PORA DNIA, KTÓREJ JUŻ NIE MA (FILIP SPRINGER: 'SZARA GODZINA. CZAS NA NOWĄ ARCHITEKTURĘ')
A
A
A
Zawsze, gdy pojawia się informacja, że w księgarniach pojawi się „nowy Springer”, to z niecierpliwością odliczam do dnia premiery. Pierwszy kontakt z twórczością tego fotografa i reportera miałam w 2016 roku. Wtedy Karakter wydał „Miasto Archipelag. Polskę mniejszych miast”, dla której, cytując za wydawnictwem, Filip Springer „przejechał cały kraj od Słupska po Krosno i od Suwałk po Wałbrzych, żeby zobaczyć, jak żyje się dziś w miastach, które w 1999 roku utraciły status stolicy województwa. Poznał ich historię, rozmawiał z mieszkańcami”. Zachwycona przebyłam wraz z nim tę podróż i, równie mocno zachwycona jego stylem pisania, postanowiłam sięgnąć po wcześniej wydane pozycje.
Pochłonęłam „Źle urodzone. Reportaże o architekturze PRL-u” (2012) o losach budynków, które „zdaniem jednych – zasługują na podziw i uznanie, zdaniem innych – są ohydnymi komunistycznymi barakami, które należy zrównać z ziemią”. Później przyszła kolej na „Zaczyn. O Zofii i Oskarze Hansenach” (2013) poświęcony parze polskich architektów-wizjonerów i oczywiście na debiut literacki Springera, który znalazł się w finale Nagrody im. Ryszarda Kapuścińskiego za Reportaż Literacki 2011, a także w finale Nagrody Literackiej „Nike” 2012 oraz był nominowany do Nagrody Literackiej Gdynia 2012 – „Miedzianka. Historia znikania” (2011). To opowieść o niewielkim miasteczku nieopodal Jeleniej Góry, którego już nie ma. „Filip Springer przez ponad dwa lata szukał odpowiedzi na pytanie, dlaczego miasteczko z siedmiowiekową tradycją zniknęło z powierzchni ziemi”. Nie mogę w tym miejscu nie wspomnieć również o „Wannie z kolumnadą” (2020), której wydanie uzupełnione recenzowałam w artPapierze (15 lutego 4 (412) / 2021) opisując ją jako pozycję, którą „łączy wspólne hasło: PRZESTRZEŃ. Przestrzeń (…) pojawiająca się w wielu kontekstach – tych dotyczących ładu i harmonii, ale także planowania i gospodarowania oraz samej jakości życia mieszkańców na danym obszarze”. Na mojej liście „ulubionych” jest jeszcze „13 pięter” (2015) w których „słowo ‘dom’ odmieniane przez wszystkie przypadki przez bohaterów tej książki nie kojarzy się im ze stabilizacją ani spokojem, a większość opowiedzianych tu historii jest tragiczna”.
Jeśli ktoś jeszcze nie zna Filipa Springera, to łatwo może zauważyć, jakie tematy go interesują. Architektura i przestrzeń. Ta piękna i ta brzydka. Jego publikacje to „projekty” i próby odpowiedzi na nurtujące (przede wszystkim jego samego) kwestie. Springer jest trochę reporterem, a trochę dziennikarzem. Doświadcza i pyta, dlatego jego książki tak dobrze się czyta – są pełne rozmów z autochtonami, anegdot, trafionych żartów. Portal Culture.pl nazywa go „tłumaczem architektury i kolekcjonerem wizualnych absurdów” który „pisał już o mieście, którego nie ma, o budynkach, które są, a wielu wolałoby, żeby ich nie było”. Springer trafnie analizuje to, co nas otacza, ale też zadaje pytania, o których nie pomyślelibyśmy, że trzeba je zadać: „Dlaczego dolnośląskie miasteczko z siedmiowiekową tradycją zniknęło z powierzchni ziemi?”, „Czy to jest dobra architektura?” „Czemu w Polsce jest brzydko?”, „Czy z pomysłów Hansenów może czerpać współczesna architektura?”. Choć Springer często pisze o polskiej brzydocie, absurdach mieszkaniowych, patodeweloperce, miejscach i budynkach, które zniknęły, to nie jest to tak depresyjne, jak mogłoby się wydawać. Choć daje do myślenia.
