'A POTEM IDĄ W ŚWIAT' (JUSTYNA SUCHECKA: 'CAŁA NADZIEJA W SZKOLE. POLSKA EDUKACJA MOŻE BYĆ WSPANIAŁA')
A
A
A
Polska szkoła, polska edukacja. Właściwie nie sposób wypowiadać się na ten temat tak, by nie wpaść w koleiny starych konfliktów i zapętleń. Dyskusje o szkole i koniecznych zmianach funkcjonowania systemu publicznej edukacji, choć niebezpodstawne i często merytoryczne, zwykle kończą się emocjonalnymi wybuchami i przeciąganiem liny. Od lat odnoszę wrażenie, że zapominamy w tych dyskusjach o tym, komu ta szkoła ma służyć. Zatapiamy się w odmętach wspólnotowych doświadczeń (i traum), w oparciu o nieprzepracowany resentyment planujemy kolejne reformy, które mają retroaktywnie naprawić naszą szkołę, która nie jest już nasza. Pomimo wielu, także pozytywnych, przemian, młode osoby wciąż uczęszczają do szkoły, której fundamenty zbudowano w Polsce potransformacyjnej, dodatkowo opierając się na wielkim micie wspaniałej edukacji przedwojennej. Nie, taka szkoła nie może być szkołą w XXI wieku. Z burzliwych dyskusji różnych środowisk trudno nie wysnuć jednego zgodnego wniosku – potrzebna nam inna szkoła.
Inna – czyli jaka?
Ile osób eksperckich, tyle opinii. W wielu środowiskach najgłośniej wybrzmiewa spór o to, czy szkoła powinna być demokratyczna, zindywidualizowana (co niestety, w pełnym wymiarze, w polskich realiach, oznacza szkoły prywatne), czy powinna jednak przede wszystkim przekazywać wiedzę, dyscyplinować, unifikować (tak, stereotypowo i zwykle niesprawiedliwie, ocenia się szkoły publiczne). Autorka książki „Cała nadzieja w szkole. Polska edukacja może być wspaniała”, Justyna Suchecka, zadaje inne pytania, a właściwie diagnozuje rzeczywistość, próbując znaleźć powody, dla których nie powstał państwowy system szkolny, w ramach którego zdobywa się wiedzę, rozwija umiejętności i kreatywność, otrzymuje się wsparcie i możliwość rozwoju własnych pasji. Śledząc debaty, książki, dyskusje w mediach społecznościowych, można nabawić się zawrotów głowy – tak wiele w nich pomysłów, propozycji, ale też oskarżeń, przekreśleń, demonów. Jak w tym wszystkim mają odnaleźć się młodzi ludzie i ich rodzice, którzy stają w obliczu problemu wyboru najlepszej ścieżki edukacyjnej?
Wiele szkół próbuje wprowadzać różne innowacje, zmniejszać oddziały klasowe, inwestować w sprzęt, dokształcać nauczycielki i nauczycieli. Niestety bardzo często proces ten ucinają finanse. Choć placówki państwowe różnią się od siebie, to ostatecznie podlegają tym samym systemowym rozwiązaniom. W licznych klasach nie będzie miejsca na indywidualizację procesu nauczania – zajęcia indywidualne zaś odcinają młode osoby od kontaktu z grupą rówieśniczą, nie ma rozwiązań pośrednich. Dodatkowo nad wszystkimi uczestnikami i uczestniczkami procesu kłębią się czarne chmury reżimu realizacji podstawy programowej. To już sporo wyzwań, nawet jeżeli nie będziemy zastanawiać się nad wypaleniem i frustracją niedostatecznie wynagradzanych i wspieranych nauczycieli/ek, brakiem doświadczenia i przygotowania do zawodowych wyzwań tych osób, które pracę w szkole dopiero rozpoczynają. Do tego dochodzi problem przemocy rówieśniczej, braku tolerancji, nieprzygotowanie polskiej szkoły do prowadzenia klas wielokulturowych, konflikty o edukację seksualną, lekcje religii, brak odpowiedniej infrastruktury. W tym wszystkim spierający się dorośli zapominają o najważniejszych osobach. O młodzieży, która powinna mieć czas na naukę i zabawę; którą ta szkoła powinna przygotować do dorosłego życia, do obywatelskich obowiązków i budowania relacji społecznych. Powstaje nam w związku z tym edukacyjna wieża Babel. Wszyscy chcemy coś nowego zbudować, sięgnąć najwyższych warstw obiecanego nieba, każdy i każda z nas mówi jednak innym językiem i zapomina o tym podstawowym celu.
