ILE POTRZEBA POEZJI, ŻEBY NAKARMIĆ SŁONIA? (DIMITYR KENAROW: 'ZWIERZĘTA APOKRYFICZNE')
A
A
A
„Zwierzęta apokryficzne” Dimityra Kenarowa, pierwszy tom bułgarskiego poety wydany po polsku w świetnym tłumaczeniu Magdaleny Pytlak, najpierw zaczepia czytelnika swoją wyrazistą, frapującą okładką. Kiedy jednak, pomimo świdrujących zwierzęcych oczu w tonacji ostrego różu, odważymy się zajrzeć do środka, i tam nie zaznamy spokoju. Najpierw ze względu na specyfikę poetyckiego dość brutalnego spojrzenia na zwierzęta, potem z racji arcyważnego wątku dzieciństwa przeżytego w państwie bloku komunistycznego i wreszcie za sprawą wyrazistego motywu ludzkiego okrucieństwa, tylko śladowo równoważonego przy pomocy czułości i tkliwości. Oczywiście, te trzy tematy nachodzą na wyraźnie na siebie, nie da się ich myśleć osobno, trzy głosy czy tony dopełniają się, rozmawiając ze sobą dość intensywnie.
Zacznę od tytułu, który sugeruje powiązanie kategorii „apokryfu” ze zwierzętami właśnie, co znaczyć by mogło, że są one poza kanonem, że ich sposób rozpisania na wersy nie mieści się w polu tego, co przyjęte, społecznie akceptowane czy namaszczone. Do głowy przychodzi mi jeszcze jedna możliwość, motywowana zawartością tomiku, to zwierzęta w zaniku, okrutnie traktowane przez ludzi, to zwierzęta, o których za chwilę będziemy opowiadać sobie tylko historie, jak ta o dodo czy megaterium. Tom dedykowany został „Wszystkim zwierzętom”, co sugeruje, że każde, nawet najmniejsze istnienie z królestwa Animalia zostało objęte myślą, jak rozumiem także to mniej obecne, wymarłe lub zanikające. Następujące potem motto z wiersza R. M. Rilkego „Czarny kot” pozwala silnie złączyć gatunek Homo sapiens z innymi, w tym przypadku z przedstawicielami udomowionych ssaków z rodziny kotowatych, ale nie tylko za sprawą wspólnej historii czy upodobania w mleku matki, czynnikiem jednoczącym okazało się spojrzenie, spotkanie kociego pyszczka i ludzkiej twarzy oraz ludzkiego wzroku zatopionego w „bursztynach jego oczu”. To spojrzenie-spotkanie daje do myślenia. Dlatego następujący zaraz po motcie pierwszy wiersz tomu o symptomatycznym tytule „Pierwszy kamień”, który otwiera fraza „Wyłupione oczy, wrzucone do oceanu”, od razu wymaga połączenia trzech wątków: zwierzęcego, związanego z bułgarskim dzieciństwem oraz tego z reguły wstydliwie zasłanianego, pokazującego bezinteresowne okrucieństwo wobec w tym przypadku pływającej, tętniącej życiem meduziej galarety.
Predylekcja do zanikających zwierząt jest w tym tomie bardzo wyraźna, co szczególnie słychać w wierszu „Śmierć pszczół”, „Dodo” czy „Elegia dla olbrzymich leniwców”. I choć ten ostatni traktuje prehistorycznego leniwca alegorycznie, gdyż okazuje się nim umierający dziadek, to jednak gdzieś w tle tego tekstu ożywiona została historia prehistorycznej megafauny, po której zostały jedynie szczątki kopalne i tworzone przez ludzi rekonstrukcje. Teksty o zwierzętach kierują naszą uwagę w stronę tematów, o których na co dzień chcemy zapomnieć, takich jak zaryglowana w kurniku para kur przeżywających małżeńskie i rodzinne dramaty („Życie Piotra”, „Życie Natalii”), smutna egzystencja zjadających śmieci („dziobią zjełczały chleb połykają/ plastik folię szkło pęknięte prezerwatywy” [s. 24]) i umierających w komunikacyjnych wypadkach miejskich gołębi („Sonet dla gołębi”) czy ciało kawałkowanej na jadalne fragmenty świni („Leksykografia świni”). Przyjęta w tym tomie perspektywa nie oszczędza bowiem czytelniczki ani czytelnika, zastanawiając jedynie odrobinę, dlaczego tak ustawione zostały proporcje, jeśli chodzi o stosunek tonacji okrutnej i tej czułej. W tomie wyraźnie słychać także potrzebę eksploatowania zastanych już rejestrów języka, za sprawą którego niejako mówimy zwierzętami, wyobrażając je sobie jakoś i za każdym razem oddzielając się od nich lingwistyczną szybą („Niedźwiedź biały”; „Osioł, oślica”; „Leksykografia świni”). W kilku tekstach Kenarow ciekawie wyzyskał także religijną symbolikę, na przykład przenosząc punkt ciężkości z na ogół w tradycji eksponowanej postaci ludzkiej na towarzyszące jej, na ogół pomijane milczeniem, zwierzę („Koń świętego Dymitra”).
