ISSN 2658-1086
Wydanie bieżące

1 grudnia 23 (503) / 2024

Magdalena Piotrowska-Grot,

NUDA I BZOWY SŁOŃ... KILKA SŁÓW O JEDNYM WIERSZU ZUZANNY GINCZANKI

A A A
Choć w ostatnim dziesięcioleciu o niegdyś zapomnianej, czy raczej odłożonej na bok, Zuzannie Ginczance napisano całkiem sporo, to wciąż jest to poezja domagająca się komentarza, odkrywana na nowo, reinterpretowana, otwarta i otwierająca na dyskusję. Wiemy dziś więcej nie tylko o biografii i losach poetki, ale także o jej twórczości, na którą składa się znacznie więcej tekstów niż wydany za życia pisarki tom „O centaurach”. Powiedziano więc wiele, ale to, czego o tej twórczości powiedzieć nie sposób, to że może się ona komukolwiek znudzić. To poezja, która porywa i wciąga, niczym niebezpieczny nurt rwącej rzeki. Nie wiemy do końca, czego możemy się po niej spodziewać, a każda kolejna odsłona przynosi zmiany i nowości.

Zaryzykujmy jednak stwierdzenie, że efekt ten osiągnęła w swojej poezji pisarka, która sama musiała się „nudzić” dość często. Jej twórczość to bowiem ciągła zmiana, niestały eksperyment, pełen eksplorowania, sprawdzania nowych sposobów wyrażania, awangardowe gry z obrazowaniem i semantyką, poszukiwanie słów, rytmów, form. To ciągłe projektowanie:

 

…aż znudzi mi się w starych słowach przesiewać wyszarzałą skargę,

…aż znudzi mi się żonglerka uczuć i rzut miłosnym bumerangiem,

…aż znudzi mi się nową wiosnę corocznie z biciem serca witać,

i myśleć, że to moja miłość na polach fiołkom każe skwitać –
a wtedy spokój się rozleje, woda we mnie i wkoło mnie,

przestanę się w kąciku sofy zaciągać wonnym dymem wspomnień,

przestanę już zwyczajem smutnych bezdźwięcznie imię w myślach jąkać

i żadna miłość mi nie każe zielonych pęknięć szukać w pąkach.

wtedy napiszę wam legendę o fioletowym, bzowym słoniu

(stare tematy: smutek, serce – jak chmury wiatrem się rozgonią)

a będą pisać ją w języku Czikczików z siódmej części świata

(Jakie to nudne: wciąż te same wyrazy splatać i rozplatać)
„Liliowy, fioletowy słoń bum-takdżon iktingi fiu likoku

liliowy, bzowy piękny słoń kul-czikfin irtringi fiu dżiktoku –

(ostatnie zdanie –, proszę państwa, w przepięknej mowie tych Czikczików –

– to wytrych wszystkich szczęścia zamków – to sens i mądrość słów bez liku)

(Ginczanka 2023: 105).

 

„Projekt wiersza o liliowym słoniu” oczywiście nie jest jedynie wyrazem znudzenia, to raczej metapoetycka deklaracja ciągłego poszukiwania. Poszukiwania nowego języka i odmiennych niż dotychczas tematów (o owym poszukiwaniu w twórczości poetki piszą, między innymi, autorzy i autorki szkiców zamieszczonych w książce „»Idę słowem jak chlebem się sycić«. Zuzanna Ginczanka. Fragmenty i krajobrazy”), ale to oczywiście także głęboko autoironiczna diagnoza, która nie dotyczy przecież tylko utworów Ginczanki, a przede wszystkim tej działalności artystycznej, która (stereotypowo) opatrywana jest mianem poezji kobiecej. Izolda Kiec, we wstępie do wydania „Poezji zebranych”, pisze o tym wierszu, że ujawnia on dziewczęce poczucie humoru, jednocześnie dekonstruując „osławione babskie gadanie, plecenie głupstw, rozmowy o fatałaszkach, rozbrajające powagę i dostojność męskiego pisania” (Kiec 2023: 23). Ginczanka nie odcina się od kobiecych sposobów tworzenia, ale zdaje się odcinać od wszelkiej monotonii i jednostajności. Typowe „liryczne” tematy ją nudzą, sięga więc po awangardowy eksperyment. Na przykład eksperyment z wierszem o liliowym słoniu, o którym dodatkowo opowiada się w nieistniejącym języku.

