony, na pierwszy plan zatem wysuwają się jego nieśmiałość oraz smutek i poczucie beznadziei. Słowem: oglądamy postacie o różnych temperamentach.
Do mnie silniej przemawia rozwichrzenie emocjonalne Evana á la Franc, lecz taka opinia nie umniejsza wartości interpretacji drugiego z aktorów, szczególnie że komuś gra jego zmiennika może się zdawać przejaskrawiona. Na dodatek w utworze „Brak słów” („Words Fail”), będącym momentem kulminacyjnym, to wykonanie Badurki bardziej mnie poruszyło, niewykluczone, iż właśnie dlatego, że wydobył on w nim cały diapazon emocji, które wcześniej nieco tonował. Toteż nie przyznałabym prymatu żadnej z tych kreacji – obie są imponujące i godne aplauzu. Zarówno Franc, jak i Badurka – każdy na swój sposób – oddają niuanse psychiki Evana, jego alienację i rozpaczliwe pragnienie przełamania obojętności otoczenia („Mam taki nawyk od lat: hamulec wciskam, a nie gaz” – śpiewa bohater w „Macham im przez okno”), marzenie o posiadaniu bratniej duszy (utwór „Na zawsze”, czyli wzmiankowane „For Forever”), wyjście z cienia i wystąpienie publicznie z przesłaniem, które winduje go na szczyty popularności w Internecie („Nie jesteś sam”, tj. kultowy już w oryginale song „You Will Be Found”), wreszcie ów moment krytyczny, w którym chłopak przyznaje się do zamotania w sieć fantazji, a widzowie mogą doświadczyć katharsis. Czują bowiem, że o ile protagonista blefuje i roztacza przed innymi fikcyjny obraz, o tyle w jego wizerunku scenicznym nie ma ani krzty fałszu.
A przecież istniało duże niebezpieczeństwo, że będzie inaczej. Powracam w tym miejscu do recepcji filmu oraz do dyskusyjnej intrygi. „Dramat przeplata się tu z radosnymi piosenkami i przekomarzaniem o homoseksualnej miłości, czemu towarzyszą układy choreograficzne, w których obok głównego bohatera (…) pląsa imaginacja zmarłego tragicznie chłopca. Zresztą o ryzyku związanym z tym przedsięwzięciem przekonali się sami jego twórcy, gdy po premierze ekranizacji ich spektaklu (…) otrzymali nominacje do czterech złotych malin…” (Serlikowska 2004). Evan może wszak wywoływać nie tylko litość, ale też negatywne oceny – w odniesieniu do amerykańskich wersji nie były odosobnione głosy niedowierzania, że mógł tak się zagalopować w blagowaniu, będące zarazem głosami potępienia go jako manipulatora wyzyskującego cudzą tragedię. Ilustracją niech będzie komentarz w wątku na Filmwebie poświęconym ekranizacji musicalu. Użytkownik _Zero_ oburza się: „No, ale jak można współczuć człowiekowi, który zachowuje się jak kompletny socjopata. Mógłbym zrozumieć jedno kłamstwo, które wyszło z takiej jego nieporadności. Jednak niemal cały film Evan brnął w kłamstwo, tworząc fałszywe maile, opowiadając fałszywe historie (…). Mógł się wiele razy wykręcić z tej sytuacji bądź po prostu zignorować temat (…). Jakim cudem reżyser pomyślał, że taką postać da się polubić i [jej] kibicować?”. OldShaterhan ripostuje: „Myślę, że nie tyle socjopata, ponieważ historia opowiada o chłopaku (…) z problemami społeczno-psychologicznymi (…), który nie radzi sobie wśród ludzi. Nie chce ich zawieść (vide: nagminne przepraszanie), a do tego jest zakochany w siostrze Connora. To po prostu napędza tę spiralę” (link w bibliografii). Muszę nadmienić, że lawirowanie i przeinaczanie faktów w końcu obraca się przeciwko delikwentowi: znajomi zaangażowani w projekt upamiętniający zmarłego kolegę wyrzucają Evanowi, że ich wykorzystał (aczkolwiek chcieli dzięki niemu ugrać coś dla siebie), również jego matka nie kryje rozczarowania poczynaniami syna (utwór „Brawo ty”). Wypada też dodać za administratorką portalu „Kierunek: Musical”, że film „[w]ydaje się jednak przy tym płytszy, prostszy, (…) pozbawiony wydźwięku czy morału, który satysfakcjonował teatralną widownię” (Dąbkowska 2024).
Także publiczność TM w Poznaniu może być usatysfakcjonowana. Według recenzentki „Teatru dla Wszystkich” dzięki odtwórcom głównej roli dostajemy „niezapomniany emocjonalny rollercoaster, przyćmiewający jakiekolwiek mielizny fabuły” (Serlikowska 2024). Istotnie, zrazu akcja szybko się rozkręca, większość piosenek tchnie energią, pojawiają się akcenty komiczne, w drugim akcie przybywa melancholii i dramatyzmu. Gdy Evan śpiewa ze łzami w oczach: „Tak bardzo chciałem w innym świecie żyć”, „Wolę udawać, że nie jestem tak zupełnie sam”, i gdy rozpatrujemy jego postępowanie w perspektywie jego rozmyślań i na tle konstelacji pozostałych bohaterów, można go niekoniecznie usprawiedliwić, ale zrozumieć. Do najbardziej wstrząsających i zapadających w pamięć momentów należą metaforyczna scena bez słów, w której kluczowym rekwizytem jest krawat podarowany protagoniście przez matkę Connora, a także migawki z niepokojącą karuzelą, odkrycie tajemnicy związanej ze złamaną ręką, wreszcie finalna rozmowa Evana z matką. Poznańska adaptacja faktycznie przemawia do serca, czego dowodzą wypowiedzi na stronie facebookowej teatru oraz np. na profilu uMUSICALnieni („Dajta mi ten piekielny krawat na otarcie łez” – link w bibliografii). Jak tłumaczył reżyser w wywiadzie: „To było dla mnie też ogromnie poruszające obserwować, jak widzowie czytają ten spektakl, jak są razem z bohaterami, jak kibicują Evanowi, jak przeżywają to, co go spotyka. I rzeczywiście te łzy… Mnie się nawet też czasami zdarzało mieć mokre oczy podczas prób. To jest, jak myślę, efekt tego, że każdy z nas, którzy pracowaliśmy przy tym przedstawieniu, starał się jak najmocniej, jak najprawdziwiej opowiedzieć tę historię” (link do podcastu w bibliografii).
