ISSN 2658-1086
Wydanie bieżące

1 listopada 21 (501) / 2024

Katarzyna Szkaradnik,

JĘZYKI Z KAMIENIA I SNY W TECHNIKOLORZE (SYLVIA PLATH: 'JOHNNY PANIKA I BIBLIA SNÓW ORAZ INNE OPOWIADANIA')

A A A
A ja, zrzucając skórę
Starych bandaży, nudy, twarzy wciąż tych samych
Wyskakuję do ciebie z czarnego wehikułu Lety
Niepokalana jak niemowlę.

S. Plath, „Docierając tam” (Plath 2004: 61)

Muszę zabrać się do głębokich opowiadań, w których mogę wykorzystać każde doświadczenie. Narracja w pierwszej osobie: zacznij od siebie i pisz coraz szerzej, wtedy moje życie będzie fascynujące, zamiast być szklaną klatką. (…) Zapamiętuj wiernie doświadczenia: szczegóły. (…) Żyj w jasnych światach przeszłości, a będziesz je umiała odtworzyć z niczego, ze słowa, z błysku w oczach starej kobiety. 
S. Plath, dziennik z 1959 r. (Plath 2019: 580)
 
Sylvia Plath zyskała status ikonicznej poétesse maudite i do dziś pozostaje guru licznych dziewcząt i „wiecznych dziewcząt” identyfikujących się z dylematami tej nader inteligentnej, a zarazem przeżywającej burzliwe emocje literatki, która postanowiła rozstać się ze światem w wieku zaledwie 30 lat. Autor pozycji pod wymownym tytułem „Boskie szaleństwo. Geniusz i psychoza wielkich twórców” tak tłumaczy przyczyny zarówno jej załamania nerwowego, jak i pośmiertnej glorii: „[U]ważana jest za jedną z pierwszych poetek-feministek, która stała się inspiracją dla młodych kobiet (i mężczyzn) borykających się ze swoimi demonami, a także z siłami patriarchalnego ucisku (…). [Ponadto – K.Sz.] Nie można czytać owych wierszy, opowiadań czy »Szklanego klosza«, nie będąc do głębi poruszonym całkowitą otwartością pisarki na wszelkie doświadczenia” (Kottler 2007: 44–45). Na jej tragiczną legendę i fascynację jej postacią znaczny wpływ miały biografie. Jak zauważa autorka książki „Milcząca kobieta. Sylvia Plath i Ted Hughes”, w ich świetle historia bohaterki stanowi „wzorcowy obraz przerażających, obłudnych lat pięćdziesiątych [w USA – K.Sz.]. Sylvia reprezentuje w plakatowy niemal sposób schizofreniczny charakter tego okresu. (…) Fotografie (…) ukazujące ją jako trzpiotkę o jasnych włosach i ciemno umalowanych ustach potwierdzają tylko ostry kontrast pomiędzy jej dziełem i jej życiem. W »Gorzkiej sławie« Anne Stevenson (…) kreśli portret Sylvii jako ogromnie przejętej samą sobą (…) młodej kobiety, której samobójstwo jest równie niewyjaśnioną zagadką jak źródło jej natchnienia i której niepodobna rozszyfrować” (Malcolm 1998: 19). 

Skoro Plath wciąż nas intryguje, zamiast „rozszyfrowywania” chyba po prostu pozostaje nam próbować ją zrozumieć, do czego najwłaściwszą drogą wydaje się oczywiście lektura tekstów przez nią napisanych. (Abstrahuję tu od kwestii ingerencji męża w wersję diariusza, która ujrzała światło dzienne). O ile „Szklany klosz” zwłaszcza dla „czcicielek” autorki „Ariela” stał się powieścią kultową, a jej dzienniki – biblią, o tyle krótkie formy prozą na ogół, przynajmniej w Polsce, są znane ze wzmianek w owych dziennikach lub w biogramach. Tę istotną lukę postanowiło zapełnić wydawnictwo Marginesy, publikując zbiór „Johnny Panika i Biblia Snów oraz inne opowiadania”. Trzeba jednak z góry zaznaczyć (szczególnie iż nie spotkałam się z taką informacją w recenzjach), że mowa o luce w świadomości, nie zaś na rynku księgarskim, ponieważ nie mamy do czynienia z premierowym wydaniem drobniejszych utworów Plath w naszym kraju. W 1992 r. w Oficynie Literackiej wyszedł wybór jej dziesięciu opowiadań w przekładzie Teresy Truszkowskiej, z kolei w 1995 r. Zysk i S-ka ogłosił tom „Upiorny Jaś i biblia snów” (w tłumaczeniu Truszkowskiej, Tomasza Bieronia i Marka Obarskiego), a rok później – „Pośród trzmieli”, który zawiera te same teksty (nawet w identycznym porządku), które w omawianej tu książce znalazły się w częściach zatytułowanych „Wyimki z dziennika” oraz „Opowiadania z Lilly Library” (chodzi o archiwa pisarki na Uniwersytecie Indiana).