Suchecka rozpoczyna znacznie spokojniej, od przykucia czytelniczej uwagi, od rozmowy o tym, czym uwaga właściwie jest. Co to dziś oznacza, że poświęcamy komuś lub czemuś uwagę. Autorka pyta Annę Cieplak i Michała Krzykawskiego, prowadzących zajęcia w Uniwersytecie Śląskim – o to, dlaczego osoby studiujące, ale także dorośli, mają takie problemy ze skupieniem uwagi, przeczytaniem ze zrozumieniem tekstu teoretycznego czy po prostu wysłuchaniem czyjejś wypowiedzi. Zamiast narzekania, otrzymujemy bardzo konkretną, opartą nastanie badań, ale też empatyczną obserwację, odpowiedź. Zmieniły się realia, nie na gorsze, ale na inne. Uwaga i uważność idą w parze, trzeba traktować je jak zasób – istotny dla społecznego funkcjonowania i wyczerpywany przez cyfrowo-dźwiękowe przebodźcowanie przedstawicieli i przedstawicielek różnych formacji pokoleniowych. „To właśnie jedna z najbardziej niepokojących konsekwencji zaniku głębokiej uwagi: wytracamy umiejętność rozmawiania ze sobą i rozumienia się nawzajem, dzielenia się bogatym spektrum myśli i emocji, pomimo istnienia zaawansowanych technologii informacyjno-komunikacyjnych. Taka jest cena, jaką płacimy za bardziej odspołeczniającą niż uspołeczniającą architekturę mediów społecznościowych” (Cieplak, Krzykawski 2023). Suchecka powołuje się na zacytowany artykuł z „Dwutygodnika”, a także pokazuje rozwiązania, które starali się oni wdrożyć w Uniwersytecie Śląskim. Nie są to odpowiedzi systemowe, ale oddolne; małe, ale znaczące inicjatywy – projekty grupowe, letnia szkoła, zmiana sposobu prowadzenia zajęć. Rozmowa o uwadze, trosce i czytelnictwie nie przyniesie odpowiedzi na pytanie, jak powinniśmy zorganizować powszechną edukację, ale pozwala zdiagnozować podstawowe problemy – nie tylko edukacyjne, ale przede wszystkim społeczne.
Z całej książki wyłania się jednak odpowiedź na pytanie „jakiej szkoły potrzebujemy?”.
Przyszłościowej
Suchecka rozmawia z nauczycielami i nauczycielkami, przygląda się projektom – choćby szkolnym wycieczkom, w czasie których najważniejszym zagadnieniem nie jest obejrzenie wszystkich warszawskich murali, ale nauczenie uczniów i uczennic korzystania z map czy komunikacji miejskiej. To lekcje samodzielności. To bowiem, czego szkoła nie oferuje wciąż w stopniu wystarczającym, to wykorzystanie zdobytej wiedzy w praktyce. Suchecka pokazuje też stanowiska badaczy i badaczek w kwestii proporcji w podstawie programowej. Zadaje pytanie o decyzję Ministerstwa Edukacji w sprawie rozdzielenia nauk przyrodniczych, liczbę lekcji historii, pokazując, że wciąż źle stawiamy pytania. W edukacji nie może bowiem chodzić o ilość, a o jakość, Wyznacznikiem tej jakości nie może znów być ilość treści, ale to, w jaki sposób i w jakim celu uczymy. Historia, wiedza przyrodnicza, w tym fizyka, chemia, matematyka i wiedza o literaturze czy języku są tak samo istotne, jak trzydzieści czy sto lat temu. Nie zmieniła się ważkość, ale zmieniło się nasze pragmatyczne podejście. Czy każda osoba musi znać wzory chemiczne, które pomogą jej stworzyć roztwór zasadowy? Czy najważniejszym tematem w edukacji powinna być proporcja tekstów Mickiewicza i Kochanowskiego w podstawie programowej? To sprawy niezwykle istotne, ale w obliczu wyzwań współczesności – drugorzędne. Każda lektura może być ciekawa, matematyczne umiejętności w pewnym stopniu może opanować każda osoba. Zapytajmy jednak, czego młodzież potrzebuje najbardziej, ale także – czego potrzebują osoby uczące?