Trzeba przecież podkreślić, że choć protagonista jest najjaśniejszą gwiazdą, inne postacie nie pozostają w cieniu – kameralność „Drogi Evanie Hansenie” pozwala aktorom pokazać motywacje bohaterów i skomplikowane relacje między nimi, a ich emocje rezonują z emocjami odbiorców. Właściwie wszyscy w tej opowieści zmagają się z samotnością, z niemożnością wyartykułowania uczuć, z niezagojonymi ranami i szeroko pojmowaną żałobą. Małżeństwo Murphych nie potrafi się komunikować ani ze sobą, ani z dziećmi – nic dziwnego, że Connor sprawiał tak zwane problemy wychowawcze. Jego matka Cynthia (Agnieszka Wawrzyniak), wytworna i znużona życiem w luksusie, i ojciec Larry (Patryk Kośnicki) nie zdołali dotrzeć do syna, o co oskarżają się nawzajem. Po jego śmierci każde z nich wybiera inną odmianę eskapizmu, w konsekwencji jeszcze się od siebie odsuwają i zaniedbują córkę, roztropną Zoe. Zarówno Iga Klein, jak i Urszula Laudańska (partnerująca Francowi 13 września) znakomicie oddały tę ciekawą postać – straszoną i tłamszoną przez agresywnego brata, a w rezultacie nienawidzącą go i uważającą żałobę za grę pozorów. Pozbawiona wsparcia rodziców dziewczyna chroni się za pancerzem obojętności (oraz w muzyce), a swój żal zdradza w przejmującym „Requiem”.
Luzak Jared (13 września – Maksymilian Pluto-Prądzyński, 14 września – Maciej Zaruski), który pomaga Evanowi sfabrykować e-maile mające udowodnić wiadomą przyjaźń, „kumpluje się” z nim z wyrachowania, ale wnosi do spektaklu pierwiastek humorystyczny. Okazję do wylansowania się dzięki samobójczej śmierci kolegi z liceum znajduje Alana (grana z werwą przez Aleksandrę Daukszewicz), samozwańcza „szkolna influencerka”, którą de facto wcześniej nikt się nie interesuje. Postać nadgorliwej (pseudo)społeczniczki skłania do wniosku, że nawet pełni rezonu ekstrawertycy mogą taić w sobie gorycz odrzucenia. Bardziej destruktywny sposób zwrócenia na siebie uwagi obiera młody Murphy (Bartosz Sołtysiak). Z kolei po śmierci pojawia się on w niektórych scenach jako wyobrażenie głównego bohatera i jego niewidoczny towarzysz (alter ego?). Poznając stopniowo rodzinę Connora, Evan zaczyna rozumieć jego pobudki i dostrzegać swoje z nim powinowactwo.
Szczególne miejsce w tej konfiguracji zajmuje matka protagonisty Heidi (w tę rolę nader przekonująco wcieliła się Dagmara Rybak), zdeterminowana, by zarobić na utrzymanie syna, któremu próbuje też zastąpić ojca i zapewnić przyzwoite warunki. Po pracy uczęszcza na kurs, wskutek czego permanentnie przebywa poza domem i oddala się od Evana. Mimo najlepszych chęci tak naprawdę go nie słucha – w zasadzie tylko rutynowo pyta, czy pamięta o zażywaniu leków. Wymowna jest scena, gdy przypomina mu telefonicznie o pisaniu owych listów, w których powinien afirmować, że „to będzie dobry dzień”, i nagle się reflektuje: „Kochanie, czy ty miałeś dobry dzień?”, ale zaraz przechodzi nad tym do porządku. Można się zatem nie dziwić Evanowi, że zamiast nieobecnej matki wybiera rodzinę, która okazuje mu zainteresowanie. Pani Hansen i pani Murphy są równie bezradne w kontaktach z własnymi dziećmi, co wyrażają unisono już pierwszym utworze: „I nie wiem, jak do ciebie znaleźć choćby jedną z dróg”.
Spektakl próbuje łagodnie nakierować widzów na taką drogę porozumienia, mamy więc do czynienia ze swoistą sztuką z tezą, lecz przemyślaną artystycznie na wszystkich poziomach. Niewielką przestrzeń dostępną w poznańskim teatrze pomysłowo zaaranżowała Natalia Kitamikado, np. niekonwencjonalnie wykorzystując szafki szkolne (postacie dialogujące przez Internet wyskakują z nich niczym okienka w komunikatorach). Podstawowe rozwiązanie techniczne stanowi obrotowa scena pozwalająca na płynne przejścia między miejscami i sytuacjami, z których nastrojem koreluje operowanie światłem (nad czym czuwa Paulina Góral). Istotną funkcję spełniają projekcje Karoliny Jacewicz i Mateusza Kokota na obramieniu sceny, które unaoczniają świat wirtualny – wyświetlają się tam (rytmicznie!) chociażby fragmenty układanych e-maili. Dzięki tym wizualizacjom zdołano optycznie poszerzyć scenę, a multiplikujące się komentarze w połączeniu z „wrogimi” emotikonami udanie pokazują mroczne oblicze mediów społecznościowych. Warto też nadmienić o udziale uczniów Ogólnokształcącej Szkoły Baletowej w Poznaniu, którzy zgodnie z instrukcjami odpowiedzialnego za choreografię Karola Drozda między innymi uwypuklają wyobcowanie protagonisty w tłumie.
