
'JA RYBA POJEDYNCZA, JA RYBA ODRĘBNA'* (JONATHAN BALCOMBE: 'CO WIE RYBA. PRYWATNE ŻYCIE NASZYCH PODWODNYCH KUZYNÓW')
A
A
A
„Józef Stalin miał powiedzieć, że śmierć jednostki to tragedia, a śmierć milionów to statystyka. Gdy mierzymy się z astronomicznymi liczbami zwierząt, które giną na skutek naszej rabunkowej gospodarki morskiej, trudno nam obudzić w sobie empatię. Wystarczyłoby jednak, żebyśmy mieli styczność z jednym z tych delfinów, albatrosów czy nawet jakąś anonimową rybą wyrwaną z wody i pozostawioną na śmierć, abyśmy dostrzegli w nich indywidualne istoty. Stałyby się wówczas dla nas kimś, a nie czymś” (s. 327).
Nie trzeba chyba nikogo specjalnie przekonywać, że ryby w naszej kulturze są istotami niebywale dyskryminowanymi. Rybom odbieramy głos nie tylko metaforycznie: pozbawiamy je praw respektowanych – przynajmniej w teorii – w przypadku innych zwierząt, często odmawiamy im zdolności doświadczania bólu i cierpienia, a akwaria traktujemy jako rodzaj ozdoby mieszkania z wymienną zawartością. Ryby służą naszej rozrywce i relaksowi: z zadowoleniem obserwujemy, jak różnobarwne osobniki przepływają przed naszymi oczami w oceanariach i ogrodach zoologicznych, chętnie oglądamy filmy dokumentalne obrazujące życie na rafie koralowej czy nawet antropomorfizacje tych stworzeń obecne w filmach animowanych. Ich funkcjonowanie w tak zwanej kulturze wysokiej sprowadza się nierzadko do mityzacji poszczególnych gatunków. Ryby jednak nie są „jednymi z nas”. Ryby nie mają twarzy, nie wyróżniają się mimiką i gestami. Są postrzegane przez pryzmat masy, jako swoiste sterowalne hologramy lub propozycja w kulinarnym menu. Ryba to nie pies cieszący się na widok opiekuna wracającego z pracy ani kot łaszący się z prośbą o przysmak; to obcy, niezrozumiały byt, niecieszący się nawet mianem przyjaciela człowieka (znamienny jest tutaj cytat: „W kulturze człowieka ryby pojawiają się niemal wyłącznie w dwóch – pokrewnych sobie zresztą – kontekstach. Myślimy o nich jako o czymś, co się łowi, i jako o czymś, co się je” [s. 33]).
„Co wie ryba. Prywatne życie naszych podwodnych kuzynów” Jonathana Balcombe’a, cenionego biologa i etologa, to udana – w mojej opinii – próba przełamania tego myślowego schematu. Książki przedstawiające dany Umwelt (a więc świat postrzegany zmysłowo) skupiają się często w pierwszej kolejności nie tyle na ukazaniu jego bioróżnorodności, ile na podkreśleniu mniejszego lub większego podobieństwa z perspektywą ludzką. Cel jest oczywiście jasny – czytelnikom i czytelniczkom, jako przedstawicielom i przedstawicielkom homo sapiens, trudniej będzie kwestionować kategorie moralne w odniesieniu do kogoś (nie czegoś!), kto choć trochę przypomina ich samych – inteligentnych, myślących, planujących, nawiązujących bliskie relacje społeczne. I choć rybi Umwelt, jak wyczerpująco przedstawia to w kolejnych rozdziałach Balcombe, jest zgoła odmienny od ludzkiego, perspektywa możliwie efektywnej koegzystencji wydaje się zobowiązująca.
Badacz dzieli swoją narrację na kilka części, tematycznie opisujących wybrane zagadnienie (kolejno: „Ryba niezrozumiana”, „Rybia perspektywa”, „Rybie odczuwanie”, „Rybie myśli”, „Rybie znajomości”, „Rybie rozmnażanie”, „Jak ryba bez wody”). We wstępie podkreśla, że ichtiologia jest dziedziną, w której występuje znacznie więcej niewiadomych niż wiadomych, a dobrze rozpoznane gatunki stanowią mały odsetek ogólnej liczby tych aktualnie odkrytych. Niemniej, dzięki coraz bardziej zaawansowanym metodom badawczym, naukowcom i naukowczyniom udaje się przekazywać kolejne informacje na temat tego fascynującego świata, umożliwiając tym samym zmianę dotychczasowych przekonań. Jak wyjaśnia Balcombe, publikacja powstała również po to, aby spojrzeć na rybę w sposób jednostkowy, nieutylitarny, ustanawiając ją tematem rozważań o charakterze moralnym.