Suchecka rozmawia z osobami, które znalazły sposoby na wdrożenie w szkole przydatnych i potrzebnych rozwiązań. Opisuje lekcje ekologiczne (w tym projekty Miasta Katowice i dr Magdaleny Ochwat z Uniwersytetu Śląskiego), warsztaty, wyjścia (powołując się na przykłady kilku warszawskich szkół) – coś, co może uczniów i uczennice nie tylko zaciekawić, ale zwyczajnie ułatwić im funkcjonowanie w zmieniającej się dynamicznie rzeczywistości. Są to jednak sytuacje z jakiegoś powodu wyjątkowe, nie szkolna codzienność. Składa się na to oczywiście kilka czynników – ale na pierwszy plan wyraźnie wysuwają się dydaktyczne kompetencje i wsparcie przełożonych. Chodzi jednak także o chęci i możliwości samych nauczycieli i nauczycielek – osób zagrożonych ogromnym i szybkim wypaleniem zawodowym, odrzucanych i oskarżanych o nieuzasadnioną roszczeniowość. Społecznie zaś wciąż cierpimy wszyscy na „kompleks siłaczki”, traktując pracę w szkole jako zawód misyjny i uprzywilejowany (ze względu na liczbę godzin spędzonych w placówce). Oczywiście, z omawianej książki naturalnie wypływa konkluzja, że potrzebne jest lepsze finansowanie – infrastruktura, godne wynagrodzenia, ale także dofinansowanie przygotowania nauczycieli i nauczycielek do wykonywania zawodu. Nie da się zreformować szkoły, nie reformując kształcenia i dokształcania osób uczących. W owym spojrzeniu w przyszłość kryje się jednak opowieść o teraźniejszości – o skupieniu się na tu i teraz. Nie tylko na tym, co czeka dzisiejsze osoby uczące się za dziesięć, dwadzieścia lat, ale na tym, co czeka je jutro, za tydzień, w przyszłym roku szkolnym. Według Sucheckiej szkoła ma bowiem przygotować do życia, ale ma także być tego życia integralnym elementem – reagować na to, co ważne dla wszystkich osób w niej uczestniczących.
Tolerancyjnej i włączającej
Kolejną kwestią, której Suchecka poświęca sporo miejsca Justyna, jest tolerancja. Szkoła nie może być placówką przemocową czy odbierającą indywidualność. Jak jednak poświęcić uwagę poszczególnym osobom w zbyt licznych klasach, jak nadążyć za kolejnymi diagnozami i zaświadczeniami z poradni, jak odpowiadać różnorodne potrzeby uczniów i uczennic, jak nie zgubić nikogo, nie zlekceważyć problemów? Jak wspierać wszystkich i każdego ucznia, każdą uczennicę z osobna? Suchecka zauważa, że tutaj naprawdę sporo pracy przed nami, choć nie sieje defetyzmu, zaznaczając, jak wiele zmieniło się w ostatnich latach. „Nasze dzieci wcale się nie »popsuły«. (…) Dziś uczeń, który jeszcze kilkanaście lat temu nazywany byłby »niegrzecznym«, »trudnym« czy w najgorszych przypadkach »głupim«, ma szansę na odpowiednią diagnozę, a wraz z nią na pomoc, tak by jego ewentualne deficyty stanowiły jak najmniejszą przeszkodę w edukacji. I socjalizacji – bo ona też jest zadaniem szkoły” (s. 235).
To jednak scenariusz niezwykle idealistyczny i często niemożliwy do zrealizowania. Na poziomie rozwiązań politycznych tolerancja i troska o osoby z niepełnosprawnościami, osoby, które zmagają się z rozpoznaniem swojej tożsamości płciowej, osoby, które są przedstawicielami mniejszości etnicznych czy religijnych, jest często troską pozorną i przedmiotem politycznych gierek. Zaś dla szkoły i rodziców staje się często „problemem”. Tutaj właśnie edukacja powinna odgrywać ogromną, włączającą rolę. Nie chodzi jednak o edukację dzieci i młodzieży, najpierw bowiem należy w tych kwestiach edukować dorosłych. Choć bardzo starałam się unikać w czasie lektury tej książki swoich osobistych doświadczeń – jako osoba pracująca z nauczycielami i nauczycielkami, muszę stwierdzić, że tolerancja czy stosowanie inkluzywnego języka nie są zjawiskiem powszechnym w nauczycielskim gronie. Mam jednak także świadomość, że w polskiej szkole pracuje mnóstwo wspaniałych i empatycznych osób, a te, którym owej empatii i zrozumienia brakuje, nie powinny wpływać na nasze postrzeganie całej polskiej edukacji – nie doceniamy nauczycieli i nauczycielek i mamy tendencje do postrzegania ich jako masy, a to także indywidualne jednostki, niezwykłe osoby, potrzebujące w swojej codziennej pracy wsparcia i ciągłego rozwoju (który także zabiera ich czas i energię). Są wśród nich także ci, którzy nie powinny tego zawodu wykonywać, trudno jednak dokonywać selekcji, skoro osób uczących obecnie w wielu szkołach brakuje. Nie jest to dziś atrakcyjny zawód, który przyciąga najbardziej kompetentne osoby.