Zbiór opublikowany przez Marginesy, a przełożony przez Agę Zano wyróżnia się na tle poprzedników objętością (prawie 500 stron) i jest reklamowany jako kolekcja 32 krótkich form będących – o czym wspomniano na okładce – „wszystkimi znanymi opowiadaniami” autorki. Sugeruje to, że nie da się wykluczyć odkrycia kolejnych, podobnie jak stosunkowo niedawno odszukano młodzieńcze (z 1952 r.) i nietłumaczone wcześniej na język polski „Mary Ventura i dziewiąte królestwo”. Ten w miarę więc kompletny zestaw tekstów prozą kontynuuje serię wydawanych przez Marginesy książek Sylvii Plath i o niej, zresztą z dotychczasowymi komponuje się dzięki efektownej, jednorodnej szacie graficznej. Konieczne wydaje się zastrzeżenie, że zarówno tytuł, jak i przytoczona adnotacja okładkowa mogą być mylące, otrzymujemy bowiem nie tylko opowiadania sensu stricto, lecz także innogatunkowe utwory lub… fragmenty. Otóż w tomie zamieszczono, co już zasygnalizowałam, również urywki dziennikowe oraz miniatury o cechach eseju autotematycznego – albo wręcz manifestu – w których Plath wykłada własną ars poetica, np. kontrastuje prozę i poezję („[N]ie uważam, że cała poezja powinna być aż tak niewinna. Zgodziłabym się nawet na szczoteczkę do zębów, gdyby wiersz zawierał w sobie jakiś okruch prawdy. Jednak […] takie poetyckie szczoteczki to rzadkość. A kiedy już się pojawiają, mają tendencję – jak mój krnąbrny cis – do uznawania się za zjawisko wyjątkowe” [s. 59]). Natrafimy też na swoisty felieton polityczno-społeczny „Ameryko! Ameryko!”, który demaskuje system edukacyjny USA i mit awansu klasowego dzieci emigrantów (American dream), a przy okazji – elitarne licealne stowarzyszenia dziewcząt; prezentuje równocześnie realia Stanów Zjednoczonych lat 50. i ponadczasowe mechanizmy władzy. 

Chociaż nad zasadnością publikacji pewnych fragmentów dziennika można by dyskutować („Rose i Percy B” czy „Charlie Pollard i pszczelarze” są sugestywnymi konterfektami sąsiadów autorki wybranymi spośród notatek poświęconych tego typu opisom), owa heterogeniczność jest niezaprzeczalną zaletą omawianego zbioru, gdyż pokazuje paletę możliwości literackich Sylvii (a także kunszt tłumaczki, o czym dalej). Obejmuje teksty lapidarne i kilkudziesięciostronicowe; w tonacji niekiedy zabawne, to znów melancholijne; mające żywą akcję albo refleksyjne i poetyckie; o zakończeniach zamkniętych lub (zdecydowanie częściej) otwartych; przedstawiające dość różnorodnych bohaterów, przeważnie zaś bohaterki: buńczuczne i bezkompromisowe, a zarazem uczuciowe. Wreszcie – dostajemy utwory osadzone w rozmaitych konwencjach i porządkach estetycznych: rozciągające się od realistycznych historyjek aż po surrealizm, niesamowitość i czarny humor, lub nawet brutalność i grozę, oraz od elegijności i sentymentalizmu po drwinę i groteskę. Przykładowo Plath zgrabnie operuje ironią, pokpiwając z armagedonu, jaki dla angielskich służb i infrastruktury oznacza niespodziewany atak mroźnej zimy („Śnieżny blitz”). Symbolicznie czy parabolicznie czyta się „Mary Venturę…”, gdzie pod naciskiem rodziców dziewczyna wsiada do pociągu, nie wiedząc, dokąd jedzie – najpewniej ku zgubie (tożsamej, jak sądzę, z letargiem, wieczną zmarzliną woli), lecz pozostaje jej ostatnia deska ratunku w postaci aktu buntu. Fantastyczna, oniryczna aura przenika poniekąd „Skrzynkę życzeń”, a najbardziej – opowiadanie tytułowe, w którym autorka zagląda w podświadomość i wciąga nas w zwierzenia asystentki w osobliwym szpitalu psychiatrycznym, której idée fixe staje się przepisanie z archiwum i zgłębienie snów wszystkich pacjentów. Na przeciwległym biegunie, jeśli chodzi o kreację świata przedstawionego, sytuuje się np. „Dzień sukcesu” – obrazek z życia młodego małżeństwa. On to aspirujący dramaturg, ona zajmuje się córeczką i nabiera obaw, że gdy mąż zdobędzie sławę, porzuci taką szarą myszkę – a najwyraźniej już zastawiła na niego pułapkę pewna femme fatale… Nie sposób jednak owych tekstów sztywno poklasyfikować, w większości skrupulatność opisu splata się z wybujałą fantazją, występują w nich zarazem – niczym w tytule biografii autorstwa Edwarda Butschera – „metoda i szaleństwo”, bo też antynomiczność zdaje się immamentną cechą zarówno osobowości Plath, jak i jej twórczości. 