Gdyby pytać o to, jakie gatunki zwierząt zostały zaproszone do apokryficznej arki, okazałoby się, że poczynając od tych morskich, przez owady, ptaki, skończywszy na ssakach – reprezentacja wydaje się, jak na w sumie niewielki zbiór wierszy, całkiem ciekawa i różnorodna. Najwięcej miejsca oddano psom, ich tekstowa obecność wiąże się też z największą dozą tkliwości, poczynając od fenomenalnego „Swetra dla psa”, w którym zwierzęcy pupile, ubrani w wełniane pulowery, stanowią żywy dowód na tę odrobinę dobra, która otula, okrywa drugiego („świat, myślę sobie, nie jest aż tak okrutny,/ skoro jeszcze spotyka się uczucie, które okrywa” [s. 30]). Równie ciekawie rozegrana została arytmetyka psiego i ludzkiego życia w wierszu „W przededniu moich 113 urodzin”, zgodnie z którą egzystencja gatunków stowarzyszonych melancholijnie rozmija się w czasie. Następujące po tym utworze dwa kolejne („Elegia dla Lassie”, „Dom dla psa bez psa”) domykają tę psio-ludzką sekwencję, ale też pozwalają usłyszeć odautorskie wyznanie dotyczące własnego losu, rozpiętego między bułgarskim dzieciństwem i amerykańską młodością. Figura powieściowej, ale też filmowej Lassie stanowi „talizman Ameryki”, wytęskniony, a potem poszukiwany na miejscu, związany z miękką, wrażliwą stroną poetyckiej dykcji tego tomu („Czy jak Argos leżysz gdzieś stary i bezsilny,/ psie, dla którego wciąż trzymam jedną łzę?” [s. 35]). Domykający psi cykl wiersz o pustej, choć troskliwie przygotowanej budzie, pozostawia czytelnika w doznaniu trudnej ambiwalencji, upostaciowionej za pomocą jednocześnie radosnego merdania ogonem i spętania metalowym łańcuchem, ograniczającym wolność. Metaforyka związana z uwięzieniem, przykuciem do przysłowiowej budy domu uruchamia się także przy okazji tekstów, których bohaterami są mieszkańcy sofijskiego ogrodu zoologicznego, na który Kenarow zdecydował się przekazać cały dochód uzyskany ze sprzedaży „Zwierząt apokryficznych”. Ten gest ekonomicznego zaangażowania budzi jednocześnie zdziwienie (ogrody zoologiczne to przecież pułapki na zwierzęta) i aprobatę (w ogrodach zoologicznych żyją często zagrożone wymarciem zwierzęta), choć od razu do głowy przychodzi pytanie, czy tej poezji wystarczy, by nakarmić słonia?
Sofijskie zoo, założone 1 maja 1888 roku, to największy i najstarszy ogród tego typu w Bułgarii, pochodzący ze stolicy tego państwa Kenarow wyobraźniowo wokół niego krąży, to stamtąd na pewno wybiera słonia i nosorożca. Ten pierwszy, któremu, podobnie jak wielu innym zwierzęcym bohaterom tego poetyckiego tomu, oddano głos, wypowiada symptomatyczne także w kontekście autobiograficznym zdanie: „Urodziłem się w Sofii, w Bułgarii,/ lecz nie jest to moja ojczyzna” (s. 39). Słoń, urodzony w niewoli, to miłośnik prozy Hemingwaya, z której wyczytuje wytęsknioną Afrykę, a stojący obok na wybiegu nosorożec wyraża zupełnie inną świadomość tego, co znajduje się poza betonowym ogrodzeniem („Załóżmy, że nie podzielam marzeń słonia./ Załóżmy, że zewnętrzny świat/ jest tak naprawdę kolejnym zoo”. [s. 40]). Kenarow wypowiada odczucie epoki zdominowanej i zdegradowanej przez człowieka, dla której bardziej naturalny jest niedźwiedź tęskniący za koszem na śmieci w głębi lasu niż taki, który wybiera tzw. łono natury („Niedźwiedź”).