Odpowiadającej na potrzeby
Na szczególną uwagę zasługuje rozdział „Nie skaczą na skakance, nie potrafią kozłować”, w którym autorka wyraźnie zaznacza, że nie potrafimy się pogodzić ze zmianami, w związku z tym obwiniamy młodych i doszukujemy się w nich wad i zaniedbań, zapominając, że świat i realia, w których funkcjonują dziś uczennice i uczniowie, to świat, który my dla nich urządziliśmy. Rozpaczanie, że młodzi nie będą potrafili skakać przez skrzynię, jest przedziwnym, sentymentalnym płaczem za przeszłością, która jawi się jako złote czasy, kiedy było lepiej, łatwiej i mniej czasu spędzano przed komputerem czy z telefonem w ręku. Warto jednak zadać sobie pytanie, co robią dorośli w czasie, w którym młodzi mieliby skakać na dworze na przysłowiowej skakance. Czy są tam razem z nimi, czy może siedzą przed komputerem, kończąc raport, wypełniając swoje „dorosłe zadania”? Czy tylko młodzi przeglądają internet w czasie przedłużającego się rodzinnego obiadu? Czy na pewno zwracamy uwagę na to, co najistotniejsze, i na to, jaki dajemy przykład?
Ten medal ma jednak drugą stronę – nie chcemy, żeby dzieci w szkole się bawiły, żeby biegały, skakały, trochę się ubrudziły – chcemy, żeby w szkole zdobywały wiedzę. Ruch – tak, lekcje wychowania fizycznego – tak, ale wszystko w sterylnych warunkach, w niewielkich ilościach, na określonych zasadach. Odbieramy tym samym radość (i wartości prozdrowotne) zajęć sportowych, ale oczekujemy wyników. Przerzucamy na szkołę odpowiedzialność za niemal każdy aspekt życia dziecka, zapominając, jak ważne zadania powinno wypełniać otoczenie pozaszkolne.
Szkoła powinna więc być miejscem, w którym uczy się nie tylko określonej wiedzy i umiejętności z zakresu wiodących przedmiotów – ważne są także nauka dobrych praktyk i wypracowywanie nawyków. Zwykle zajęcia wychowania fizycznego na tyle skutecznie zniechęcają nas do uprawiania sportu, że nie chcemy wracać do niego przez lata, zapominając o jego czynnikach prozdrowotnych. Jak na każdym przedmiocie – oczekujemy wyników i obecności, a nie odpowiadamy na pytanie o cel, zasadność i znaczenie poszczególnych zadań. Zapominamy, że szkoła to miejsce, w którym dzieci spędzają większość swojego dnia, zapominamy jednak także, że wychowanie, kształcenie i wspieranie wydarza się na styku życia szkolnego i domowego, nie można ich więc sztucznie oddzielać. Suchecka, opowiadając o problemach z lekcjami wuefu, opisuje właśnie te problemy i wyzwania. Pokazuje, że zadaniem szkoły jest nie tylko przygotowanie do egzaminów. Jej zadaniem jest odpowiadanie na potrzeby – młodzieży, społeczeństwa i osób w niej pracujących.
Nadzieja?
W czasie czytania tej książki w naszej głowie odświeżają się wszystkie problemy polskiej edukacji, o których wiemy od dawna, pojawia się także kilkadziesiąt nowych. Jednocześnie nie sposób nie dostrzec, że autorka stoi po stronie powszechnej i egalitarnej edukacji. Widząc problemy i wyzwania, pokazuje jednocześnie, że właśnie szkoła może stanowić odpowiedź i generować rozwiązania. Szkoła musi się zmienić, ale powinna być zbudowana na tym, co już wiemy, na dobrych podstawach, które już w niej są, które udało się przez lata wypracować. Dobra i empatyczna szkoła jest jeszcze możliwa, ale nie będę optymistką, nie sądzę, zwłaszcza po lekturze książki Sucheckiej, że mamy na to bardzo dużo czasu. Ta zmiana musi się wydarzyć tu i teraz, i my – dorośli, nauczyciele i nauczycielki, politycy i polityczki, uniwersytety i ministerstwa, musimy zacząć ją od siebie, nie od dzieci, które winne są jedynie tego, że biorą z nas przykład.
