ISSN 2658-1086
Wydanie bieżące

15 października 20 (500) / 2024

Agnieszka Wójtowicz-Zając,

BOGACI SĄ GŁUPI, A BIEDNI - BRZYDCY I GŁUPI (DOROTA MASŁOWSKA: 'MAGICZNA RANA')

A A A
Zachwyty i medialna wrzawa przy każdej kolejnej premierze książki Doroty Masłowskiej zupełnie się zrytualizowały. Za każdym razem możemy się spodziewać dokładnie tego samego: niezwykły słuch językowy, całe frazy wyjęte z najniższych rejestrów języka, podsłuchane w autobusach, na przystankach, w knajpach i na ulicy, przeszmuglowane z internetowych komentarzy, z koślawego języka, jakim piszemy na komunikatorach. Brawurowy obraz Polski w rozpadzie, rozkładzie, obraz nas samych, bezkompromisowa, brudna, brawurowa i jeszcze raz brawurowa, Polska wysoka spotyka się z Polską niską, ostrze wymierzone we wszystkich, w optyce tekstów Masłowskiej jesteśmy pogubieni i samotni, myślimy i mówimy kliszami, późny kapitalizm, Baudrillard (ktoś go jeszcze cytuje na serio?), marzenia o lepszym świecie i polski paździerz, wegańskie wesela i nieużytki porośnięte barszczem Sosnowskiego, a w tym wszystkim przerażeni ludzie napędzani rozpaczą i niskimi instynktami.

No dobrze, i co z tego?

Nie oczekuję (i chyba nikt już na poważnie nie oczekuje?) od literatury diagnoz, planów naprawczych czy zbawienia. „Magiczna rana”, najnowsza prozatorska publikacja Doroty Masłowskiej (o statusie gatunkowym tego tekstu piszę nieco niżej), oczywiście diagnoz nie daje, ambicji zbawczych także nie ma – ani tekst, ani autorka. To raczej „świata opisanie”, podrasowane mocno surrealistyczną wyobraźnią czy też lokalną odmianą realizmu magicznego z płyty pilśniowej. To dziesięć miniatur o ludziach głęboko nieszczęśliwych i samotnych, których nie czeka nic dobrego, chociaż ciągle za czymś gonią. Czasami sami są przyczyną swojego nieszczęścia i samotności, czasami są one splotem ogólnie niekorzystnych okoliczności zewnętrznych (w tym biometu, który zawsze jest niekorzystny), czasami mają podłoże klasowe, innym razem polityczne, rodzinne, nawet metafizyczne – bo w świecie opisanym przez Masłowską nie ma ucieczki, a rajskie wysypy czy zaświaty wyglądają jak podejrzanie tanie egzotyczne wakacje all-inclusive. Nikt nie zasługuje na współczucie, a nawet jeśli trochę zasługuje – jak pracownica Chlebovni czy Zoldana, poetka z krańca Europy na stypendium w rajskiej niby-Szwajcarii, niby-Austrii – i tak go nie dostanie. Wszyscy bohaterowie Masłowskiej to zagubione, nieszczęśliwe kukły, którymi sterują okoliczności zewnętrzne i nie za piękne pragnienia. Niektórzy recenzenci piszą o empatii względem bohaterów, którą trudno mi jednak dostrzec w „Magicznej ranie”. Inni wskazują na kontekst klasowy – bo biednym obrywa się tak samo, jak bogatym, a całą diagnozę współczesności Masłowskiej można streścić jako „bogaci są głupi, a biedni – brzydcy i głupi, tego sparszywiałego świata nie czeka żadne zbawienie – chyba że równie parszywe”. Paskudna rzeczywistość wywalona na lewą stronę i oglądana od podszewki – co chyba nie zaskakuje – wygląda równie paskudnie, a pozłotko się łuszczy. Nie jest to nowość w prozie Masłowskiej, samo zderzenie aspirującej klasy średniej i wyższej z niższymi też nie. „Paw królowej”, „Inni ludzie”, „Kochanie, zabiłam nasze koty” czy dramaty „Między nami dobrze jest” i „Dwoje biednych Rumunów mówiących po polsku” stoją na podobnych podstawach, zderzeniach klasowych, zderzeniach języków, obijających się o siebie samotnych ludziach, którzy z tych interakcji wychodzą tylko bardziej pokiereszowani i skrzywieni.