Drugi wątek wyraźnie spleciony z pierwszym, zwierzęcym – to temat bułgarskiego dzieciństwa, z którym wiążą się pamiętane miejsca, wspominane sytuacje, członkowie rodziny, a nawet dedykacje, na przykład taka jak ta towarzysząca tekstowi „Ostatnie zwierzę”, dzięki której w polu istotnych literackich antenatów Kedarowa umieścić należałoby Jordana Radiczkowa, autora takich tomów jak „My, wróbelki” czy „Wężowe jajo”. Jednak najważniejszym utworem, związanym z komunistyczną Bułgarią, jest domykający książkę poematowy „Pociąg ze zwierzętami”, w którym surrealna poetyka pozwala łączyć ze sobą fragmenty szkolnych czytanek, wspomnienia z podstawówki oraz historię politycznej transformacji, o której świetnie opowiada następująca fraza: „Christo Kyrpaczew to złodziej i morderca./ Od jutra nasza szkoła nosi imię/ symbolisty Nikodaja Liliewa” („Pociąg ze zwierzętami”, s. 78). Sam poemat ciekawie puentujący całość tomu, rozmawia zarówno z innymi tekstami traktującymi o dzieciństwie piszącego, jak i sam ze sobą. Czytając go można mieć wrażenie, że uczestniczy się w wycieczce w czasie, a rekwizyty takie jak pierwsza książka do nauki czytania, niebieska chusta czawdarowców, szkolny ikarus, papierki z gum Turbo, klocki lego z Niemiec Zachodnich, kartki na wszystko, reklama Pepsi czy lalki Barbie opowiadają historię przeobrażenia świata, w którym się żyje. Ostatnia sekwencja poematu to jedno zdanie rozpisane na dwa wersy: „Gospodarz poleciał (rakietą)/ do Ameryki” (s. 86). Ta wieloznaczna puenta pozwala uznać cały tom „Apokryficznych zwierząt” jako efekt potrzeby poetyckiego wypowiedzenia własnej egzystencji rozpiętej między Sofią i Ameryką, dwoma językami – bułgarskim i angielskim.
Osobnym, choć bardzo wyrazistym rysem całego tomu, jest jego dotkliwość, wyczulenie na okrutne praktyki, jakim poddawane są zwierzęta. Poczynając od pierwszego wiersza, w którym pękają ciała uderzonych kamieniem meduz, przez wgląd w akwarium pełne martwych rybek, martwego kreta, miażdżenie jąder byka pękających jak gałki oczne, aż po przejmujące utwory „Koza” oraz „Wół domowy”. W pierwszym z wymienionych pojawia się fantazja o uderzeniu kozy, której korzenie sięgają arcytrudnego doświadczenia bycia pobitym. Wtedy pada jedno z najważniejszych, a zarazem najdotkliwszych zdań tego zbioru: „Tak czy inaczej/ ten świat przepełniony jest bólem, jak zapchany kibel […]” (s. 55). Bolesność rzeczywistości ujawnia się wyraziście w relacjach ze zwierzętami – kawałkowanych jak świnie, kamienowanych jak meduzy czy zjadanych przez ludzi, których żołądki stają się paradoksalnymi arkami, nie tyle ocalającymi, ile skazującymi na zanik („POOGZZW”). Obok rzeki bólu płynie jednak na szczęście w tych wierszach cienki strumień tkliwości, taki jak w wierszu „Wół domowy”, traktującym o możliwej czułości wobec zwierząt. Tytułowy Toby, który potrącony przez ciężarówkę mógł złożyć przed śmiercią głowę na kolanach współczującej kobiety, stał się pretekstem do namysłu o korzeniach zła, jakie panoszy się w świecie. Kenarow pyta retorycznie: „Jednak czy istnieją winni codziennych strat/ zwierząt i przyjaciół, i okrucieństwa rodziców/ wobec adoptowanych dzieci (była przez nich duszona/ pasem, cięli jej dziecięce dłonie nożem,/ powiedziała mi kiedyś) […]” [s. 56]). Ta porcja wypowiedzianego bólu stawia podmiot tych wierszy oraz ich założonego czytelnika wobec pytań o powinności poezji. Tak dzieje się w tekście „Osioł, oślica”, w którym po serii zabaw z tradycją (osioł wjeżdżającego do Jerozolimy Chrystusa, Kłapouchy, osioł Sancho Pansy, zakochana w ośle Szekspirowska Tytania, król Midas z oślimi uszami) następuje spotkanie z konkretną oślicą, której niezrośnięte rany na bokach i brzuchu ewokują następującą puentę: „Nie wiem, co mam zrobić./ Pogłaskać twoją brzydką grzywę,/ przytulić czy czy/ wyciągnąć notes, by napisać/ o tobie wiersz, którego/ nie przeczytasz?” (s. 51).