LITERATURA:
Cieplak A., Krzykawski M.: „Czytać, pisać, uważać”. „Dwutygodnik” 2023, nr 367. https://www.dwutygodnik.com/artykul/10870-czytac-pisac-uwazac.html.
Inna – czyli jaka?
Ile osób eksperckich, tyle opinii. W wielu środowiskach najgłośniej wybrzmiewa spór o to, czy szkoła powinna być demokratyczna, zindywidualizowana (co niestety, w pełnym wymiarze, w polskich realiach, oznacza szkoły prywatne), czy powinna jednak przede wszystkim przekazywać wiedzę, dyscyplinować, unifikować (tak, stereotypowo i zwykle niesprawiedliwie, ocenia się szkoły publiczne). Autorka książki „Cała nadzieja w szkole. Polska edukacja może być wspaniała”, Justyna Suchecka, zadaje inne pytania, a właściwie diagnozuje rzeczywistość, próbując znaleźć powody, dla których nie powstał państwowy system szkolny, w ramach którego zdobywa się wiedzę, rozwija umiejętności i kreatywność, otrzymuje się wsparcie i możliwość rozwoju własnych pasji. Śledząc debaty, książki, dyskusje w mediach społecznościowych, można nabawić się zawrotów głowy – tak wiele w nich pomysłów, propozycji, ale też oskarżeń, przekreśleń, demonów. Jak w tym wszystkim mają odnaleźć się młodzi ludzie i ich rodzice, którzy stają w obliczu problemu wyboru najlepszej ścieżki edukacyjnej?
Wiele szkół próbuje wprowadzać różne innowacje, zmniejszać oddziały klasowe, inwestować w sprzęt, dokształcać nauczycielki i nauczycieli. Niestety bardzo często proces ten ucinają finanse. Choć placówki państwowe różnią się od siebie, to ostatecznie podlegają tym samym systemowym rozwiązaniom. W licznych klasach nie będzie miejsca na indywidualizację procesu nauczania – zajęcia indywidualne zaś odcinają młode osoby od kontaktu z grupą rówieśniczą, nie ma rozwiązań pośrednich. Dodatkowo nad wszystkimi uczestnikami i uczestniczkami procesu kłębią się czarne chmury reżimu realizacji podstawy programowej. To już sporo wyzwań, nawet jeżeli nie będziemy zastanawiać się nad wypaleniem i frustracją niedostatecznie wynagradzanych i wspieranych nauczycieli/ek, brakiem doświadczenia i przygotowania do zawodowych wyzwań tych osób, które pracę w szkole dopiero rozpoczynają. Do tego dochodzi problem przemocy rówieśniczej, braku tolerancji, nieprzygotowanie polskiej szkoły do prowadzenia klas wielokulturowych, konflikty o edukację seksualną, lekcje religii, brak odpowiedniej infrastruktury. W tym wszystkim spierający się dorośli zapominają o najważniejszych osobach. O młodzieży, która powinna mieć czas na naukę i zabawę; którą ta szkoła powinna przygotować do dorosłego życia, do obywatelskich obowiązków i budowania relacji społecznych. Powstaje nam w związku z tym edukacyjna wieża Babel. Wszyscy chcemy coś nowego zbudować, sięgnąć najwyższych warstw obiecanego nieba, każdy i każda z nas mówi jednak innym językiem i zapomina o tym podstawowym celu.