W dodatku zawartość tomu „Johnny Panika…” jest, by tak rzec, rozległa nie tylko horyzontalnie, lecz także wertykalnie – powstawała w ciągu ponad dekady krótkiego życia amerykańskiej poetki, dzięki czemu mamy wgląd w jej rozwój literacki, w doskonalenie warsztatu. Szkoda jedynie, że nie poznajemy dokładnych lat ukończenia tekstów: w nocie bibliograficznej podano rok pierwodruku, ale nie zawsze ukazywały się one zaraz po napisaniu, a część stanowią inedita (m.in. te wydobyte z Lilly Library). Warto nadmienić, że Plath debiutowała prozatorsko jako 17-latka, wszakże zanim na łamach „Seventeen” zamieszczono jej opowiadanie, dostała ponoć 45 (!) odmownych listów z redakcji. Autorka jednej z biografii streszcza przedmowę Teda Hughesa do pośmiertnego wyboru krótkich form, w której przekonywał, że Sylvia miała ambicję wybicia się za ich pomocą, i nazwał upór żony błędem, bo była powołana do uprawiania poezji (zob. Malcolm 1998: 79–80). Sama, o czym świadczą dzienniki, odrzucała sporo swoich opowiadań, krytykowała nawet pewne opublikowane, więc może nie chciałaby, żeby oceniać jej dorobek przez pryzmat właśnie tych utworów?

Tu muszę zastrzec, że wbrew hurraentuzjastycznym opiniom niektórych recenzentów nie uważam „Johnny’ego Paniki…” za zbiór genialny jako całość, za szczytowe osiągnięcie literackiego rzemiosła Plath. Zdarzają się jej hipertrofia określeń i efekciarstwo, przerafinowane środki wyrazu; nie wszystkie teksty są równie wymagające i absorbujące, nie każdy intensywnie oddziałuje. Trafiają się nieco nazbyt dziewczyńskie i egzaltowane („Czerwcowy dzień”) oraz przewidywalne („Zielona skała”, zachwycająca za to urokliwymi opisami), a obok precyzyjnej konstrukcji lub interesujących zwrotów akcji (np. w „Pięćdziesiątym dziewiątym niedźwiedziu”, w opowiadaniu tytułowym) mamy szkice, które wywołują fabularny zawód. Taki niedosyt pozostawiły u mnie „Nad Oxbow” czy „W górach”, aczkolwiek w tym drugim przypadku być może intencję Plath stanowiło rozbudzenie w czytelniku ciekawości, jak historia potoczyłaby się dalej: ma nam wystarczyć wrażenie, że stosunek bohatera i bohaterki do łączącego ich związku zmienił się diametralnie w trakcie pobytu chłopaka w sanatorium, tyle że w odwrotnych kierunkach. 

Tak czy owak, pamiętajmy, iż Sylvia opuściła ten świat tuż po trzydziestce, podczas gdy niektórzy wtedy dopiero debiutują – niewykluczone, że gdyby żyła dłużej, traktowano by omawiane teksty niemal jako juwenilia. Tym bardziej więc można docenić jej talent, inteligencję, imaginację, a zwłaszcza – reporterski zmysł obserwacji (np. w „Orle za piętnaście dolarów”, opowiadaniu relacjonującym wizytę w studiu tatuażu). Autorka „Kolosa” ekstatycznie chłonęła dookolną rzeczywistość, jednocześnie zaś bacznie jej się przyglądała, wyostrzała zoom na detale i niepozorną fluktuację zjawisk, a następnie drobiazgowo i pomysłowo je charakteryzowała. Nawet błahostki potrafiła udrapować w celne metafory, które w rezultacie dają chociażby takie poetyckie ujęcie tego, co Jolanta Brach-Czaina zwała szczelinami istnienia: „W głębinach zlewu sztućce zderzały się ślepo z zastawą w delikatnym brzęczącym crescendo, raz za razem” (s. 180). Uderza sensualność, plastyczność i wyrazistość opisów nierzadko zahaczająca o efekt synestezji: „Sięgam po nią [wizję morza – K.Sz.] ja, banitka, jak po niby-szczęśliwe fioletowe otoczaki z białym prążkiem albo jak po muszlę omułka o tęczowym wnętrzu, ten perłowy anielski paznokieć; wspomnienia przychodzą jedną falą, kolory się nasycają i lśnią, a świeżo obmyty świat bierze głęboki wdech” (s. 136). 