Poetycka ekwilibrystyka wydaje się zamierać w obliczu realnego cierpienia zwierząt, które obmywa ten świat. Wydawać by się mogło, że nad tomem jak ciemna chmura wisi Heideggerowskie pytanie „Cóż po poecie w czasie marnym?”, ale wiersze Kenarowa same przynoszą na nie odpowiedź. Poezja pokazuje, jak wyjść z językowych i myślowych automatyzmów, jak wypuścić słowa z klatki. W tomie pełnym zwierząt gra toczy się o przemyślenie różnicy, pracowicie wytwarzanej po to, by stać się źródłem władzy, choć przecież wiadomo, że oddziela nas naprawdę niewiele („To nie jest wiersz”). I być może to nie dziobak jest najbardziej pokracznym stworzeniem, które wie, „co to znaczy/ nie przynależeć” („Dziobak”, s. 26), znacznie trudniejsza dola spotkała przedstawicieli gatunku Homo sapiens, których alienacja skazuje na pozycję spacerowiczów w wielkim zoo świata, na zaglądanie do cudzych klatek, podczas gdy własna, utkana z języka pozostaje dla nich niewidzialna. Wtedy trzeba spojrzeć w zwierzęce oczy, jednak nie po to, by się w nich przejrzeć, ale by wreszcie spotkać drugie żywe, choć nie-ludzkie istnienie, by ukoić własną bezdomność.
Zacznę od tytułu, który sugeruje powiązanie kategorii „apokryfu” ze zwierzętami właśnie, co znaczyć by mogło, że są one poza kanonem, że ich sposób rozpisania na wersy nie mieści się w polu tego, co przyjęte, społecznie akceptowane czy namaszczone. Do głowy przychodzi mi jeszcze jedna możliwość, motywowana zawartością tomiku, to zwierzęta w zaniku, okrutnie traktowane przez ludzi, to zwierzęta, o których za chwilę będziemy opowiadać sobie tylko historie, jak ta o dodo czy megaterium. Tom dedykowany został „Wszystkim zwierzętom”, co sugeruje, że każde, nawet najmniejsze istnienie z królestwa Animalia zostało objęte myślą, jak rozumiem także to mniej obecne, wymarłe lub zanikające. Następujące potem motto z wiersza R. M. Rilkego „Czarny kot” pozwala silnie złączyć gatunek Homo sapiens z innymi, w tym przypadku z przedstawicielami udomowionych ssaków z rodziny kotowatych, ale nie tylko za sprawą wspólnej historii czy upodobania w mleku matki, czynnikiem jednoczącym okazało się spojrzenie, spotkanie kociego pyszczka i ludzkiej twarzy oraz ludzkiego wzroku zatopionego w „bursztynach jego oczu”. To spojrzenie-spotkanie daje do myślenia. Dlatego następujący zaraz po motcie pierwszy wiersz tomu o symptomatycznym tytule „Pierwszy kamień”, który otwiera fraza „Wyłupione oczy, wrzucone do oceanu”, od razu wymaga połączenia trzech wątków: zwierzęcego, związanego z bułgarskim dzieciństwem oraz tego z reguły wstydliwie zasłanianego, pokazującego bezinteresowne okrucieństwo wobec w tym przypadku pływającej, tętniącej życiem meduziej galarety.