Suchecka rozpoczyna znacznie spokojniej, od przykucia czytelniczej uwagi, od rozmowy o tym, czym uwaga właściwie jest. Co to dziś oznacza, że poświęcamy komuś lub czemuś uwagę. Autorka pyta Annę Cieplak i Michała Krzykawskiego, prowadzących zajęcia w Uniwersytecie Śląskim – o to, dlaczego osoby studiujące, ale także dorośli, mają takie problemy ze skupieniem uwagi, przeczytaniem ze zrozumieniem tekstu teoretycznego czy po prostu wysłuchaniem czyjejś wypowiedzi. Zamiast narzekania, otrzymujemy bardzo konkretną, opartą nastanie badań, ale też empatyczną obserwację, odpowiedź. Zmieniły się realia, nie na gorsze, ale na inne. Uwaga i uważność idą w parze, trzeba traktować je jak zasób – istotny dla społecznego funkcjonowania i wyczerpywany przez cyfrowo-dźwiękowe przebodźcowanie przedstawicieli i przedstawicielek różnych formacji pokoleniowych. „To właśnie jedna z najbardziej niepokojących konsekwencji zaniku głębokiej uwagi: wytracamy umiejętność rozmawiania ze sobą i rozumienia się nawzajem, dzielenia się bogatym spektrum myśli i emocji, pomimo istnienia zaawansowanych technologii informacyjno-komunikacyjnych. Taka jest cena, jaką płacimy za bardziej odspołeczniającą niż uspołeczniającą architekturę mediów społecznościowych” (Cieplak, Krzykawski 2023). Suchecka powołuje się na zacytowany artykuł z „Dwutygodnika”, a także pokazuje rozwiązania, które starali się oni wdrożyć w Uniwersytecie Śląskim. Nie są to odpowiedzi systemowe, ale oddolne; małe, ale znaczące inicjatywy – projekty grupowe, letnia szkoła, zmiana sposobu prowadzenia zajęć. Rozmowa o uwadze, trosce i czytelnictwie nie przyniesie odpowiedzi na pytanie, jak powinniśmy zorganizować powszechną edukację, ale pozwala zdiagnozować podstawowe problemy – nie tylko edukacyjne, ale przede wszystkim społeczne.
Z całej książki wyłania się jednak odpowiedź na pytanie „jakiej szkoły potrzebujemy?”.
Przyszłościowej
Suchecka rozmawia z nauczycielami i nauczycielkami, przygląda się projektom – choćby szkolnym wycieczkom, w czasie których najważniejszym zagadnieniem nie jest obejrzenie wszystkich warszawskich murali, ale nauczenie uczniów i uczennic korzystania z map czy komunikacji miejskiej. To lekcje samodzielności. To bowiem, czego szkoła nie oferuje wciąż w stopniu wystarczającym, to wykorzystanie zdobytej wiedzy w praktyce. Suchecka pokazuje też stanowiska badaczy i badaczek w kwestii proporcji w podstawie programowej. Zadaje pytanie o decyzję Ministerstwa Edukacji w sprawie rozdzielenia nauk przyrodniczych, liczbę lekcji historii, pokazując, że wciąż źle stawiamy pytania. W edukacji nie może bowiem chodzić o ilość, a o jakość, Wyznacznikiem tej jakości nie może znów być ilość treści, ale to, w jaki sposób i w jakim celu uczymy. Historia, wiedza przyrodnicza, w tym fizyka, chemia, matematyka i wiedza o literaturze czy języku są tak samo istotne, jak trzydzieści czy sto lat temu. Nie zmieniła się ważkość, ale zmieniło się nasze pragmatyczne podejście. Czy każda osoba musi znać wzory chemiczne, które pomogą jej stworzyć roztwór zasadowy? Czy najważniejszym tematem w edukacji powinna być proporcja tekstów Mickiewicza i Kochanowskiego w podstawie programowej? To sprawy niezwykle istotne, ale w obliczu wyzwań współczesności – drugorzędne. Każda lektura może być ciekawa, matematyczne umiejętności w pewnym stopniu może opanować każda osoba. Zapytajmy jednak, czego młodzież potrzebuje najbardziej, ale także – czego potrzebują osoby uczące?