Wywód Balcombe’a jest naprawdę zajmujący. Naukowiec przedstawia kolejne aspekty funkcjonowania rybiego świata, opierając się nie tylko na wynikach badań i ichtiologicznym researchu, własnych zoologicznych obserwacjach, ale także na opowieściach ludzi, którym ryby towarzyszyły na jakimś życiowym etapie (i to przekonująco argumentuje: „Naukowcy zwykle odnoszą się do anegdot z dużą rezerwą, ja jednak będę je tutaj przytaczać, ponieważ dzięki nim można lepiej się zorientować, czego nauka ciągle jeszcze nie wie na temat możliwości zwierząt. Nadto uważam, że opowieści zachęcają do głębszej refleksji na temat charakteru relacji łączącej człowieka ze zwierzętami” [s. 14]). To świetny zabieg zmierzający do „zaprzyjaźnienia się” z nieznanym gatunkiem. Nie ma przecież nic mniej ludzkiego – prócz beznamiętnego wyrazu rybiej twarzy – niż suche profesorskie statystyki. Okazuje się, że są ryby, które uwielbiają głaskanie, ożywiają się na widok karmiącego je człowieka czy reagują na wypowiedziane przez opiekuna słowo „dobranoc”. Prowadzą bogate życie towarzyskie, potrafią owocnie unikać konfliktów, a także w wyrafinowany sposób poszukiwać partnera seksualnego. Zapewne wiedzą, co to zabawa, czerpią zadowolenie z wykonywania różnych czynności. W widoczny sposób dystansują się od źródła dyskomfortu lub bólu. Takie przykłady silnie wskazują na to, że brakuje nam wiedzy na temat potrzeb ryb, brakuje nam świadomości ich behawioru. Jak nadmienia autor książki, to na szczęście zmienia się z każdym rokiem, każdymi przeprowadzonymi badaniami i każdym nowym odkryciem. I to tutaj – w edukacji – upatrywać należy ratunku.
„Co wie ryba” to jedna z tych publikacji, o których można powiedzieć (korzystając z popularnych jakiś czas temu określeń w mediach społecznościowych), że „nikt nie prosił, a każdy potrzebował”. To nie tylko popularnonaukowe kompendium wiedzy na temat rybiego Umweltu, ale też opowieść o człowieku – kulturze, procesach stereotypizacji, wątpliwościach natury etycznej. To zaproszenie do otwarcia się na doświadczenie Innego – możemy zatem, jako czytelnicy i czytelniczki, potraktować niniejszą lekturę o wiele bardziej uniwersalnie, niż na starcie przypuszczaliśmy.
*Tytuł recenzji jest cytatem z wiersza Wisławy Szymborskiej „W rzece Heraklita” (W. Szymborska: „Wiersze wszystkie”. Kraków 2023, s. 247).
Nie trzeba chyba nikogo specjalnie przekonywać, że ryby w naszej kulturze są istotami niebywale dyskryminowanymi. Rybom odbieramy głos nie tylko metaforycznie: pozbawiamy je praw respektowanych – przynajmniej w teorii – w przypadku innych zwierząt, często odmawiamy im zdolności doświadczania bólu i cierpienia, a akwaria traktujemy jako rodzaj ozdoby mieszkania z wymienną zawartością. Ryby służą naszej rozrywce i relaksowi: z zadowoleniem obserwujemy, jak różnobarwne osobniki przepływają przed naszymi oczami w oceanariach i ogrodach zoologicznych, chętnie oglądamy filmy dokumentalne obrazujące życie na rafie koralowej czy nawet antropomorfizacje tych stworzeń obecne w filmach animowanych. Ich funkcjonowanie w tak zwanej kulturze wysokiej sprowadza się nierzadko do mityzacji poszczególnych gatunków. Ryby jednak nie są „jednymi z nas”. Ryby nie mają twarzy, nie wyróżniają się mimiką i gestami. Są postrzegane przez pryzmat masy, jako swoiste sterowalne hologramy lub propozycja w kulinarnym menu. Ryba to nie pies cieszący się na widok opiekuna wracającego z pracy ani kot łaszący się z prośbą o przysmak; to obcy, niezrozumiały byt, niecieszący się nawet mianem przyjaciela człowieka (znamienny jest tutaj cytat: „W kulturze człowieka ryby pojawiają się niemal wyłącznie w dwóch – pokrewnych sobie zresztą – kontekstach. Myślimy o nich jako o czymś, co się łowi, i jako o czymś, co się je” [s. 33]).