Jak jest tym razem? W „Szarej godzinie” Springer nie pyta „jak”, ale „czy”. Czy powinniśmy w ogóle jeszcze budować? Autor porównuje architekturę do wehikułu czasu. Mówi, że jest jedyną opcją na przeniesienie się do tego, co było, więc, idąc tym tropem, architektura może nas też przenosić do tego, co będzie. A co będzie? A nawet już jest? Kryzys klimatyczny. Kryzys, o którym mówimy w kontekście nadmiernego konsumpcjonizmu i przemysłu. Zastanawiamy się, czy latać samolotami, czy kupować kolejne rzeczy, czy te rzeczy w ogóle są nam potrzebne? Jakim samochodem powinniśmy jeździć, a nawet, czy w ogóle jeździć samochodem? Nie zastanawiamy się jednak, czy budować.
Springer definiuje szarą godzinę, jako moment w ciągu dnia, kiedy jest już za ciemno, żeby zrobić niektóre rzeczy, ale jeszcze za jasno, żeby zapalić światło. Moment przejściowy. Trzecią porę dnia. „Odkrytą” w willi Hansenów w Szuminie przez Małgorzatę Kuciewicz i Simone De Iacobisa z grupy projektowej Centrala. Porę dnia, której już nie ma, bo zostaliśmy zalani światłem emitowanym przez ekrany.
Można też definiować szarą godzinę jako ten ostatni moment, w którym możemy zastanowić się nad tym, czy budować, a jeśli podamy odpowiedź twierdzącą, to co budować. Reporter podaje konkretne dane na temat emisji gazów cieplarnianych wywołanych przez „budowanie”. Podaje też konkretne przykłady, co o tym sądzą architekci i deweloperzy. Zabiera nas do osuszonych (w ramach nietrafionego eksperymentu) torfowisk nad Narwią, których nie można ponownie zalać, bo nie zgadzają się na to rolnicy. Pokazuje nam szpital w Starachowicach, który lepiej zburzyć i postawić w jego miejscu nowe osiedle niż zaadaptować (choć dokładne wyliczenia pokazują równoważne sobie koszty, ale adaptacja generowałaby mniejszy ślad węglowy i pozwoliłaby na unikniecie wycinki dużej ilości drzew). Odwiedzamy Kopiec Powstania Warszawskiego zbudowany na gruzach miasta, a także jedno z najgęściej zaludnionych miejsc w Polsce – wrocławski Ołbin (i jego sposoby na uczynienie tej przestrzeni bardziej przyjaznej do życia). Analizujemy zapisy w Kodeksie Etyki Zawodu Architekta, propozycje na odbudowę powojennej Ukrainy, a także idee przyświecające festiwalowi w Dolinie Krzemowej. Jak zwykle Springer podchodzi do tematu wielowymiarowo. Pokazuje kilka perspektyw, a jego rozmówcy są różnorodni. To architekci, urbaniści, społecznicy, mieszkańcy… Fachowcy od architektury i jej odbiorcy/użytkownicy. Do jakich wniosków dochodzi autor?
„Czy to, co robicie/robimy, jest pożyteczne i słuszne? (…) Mam nadzieję, że ta książka nie daje odpowiedzi (…). Ona ma tylko przypomnieć, że warto je [to pytanie] zadawać.” (s. 26) – pisze już w jednym z pierwszych rozdziałów. Nie padają więc jednoznaczne odpowiedzi, ale konkretne propozycje. Są to między innymi: dialog, zaprzestanie myślenia wyłącznie o komforcie, porzucenie przez architektów tak zwanego „oryginalnego, rozpoznawalnego języka projektowania”, zastąpienie ekonomii etyką, przekształcalność architektury i ponowne wykorzystanie jej elementów.