Pisałam już o piosenkach, które odgrywają tu, naturalnie, fundamentalną rolę i które wykonuje orkiestra pod dyrygenturą Dariusza Tarczewskiego bądź Jakuba Czerskiego. Poprockowe, czasem ściskające za gardło, czasem zabawne (np. „Pozdrawiam – ja”), a zasadniczo niebłahe treściowo utwory (np. „To droga trudna, lecz droga słuszna”) odsłaniają myśli bohaterów i posuwają akcję naprzód. Wyznanie zakochanych („Tylko my”) wyróżnia się na tle standardowych musicalowych duetów urokliwą bezpretensjonalnością. Część songów zalicza się już do musicalowych hitów, więc przekład tym bardziej stanowił wyzwanie. Przemysław Kieliszewski, dyrektor teatru, niewątpliwie mu sprostał – teksty polskie brzmią naturalnie, melodyjnie i chyba nieanachronicznie w uszach nastolatków oraz łączą się zgrabnie z librettem, które tłumaczył Lesław Haliński.
O wrażeniu, jakie wywołuje miks wymienionych dotąd komponentów w „Nie jesteś sam”, tak opowiada Franc: „Inaczej jest, stojąc na scenie, inaczej jest z widowni, ale za każdym razem miałem na tym utworze łzy w oczach (…). Bo tutaj mamy radość i to wszystko, co dobrego daje Internet (…), który bywa niebezpieczny (…), ale też niesie za sobą możliwość rozpowszechnienia ogromnego dobra – o tym mówi ta piosenka. (…) I kiedy patrzy się na projekcje wypływające z okna sceny na widza, które przeplatają się z aktorami, i dodatkowo pojawiają się obrazki prawdziwych ludzi (…), którzy wysyłają swoje nagrania i dzielą się emocjami – jest to coś niesamowitego” (link do podcastu w bibliografii).
Krzewienie dobra można uznać również za ideę samej inscenizacji – „Drogi Evanie Hansenie” służy bowiem nagłośnieniu kwestii kryzysów emocjonalnych młodzieży, doświadczania odmienności i wykluczenia, uzależnień i innych zagrożeń, czego potwierdzenie stanowi objęcie przedstawienia patronatem Rzecznika Praw Dziecka. Z kolei na Facebooku TM w Poznaniu czytamy: „Co dziesiąta młoda osoba (12%) czuje się niekochana przez swoich rodziców, a 10,5% uczniów uważa, że nie ma ani jednej osoby, która w pełni ich akceptuje. Tworząc ten spektakl, chcieliśmy przybliżyć tematykę zdrowia psychicznego. Zależy nam, aby zarówno młodzi ludzie, jak i ich rodzice zrozumieli, jak ważne jest wsparcie i troska o siebie nawzajem” (link w bibliografii). Wpisowi towarzyszą numery telefonów wsparcia, w okolicach premiery prowadzono kampanię skierowaną do młodzieży (#niejesteśsam), odbył się też dla niej specjalny pokaz (w Światowym Dniu Zapobiegania Samobójstwom). Na spektaklach, które oglądałam, również dostrzegłam sporo nastolatków i wnioskuję, że przekaz („Możesz poprosić o pomoc, zamiast wciąż się chować w kąt”) w atrakcyjnej musicalowej formie do nich trafia. Mamy jednak do czynienia nie tylko z historią z gatunku young adult, lecz także ze sztuką adresowaną do dorosłych, wszak jej osnową są relacje dzieci z rodzicami. Może ona zatem otwierać oczy, uczula na sygnały alarmowe, bo młodzi nieraz mierzą się z sytuacjami, o których boją się, wstydzą lub nie potrafią opowiedzieć. Zresztą „Drogi Evanie Hansenie” oprócz problemów wieku dojrzewania dotyczy też spraw uniwersalnych: każdy konfrontuje się z rozpadem więzi, musi przepracować stratę i poznać lepiej siebie i swych bliskich.
Akcentowana tu przeze mnie autentyczność nie wyklucza, niestety, pewnych uproszczeń. Obiekcje może budzić potraktowanie homoseksualizmu, który jawi się jako lekka aberracja będąca przedmiotem żartów Jareda i o który stanowczo nie chce być podejrzewany Evan. Do istotnych poruszonych zagadnień bezsprzecznie należą hejt w Internecie i dwojaka natura mediów społecznościowych, sugestywnie zobrazowana na przykładzie lejtmotywu „nikt już o tobie nie zapomni”. Dzięki Internetowi samobójstwo Connora staje się głośnym tematem, przypuszczalnie jednak – co cynicznie prognozuje Jared – wszyscy przestaną się nim interesować, gdy tylko pojawi się nowa sensacja. Z drugiej strony „nikt o tobie nie zapomni” oznacza, że w przestrzeni wirtualnej nic nie ginie, a jeśli coś niepożądanego się tam dostanie, można się spotkać ze zmasowanym atakiem. W tym świetle zakończenie wydaje się uładzone (to oczywiście wina oryginalnego libretta), bo zgodnie z logiką wydarzeń krzywda i zniszczenie powinny być większe, a konsekwencje dla winowajcy – cięższe. Autorzy musicalu wybrali rozwiązanie koncyliacyjne, ku pokrzepieniu serc: błędy nie muszą wszystkiego przekreślać.
„Drogi Evanie Hansenie” to zatem feel-good play przekonująca, że człowiek nie jest samotną wyspą oraz że nie trzeba nikogo udawać, aby być wystarczająco dobrym. Jakkolwiek postać głównego bohatera może sprawiać wrażenie przerysowanej, w pewnym stopniu mnóstwo osób boryka się z podobnym problemem – poczuciem bycia niepotrzebnym i nierozumianym. Nietrudno więc identyfikować z protagonistą, gdy śpiewa: „Stoję obok, patrzę na ten świat, pytam: czy ja kiedyś będę znaczył coś?” i gdy wyznaje: „Chciałbym, żeby to, co mówię, było dla kogoś ważne, dla kogokolwiek”. To, co wybrzmiewa w spektaklu, jest ważne dla wielu odbiorców na świecie – musical (jak wiralowe nagranie wystąpienia Evana) podbił ich serca i stał się swego rodzaju symbolem. Miejmy nadzieję, że dzięki inscenizacji TM w Poznaniu będzie on szerzej znany w Polsce, a jego przesłanie dotrze do tych, którzy czują się „niewidzialni cały czas, zgubieni gdzieś”.