Tym, co odróżnia „Magiczną ranę” od wcześniejszych utworów Masłowskiej, są przesunięcia – język jest bardziej statyczny, mniej eksperymentalny (zwłaszcza w porównaniu z „Pawiem królowej” i „Innymi ludźmi”), mocniej wyeksponowana za to została surrealistyczna warstwa rzeczywistości, jakby w zakończeniu „Wojny polsko-ruskiej pod flagą biało-czerwoną” podkręcono basy i głośność. Tak jak w przypadku wcześniejszych tekstów nie można autorce odmówić doskonałego warsztatu językowego – całe frazy i akapity są po prostu, cóż, użyję tego słowa – brawurowe. Naprawdę świetne, do zakreślenia ołówkiem, zaznaczenia fiszką i odczytywania na głos znajomym i zwierzętom domowym. Problem polega na tym, że „Magiczna rana” nie mówi nic nowego, nawet jeśli formalnie i językowo teksty składające się na ten zbiór są bardzo dobrą literaturą.

Do „Magicznej rany” można podejść na kilka sposobów. Opisać ewolucję stylu autorki, jednego z najbardziej wyrazistych idiomów w prozie polskiej po 1989 roku, lub skupić się na prezentacji medialnej samej autorki oraz jej statusie literackiej gwiazdy, zarazem w przestrzeni mainstreamowej, jak i tak zwanej artystycznej. Przyjrzeć się klasowej podbudowie i stwierdzić, że nie spełnia standardów lewicowej krytyki. Albo przyjrzeć się mniej uważnie i uznać, że wyśmiewanie wszystkich po równo jest doskonałym sposobem na obnażenie choroby toczącej całe społeczeństwo. Wydaje się jednak, że problem leży gdzie indziej, a w każdym razie – na styku.

W „Magicznej ranie”, która de facto jest zbiorem opowiadań, połączonych ze sobą, przenikających się wzajemnie, z wędrującymi bohaterami i motywami, trudno odczuwać choćby cień sympatii do kogokolwiek lub czegokolwiek. Wszystkie utwory wywołują zamierzony dyskomfort i w ewokowaniu go Masłowska jest prawdziwą mistrzynią. To nie jest piękne, nie jest miłe, ale nie możesz się oderwać – jak ze zdrapywaniem strupa albo wyciskaniem pryszcza. Autorka zagląda we wszystkie wstydliwe zakamarki świata i wywleka na światło dziennie to, co najpaskudniejsze, tworząc literacki rewers Instagrama. I do tego celu forma prozatorskich miniatur sprawdza się doskonale – wyalienowanie, samotność, obijanie się o siebie zostają skonceptualizowane także na poziomie konstrukcji pojedynczych tekstów, jak i całości zbioru. Powieści jednak lepiej się sprzedają – i tak „Magiczna rana” została powieścią, co brzmi nieco ironicznie w kontekście książki opisującej świat pozorów, gdzie spod fenomenalnej kreacji wyziera rozpad, pustka i ogólny syf. Z podobnych względów na skrzydełku obwoluty czytamy, że Masłowska jest „jedną z najważniejszych polskich pisarek współczesnych”, co ustawia lekturę całości. Bo skoro w „Magicznej ranie” obnażeni zostają bogaci i biedni, a wszyscy tak samo nieszczęśliwi, zagubieni i okropni, to… kto nam to wszystko pokazuje? Kim w tym świecie pozorów i niskich instynktów jest głos narratora?