Z kolei nieraz nawet werystyczna deskrypcja bywa podszyta atmosferą niepokoju: „Wreszcie to Norton uznał, że ma dość stania z gołą głową w południowym słońcu, mrużenia oczu w oślepiającej solnej bieli i wdychania wionących zbukiem oparów (…). Miał wrażenie, że ziemia pod jego stopami jest krucha jak ptasia czaszka, że od mrocznych ziemskich wnętrzności, gdzie chlupoczą wrzące rzeki i ociężałe błoto, dzieli go jedynie cienka skorupka zdrowego rozsądku” (s. 107). Prozaicy behawioryści pewnie złapaliby się za głowę, widząc tę nadpodaż przydawek, tymczasem Plath często oscyluje pomiędzy młodzieńczą manierą a planową strategią. Czyż nie puszcza do nas oka w takim przewrotnym, „apofatycznym” opisie: „Linoleum w jadalni, bawialni i kuchni, całe w nieproporcjonalnie wielkie czarno-białe kwadraty, przywodziło na myśl unowocześniony obraz, pozbawiony jednak umbry i ochry polerowanego drewna, cynowych i miedzianych błysków oraz kilku łagodnych krzywizn gruszek i wiolonczeli wzbogacających vermeerowskie wnętrza” (s. 438)? Sama zresztą była świadoma, że nadmiar określeń szkodzi, szczególnie w poezji. We fragmencie dziennika opatrzonym nagłówkiem „Zapiski z Cambridge” deklaruje: „Oto właściwa postawa. Powściągnąć język, zamiast paradować jak dziwka przez słownik synonimów i popisywać się przed publicznością, ciskając na prawo i lewo garście przymiotników” (s. 264).

W tym miejscu nie sposób nie zastanowić się nad rolą tłumaczki. Sztuczna inteligencja może idealnie przekładać artykuły naukowe, ale translacja poezji i prozy artystycznej chyba jeszcze długo pozostanie prawdziwą sztuką. Udała się ona kapitalnie Adze Zano, która odtworzyła w polszczyźnie wirtuozerię słowną Plath i podobnie jak autorka pogodziła antytezy: subtelną modernizację z zeitgeistem Ameryki lat 50., zawadiackość z liryzmem. Kilka cytatów pokazujących jej inwencję już przytoczyłam, tu dorzucę pierwszy z brzegu przykład podążania za fantasmagoriami Sylvii: „W najczarniejsze dni, kiedy ledwo zdążę wycisnąć ze starych książek jeden stary sen, (…) czuję, jak Johnny Panika odwraca się, skamieniały jak Everest, odleglejszy niż Orion, a motto wielkiej Biblii Snów, »Doskonały strach wszystko inne wypędzi«, pokrywa mi wargi popiołem i wodą cytrynową. Jestem glistowatą pustelnicą w kraju konkursowych wieprzków tak obżartych kukurydzą, że nie dostrzegają rzeźni na końcu drogi” (s. 19). 

Znaczenia przekładu dowodzą choćby odmienne konotacje, jakie wywołują różne pomysły polskich tłumaczy na nazwanie tytułowej postaci: Upiorny Jaś vs. Johnny Postrach vs. Johnny Panika. (Dobry policjant może być postrachem dla przestępców i jest to cecha raczej podmiotu, panika natomiast bywa irracjonalna, ogarnia kogoś samoczynnie i stanowi wrażenie, skutek czegoś, więc lepiej koresponduje z koszmarnymi wizjami sennymi, ale czyż „Upiorny Jaś” przez swą oksymoroniczność i groteskowość nie oddziałuje jeszcze mocniej?) W ogóle z tłumaczeniem tytułów wiążą się ciekawostki: praca nad tomem musiała trwać do ostatniej chwili, bo w nocie bibliograficznej widnieje informacja, że opowiadanie „Zamieć” nie było publikowane, tymczasem w zbiorze nie ma takiego – finalnie wyszedł „Śnieżny blitz”. Jak przyznaje Zano w rozmowach o książce, długo się głowiła, dlaczego „Lala Serdeńko i monterzy” nosi taki tytuł, skoro ci monterzy są nieistotni dla fabuły, zaledwie wzmiankowani. Wpadła na trop, że w latach 50. i 60. panował boom na nazywanie zespołów muzycznych według schematu „ktoś i (zwykle przypadkowe) osoby”. Uznała, że to przypuszczalnie żart, odniesienie popkulturowe, acz niemające wiele wspólnego z treścią (zob. Wawrzkowicz 2024). Swoją drogą, w wydaniu z 1996 r. tytuł owego tekstu brzmi „Ślicznotka i ściekowcy”, czemu również nie można odmówić wdzięku. 