Literatura:
Borkowski M., Mikołajczyk J., Zawada M.: „Ten cały musical”. Kraków 2023.
Dąbkowska M.: „»Dear Evan Hansen« – dlaczego tak porusza? Musical vs. film vs. książka – porównanie”. Kierunek: Musical, 12.11.2021. https://www.kierunekmusical.pl/2021/11/dear-evan-hansen-dlaczego-tak-porusza.html.
„»Drogi Evanie Hansenie« | Teatr Muzyczny w Poznaniu | Reportaż”. Kanał Teatru Muzycznego w Poznaniu. YouTube, https://www.youtube.com/watch?v=U5AkH8_H-7k.
„Robi się show!” – podcast Teatru Muzycznego w Poznaniu. Odc. 7: „Wyjątkowo ważna premiera: „Drogi Evanie Hansenie”. Spotify, https://open.spotify.com/episode/6cxirnMkv8pPIP8kRArFaF.
Sekcja komentarzy pod postem Kierunek: Musical w grupie uMUSICALnieni na Facebooku, 7.09.2024. https://www.facebook.com/photo?fbid=1076951874434542&set=gm.3889355187959840&idorvanity=2058688841026493.
Serlikowska A.: „Wołanie (d)o człowieka”. Teatr dla Wszystkich, 12.09.2024. https://teatrdlawszystkich.eu/wolanie-do-czlowieka/.
Teatr Muzyczny w Poznaniu, wpis na profilu na Facebooku, 10.09.2024. https://www.facebook.com/teatrmuzyczny/posts/pfbid01SmvnnqobStU9PLd5DfJrHC7XdbqgXCLFucAUqXCiNWp2VLbiG2fwC9Mj2K9RpaMl.
Wątek „Drogi Evanie Hansenie, jesteś psychopatą” pod filmem „Drogi Evanie Hansenie” (2021). Filmweb, https://www.filmweb.pl/film/Drogi+Evanie+Hansenie-2021-874138/discussion/Drogi+Evanie+Hansenie%2C+jeste%C5%9B+psychopat%C4%85,3283237.
[Dostęp do wszystkich stron WWW: 10.10.2024].
Musical jest dziełem przebojowego tandemu Benj Pasek i Justin Paul (autorów piosenek np. z „The Greatest Showman” czy „La La Land”) oraz Stevena Levensona, który ułożył libretto. Podobnie jak główny bohater w fabule, „Dear Evan Hansen” w okamgnieniu zdobył sławę, a uznanie dla niego zostało przypieczętowane sześcioma statuetkami Tony, m.in. dla Bena Platta jako najlepszego aktora. Notabene, wcielił się on w protagonistę także w filmowej adaptacji z 2021 roku, która jednak wywołała bardziej ambiwalentne reakcje (do czego jeszcze wrócę).
Evana poznajemy jako nastolatka nieumiejącego nawiązywać interakcji z rówieśnikami, mającego poczucie bezwartościowości i odtrącenia, pogrążonego w lęku przed popełnieniem gafy i upokorzeniem. Być może po prostu jest introwertykiem, ale zapewne dostałby diagnozę: spektrum autyzmu. Od dyskomfortu doznawanego wśród ludzi izoluje się w pokoju, lecz i tam dopadają go jazgot z mediów społecznościowych oraz przygnębiające myśli. Na polecenie psychoterapeuty – czego skrupulatnie pilnuje matka licealisty – pisze do siebie listy, które rozpoczynają się słowami stanowiącymi tytuł musicalu. Jeden z nich (nie wiedzieć czemu drukowany w szkole) trafia w ręce Connora Murphy’ego, zbuntowanego outsidera. Parę dni później ten ostatni odbiera sobie życie, a znaleziony przy nim list jego rodzice interpretują jako pożegnanie adresowane do przyjaciela, w czym utwierdza ich potem ogromny podpis Connora spostrzeżony na gipsie Evana.
Główny bohater najpierw zaprzecza, że nadawcą wiadomości był syn Murphych, jednak nie potrafi wyjaśnić qui pro quo, a widząc, jak zdesperowanym małżonkom zależy na dowiedzeniu się czegoś o swym dziecku, snuje historię wyimaginowanej „potajemnej” przyjaźni, zwłaszcza skoro przy okazji może przebywać blisko Zoe – siostry samobójcy, w której się podkochuje. Między Evanem a rodzicami Connora zadzierzguje się więź, chłopak nareszcie czuje się ważny i wysłuchany. Tak w zarysie wygląda zawiązanie akcji, które pozwala łatwo sobie wyobrazić ryzykowną koncepcyjnie intrygę: „niewinne” kłamstwo implikuje następne, a konfabulacje te głęboko i nieodwracalnie oddziałują na wiele osób. Fabuła musicalu staje się pretekstem do refleksji nad depresją wśród młodzieży, potrzebą zrozumienia, bliskości i przynależności, neuroatypowością, ale także nad różnorakimi wariantami doświadczenia utraty i osamotnienia oraz nad często niekonstruktywnymi sposobami, w jakie usiłujemy je stłumić.