Zmienność zapowiada nie tylko pierwsza strofa, negująca sens powtarzania do znudzenia poetyckich tematów (będąca jednocześnie przecież wyrazem chęci ucieczki od negatywnych emocji, osiągnięcia spokoju), ale także sam tytuł, unaoczniający jedynie pewien etap prac. To nie jest wiersz skończony, to dopiero wierszowy projekt, czy nawet projekcja poetyckiej przyszłości. Realizacja projektu przynieść miałaby wiersz-legendę, o dość absurdalnym, zupełnie niezrozumiałym kształcie. Legenda o fioletowym, bzowym słoniu stanowi trop awangardowy, skupiający się na brzmieniu i mistycznym (bądź co bądź, to legenda o słoniu), ale także nieuchwytnym, wymiarze dźwięków i obrazów, nie zaś na semantyce. Oczywiście nie unika Ginczanka ani przypisywanej jej dziewczęcości i żartobliwości (o których pisze nie tylko Kiec, ale także Lucyna Marzec [zob. Marzec 2018]), ani też kobiecych sygnatur. Wciąż, niczym Arachne, plecie i rozplata, ale przełamuje dramatyczność tej czynności zmianą języka na taki, który jeszcze nie zdążył się znudzić – tajemniczy i nieistniejący język Czikczików.

Eksperyment poetki nie kończy się jednak na zmianie języka, to bowiem także gra z gatunkiem. Po pierwsze mamy do czynienia z wierszem jedynie zaprojektowanym, a więc wierszem jeszcze nieistniejącym, zawieszonym w fazie przygotowawczej. Po drugie nie do końca wiadomo, jakie są przewidywane rezultaty Ginczankowego projektu – bajka dziecięca, legenda, wiersz miłosny, a może poetyckie zmagania z brakiem, chęć poszerzenia zasobu słów do rozmiarów, które poetce mogłyby zagwarantować szczęście niewyczerpywalności nie tylko leksemów i znaczeń, ale także ich splątań i połączeń.

Skoro sam proces projektowania wiersza przynosi tyle różnych potencjalnych rozwiązań, to w sposób nieunikniony zadać musimy sobie pytanie, co tak naprawdę nudzi poetkę. Z jednej strony wystarczyłoby może stwierdzić, że źródłem owego znudzenia są przewidywalność i powtarzalność życia, miłości, zranień… Ale, z drugiej strony, nudzą ją przecież także przewidywalność poezji i brak wolności (życiowej i twórczej). Owo znudzenie, znużenie i twórczą apatię potwierdza wiersz „Spleen”, który napisała poetka cztery miesiące wcześniej. Wyrażoną w nim chęć rozpaczliwego buntu, wręcz furii, która miałaby być jakąś próbą osiągnięcia zmiany, podmiotka liryczna wyraża jedynie poprzez odrętwienie, krępuje ją bowiem forma, ciasny gorset zasad, w których została wychowana: „aniołki połamałabym o szklanych, lśniących zadkach – / – a potem klęłabym: u-uch! Jak klnie się w mięsnych jatkach! / Stanęłabym i klęłabym psią krwią – cholerą jasną, / pod boki bym ujęła się: niech czarci w pysk was trzasną! // Lecz pardonnez moi messieurs et vous, madame kochana – / nie zrobię tego, Boże broń, wszak jestem w y c h o w a n a –” (Ginczanka 2023: 93).

Skoro więc furia nie może wytrącić bohaterki lirycznej z odrętwienia i apatii, potrzebne są inne sposoby. Eksploracja innych stylów (wszak nawiązuje Ginczanka zarówno do poezji Leśmiana, jak i Tuwima, nigdy naśladowczo, zawsze twórczo przekształcając inspiracje; polemizuje poniekąd z Marią Pawlikowską-Jasnorzewską) nie przynosi wystarczających rezultatów. Chce się Ginczanka nie tylko poezją bawić, chce tworzyć coś nowego, wyjść poza ramy, zderzyć się z Innym, a nade wszystko boi się pozostać w miejscu, spowszednieć i przynudzać.

