ISSN 2658-1086
Wydanie bieżące

1 listopada 21 (501) / 2024

Magdalena Kempna-Pieniążek,

MOTYL PRZEBITY SZPILKĄ (IMIĘ RÓŻY. TOM 1)

A A A
„Księga jest tworem kruchym (…). Bibliotekarz broni ksiąg nie tylko przed ludźmi, lecz również przed naturą, przed siłami zapomnienia, wrogami prawdy” (s. 20) – mówi jeden z bohaterów „Imienia róży”, co brzmi ironicznie w świetle faktu, że słynna postmodernistyczna powieść Umberta Eco nieustannie skłania do kwestionowania uniwersalnych kategorii takich jak prawda i przekonuje, że na dłuższą metę ani z naturą, ani z zapomnieniem nie jesteśmy w stanie się mierzyć. W istocie rzeczy „księga jest tworem kruchym”, i to nie tylko w sensie podatności na upływ czasu, lecz także w rozumieniu płynności granic tekstu, dekonstrukcyjnego oddziaływania interpretacji (zawsze obarczonej ryzykiem wyrażonym w przedrostkach „nad-” i „niedo-”) oraz niebezpieczeństw twórczej zdrady charakterystycznej dla procesu adaptacji. Tę szczególną kruchość postmodernistyczne teksty pokroju „Imienia róży” rekompensują sobie strukturą przypominającą kłącze – szeregiem odniesień, nawiązań, aluzji i cytatów, które niczym rozległy system korzeni wplatają i umocowują własny tekst w żyznej glebie kultury. Taka umiejętność pozwala na przekształcenie kruchości w strategię świadomego oporu. Kiedy granice utworu zanikają, żadna interpretacja nie ma szansy na wyczerpanie tematu, a każda adaptacja wydaje się wysoce wybiórcza, „księga” staje się tworem prawdziwie autonomicznym i wolnym w swej nieuchwytności.

Przystępując do przekształcania utworu Umberta Eco w powieść graficzną, Milo Manara najwyraźniej był świadomy, że tekstu, który stosuje taką strategię oporu, nie da się w pełni podporządkować innemu medium; można jedynie podjąć z nim grę: ustępując mu pola tam, gdzie sytuacja tego wymaga, i sprytnie podsuwając mu nowe rozwiązania, kiedy tylko zdarzy się ku temu okazja. Na okładce pierwszego tomu „Imienia róży” jest mowa o tym, że za pomocą różnych stylów, głównie nawiązań do rzeźb i płaskorzeźb portalowych, a także ozdobnych marginaliów dawnych woluminów, włoski artysta próbuje wpisać swoje dzieło „w szkatułkową strukturę powieści będącej książką o książkach, które zawierają w sobie inne książki i jednocześnie otwierają się na kolejne światy” (okładka, tył). Wszystko to prawda, aczkolwiek nie całkowita. Manara bynajmniej nie ogranicza się do naśladowania podpatrzonych u Eco strategii konstruowania tekstu czy też poszukiwania ich odpowiedników w technikach właściwych sztuce komiksu. Adaptując „Imię róży”, rysownik podejmuje subtelną i przemyślaną grę z powieścią: nie mogąc oddać bogactwa i kłączowej struktury jej intertekstów, tworzy własne; nie będąc w stanie w pełni objąć wykreowanego w niej świata, włącza w swoją tkankę człowieka, który ten świat stworzył, w związku z czym już na pierwszych stronach tomu spotykamy się z postacią Umberta Eco, który „osobiście” informuje nas o poszukiwaniu pewnej tajemniczej księgi.