Polska premiera „Drogi Evanie Hansenie” w reżyserii Pawła Szkotaka (skądinąd psychologa z wykształcenia) odbyła się 7 września 2024 roku, ja zaś miałam przyjemność otrzymać od teatru wejściówkę na 14 września, na godz. 15 (było też przedstawienie wieczorne). Ponieważ jednak chciałam przyjechać do Poznania dzień wcześniej, zakiełkowała we mnie pewna pokusa… Po krótkim wahaniu postanowiłam odkupić od kogoś bilet w facebookowej grupie fanów musicali, tak bym mogła udać się również na spektakl, w którym zagrają po części inni aktorzy. W rezultacie w piątek oglądałam tę inscenizację „prywatnie”, bez krytycznego dystansu, a w sobotę – „służbowo” (z obowiązkowym notatnikiem). Pierwotnie zamierzałam nie przyznawać się Czytelnikom do swojego małego szaleństwa i opisać jedynie przedstawienie z 14 września, co generalnie zrobię, gdyż obsady w większości się pokrywały. Nie mogę wszakże pominąć drugiego odtwórcy tytułowej postaci, bo w tak intymnych sztukach aktorzy, niezależnie od kunsztu wokalnego, ponoszą wyjątkową odpowiedzialność za wykreowanie pełnowymiarowych i wiarygodnych psychologicznie bohaterów.
Potencjalni widzowie wysoko zawiesili poprzeczkę kandydatom – bodaj rzadko w przypadku adaptacji zagranicznych musicali oczekiwania są tak wyśrubowane. Gdy w internetowej grupie wielbicieli gatunku zapytano o wymarzonego Evana, bez namysłu wskazałam Marcina Franca (byłam już wtedy po spektaklu „tik, tik… BUM!”), który rzeczywiście zwyciężył w castingu. Co ciekawe, w pierwowzorze kontrowersje wzbudziło powierzenie Benowi Plattowi (ur. 1993) zagrania nastolatka w filmowej odsłonie z 2021 roku; Franc jest o rok starszy, niemniej wydaje się stworzony do roli Evana, idealnie pasującej do jego emploi. Właśnie ze względu na niego wybrałam się na przedstawienie 13 września, z kolei dzień później w protagonistę wcielił się Maciej Badurka. Ten drugi w wideo promocyjnym TM w Poznaniu podkreśla, że „każdy aktor, który kreuje Evana, jest inny, więc każda z tych postaci tak naprawdę będzie inna, ale mówimy o jednym temacie” (link w bibliografii). Odmienności charakterów bohatera konstruowanego na scenie nie sposób nie dostrzec, gdy ma się szansę porównać obu wykonawców. Franc gra bardziej dramatycznie – prezentuje chłopaka, którego roztrzęsienie manifestuje się w tikach, nerwowych gestach, tonie głosu i dykcji; w efekcie jako dominujące rysy jego Evana jawią się neurotyczność, wewnętrzna szamotanina i niepokój w kontaktach społecznych. Natomiast protagonista kreowany przez Badurkę jest w większym stopniu wycofany, apatyczny, zagubiony, na pierwszy plan zatem wysuwają się jego nieśmiałość oraz smutek i poczucie beznadziei. Słowem: oglądamy postacie o różnych temperamentach.
Do mnie silniej przemawia rozwichrzenie emocjonalne Evana á la Franc, lecz taka opinia nie umniejsza wartości interpretacji drugiego z aktorów, szczególnie że komuś gra jego zmiennika może się zdawać przejaskrawiona. Na dodatek w utworze „Brak słów” („Words Fail”), będącym momentem kulminacyjnym, to wykonanie Badurki bardziej mnie poruszyło, niewykluczone, iż właśnie dlatego, że wydobył on w nim cały diapazon emocji, które wcześniej nieco tonował. Toteż nie przyznałabym prymatu żadnej z tych kreacji – obie są imponujące i godne aplauzu. Zarówno Franc, jak i Badurka – każdy na swój sposób – oddają niuanse psychiki Evana, jego alienację i rozpaczliwe pragnienie przełamania obojętności otoczenia („Mam taki nawyk od lat: hamulec wciskam, a nie gaz” – śpiewa bohater w „Macham im przez okno”), marzenie o posiadaniu bratniej duszy (utwór „Na zawsze”, czyli wzmiankowane „For Forever”), wyjście z cienia i wystąpienie publicznie z przesłaniem, które winduje go na szczyty popularności w Internecie („Nie jesteś sam”, tj. kultowy już w oryginale song „You Will Be Found”), wreszcie ów moment krytyczny, w którym chłopak przyznaje się do zamotania w sieć fantazji, a widzowie mogą doświadczyć katharsis. Czują bowiem, że o ile protagonista blefuje i roztacza przed innymi fikcyjny obraz, o tyle w jego wizerunku scenicznym nie ma ani krzty fałszu.
A przecież istniało duże niebezpieczeństwo, że będzie inaczej. Powracam w tym miejscu do recepcji filmu oraz do dyskusyjnej intrygi. „Dramat przeplata się tu z radosnymi piosenkami i przekomarzaniem o homoseksualnej miłości, czemu towarzyszą układy choreograficzne, w których obok głównego bohatera (…) pląsa imaginacja zmarłego tragicznie chłopca. Zresztą o ryzyku związanym z tym przedsięwzięciem przekonali się sami jego twórcy, gdy po premierze ekranizacji ich spektaklu (…) otrzymali nominacje do czterech złotych malin…” (Serlikowska 2004). Evan może wszak wywoływać nie tylko litość, ale też negatywne oceny – w odniesieniu do amerykańskich wersji nie były odosobnione głosy niedowierzania, że mógł tak się zagalopować w blagowaniu, będące zarazem głosami potępienia go jako manipulatora wyzyskującego cudzą tragedię. Ilustracją niech będzie komentarz w wątku na Filmwebie poświęconym ekranizacji musicalu. Użytkownik _Zero_ oburza się: „No, ale jak można współczuć człowiekowi, który zachowuje się jak kompletny socjopata. Mógłbym zrozumieć jedno kłamstwo, które wyszło z takiej jego nieporadności. Jednak niemal cały film Evan brnął w kłamstwo, tworząc fałszywe maile, opowiadając fałszywe historie (…). Mógł się wiele razy wykręcić z tej sytuacji bądź po prostu zignorować temat (…). Jakim cudem reżyser pomyślał, że taką postać da się polubić i [jej] kibicować?”. OldShaterhan ripostuje: „Myślę, że nie tyle socjopata, ponieważ historia opowiada o chłopaku (…) z problemami społeczno-psychologicznymi (…), który nie radzi sobie wśród ludzi. Nie chce ich zawieść (vide: nagminne przepraszanie), a do tego jest zakochany w siostrze Connora. To po prostu napędza tę spiralę” (link w bibliografii). Muszę nadmienić, że lawirowanie i przeinaczanie faktów w końcu obraca się przeciwko delikwentowi: znajomi zaangażowani w projekt upamiętniający zmarłego kolegę wyrzucają Evanowi, że ich wykorzystał (aczkolwiek chcieli dzięki niemu ugrać coś dla siebie), również jego matka nie kryje rozczarowania poczynaniami syna (utwór „Brawo ty”). Wypada też dodać za administratorką portalu „Kierunek: Musical”, że film „[w]ydaje się jednak przy tym płytszy, prostszy, (…) pozbawiony wydźwięku czy morału, który satysfakcjonował teatralną widownię” (Dąbkowska 2024).