Aluzje do kultury popularnej nie powinny zaskakiwać, wszak autorka „Wisielca” nie była wyłącznie pogrążoną w depresji desperatką, lecz także towarzyską, przebojową młodą kobietą, zainteresowaną bieżącymi wydarzeniami i szeroko pojętą modą; przejawiała nie tylko chęć ucieczki od rzeczywistości, ale też zauroczenie jej zmysłową stroną (na czym skupiła się Elizabeth Winder w „Sylvii Plath w Nowym Jorku”). Utwory w omawianym tomie odzwierciedlają zarówno to, co urzekało, jak i to, co uwierało pisarkę, a w świetle dzienników oraz „Szklanego klosza” wyłaniają się z nich inspiracje biograficzne – przekształcone, artystycznie podrasowane epizody z jej życia. Kiedy „w opowieści (…) »Johnny Panic i biblia snów«, nie oglądając się na oczekiwania rynku, stworzyła fantastyczną wersję swoich doświadczeń w klinice psychiatrycznej, spotkała się z odrzuceniem. Opowieść ta (…), podobnie jak inne najwartościowsze jej teksty, (…) nie została opublikowana. Nie dane jej było pójść za tym, co sama dla siebie odkryła: że jej pisanie było niezaprzeczalnie jej własnym tylko wówczas, gdy pomagało jej za pomocą tekstu »otworzyć« jej prawdziwe doświadczenie życia (…)” (Gidion 1999: 199; por. motto tej recenzji). Do takich fabularyzowanych faktów należy chociażby śmierć apodyktycznego ojca, bożyszcza kilkuletniej córki, przedstawionego w trzecioosobowej narracji, a zarazem z punktu widzenia owej córki w „Między trzmiele” (notabene, Otto Plath był entomologiem). Pojawiają się też inne migawki z dzieciństwa, ba, autorka „Kolosa” przemyca do opowiadań nawet ówczesne oczarowanie audycjami radiowymi o Supermanie („To były czasy moich snów w technikolorze” [s. 191]). Echa zatrudnienia w szpitalu psychiatrycznym znajdziemy nie tylko w utworze tytułowym, lecz także w scence z (nie)codziennego dnia pracy sekretarek kliniki postawionych w ekstremalnej sytuacji („Córki Blossom Street”). Naiwna autobiograficzna lektura może jednak wieść na manowce, fikcja bowiem nieraz bierze górę, np. w „Cieniu” po wybuchu wojny (czyli z perspektywy USA – pod koniec 1941 r.) problemem ojca małej bohaterki staje się niemieckie pochodzenie, natomiast ojciec Plath zmarł w 1940 r.

Ale jest też odwrotnie – w diariuszu tej bądź co bądź czołowej reprezentantki nurtu konfesyjnego (auto)kreacja zdaje się wręcz elementarnym zabiegiem: „[N]ie powinno dziwić, że jej dziennik w dużych partiach czyta się jak któreś z jej opowiadań. To, co przeżywała, było natychmiast filtrowane przez jej zmysł artystyczny i również dla siebie samej zapisywane ze świadomością stylu. Jej dzienniki w żadnym miejscu nie przekazują »surowego tworzywa«” (Gidion 1999: 193). Ilustrację może stanowić fragment „Zapiski z Cambridge”, umieszczony w tomie zapewne jako kontekst eksperymentalnego „Chłopca z delfinem” – relacji z przyjęcia studenckiego, która przeradza się w halucynacyjną (alkoholową?) wizję poddaną transowej narracji i przesyconą gęstymi obrazami. Punktem wyjścia tego utworu był właśnie dziennik z lutego 1956 r.: „Usiłując opisać promocyjne party »St. Botolph’s Review«, [Sylvia] czyniła notatki dotyczące scen, postaci i atmosfery, aby się przygotować do opowiedzenia historii o poszukiwaniu miłości idealnej. Posłużyła się tam również rozmaitymi chwytami literackimi. »Nie sposób ‘uzyskać prawdy o życiu’, jeżeli się nie prowadzi notatek« – napominała siebie” (Middlebrook 2006: 34). 