„Co wie ryba. Prywatne życie naszych podwodnych kuzynów” Jonathana Balcombe’a, cenionego biologa i etologa, to udana – w mojej opinii – próba przełamania tego myślowego schematu. Książki przedstawiające dany Umwelt (a więc świat postrzegany zmysłowo) skupiają się często w pierwszej kolejności nie tyle na ukazaniu jego bioróżnorodności, ile na podkreśleniu mniejszego lub większego podobieństwa z perspektywą ludzką. Cel jest oczywiście jasny – czytelnikom i czytelniczkom, jako przedstawicielom i przedstawicielkom homo sapiens, trudniej będzie kwestionować kategorie moralne w odniesieniu do kogoś (nie czegoś!), kto choć trochę przypomina ich samych – inteligentnych, myślących, planujących, nawiązujących bliskie relacje społeczne. I choć rybi Umwelt, jak wyczerpująco przedstawia to w kolejnych rozdziałach Balcombe, jest zgoła odmienny od ludzkiego, perspektywa możliwie efektywnej koegzystencji wydaje się zobowiązująca.
Badacz dzieli swoją narrację na kilka części, tematycznie opisujących wybrane zagadnienie (kolejno: „Ryba niezrozumiana”, „Rybia perspektywa”, „Rybie odczuwanie”, „Rybie myśli”, „Rybie znajomości”, „Rybie rozmnażanie”, „Jak ryba bez wody”). We wstępie podkreśla, że ichtiologia jest dziedziną, w której występuje znacznie więcej niewiadomych niż wiadomych, a dobrze rozpoznane gatunki stanowią mały odsetek ogólnej liczby tych aktualnie odkrytych. Niemniej, dzięki coraz bardziej zaawansowanym metodom badawczym, naukowcom i naukowczyniom udaje się przekazywać kolejne informacje na temat tego fascynującego świata, umożliwiając tym samym zmianę dotychczasowych przekonań. Jak wyjaśnia Balcombe, publikacja powstała również po to, aby spojrzeć na rybę w sposób jednostkowy, nieutylitarny, ustanawiając ją tematem rozważań o charakterze moralnym.
Wywód Balcombe’a jest naprawdę zajmujący. Naukowiec przedstawia kolejne aspekty funkcjonowania rybiego świata, opierając się nie tylko na wynikach badań i ichtiologicznym researchu, własnych zoologicznych obserwacjach, ale także na opowieściach ludzi, którym ryby towarzyszyły na jakimś życiowym etapie (i to przekonująco argumentuje: „Naukowcy zwykle odnoszą się do anegdot z dużą rezerwą, ja jednak będę je tutaj przytaczać, ponieważ dzięki nim można lepiej się zorientować, czego nauka ciągle jeszcze nie wie na temat możliwości zwierząt. Nadto uważam, że opowieści zachęcają do głębszej refleksji na temat charakteru relacji łączącej człowieka ze zwierzętami” [s. 14]). To świetny zabieg zmierzający do „zaprzyjaźnienia się” z nieznanym gatunkiem. Nie ma przecież nic mniej ludzkiego – prócz beznamiętnego wyrazu rybiej twarzy – niż suche profesorskie statystyki. Okazuje się, że są ryby, które uwielbiają głaskanie, ożywiają się na widok karmiącego je człowieka czy reagują na wypowiedziane przez opiekuna słowo „dobranoc”. Prowadzą bogate życie towarzyskie, potrafią owocnie unikać konfliktów, a także w wyrafinowany sposób poszukiwać partnera seksualnego. Zapewne wiedzą, co to zabawa, czerpią zadowolenie z wykonywania różnych czynności. W widoczny sposób dystansują się od źródła dyskomfortu lub bólu. Takie przykłady silnie wskazują na to, że brakuje nam wiedzy na temat potrzeb ryb, brakuje nam świadomości ich behawioru. Jak nadmienia autor książki, to na szczęście zmienia się z każdym rokiem, każdymi przeprowadzonymi badaniami i każdym nowym odkryciem. I to tutaj – w edukacji – upatrywać należy ratunku.
„Co wie ryba” to jedna z tych publikacji, o których można powiedzieć (korzystając z popularnych jakiś czas temu określeń w mediach społecznościowych), że „nikt nie prosił, a każdy potrzebował”. To nie tylko popularnonaukowe kompendium wiedzy na temat rybiego Umweltu, ale też opowieść o człowieku – kulturze, procesach stereotypizacji, wątpliwościach natury etycznej. To zaproszenie do otwarcia się na doświadczenie Innego – możemy zatem, jako czytelnicy i czytelniczki, potraktować niniejszą lekturę o wiele bardziej uniwersalnie, niż na starcie przypuszczaliśmy.
*Tytuł recenzji jest cytatem z wiersza Wisławy Szymborskiej „W rzece Heraklita” (W. Szymborska: „Wiersze wszystkie”. Kraków 2023, s. 247).
Jonathan Balcombe: „Co wie ryba. Prywatne życie naszych podwodnych kuzynów”. Przeł. Bartosz Sałbut. Prószyński i S-ka. Warszawa 2024.
Zadanie dofinansowane ze środków budżetu Województwa Śląskiego. Zrealizowano przy wsparciu Fundacji Otwarty Kod Kultury. |
![]() |
![]() |