Także publiczność TM w Poznaniu może być usatysfakcjonowana. Według recenzentki „Teatru dla Wszystkich” dzięki odtwórcom głównej roli dostajemy „niezapomniany emocjonalny rollercoaster, przyćmiewający jakiekolwiek mielizny fabuły” (Serlikowska 2024). Istotnie, zrazu akcja szybko się rozkręca, większość piosenek tchnie energią, pojawiają się akcenty komiczne, w drugim akcie przybywa melancholii i dramatyzmu. Gdy Evan śpiewa ze łzami w oczach: „Tak bardzo chciałem w innym świecie żyć”, „Wolę udawać, że nie jestem tak zupełnie sam”, i gdy rozpatrujemy jego postępowanie w perspektywie jego rozmyślań i na tle konstelacji pozostałych bohaterów, można go niekoniecznie usprawiedliwić, ale zrozumieć. Do najbardziej wstrząsających i zapadających w pamięć momentów należą metaforyczna scena bez słów, w której kluczowym rekwizytem jest krawat podarowany protagoniście przez matkę Connora, a także migawki z niepokojącą karuzelą, odkrycie tajemnicy związanej ze złamaną ręką, wreszcie finalna rozmowa Evana z matką. Poznańska adaptacja faktycznie przemawia do serca, czego dowodzą wypowiedzi na stronie facebookowej teatru oraz np. na profilu uMUSICALnieni („Dajta mi ten piekielny krawat na otarcie łez” – link w bibliografii). Jak tłumaczył reżyser w wywiadzie: „To było dla mnie też ogromnie poruszające obserwować, jak widzowie czytają ten spektakl, jak są razem z bohaterami, jak kibicują Evanowi, jak przeżywają to, co go spotyka. I rzeczywiście te łzy… Mnie się nawet też czasami zdarzało mieć mokre oczy podczas prób. To jest, jak myślę, efekt tego, że każdy z nas, którzy pracowaliśmy przy tym przedstawieniu, starał się jak najmocniej, jak najprawdziwiej opowiedzieć tę historię” (link do podcastu w bibliografii).
Trzeba przecież podkreślić, że choć protagonista jest najjaśniejszą gwiazdą, inne postacie nie pozostają w cieniu – kameralność „Drogi Evanie Hansenie” pozwala aktorom pokazać motywacje bohaterów i skomplikowane relacje między nimi, a ich emocje rezonują z emocjami odbiorców. Właściwie wszyscy w tej opowieści zmagają się z samotnością, z niemożnością wyartykułowania uczuć, z niezagojonymi ranami i szeroko pojmowaną żałobą. Małżeństwo Murphych nie potrafi się komunikować ani ze sobą, ani z dziećmi – nic dziwnego, że Connor sprawiał tak zwane problemy wychowawcze. Jego matka Cynthia (Agnieszka Wawrzyniak), wytworna i znużona życiem w luksusie, i ojciec Larry (Patryk Kośnicki) nie zdołali dotrzeć do syna, o co oskarżają się nawzajem. Po jego śmierci każde z nich wybiera inną odmianę eskapizmu, w konsekwencji jeszcze się od siebie odsuwają i zaniedbują córkę, roztropną Zoe. Zarówno Iga Klein, jak i Urszula Laudańska (partnerująca Francowi 13 września) znakomicie oddały tę ciekawą postać – straszoną i tłamszoną przez agresywnego brata, a w rezultacie nienawidzącą go i uważającą żałobę za grę pozorów. Pozbawiona wsparcia rodziców dziewczyna chroni się za pancerzem obojętności (oraz w muzyce), a swój żal zdradza w przejmującym „Requiem”.
Luzak Jared (13 września – Maksymilian Pluto-Prądzyński, 14 września – Maciej Zaruski), który pomaga Evanowi sfabrykować e-maile mające udowodnić wiadomą przyjaźń, „kumpluje się” z nim z wyrachowania, ale wnosi do spektaklu pierwiastek humorystyczny. Okazję do wylansowania się dzięki samobójczej śmierci kolegi z liceum znajduje Alana (grana z werwą przez Aleksandrę Daukszewicz), samozwańcza „szkolna influencerka”, którą de facto wcześniej nikt się nie interesuje. Postać nadgorliwej (pseudo)społeczniczki skłania do wniosku, że nawet pełni rezonu ekstrawertycy mogą taić w sobie gorycz odrzucenia. Bardziej destruktywny sposób zwrócenia na siebie uwagi obiera młody Murphy (Bartosz Sołtysiak). Z kolei po śmierci pojawia się on w niektórych scenach jako wyobrażenie głównego bohatera i jego niewidoczny towarzysz (alter ego?). Poznając stopniowo rodzinę Connora, Evan zaczyna rozumieć jego pobudki i dostrzegać swoje z nim powinowactwo.