Nie jest to jedynie imaginatywny lęk, w maju roku 1933, projektując wiersz o liliowym słoniu, chce się pisarka przestać „w kąciku sofy zaciągać wonnym dymem wspomnień”, ale już w lipcu tego roku znów wpadnie w ów melancholijny ton, wyrażony w wierszu „Fajka zapatrzeń”: „Zapatrzę się w teraźniejszość – w dym wonnej fajki tęczowy / – jest rozkosz serca zdobywań i rozkosz serca darowań/ wyśledzę smugę omamień – dym dzisiejszości bar pawich / – jest rozkosz oschłości serca i rozkosz serca rozkrwawień” (Ginczanka 2023: 111). I choć opary owego spleenu są silnie odurzające, to chęć zmiany nie zostaje zniwelowana całkowicie, wszak padają w pierwszej strofie słowa: „nadawać przytrafnym myślom znaczenie przedsionków odmian / i wierzyć pod każdym jutrem, że los się przemienia co dnia” (s. 111). Poezja Ginczanki działa więc niejako niczym zmienna figura muzycznego ronda, ciągłej transformacji ulegają rytm, styl, źródła inspiracji i język.

Czy „Projekt wiersza o liliowym słoniu” to projekt udany? Wszak wiersz ten ostatecznie nigdy nie powstaje, jest jedynie założeniem, nieopowiedzianą legendą, zbiorem negacji, którym nieco zabrakło skutecznych rozwiązań, abstraktem nieucieleśnionym. Jednocześnie poezja Ginczanki nieprzerwanie projekt ten realizuje, nigdy nie ustając w sięganiu po rozwiązania nowe i eksperymentalne, dążeniu do metamorfozy (nieco Leśmianowskiej), przecinającej granicę życia i śmierci, a także awangardowej, surrealistycznej wręcz, rozmywającej punkt oddzielenia tego, co rzeczywiste, od tego, co nadrealne, tworząc nowe jakości.

Nawet w ostatnim, dramatycznym i wymykającym się interpretacji wierszu „*** Non omnis moriar” pozbawiona już dziecięcej beztroski, ale wciąż głęboko ironiczna poetka zapisuje obraz makabrycznej przemiany: „Chmury prutych poduszek i obłoki pierzyn / Do rąk im przylgną, w skrzydła zmienią ręce obie; / To krew moja pakuły z puchem zlepi świeżym / I uskrzydlonych nagle w aniołów przerobi” (Ginczanka 2023: 447). Choć niezwykle trudno pisać o tym wierszu, dokonując jego chłodnej analizy, jest to bowiem zakończenie tragicznie, zbyt bliskie losom poetki, to wciąż nie sposób nie dostrzec niezwykłego intertekstualnego (przede wszystkim to odwołanie, w ostatnim wersie właściwie parafraza, do dzieła Juliusza Słowackiego, o czym pisały, między innymi, Anna Kamieńska [zob. Kamieńska 1974] oraz Kiec (zob. 1994]) i oksymoronicznego potencjału tekstu. Oprawcy przemieniający się w aniołów, obarczeni znamieniem, którego ciężaru nie będę nawet w stanie dostrzec, poprzez odejście od utartych kulturowych symboli i stałych elementów wyobraźni zbiorowej, ukazanie à rebours figur anielskich, ale także wizji zbawienia czy świętości. To nie tylko odwrócenie porządków, to znów gra i zagadka, którą osobom czytającym pozostawia Ginczanka, przemieniając także gatunkową formę testamentu, zostawiając nas ze zbiorem rzeczy i niesformułowanymi do końca pytaniami o los kobiety, Żydówki i poetki.

Choć Ginczanka, tak zmienna w swej twórczości, zdaje się wciąż uciekać przed nudą, to jedno wydaje się pewne – poezja ta nie przynudza i znudzić się nie może. Ginczanka jest bowiem nie tylko jak słoń na środku pokoju, ona jest jak niepowtarzalny, legendarny liliowy słoń, do opisania którego potrzebny nam nowy język, twórczość ta przekracza bowiem ramy tego, co znane.

LITERATURA:

Ginczanka Z.: „Poezje zebrane (1931-1944)”. Warszawa 2023.

„»Idę słowem jak chlebem się sycić«. Zuzanna Ginczanka. Fragmenty i krajobrazy. Poezje”. Red. I. Kiec. Kraków 2024.

Kamieńska A.: „Testament ironiczny”. W: Tejże: „Od Leśmiana. Najpiękniejsze wiersze polskie”. Warszawa 1974.

Kiec I.: „Ginczanka. Życie i twórczość”. Warszawa 1994.

Kiec I.: „Wstęp”. W: Z. Ginczanka: „Poezje zebrane (1931-1944)”. Warszawa 2023.

Marzec L.: „Młoda na zawsze”. W: „Ginczanka. Na stulecie Poetki”. Red. K. Kuszyńska-Koschany, K. Szymańska. Kraków 2018.

 

Zdjęcie: https://blog.polona.pl/2022/03/zuzanna-ginczanka-talent-uroda-i-tragiczny-los/.