Choć Springer w posłowiu pisze, że wśród architektek i architektów panuje „marazm, niemoc i intelektualny zastój” (s. 243), to w ostatnich słowach podsumowuje: „jeszcze nie jest pozamiatane!” (s. 244). Jest nadzieja.
Pochłonęłam „Źle urodzone. Reportaże o architekturze PRL-u” (2012) o losach budynków, które „zdaniem jednych – zasługują na podziw i uznanie, zdaniem innych – są ohydnymi komunistycznymi barakami, które należy zrównać z ziemią”. Później przyszła kolej na „Zaczyn. O Zofii i Oskarze Hansenach” (2013) poświęcony parze polskich architektów-wizjonerów i oczywiście na debiut literacki Springera, który znalazł się w finale Nagrody im. Ryszarda Kapuścińskiego za Reportaż Literacki 2011, a także w finale Nagrody Literackiej „Nike” 2012 oraz był nominowany do Nagrody Literackiej Gdynia 2012 – „Miedzianka. Historia znikania” (2011). To opowieść o niewielkim miasteczku nieopodal Jeleniej Góry, którego już nie ma. „Filip Springer przez ponad dwa lata szukał odpowiedzi na pytanie, dlaczego miasteczko z siedmiowiekową tradycją zniknęło z powierzchni ziemi”. Nie mogę w tym miejscu nie wspomnieć również o „Wannie z kolumnadą” (2020), której wydanie uzupełnione recenzowałam w artPapierze (15 lutego 4 (412) / 2021) opisując ją jako pozycję, którą „łączy wspólne hasło: PRZESTRZEŃ. Przestrzeń (…) pojawiająca się w wielu kontekstach – tych dotyczących ładu i harmonii, ale także planowania i gospodarowania oraz samej jakości życia mieszkańców na danym obszarze”. Na mojej liście „ulubionych” jest jeszcze „13 pięter” (2015) w których „słowo ‘dom’ odmieniane przez wszystkie przypadki przez bohaterów tej książki nie kojarzy się im ze stabilizacją ani spokojem, a większość opowiedzianych tu historii jest tragiczna”.
Jeśli ktoś jeszcze nie zna Filipa Springera, to łatwo może zauważyć, jakie tematy go interesują. Architektura i przestrzeń. Ta piękna i ta brzydka. Jego publikacje to „projekty” i próby odpowiedzi na nurtujące (przede wszystkim jego samego) kwestie. Springer jest trochę reporterem, a trochę dziennikarzem. Doświadcza i pyta, dlatego jego książki tak dobrze się czyta – są pełne rozmów z autochtonami, anegdot, trafionych żartów. Portal Culture.pl nazywa go „tłumaczem architektury i kolekcjonerem wizualnych absurdów” który „pisał już o mieście, którego nie ma, o budynkach, które są, a wielu wolałoby, żeby ich nie było”. Springer trafnie analizuje to, co nas otacza, ale też zadaje pytania, o których nie pomyślelibyśmy, że trzeba je zadać: „Dlaczego dolnośląskie miasteczko z siedmiowiekową tradycją zniknęło z powierzchni ziemi?”, „Czy to jest dobra architektura?” „Czemu w Polsce jest brzydko?”, „Czy z pomysłów Hansenów może czerpać współczesna architektura?”. Choć Springer często pisze o polskiej brzydocie, absurdach mieszkaniowych, patodeweloperce, miejscach i budynkach, które zniknęły, to nie jest to tak depresyjne, jak mogłoby się wydawać. Choć daje do myślenia.