Szczególne miejsce w tej konfiguracji zajmuje matka protagonisty Heidi (w tę rolę nader przekonująco wcieliła się Dagmara Rybak), zdeterminowana, by zarobić na utrzymanie syna, któremu próbuje też zastąpić ojca i zapewnić przyzwoite warunki. Po pracy uczęszcza na kurs, wskutek czego permanentnie przebywa poza domem i oddala się od Evana. Mimo najlepszych chęci tak naprawdę go nie słucha – w zasadzie tylko rutynowo pyta, czy pamięta o zażywaniu leków. Wymowna jest scena, gdy przypomina mu telefonicznie o pisaniu owych listów, w których powinien afirmować, że „to będzie dobry dzień”, i nagle się reflektuje: „Kochanie, czy ty miałeś dobry dzień?”, ale zaraz przechodzi nad tym do porządku. Można się zatem nie dziwić Evanowi, że zamiast nieobecnej matki wybiera rodzinę, która okazuje mu zainteresowanie. Pani Hansen i pani Murphy są równie bezradne w kontaktach z własnymi dziećmi, co wyrażają unisono już pierwszym utworze: „I nie wiem, jak do ciebie znaleźć choćby jedną z dróg”.
Spektakl próbuje łagodnie nakierować widzów na taką drogę porozumienia, mamy więc do czynienia ze swoistą sztuką z tezą, lecz przemyślaną artystycznie na wszystkich poziomach. Niewielką przestrzeń dostępną w poznańskim teatrze pomysłowo zaaranżowała Natalia Kitamikado, np. niekonwencjonalnie wykorzystując szafki szkolne (postacie dialogujące przez Internet wyskakują z nich niczym okienka w komunikatorach). Podstawowe rozwiązanie techniczne stanowi obrotowa scena pozwalająca na płynne przejścia między miejscami i sytuacjami, z których nastrojem koreluje operowanie światłem (nad czym czuwa Paulina Góral). Istotną funkcję spełniają projekcje Karoliny Jacewicz i Mateusza Kokota na obramieniu sceny, które unaoczniają świat wirtualny – wyświetlają się tam (rytmicznie!) chociażby fragmenty układanych e-maili. Dzięki tym wizualizacjom zdołano optycznie poszerzyć scenę, a multiplikujące się komentarze w połączeniu z „wrogimi” emotikonami udanie pokazują mroczne oblicze mediów społecznościowych. Warto też nadmienić o udziale uczniów Ogólnokształcącej Szkoły Baletowej w Poznaniu, którzy zgodnie z instrukcjami odpowiedzialnego za choreografię Karola Drozda między innymi uwypuklają wyobcowanie protagonisty w tłumie.
Pisałam już o piosenkach, które odgrywają tu, naturalnie, fundamentalną rolę i które wykonuje orkiestra pod dyrygenturą Dariusza Tarczewskiego bądź Jakuba Czerskiego. Poprockowe, czasem ściskające za gardło, czasem zabawne (np. „Pozdrawiam – ja”), a zasadniczo niebłahe treściowo utwory (np. „To droga trudna, lecz droga słuszna”) odsłaniają myśli bohaterów i posuwają akcję naprzód. Wyznanie zakochanych („Tylko my”) wyróżnia się na tle standardowych musicalowych duetów urokliwą bezpretensjonalnością. Część songów zalicza się już do musicalowych hitów, więc przekład tym bardziej stanowił wyzwanie. Przemysław Kieliszewski, dyrektor teatru, niewątpliwie mu sprostał – teksty polskie brzmią naturalnie, melodyjnie i chyba nieanachronicznie w uszach nastolatków oraz łączą się zgrabnie z librettem, które tłumaczył Lesław Haliński.
O wrażeniu, jakie wywołuje miks wymienionych dotąd komponentów w „Nie jesteś sam”, tak opowiada Franc: „Inaczej jest, stojąc na scenie, inaczej jest z widowni, ale za każdym razem miałem na tym utworze łzy w oczach (…). Bo tutaj mamy radość i to wszystko, co dobrego daje Internet (…), który bywa niebezpieczny (…), ale też niesie za sobą możliwość rozpowszechnienia ogromnego dobra – o tym mówi ta piosenka. (…) I kiedy patrzy się na projekcje wypływające z okna sceny na widza, które przeplatają się z aktorami, i dodatkowo pojawiają się obrazki prawdziwych ludzi (…), którzy wysyłają swoje nagrania i dzielą się emocjami – jest to coś niesamowitego” (link do podcastu w bibliografii).
Krzewienie dobra można uznać również za ideę samej inscenizacji – „Drogi Evanie Hansenie” służy bowiem nagłośnieniu kwestii kryzysów emocjonalnych młodzieży, doświadczania odmienności i wykluczenia, uzależnień i innych zagrożeń, czego potwierdzenie stanowi objęcie przedstawienia patronatem Rzecznika Praw Dziecka. Z kolei na Facebooku TM w Poznaniu czytamy: „Co dziesiąta młoda osoba (12%) czuje się niekochana przez swoich rodziców, a 10,5% uczniów uważa, że nie ma ani jednej osoby, która w pełni ich akceptuje. Tworząc ten spektakl, chcieliśmy przybliżyć tematykę zdrowia psychicznego. Zależy nam, aby zarówno młodzi ludzie, jak i ich rodzice zrozumieli, jak ważne jest wsparcie i troska o siebie nawzajem” (link w bibliografii). Wpisowi towarzyszą numery telefonów wsparcia, w okolicach premiery prowadzono kampanię skierowaną do młodzieży (#niejesteśsam), odbył się też dla niej specjalny pokaz (w Światowym Dniu Zapobiegania Samobójstwom). Na spektaklach, które oglądałam, również dostrzegłam sporo nastolatków i wnioskuję, że przekaz („Możesz poprosić o pomoc, zamiast wciąż się chować w kąt”) w atrakcyjnej musicalowej formie do nich trafia. Mamy jednak do czynienia nie tylko z historią z gatunku young adult, lecz także ze sztuką adresowaną do dorosłych, wszak jej osnową są relacje dzieci z rodzicami. Może ona zatem otwierać oczy, uczula na sygnały alarmowe, bo młodzi nieraz mierzą się z sytuacjami, o których boją się, wstydzą lub nie potrafią opowiedzieć. Zresztą „Drogi Evanie Hansenie” oprócz problemów wieku dojrzewania dotyczy też spraw uniwersalnych: każdy konfrontuje się z rozpadem więzi, musi przepracować stratę i poznać lepiej siebie i swych bliskich.