Naturalnie jednak, o ile w diariuszu obcujemy maksymalnie blisko z intymnym „ja”, o tyle w opowiadaniach, kreśląc urywki z życia (głównie młodych kobiet), autorka stosuje maski, szyfry i pseudonimy, tworzy różne entourage’e i sytuacje narracyjne, kryje swą podmiotowość za nieco cynicznym poczuciem humoru i dystansem, koncentracją na konkrecie, barwnymi charakterystykami bohaterów. „Kiedy poczytamy dziennik Plath – mówi Zano – zobaczymy, że ona z ogromną uważnością (…) odnotowuje szczegóły czyjegoś zachowania, wyglądu, poglądów czy w ogóle codziennego życia. Ma taki vojeurystyczny rys, bardzo lubi obserwować inne osoby, trochę je diagnozować, (…) snuć domysły, dlaczego ktoś coś zrobił, (…) spekulować na temat życia wewnętrznego innych ludzi i traktować ich jako swoją intelektualną pożywkę” (Michalska 2024). W „Chłopcu z delfinem” impresje z imprezy ogniskują się m.in. wokół karykaturalnych portretów: „Dody widziała w nim przesiąkniętego piwem Kanadyjczyka o martwym spojrzeniu i woskowej masce zamiast twarzy, który wyłącznie dla jej wygody eskortuje ją na prywatkę herbacianych poetów i drobnouczelnianych D.H. Lawrence’ów. Jedynie słowa Leonarda przedzierały się przez intelektualny kompost, który szuflowali jego koledzy” (s. 380). Autorka „Ariela” nieraz zresztą obnaża ludzkie przywary i ułomności, np. w „Matkach”, we wzmiankowanych już wnikliwych wizerunkach sąsiadów czy w opowiadaniu „Ta wdowa Mangada”. Ostatnie z wymienionych zasługuje na uwagę, gdyż jest oparte w olbrzymim stopniu na epizodzie zawartym w dzienniku i opublikowanym również w „Johnnym Panice…”. Zamieszczenie obu wariantów może się wydawać zbyteczne, lecz właśnie dzięki temu mamy szansę porównania linijka po linijce, w jaki sposób – poza zastąpieniem narracji pierwszoosobowej trzecioosobową – pisarka przerobiła detale, jak podkolorowała i tak charyzmatyczną postać Hiszpanki oferującej jej i Tedowi locum na lato, jak wzbogaciła ową wakacyjną historyjkę. 

Kiedy jednak eksploruje ciemne zaułki psychiki oraz bada niuanse stanów emocjonalnych, prezentuje bohaterki i bohaterów targanych konfliktami wewnętrznymi lub uwikłanych w różne zależności, będących igraszką losu, zniesmaczonych grą pozorów, niepewnych cudzych motywacji – trudno znów powstrzymać się przed szukaniem podglebia tych tematów w jej własnych lękach, zmaganiach, kompleksach, których wiwisekcję przeprowadzała w dziennikach. Wydaje się, że wolno przypisać autorce rozterki większości postaci („Romanse to jedno. Ale rezygnacja z całego życia przez samotność, albo nawet tylko ze strachu przed samotnością, to zupełnie co innego” [s. 204]), przykładowo brzemię wyboru między zewem indywidualizmu a chęcią przynależności do grupy („Inicjacja”) czy obawy przed niedostatkiem wyobraźni twórczej – bezpośrednio wyjawione w „Zapiskach z Cambridge”, a zmetaforyzowane i sfabularyzowane w „Skrzynce życzeń”. Lektura całego tomu pozwala też wychwycić zarówno dyskretne repetycje poślednich motywów, jak i – tym bardziej – wątki przewodnie. Do pierwszych należy m.in. wspomnienie bohaterki, jak udając studentkę medycyny, była świadkiem porodu; drugim można by poświęcić obszerny wywód.