Umieszczanie swojego alter ego w tekście to praktyka niemalże powszechna we współczesnej prozie (i nie tylko) i przybierająca rozmaite formy. Nie inaczej było we wcześniejszych utworach Masłowskiej – w „Wojnie polsko-ruskiej pod flagą biało-czerwoną” pojawiała się Masłoska, protokolantka policyjna, która nie zdała matury z religii, więc teraz spisuje zeznania Silnego – a zarazem ujawnia się jako siła kreacyjna stojąca za literacką rzeczywistością głównego bohatera. Same opisy Masłoskiej nie były pozbawione ironii czy zwyczajnej szydery, podobnie jak w „Pawiu królowej”, gdzie alter ego pisarki (z naciskiem na ego) musiało sobie poradzić z tym, że zainteresowanie i uwaga mediów przenoszą się gdzie indziej, na innego utalentowanego młodego pisarza, a jej pozostają próby przebicia się z drugą książką, której krytykę antycypuje („Hej ludzie, są jakieś kłopoty, ona coś tam pisze znowu podobno, o Boże, trzeba temu zapobiec, my nie chcemy, nie pozwolimy, nie damy się nabrać znowu, to nie może, niech karierę robi Lem, niech Miłosz robi, niech Gombrowicz, inni z miast wojewódzkich autorzy zdolni, dużo bardziej utalentowani literaci młodzi z «kundle» blogu, ale nie ona, jak tu do Europy, z nią to możemy przyłączyć się do Rosji, zaorać pod kartofle i pokrzyw hodowlę […]”, s. 150). I chyba łatwiej było znieść paskudnych bohaterów w odrażającym świecie (i odnieść ich do samego siebie), kiedy instancja nadawcza stojąca za tekstem jechała z nimi (z nami) na jednym wózku. Tego w „Magicznej ranie” brakuje. Najbliżej autorskiego alter ego jest Zoldana Manovic, trzydziestoletnia poetka z Bałkanów, z „gorszej Europy”, która przyleciała na stypendium do „lepszej Europy”, która na każdym kroku daje jej do zrozumienia, kim jest i skąd jest. I że nigdy nie będzie stąd. Zoldanę trudno uznać jednak za alter ego samej autorki (poza tym, że łączy je doświadczenie rezydencji artystycznej w bogatym kraju, gdzie na soczyście zielonych łąkach pasą się krowy dzwoniące dzwonkami, a śmieci segreguje się bardzo pieczołowicie), porównywalne z tym z „Wojny polsko-ruskiej…” czy „Pawia królowej” – głównie dlatego, że Zoldana nie jest „jedną z najważniejszych pisarek współczesnych”, jej dorobek to „kilka tłumaczeń zagranicznych, nagroda specjalna «Brązowy liść» w maratonie poetyckim im. Dragan Popećju” (s. 44). No i sama Zoldana kończy marnie, do jej zagranicznych triumfów należy chyba wyłącznie wywołanie trwałej traumy u chłopca, który znalazł jej zwłoki dryfujące w jeziorze.

Ten brak pisarskiego alter ego w połączeniu z szumnymi tekstami okładkowymi sprawia, że „Magiczna rana” brzmi jak opis społeczeństwa z wyżyn artystycznego panteonu. Jakby literacka gwiazda na chwilę zstąpiła, spojrzała, przeraziła się tym, co widzi, a następnie przetworzyła spotworniałe społeczeństwo przez swoją wyobraźnię i wydała na świat literacki, surrealistyczny, ale jakże prawdziwy obraz marności czasów obecnych. Brakuje tutaj współudziału w codziennej zbrodni rzeczywistości. A skoro nie ma współudziału, pozostają tylko mizantropijne obrazy o wysokich walorach literackich i znikomych walorach poznawczych. Bogaci są głupi, a biedni są głupi i brzydcy. Wszyscy za to – nieszczęśliwi. A Masłowska wybitna.
 

Dorota Masłowska: „Magiczna rana”. Wydawnictwo Karakter. Kraków 2025.