Jak jest tym razem? W „Szarej godzinie” Springer nie pyta „jak”, ale „czy”. Czy powinniśmy w ogóle jeszcze budować? Autor porównuje architekturę do wehikułu czasu. Mówi, że jest jedyną opcją na przeniesienie się do tego, co było, więc, idąc tym tropem, architektura może nas też przenosić do tego, co będzie. A co będzie? A nawet już jest? Kryzys klimatyczny. Kryzys, o którym mówimy w kontekście nadmiernego konsumpcjonizmu i przemysłu. Zastanawiamy się, czy latać samolotami, czy kupować kolejne rzeczy, czy te rzeczy w ogóle są nam potrzebne? Jakim samochodem powinniśmy jeździć, a nawet, czy w ogóle jeździć samochodem? Nie zastanawiamy się jednak, czy budować.
Springer definiuje szarą godzinę, jako moment w ciągu dnia, kiedy jest już za ciemno, żeby zrobić niektóre rzeczy, ale jeszcze za jasno, żeby zapalić światło. Moment przejściowy. Trzecią porę dnia. „Odkrytą” w willi Hansenów w Szuminie przez Małgorzatę Kuciewicz i Simone De Iacobisa z grupy projektowej Centrala. Porę dnia, której już nie ma, bo zostaliśmy zalani światłem emitowanym przez ekrany.
Można też definiować szarą godzinę jako ten ostatni moment, w którym możemy zastanowić się nad tym, czy budować, a jeśli podamy odpowiedź twierdzącą, to co budować. Reporter podaje konkretne dane na temat emisji gazów cieplarnianych wywołanych przez „budowanie”. Podaje też konkretne przykłady, co o tym sądzą architekci i deweloperzy. Zabiera nas do osuszonych (w ramach nietrafionego eksperymentu) torfowisk nad Narwią, których nie można ponownie zalać, bo nie zgadzają się na to rolnicy. Pokazuje nam szpital w Starachowicach, który lepiej zburzyć i postawić w jego miejscu nowe osiedle niż zaadaptować (choć dokładne wyliczenia pokazują równoważne sobie koszty, ale adaptacja generowałaby mniejszy ślad węglowy i pozwoliłaby na unikniecie wycinki dużej ilości drzew). Odwiedzamy Kopiec Powstania Warszawskiego zbudowany na gruzach miasta, a także jedno z najgęściej zaludnionych miejsc w Polsce – wrocławski Ołbin (i jego sposoby na uczynienie tej przestrzeni bardziej przyjaznej do życia). Analizujemy zapisy w Kodeksie Etyki Zawodu Architekta, propozycje na odbudowę powojennej Ukrainy, a także idee przyświecające festiwalowi w Dolinie Krzemowej. Jak zwykle Springer podchodzi do tematu wielowymiarowo. Pokazuje kilka perspektyw, a jego rozmówcy są różnorodni. To architekci, urbaniści, społecznicy, mieszkańcy… Fachowcy od architektury i jej odbiorcy/użytkownicy. Do jakich wniosków dochodzi autor?
„Czy to, co robicie/robimy, jest pożyteczne i słuszne? (…) Mam nadzieję, że ta książka nie daje odpowiedzi (…). Ona ma tylko przypomnieć, że warto je [to pytanie] zadawać.” (s. 26) – pisze już w jednym z pierwszych rozdziałów. Nie padają więc jednoznaczne odpowiedzi, ale konkretne propozycje. Są to między innymi: dialog, zaprzestanie myślenia wyłącznie o komforcie, porzucenie przez architektów tak zwanego „oryginalnego, rozpoznawalnego języka projektowania”, zastąpienie ekonomii etyką, przekształcalność architektury i ponowne wykorzystanie jej elementów.
Choć Springer w posłowiu pisze, że wśród architektek i architektów panuje „marazm, niemoc i intelektualny zastój” (s. 243), to w ostatnich słowach podsumowuje: „jeszcze nie jest pozamiatane!” (s. 244). Jest nadzieja.
Filip Springer: „Szara godzina. Czas na nową architekturę”. Wydawnictwo Karakter. Kraków 2024.
Zadanie dofinansowane ze środków budżetu Województwa Śląskiego. Zrealizowano przy wsparciu Fundacji Otwarty Kod Kultury. |