Akcentowana tu przeze mnie autentyczność nie wyklucza, niestety, pewnych uproszczeń. Obiekcje może budzić potraktowanie homoseksualizmu, który jawi się jako lekka aberracja będąca przedmiotem żartów Jareda i o który stanowczo nie chce być podejrzewany Evan. Do istotnych poruszonych zagadnień bezsprzecznie należą hejt w Internecie i dwojaka natura mediów społecznościowych, sugestywnie zobrazowana na przykładzie lejtmotywu „nikt już o tobie nie zapomni”. Dzięki Internetowi samobójstwo Connora staje się głośnym tematem, przypuszczalnie jednak – co cynicznie prognozuje Jared – wszyscy przestaną się nim interesować, gdy tylko pojawi się nowa sensacja. Z drugiej strony „nikt o tobie nie zapomni” oznacza, że w przestrzeni wirtualnej nic nie ginie, a jeśli coś niepożądanego się tam dostanie, można się spotkać ze zmasowanym atakiem. W tym świetle zakończenie wydaje się uładzone (to oczywiście wina oryginalnego libretta), bo zgodnie z logiką wydarzeń krzywda i zniszczenie powinny być większe, a konsekwencje dla winowajcy – cięższe. Autorzy musicalu wybrali rozwiązanie koncyliacyjne, ku pokrzepieniu serc: błędy nie muszą wszystkiego przekreślać.
„Drogi Evanie Hansenie” to zatem feel-good play przekonująca, że człowiek nie jest samotną wyspą oraz że nie trzeba nikogo udawać, aby być wystarczająco dobrym. Jakkolwiek postać głównego bohatera może sprawiać wrażenie przerysowanej, w pewnym stopniu mnóstwo osób boryka się z podobnym problemem – poczuciem bycia niepotrzebnym i nierozumianym. Nietrudno więc identyfikować z protagonistą, gdy śpiewa: „Stoję obok, patrzę na ten świat, pytam: czy ja kiedyś będę znaczył coś?” i gdy wyznaje: „Chciałbym, żeby to, co mówię, było dla kogoś ważne, dla kogokolwiek”. To, co wybrzmiewa w spektaklu, jest ważne dla wielu odbiorców na świecie – musical (jak wiralowe nagranie wystąpienia Evana) podbił ich serca i stał się swego rodzaju symbolem. Miejmy nadzieję, że dzięki inscenizacji TM w Poznaniu będzie on szerzej znany w Polsce, a jego przesłanie dotrze do tych, którzy czują się „niewidzialni cały czas, zgubieni gdzieś”.
Literatura:
Borkowski M., Mikołajczyk J., Zawada M.: „Ten cały musical”. Kraków 2023.
Dąbkowska M.: „»Dear Evan Hansen« – dlaczego tak porusza? Musical vs. film vs. książka – porównanie”. Kierunek: Musical, 12.11.2021. https://www.kierunekmusical.pl/2021/11/dear-evan-hansen-dlaczego-tak-porusza.html.
„»Drogi Evanie Hansenie« | Teatr Muzyczny w Poznaniu | Reportaż”. Kanał Teatru Muzycznego w Poznaniu. YouTube, https://www.youtube.com/watch?v=U5AkH8_H-7k.
„Robi się show!” – podcast Teatru Muzycznego w Poznaniu. Odc. 7: „Wyjątkowo ważna premiera: „Drogi Evanie Hansenie”. Spotify, https://open.spotify.com/episode/6cxirnMkv8pPIP8kRArFaF.
Sekcja komentarzy pod postem Kierunek: Musical w grupie uMUSICALnieni na Facebooku, 7.09.2024. https://www.facebook.com/photo?fbid=1076951874434542&set=gm.3889355187959840&idorvanity=2058688841026493.
Serlikowska A.: „Wołanie (d)o człowieka”. Teatr dla Wszystkich, 12.09.2024. https://teatrdlawszystkich.eu/wolanie-do-czlowieka/.
Teatr Muzyczny w Poznaniu, wpis na profilu na Facebooku, 10.09.2024. https://www.facebook.com/teatrmuzyczny/posts/pfbid01SmvnnqobStU9PLd5DfJrHC7XdbqgXCLFucAUqXCiNWp2VLbiG2fwC9Mj2K9RpaMl.
Wątek „Drogi Evanie Hansenie, jesteś psychopatą” pod filmem „Drogi Evanie Hansenie” (2021). Filmweb, https://www.filmweb.pl/film/Drogi+Evanie+Hansenie-2021-874138/discussion/Drogi+Evanie+Hansenie%2C+jeste%C5%9B+psychopat%C4%85,3283237.
[Dostęp do wszystkich stron WWW: 10.10.2024].
„Drogi Evanie Hansenie”. Muzyka i piosenki: Benj Pasek, Justin Paul. Libretto: Steven Levenson. Reżyseria: Paweł Szkotak. Przekład: Lesław Haliński, Przemysław Kieliszewski. Scenografia: Natalia Kitamikado. Choreografia: Karol Drozd. Kierownictwo muzyczne: Dariusz Tarczewski. Premiera: 7.09.2024, Teatr Muzyczny w Poznaniu.
Zadanie dofinansowane ze środków budżetu Województwa Śląskiego. Zrealizowano przy wsparciu Fundacji Otwarty Kod Kultury. |