Suchecka rozmawia z osobami, które znalazły sposoby na wdrożenie w szkole przydatnych i potrzebnych rozwiązań. Opisuje lekcje ekologiczne (w tym projekty Miasta Katowice i dr Magdaleny Ochwat z Uniwersytetu Śląskiego), warsztaty, wyjścia (powołując się na przykłady kilku warszawskich szkół) – coś, co może uczniów i uczennice nie tylko zaciekawić, ale zwyczajnie ułatwić im funkcjonowanie w zmieniającej się dynamicznie rzeczywistości. Są to jednak sytuacje z jakiegoś powodu wyjątkowe, nie szkolna codzienność. Składa się na to oczywiście kilka czynników – ale na pierwszy plan wyraźnie wysuwają się dydaktyczne kompetencje i wsparcie przełożonych. Chodzi jednak także o chęci i możliwości samych nauczycieli i nauczycielek – osób zagrożonych ogromnym i szybkim wypaleniem zawodowym, odrzucanych i oskarżanych o nieuzasadnioną roszczeniowość. Społecznie zaś wciąż cierpimy wszyscy na „kompleks siłaczki”, traktując pracę w szkole jako zawód misyjny i uprzywilejowany (ze względu na liczbę godzin spędzonych w placówce). Oczywiście, z omawianej książki naturalnie wypływa konkluzja, że potrzebne jest lepsze finansowanie – infrastruktura, godne wynagrodzenia, ale także dofinansowanie przygotowania nauczycieli i nauczycielek do wykonywania zawodu. Nie da się zreformować szkoły, nie reformując kształcenia i dokształcania osób uczących. W owym spojrzeniu w przyszłość kryje się jednak opowieść o teraźniejszości – o skupieniu się na tu i teraz. Nie tylko na tym, co czeka dzisiejsze osoby uczące się za dziesięć, dwadzieścia lat, ale na tym, co czeka je jutro, za tydzień, w przyszłym roku szkolnym. Według Sucheckiej szkoła ma bowiem przygotować do życia, ale ma także być tego życia integralnym elementem – reagować na to, co ważne dla wszystkich osób w niej uczestniczących.
Tolerancyjnej i włączającej
Kolejną kwestią, której Suchecka poświęca sporo miejsca Justyna, jest tolerancja. Szkoła nie może być placówką przemocową czy odbierającą indywidualność. Jak jednak poświęcić uwagę poszczególnym osobom w zbyt licznych klasach, jak nadążyć za kolejnymi diagnozami i zaświadczeniami z poradni, jak odpowiadać różnorodne potrzeby uczniów i uczennic, jak nie zgubić nikogo, nie zlekceważyć problemów? Jak wspierać wszystkich i każdego ucznia, każdą uczennicę z osobna? Suchecka zauważa, że tutaj naprawdę sporo pracy przed nami, choć nie sieje defetyzmu, zaznaczając, jak wiele zmieniło się w ostatnich latach. „Nasze dzieci wcale się nie »popsuły«. (…) Dziś uczeń, który jeszcze kilkanaście lat temu nazywany byłby »niegrzecznym«, »trudnym« czy w najgorszych przypadkach »głupim«, ma szansę na odpowiednią diagnozę, a wraz z nią na pomoc, tak by jego ewentualne deficyty stanowiły jak najmniejszą przeszkodę w edukacji. I socjalizacji – bo ona też jest zadaniem szkoły” (s. 235).
To jednak scenariusz niezwykle idealistyczny i często niemożliwy do zrealizowania. Na poziomie rozwiązań politycznych tolerancja i troska o osoby z niepełnosprawnościami, osoby, które zmagają się z rozpoznaniem swojej tożsamości płciowej, osoby, które są przedstawicielami mniejszości etnicznych czy religijnych, jest często troską pozorną i przedmiotem politycznych gierek. Zaś dla szkoły i rodziców staje się często „problemem”. Tutaj właśnie edukacja powinna odgrywać ogromną, włączającą rolę. Nie chodzi jednak o edukację dzieci i młodzieży, najpierw bowiem należy w tych kwestiach edukować dorosłych. Choć bardzo starałam się unikać w czasie lektury tej książki swoich osobistych doświadczeń – jako osoba pracująca z nauczycielami i nauczycielkami, muszę stwierdzić, że tolerancja czy stosowanie inkluzywnego języka nie są zjawiskiem powszechnym w nauczycielskim gronie. Mam jednak także świadomość, że w polskiej szkole pracuje mnóstwo wspaniałych i empatycznych osób, a te, którym owej empatii i zrozumienia brakuje, nie powinny wpływać na nasze postrzeganie całej polskiej edukacji – nie doceniamy nauczycieli i nauczycielek i mamy tendencje do postrzegania ich jako masy, a to także indywidualne jednostki, niezwykłe osoby, potrzebujące w swojej codziennej pracy wsparcia i ciągłego rozwoju (który także zabiera ich czas i energię). Są wśród nich także ci, którzy nie powinny tego zawodu wykonywać, trudno jednak dokonywać selekcji, skoro osób uczących obecnie w wielu szkołach brakuje. Nie jest to dziś atrakcyjny zawód, który przyciąga najbardziej kompetentne osoby.