Predylekcja do zanikających zwierząt jest w tym tomie bardzo wyraźna, co szczególnie słychać w wierszu „Śmierć pszczół”, „Dodo” czy „Elegia dla olbrzymich leniwców”. I choć ten ostatni traktuje prehistorycznego leniwca alegorycznie, gdyż okazuje się nim umierający dziadek, to jednak gdzieś w tle tego tekstu ożywiona została historia prehistorycznej megafauny, po której zostały jedynie szczątki kopalne i tworzone przez ludzi rekonstrukcje. Teksty o zwierzętach kierują naszą uwagę w stronę tematów, o których na co dzień chcemy zapomnieć, takich jak zaryglowana w kurniku para kur przeżywających małżeńskie i rodzinne dramaty („Życie Piotra”, „Życie Natalii”), smutna egzystencja zjadających śmieci („dziobią zjełczały chleb połykają/ plastik folię szkło pęknięte prezerwatywy” [s. 24]) i umierających w komunikacyjnych wypadkach miejskich gołębi („Sonet dla gołębi”) czy ciało kawałkowanej na jadalne fragmenty świni („Leksykografia świni”). Przyjęta w tym tomie perspektywa nie oszczędza bowiem czytelniczki ani czytelnika, zastanawiając jedynie odrobinę, dlaczego tak ustawione zostały proporcje, jeśli chodzi o stosunek tonacji okrutnej i tej czułej. W tomie wyraźnie słychać także potrzebę eksploatowania zastanych już rejestrów języka, za sprawą którego niejako mówimy zwierzętami, wyobrażając je sobie jakoś i za każdym razem oddzielając się od nich lingwistyczną szybą („Niedźwiedź biały”; „Osioł, oślica”; „Leksykografia świni”). W kilku tekstach Kenarow ciekawie wyzyskał także religijną symbolikę, na przykład przenosząc punkt ciężkości z na ogół w tradycji eksponowanej postaci ludzkiej na towarzyszące jej, na ogół pomijane milczeniem, zwierzę („Koń świętego Dymitra”).
Gdyby pytać o to, jakie gatunki zwierząt zostały zaproszone do apokryficznej arki, okazałoby się, że poczynając od tych morskich, przez owady, ptaki, skończywszy na ssakach – reprezentacja wydaje się, jak na w sumie niewielki zbiór wierszy, całkiem ciekawa i różnorodna. Najwięcej miejsca oddano psom, ich tekstowa obecność wiąże się też z największą dozą tkliwości, poczynając od fenomenalnego „Swetra dla psa”, w którym zwierzęcy pupile, ubrani w wełniane pulowery, stanowią żywy dowód na tę odrobinę dobra, która otula, okrywa drugiego („świat, myślę sobie, nie jest aż tak okrutny,/ skoro jeszcze spotyka się uczucie, które okrywa” [s. 30]). Równie ciekawie rozegrana została arytmetyka psiego i ludzkiego życia w wierszu „W przededniu moich 113 urodzin”, zgodnie z którą egzystencja gatunków stowarzyszonych melancholijnie rozmija się w czasie. Następujące po tym utworze dwa kolejne („Elegia dla Lassie”, „Dom dla psa bez psa”) domykają tę psio-ludzką sekwencję, ale też pozwalają usłyszeć odautorskie wyznanie dotyczące własnego losu, rozpiętego między bułgarskim dzieciństwem i amerykańską młodością. Figura powieściowej, ale też filmowej Lassie stanowi „talizman Ameryki”, wytęskniony, a potem poszukiwany na miejscu, związany z miękką, wrażliwą stroną poetyckiej dykcji tego tomu („Czy jak Argos leżysz gdzieś stary i bezsilny,/ psie, dla którego wciąż trzymam jedną łzę?” [s. 35]). Domykający psi cykl wiersz o pustej, choć troskliwie przygotowanej budzie, pozostawia czytelnika w doznaniu trudnej ambiwalencji, upostaciowionej za pomocą jednocześnie radosnego merdania ogonem i spętania metalowym łańcuchem, ograniczającym wolność. Metaforyka związana z uwięzieniem, przykuciem do przysłowiowej budy domu uruchamia się także przy okazji tekstów, których bohaterami są mieszkańcy sofijskiego ogrodu zoologicznego, na który Kenarow zdecydował się przekazać cały dochód uzyskany ze sprzedaży „Zwierząt apokryficznych”. Ten gest ekonomicznego zaangażowania budzi jednocześnie zdziwienie (ogrody zoologiczne to przecież pułapki na zwierzęta) i aprobatę (w ogrodach zoologicznych żyją często zagrożone wymarciem zwierzęta), choć od razu do głowy przychodzi pytanie, czy tej poezji wystarczy, by nakarmić słonia?