Jeśli powieściowe „Imię róży” można nazwać książką o książkach zawierających inne książki, to dzieło Manary trzeba określić jako powieść graficzną o książce o książkach i jej adaptacjach – w tym takich, które nie zaistniały i nigdy nie powstaną. Kunsztowne nawiązania do sztuki iluminatorskiej oraz średniowiecznych płaskorzeźb nie są jedynymi odniesieniami do kultury wizualnej, jakie tu znajdziemy. Szczególną rolę w „Imieniu róży” Manary pełnią konteksty filmowe. Sposób, w jaki włoski artysta przedstawia zimowe pejzaże przemierzane przez franciszkańskiego mnicha-detektywa (byłego inkwizytora) Wilhelma z Baskerville oraz jego młodziutkiego pomocnika, Adsona z Melku, a także w jaki aranżuje sceny niektórych morderstw mających miejsce w odwiedzonym przez bohaterów opactwie, do złudzenia przypomina rozwiązania znane z filmowej adaptacji powieści Eco nakręconej w 1986 roku przez Jeana-Jacques’a Annauda. Wbrew pozorom jednak, nie mamy tutaj do czynienia z próbą komiksowego zaadaptowania filmowej ekranizacji. Manara idzie o krok dalej, prowadząc na kartach swojej powieści graficznej grę z motywem „adaptacji do kwadratu” (czy też: adaptacji adaptacji) – chociaż bowiem jego operowanie przestrzenią i kadrem momentami jest mocno Annaudowskie, to już ujęcie postaci bywa odmienne. W „roli” Wilhelma z Baskerville włoski artysta „obsadza” wszak nie Seana Connery’ego znanego z ekranizacji, lecz… Marlona Brando, którego charakterystyczna fizjonomia czyni postać protagonisty zarówno mniej dystyngowaną, jak i bardziej energiczną. Mówiąc krótko: tam, gdzie Annaud zdawał się podążać za zakodowanym w imieniu bohatera tropem wiodącym ku tradycji brytyjskiego klasycznego kryminału („Baskerville” w „Wilhelmie z Baskerville” nawiązuje do „Psa Baskerville’ów” Arthura Conan Doyle’a), tam Manara wszywa w swoją powieść graficzną niemożliwy już do zrealizowania projekt hollywoodzkiej adaptacji „Imienia róży”, w której główny bohater bardziej niż średniowieczną wersję Sherlocka Holmesa przypomina sceptycznego protagonistę filmu noir.

Obecność filmowych konotacji w graficznej adaptacji „Imienia róży” wcale zresztą nie dziwi; wręcz przeciwnie – przez wielbicieli prac Manary może być nawet cechą oczekiwaną. Włoski twórca jest wszak znany ze swojej kinematograficznej wrażliwości, której najpełniejszym wyrazem są (wydane także po polsku) „Dwie podróże z Fellinim”, inspirowane niezrealizowanym filmem „Podróż G. Mastrony”, który twórca „La Strady” (1954) pragnął nakręcić już w latach 60. ubiegłego wieku. Zarówno intrygujący charakter tamtego przedsięwzięcia, jak i wizualny kunszt „Imienia róży” prowadzą do wniosku, że Manara zawsze umiał dobierać sobie partnerów do twórczego dialogu rozpiętego ponad granicami mediów. Z jednej strony genialny reżyser Fellini, będący zarazem miłośnikiem sztuki komiksu; z drugiej – wybitny pisarz Eco, będący równocześnie wielkim znawcą popkultury; „z trzeciej” – sam Manara jako twórca komiksów o charakterystycznym stylu, wrażliwy na słowo i zarazem obdarzony filmową wyobraźnią; to właśnie takie artystyczne spotkania często przynoszą najdoskonalsze owoce.

„Świat komiksu może hojnie pożyczać filmowi swoje scenariusze, swoich bohaterów, swoje opowieści” – mówił Federico Fellini – „nic jednak nie przywoła tej niewysłowionej i sekretnej mocy sugestii, która wynika z niezmienności, bezruchu motyla przebitego szpilką” (Mollica 2003: 6). Twórczość reżysera „Osiem i pół” (1963) oraz „Imię róży” Umberta Eco to „motyle” wyjątkowo ruchliwe, niedające się łatwo schwytać, uwodzące możliwością rozmaitych interpretacji. Do ich „przyszpilenia”, zatrzymania w graficznym medium potrzebny jest ktoś o nietuzinkowych umiejętnościach, potrafiący przemieszczać się między słowem, obrazem zatrzymanym oraz obrazem w ruchu. Estetyczna wrażliwość Milo Manary w wysokim stopniu spełnia te kryteria, pozwalając zarazem artyście na zachowanie twórczej autonomii pośród autorów o tak wyrazistych osobowościach, jak Fellini czy Eco. Wszystko to sprawia, że pierwszy tom „Imienia róży” można postrzegać jako otwarcie wyjątkowo obiecującej serii, którą zdecydowanie warto uważnie czytać i oglądać, myśląc o niej raczej jako o artystycznym dialogu niż o próbie wiernego odtwarzania fabuły powieści lub stojących za nią pisarskich strategii.

LITERATURA:

V. Mollica: „To było jak jeden z jego snów”. W: M. Manara, F. Fellini: „Dwie podróże z Fellinim”. Przeł. E. Kosakowska, J. Grząka. Kraków 2003.
Milo Manara, Umberto Eco: „Imię róży. Tom 1” („Il Nome della Rosa. Vol. 1”). Tłumczenie: Paweł Bravo (na podstawie przygotowanego przez Adama Szymanowskiego przekładu powieści „Imię róży”). Oficyna Literacka Noir sur Blanc. Warszawa 2024.