Odpowiadającej na potrzeby
Na szczególną uwagę zasługuje rozdział „Nie skaczą na skakance, nie potrafią kozłować”, w którym autorka wyraźnie zaznacza, że nie potrafimy się pogodzić ze zmianami, w związku z tym obwiniamy młodych i doszukujemy się w nich wad i zaniedbań, zapominając, że świat i realia, w których funkcjonują dziś uczennice i uczniowie, to świat, który my dla nich urządziliśmy. Rozpaczanie, że młodzi nie będą potrafili skakać przez skrzynię, jest przedziwnym, sentymentalnym płaczem za przeszłością, która jawi się jako złote czasy, kiedy było lepiej, łatwiej i mniej czasu spędzano przed komputerem czy z telefonem w ręku. Warto jednak zadać sobie pytanie, co robią dorośli w czasie, w którym młodzi mieliby skakać na dworze na przysłowiowej skakance. Czy są tam razem z nimi, czy może siedzą przed komputerem, kończąc raport, wypełniając swoje „dorosłe zadania”? Czy tylko młodzi przeglądają internet w czasie przedłużającego się rodzinnego obiadu? Czy na pewno zwracamy uwagę na to, co najistotniejsze, i na to, jaki dajemy przykład?
Ten medal ma jednak drugą stronę – nie chcemy, żeby dzieci w szkole się bawiły, żeby biegały, skakały, trochę się ubrudziły – chcemy, żeby w szkole zdobywały wiedzę. Ruch – tak, lekcje wychowania fizycznego – tak, ale wszystko w sterylnych warunkach, w niewielkich ilościach, na określonych zasadach. Odbieramy tym samym radość (i wartości prozdrowotne) zajęć sportowych, ale oczekujemy wyników. Przerzucamy na szkołę odpowiedzialność za niemal każdy aspekt życia dziecka, zapominając, jak ważne zadania powinno wypełniać otoczenie pozaszkolne.
Szkoła powinna więc być miejscem, w którym uczy się nie tylko określonej wiedzy i umiejętności z zakresu wiodących przedmiotów – ważne są także nauka dobrych praktyk i wypracowywanie nawyków. Zwykle zajęcia wychowania fizycznego na tyle skutecznie zniechęcają nas do uprawiania sportu, że nie chcemy wracać do niego przez lata, zapominając o jego czynnikach prozdrowotnych. Jak na każdym przedmiocie – oczekujemy wyników i obecności, a nie odpowiadamy na pytanie o cel, zasadność i znaczenie poszczególnych zadań. Zapominamy, że szkoła to miejsce, w którym dzieci spędzają większość swojego dnia, zapominamy jednak także, że wychowanie, kształcenie i wspieranie wydarza się na styku życia szkolnego i domowego, nie można ich więc sztucznie oddzielać. Suchecka, opowiadając o problemach z lekcjami wuefu, opisuje właśnie te problemy i wyzwania. Pokazuje, że zadaniem szkoły jest nie tylko przygotowanie do egzaminów. Jej zadaniem jest odpowiadanie na potrzeby – młodzieży, społeczeństwa i osób w niej pracujących.
Nadzieja?
W czasie czytania tej książki w naszej głowie odświeżają się wszystkie problemy polskiej edukacji, o których wiemy od dawna, pojawia się także kilkadziesiąt nowych. Jednocześnie nie sposób nie dostrzec, że autorka stoi po stronie powszechnej i egalitarnej edukacji. Widząc problemy i wyzwania, pokazuje jednocześnie, że właśnie szkoła może stanowić odpowiedź i generować rozwiązania. Szkoła musi się zmienić, ale powinna być zbudowana na tym, co już wiemy, na dobrych podstawach, które już w niej są, które udało się przez lata wypracować. Dobra i empatyczna szkoła jest jeszcze możliwa, ale nie będę optymistką, nie sądzę, zwłaszcza po lekturze książki Sucheckiej, że mamy na to bardzo dużo czasu. Ta zmiana musi się wydarzyć tu i teraz, i my – dorośli, nauczyciele i nauczycielki, politycy i polityczki, uniwersytety i ministerstwa, musimy zacząć ją od siebie, nie od dzieci, które winne są jedynie tego, że biorą z nas przykład.
LITERATURA:
Cieplak A., Krzykawski M.: „Czytać, pisać, uważać”. „Dwutygodnik” 2023, nr 367. https://www.dwutygodnik.com/artykul/10870-czytac-pisac-uwazac.html.
Justyna Suchecka: „Cała nadzieja w szkole. Polska edukacja może być wspaniała”. Wydawnictwo W.A.B. Warszawa 2024.
Zadanie dofinansowane ze środków budżetu Województwa Śląskiego. Zrealizowano przy wsparciu Fundacji Otwarty Kod Kultury. |