Sofijskie zoo, założone 1 maja 1888 roku, to największy i najstarszy ogród tego typu w Bułgarii, pochodzący ze stolicy tego państwa Kenarow wyobraźniowo wokół niego krąży, to stamtąd na pewno wybiera słonia i nosorożca. Ten pierwszy, któremu, podobnie jak wielu innym zwierzęcym bohaterom tego poetyckiego tomu, oddano głos, wypowiada symptomatyczne także w kontekście autobiograficznym zdanie: „Urodziłem się w Sofii, w Bułgarii,/ lecz nie jest to moja ojczyzna” (s. 39). Słoń, urodzony w niewoli, to miłośnik prozy Hemingwaya, z której wyczytuje wytęsknioną Afrykę, a stojący obok na wybiegu nosorożec wyraża zupełnie inną świadomość tego, co znajduje się poza betonowym ogrodzeniem („Załóżmy, że nie podzielam marzeń słonia./ Załóżmy, że zewnętrzny świat/ jest tak naprawdę kolejnym zoo”. [s. 40]). Kenarow wypowiada odczucie epoki zdominowanej i zdegradowanej przez człowieka, dla której bardziej naturalny jest niedźwiedź tęskniący za koszem na śmieci w głębi lasu niż taki, który wybiera tzw. łono natury („Niedźwiedź”).
Drugi wątek wyraźnie spleciony z pierwszym, zwierzęcym – to temat bułgarskiego dzieciństwa, z którym wiążą się pamiętane miejsca, wspominane sytuacje, członkowie rodziny, a nawet dedykacje, na przykład taka jak ta towarzysząca tekstowi „Ostatnie zwierzę”, dzięki której w polu istotnych literackich antenatów Kedarowa umieścić należałoby Jordana Radiczkowa, autora takich tomów jak „My, wróbelki” czy „Wężowe jajo”. Jednak najważniejszym utworem, związanym z komunistyczną Bułgarią, jest domykający książkę poematowy „Pociąg ze zwierzętami”, w którym surrealna poetyka pozwala łączyć ze sobą fragmenty szkolnych czytanek, wspomnienia z podstawówki oraz historię politycznej transformacji, o której świetnie opowiada następująca fraza: „Christo Kyrpaczew to złodziej i morderca./ Od jutra nasza szkoła nosi imię/ symbolisty Nikodaja Liliewa” („Pociąg ze zwierzętami”, s. 78). Sam poemat ciekawie puentujący całość tomu, rozmawia zarówno z innymi tekstami traktującymi o dzieciństwie piszącego, jak i sam ze sobą. Czytając go można mieć wrażenie, że uczestniczy się w wycieczce w czasie, a rekwizyty takie jak pierwsza książka do nauki czytania, niebieska chusta czawdarowców, szkolny ikarus, papierki z gum Turbo, klocki lego z Niemiec Zachodnich, kartki na wszystko, reklama Pepsi czy lalki Barbie opowiadają historię przeobrażenia świata, w którym się żyje. Ostatnia sekwencja poematu to jedno zdanie rozpisane na dwa wersy: „Gospodarz poleciał (rakietą)/ do Ameryki” (s. 86). Ta wieloznaczna puenta pozwala uznać cały tom „Apokryficznych zwierząt” jako efekt potrzeby poetyckiego wypowiedzenia własnej egzystencji rozpiętej między Sofią i Ameryką, dwoma językami – bułgarskim i angielskim.