Przywołam jedynie kilka. Jest wśród nich społeczna rola kobiety i wynikające stąd oczekiwania wobec niej (zob. „Matki”, „Lala Serdeńko i monterzy”, „Dzień sukcesu”, „Niedziela u Mintonów” itd.). Odnajdziemy tutaj akcenty feministyczne, a ocena kultury patriarchatu przez Plath bywa momentami drastyczna, choćby gdy w dość przyziemnym opowiadaniu trafiamy na takie zdania: „Kobiecie podano jakiś lek, wynaleziony pewnie przez mężczyznę, jak wszystkie leki. (…) nawet po wymazaniu z powierzchni umysłu ból wciąż gdzieś tam był, czaił się, wbity jak drzazga pod paznokciem – pusty, pozbawiony drzwi i okien korytarz cierpienia” (s. 442). Do lejtmotywów zaliczają się także sygnalizowane już pierwiastki biograficzne: siostra i młodszy brat jako protagoniści, widma wojny (będącej na pierwszym planie w „Cieniu”, a w tle np. w opowiadaniu „Superman i nowy kombinezon Pauli Brown”), szeroko pojęta inicjacja (porzucenie dziecięcej niewinności i prostoduszności, np. w dwóch ostatnich wymienionych tekstach), zwłaszcza rytuał wtajemniczenia do „siostrzeństwa” w liceum (z czym zazębia się motyw klubów wzajemnej adoracji, zob. „Matki”), miasto Boston, przyjazd bohaterki ze Stanów do Anglii, praca recepcjonistki w szpitalu (ale też wstrząsający opis doświadczeń pacjentki w „Językach z ognia”). Nader istotną funkcję pełnią tytułowe marzenia senne, ich znaczenie symboliczne i relacja do stanu przytomności; nawet jeśli narratorka nie wciela się wprost w ich rejestratorkę, są nieodłącznym elementem życia postaci, niczym w „Cieniu”, gdzie „[z]łowroga, ponura aura koszmaru sączyła się z krainy snów i powoli stawała się częścią mojego świata na jawie” (s. 426).

Pod rękę z Hypnosem idzie jego bliźniak Tanatos. Plath tematyzuje obawy przed śmiercią, a także ukazuje zarówno nagły zgon, jak i wyniszczającą chorobę – zarazem przerażającą, odpychającą i osobliwie frapującą grozę agonii (stary sąsiad „w twarzy nie miał już nic ludzkiego, jego nos przypominał pokręcony, odarty z mięsa ptasi dziób wytknięty wysoko w powietrze, (…) a usta przypominały odwrócone czarne serce wypalone na żółtym pergaminie skóry, ze środka zaś wydobywał się ciężki, charkotliwy oddech, unoszący się i opadający z wielkim wysiłkiem, jak jakieś potworne ptaszysko pochwycone w sidła, lecz już gotowe odlecieć” [s. 295]). Przy okazji przygląda się postawom, jakie wobec czyjegoś umierania i odejścia przybiera otoczenie – próbom oswojenia ostateczności (m.in. „Dzień, kiedy umarł pan Prescott”, „Córki Blossom Street”, „Wszyscy drodzy zmarli”).

Ze śmiercią wiążą się z jednej strony wątek cierpienia, poczucia zakleszczenia, wyobcowania, bólu egzystencjalnego wywołującego pokusę samobójstwa, z drugiej – motywy akwatyczne; w poruszający sposób splatają się one w „Językach z kamienia” („Śmiertelny błysk tonących kawałków szkła rzucał iskry na mroczne wnętrze jej umysłu, rysował załamania światełek, a te przepadały od razu w mroku” [s. 343]). Cudza śmierć w odmętach pojawia się jako ironiczna makabreska w opowiadaniu o siostrze opiekującej się na emeryturze kostycznym, pryncypialnym bratem („Niedziela u Mintonów”), własna zdaje się fantazją zaszytą choćby w obrazie: „Ziemia za nią pięła się ku górze, tworząc wąską półkę, z której dziewczynka mogłaby rzucić się w błękit” (s. 318), w czym może odbijać się fascynacja Plath Virginią Woolf, inną idolką nadwrażliwych, oczytanych i pragnących emancypacji młodych kobiet.

Ale tafla wody wzbudza też asocjacje ze wspomnieniem dzieciństwa spędzonego nad oceanem, a zarazem tęsknotę za ówczesną błogą beztroską – tęsknotę, której nie da się ukoić, bo powrót do znanej przestrzeni nie reanimuje przeszłości, wszak panta rhei („Ocean 1212-W”, „Zielona skała”). Niemniej wodny żywioł pozostaje dla pisarki źródłem (!) ekspresyjnych i malowniczych metafor oraz porównań, np.: „Spienił się aplauz, jak bure szumowiny na powierzchni ludzkich głosów” (s. 387); „jego śmiech brzmiał tak, jakby wszystkie fale oceanu wzbierały i uderzały o brzeg jednocześnie” (s. 325). Samą prozę autorki „Wisielca” można by przyrównać do kuszącego, mającego swój rytm, pięknego i niespokojnego morza, które bywa zwodnicze, kryje zdradliwe wiry i głębiny zdolne pochłonąć nieostrożnego czytelnika: „Matczyny puls morskiej toni kpił z takich podchodów. Wiele potrafił ukryć, jak kobieta o bogatym wnętrzu; miał wiele twarzy, wiele masek, równie straszliwych co kruchych. Opowiadał mi o tym, co cudowne i dalekie; potrafił uwodzić, lecz także sprawnie umiał zabijać” (s. 136–137). Brzmi to niczym autocharakterystyka twórczości Plath.

W recenzji nowej edycji dzienników określiłam je mianem jej opus magnum (zob. Szkaradnik 2020), jednak drobne utwory prozą w żadnym wypadku nie mogą uchodzić za dzieło drugorzędne. Mozaikowy zbiór owych krótkich form unaocznia wszechstronność, wyobraźnię, rozległe horyzonty i szczególną wrażliwość pisarki. Ślepą uliczką byłoby czytanie go wyłącznie z perspektywy biograficznej, zwłaszcza że autorka „Johnny’ego Paniki…” potrafiła nadać zarówno materii własnej codzienności, jak i swojej wewnętrznej szamotaninie wymiar uniwersalny. „Z nielicznymi wyjątkami redakcje uporczywie wzbraniały się przed tym, co dzięki dokładnej autoobserwacji Sylvia Plath wydobywała z samej siebie, dla siebie, ale również dla innych kobiet: odizolowanie od własnych odczuć, (…) wszystko to, co (…) nazywa »życiem pod kloszem«. W kilku swoich tekstach (…) – łatwiej to odczytać w opowiadaniach (…) – Plath opisuje ten klosz i jego odrzucenie oraz potężne przeszkody piętrzące się przed tym, kto decyduje się pójść własną drogą (…), kto chce czuć własne uczucia i mówić własnym głosem” (Gidion 1999: 200). Mimo że nie wszystkie teksty z tomu „Johnny Panika…” można uznać za wybitne, to jako całość są czymś więcej niż znakomitym dopełnieniem portretu autorki i jej dorobku – podobnie jak dzienniki, wiersze i powieść potwierdzają, że jej uczucia korespondują z tym, co czuje wiele i wielu z nas siedem dekad później, i że mówi ona własnym głosem także do nas. 

Literatura:

Gidion H.: „Sylvia Plath. »Te wszystkie stare kotwice«”. W: „Wielkie szalone”. Oprac. S. Duda, L.F. Pusch. Przeł. A. Górska. Warszawa 1999.

Kottler J.A.: „Boskie szaleństwo. Geniusz i psychoza wielkich twórców”. Przeł. J. Tyczyńska. Warszawa 2007.

Malcolm J.: „Milcząca kobieta. Sylvia Plath i Ted Hughes”. Przeł. M. Michałowska. Poznań 1998.

Michalska K.: „Książkomania. Odcinek: Gość specjalny – Aga Zano o książce »Johnny Panika i Biblia Snów oraz inne opowiadania« Sylvii Plath”. Radio dla Ciebie, 21.09.2024. https://www.rdc.pl/podcast/ksiazkomania_Gs04GYLyeN0Eo1UFBNtT [dostęp: 30.10.2024].

Middlebrook D.: „Jej mąż. Ted Hughes i Sylvia Plath”. Przeł. P. Łopatka. Kraków 2006.

Plath S.: „Dzienniki 1950–1962”. Oprac. K.V. Kukil. Przeł. J. Urban, P. Stachura. Warszawa 2019.

Plath S.: „Poezje wybrane = Selected poems”. Przeł. J. Hartwig, J. Rostworowski, T. Truszkowska. Kraków 2004.

Szkaradnik K.: „»Muszę być twórczo ‘egzystencjalna’«, czyli laboratorium Sylvii”. „artPAPIER” 2020, nr 4. https://artpapier.com/index.php?page=artykul&wydanie=388&artykul=7758 [dostęp: 30.10.2024].

Wawrzkowicz W.: „Aga Zano / Sylvia Plath »Johnny Panika i Biblia Snów«”. Kanał „Rozmawiam, bo lubię”, YouTube, 4.07.2024. https://www.youtube.com/watch?v=bAk7247k8rc [dostęp: 30.10.2024].
 

Sylvia Plath: „Johnny Panika i Biblia Snów oraz inne opowiadania”. Przeł. Aga Zano. Wydawnictwo Marginesy. Warszawa 2024.