Osobnym, choć bardzo wyrazistym rysem całego tomu, jest jego dotkliwość, wyczulenie na okrutne praktyki, jakim poddawane są zwierzęta. Poczynając od pierwszego wiersza, w którym pękają ciała uderzonych kamieniem meduz, przez wgląd w akwarium pełne martwych rybek, martwego kreta, miażdżenie jąder byka pękających jak gałki oczne, aż po przejmujące utwory „Koza” oraz „Wół domowy”. W pierwszym z wymienionych pojawia się fantazja o uderzeniu kozy, której korzenie sięgają arcytrudnego doświadczenia bycia pobitym. Wtedy pada jedno z najważniejszych, a zarazem najdotkliwszych zdań tego zbioru: „Tak czy inaczej/ ten świat przepełniony jest bólem, jak zapchany kibel […]” (s. 55). Bolesność rzeczywistości ujawnia się wyraziście w relacjach ze zwierzętami – kawałkowanych jak świnie, kamienowanych jak meduzy czy zjadanych przez ludzi, których żołądki stają się paradoksalnymi arkami, nie tyle ocalającymi, ile skazującymi na zanik („POOGZZW”). Obok rzeki bólu płynie jednak na szczęście w tych wierszach cienki strumień tkliwości, taki jak w wierszu „Wół domowy”, traktującym o możliwej czułości wobec zwierząt. Tytułowy Toby, który potrącony przez ciężarówkę mógł złożyć przed śmiercią głowę na kolanach współczującej kobiety, stał się pretekstem do namysłu o korzeniach zła, jakie panoszy się w świecie. Kenarow pyta retorycznie: „Jednak czy istnieją winni codziennych strat/ zwierząt i przyjaciół, i okrucieństwa rodziców/ wobec adoptowanych dzieci (była przez nich duszona/ pasem, cięli jej dziecięce dłonie nożem,/ powiedziała mi kiedyś) […]” [s. 56]). Ta porcja wypowiedzianego bólu stawia podmiot tych wierszy oraz ich założonego czytelnika wobec pytań o powinności poezji. Tak dzieje się w tekście „Osioł, oślica”, w którym po serii zabaw z tradycją (osioł wjeżdżającego do Jerozolimy Chrystusa, Kłapouchy, osioł Sancho Pansy, zakochana w ośle Szekspirowska Tytania, król Midas z oślimi uszami) następuje spotkanie z konkretną oślicą, której niezrośnięte rany na bokach i brzuchu ewokują następującą puentę: „Nie wiem, co mam zrobić./ Pogłaskać twoją brzydką grzywę,/ przytulić czy czy/ wyciągnąć notes, by napisać/ o tobie wiersz, którego/ nie przeczytasz?” (s. 51).
Poetycka ekwilibrystyka wydaje się zamierać w obliczu realnego cierpienia zwierząt, które obmywa ten świat. Wydawać by się mogło, że nad tomem jak ciemna chmura wisi Heideggerowskie pytanie „Cóż po poecie w czasie marnym?”, ale wiersze Kenarowa same przynoszą na nie odpowiedź. Poezja pokazuje, jak wyjść z językowych i myślowych automatyzmów, jak wypuścić słowa z klatki. W tomie pełnym zwierząt gra toczy się o przemyślenie różnicy, pracowicie wytwarzanej po to, by stać się źródłem władzy, choć przecież wiadomo, że oddziela nas naprawdę niewiele („To nie jest wiersz”). I być może to nie dziobak jest najbardziej pokracznym stworzeniem, które wie, „co to znaczy/ nie przynależeć” („Dziobak”, s. 26), znacznie trudniejsza dola spotkała przedstawicieli gatunku Homo sapiens, których alienacja skazuje na pozycję spacerowiczów w wielkim zoo świata, na zaglądanie do cudzych klatek, podczas gdy własna, utkana z języka pozostaje dla nich niewidzialna. Wtedy trzeba spojrzeć w zwierzęce oczy, jednak nie po to, by się w nich przejrzeć, ale by wreszcie spotkać drugie żywe, choć nie-ludzkie istnienie, by ukoić własną bezdomność.
Dimityr Kenarow „Zwierzęta apokryficzne”. Przeł. Magdalena Pytlak. Biuro Literackie. Kołobrzeg 2024 [Nowy europejski kanon literacki].
Zadanie dofinansowane ze środków budżetu Województwa Śląskiego. Zrealizowano przy wsparciu Fundacji Otwarty Kod Kultury. |