ISSN 2658-1086
Wydanie bieżące

15 grudnia 24 (504) / 2024

Magdalena Kempna-Pieniążek,

EFEKT MUYBRIDGE'A (W UŁAMKU SEKUNDY. BURZLIWE ŻYCIE EADWEARDA MUYBRIDGE'A)

A A A
Nie Thomas Edison, nie Louis Lumière ani Georges Méliès, lecz Eadweard Muybridge, Étienne-Jules Marey i William Kennedy Laurie Dickson, a na dalekim planie młodziutka Alice Guy – historię początków kina można napisać na różne sposoby. Skądinąd wiadomo, że wielcy ojcowie kina nie byli rodzicami idealnymi: Lumière nie wierzył w przyszłość filmu, Méliès przez długi czas uznawał go za sztukę pośledniejszą od swojego ukochanego dziecka – teatru iluzji, a Edison porzucił kino tuż po tym, jak je wymyślił, zostawiając je w rękach swoich pracowników (głównie Dicksona), woląc zajmować się eksperymentami takimi jak śmiertelnie rażenie prądem różnych zwierząt, w tym słonia. Lista ich „ojcowskich” przeoczeń i zaniedbań jest dłuższa niż prezentowany przez Guy Delisle’a w „Vademecum złego ojca” zestaw o-mało-co-patologicznych zachowań i wysoce wątpliwych metod wychowawczych (w typie „Kulwy” z drugiego tomu). Nie ma co ukrywać: Eadweard Muybridge, główny bohater „W ułamku sekundy”, też nie był dobrym tatą – i to dosłownie: najprawdopodobniej z powodu (uzasadnionych) wątpliwości co do własnego ojcostwa, odtrącił jedynego syna znacznie młodszej od siebie żony, wcześniej zabijając jej kochanka. Historia jak z filmu, prawda?

Sensacyjna biografia przedsiębiorczego Brytyjczyka, niespodziewanie zdobywającego w Ameryce rozgłos jako fotograf, stanowi oś fabularną skrupulatnie konstruowanej przez Delisle’a opowieści o epoce, w której intensywne związki malarstwa, fotografii i nauki doprowadziły do eksplozji na miarę wybuchu supernowej: do błyskawicznego rozprzestrzenienia się nowych idei i mediów. Ustanawiając jako centrum narracji postać ekscentrycznego artysty, kanadyjski twórca zatacza wokół niej coraz szersze kręgi. Biografia Lelanda Stanforda, dla którego Muybridge przeprowadził szereg eksperymentów skutkujących narodzinami chronofotografii, interesuje go w zakresie znacznie wykraczającym poza słynną anegdotę o bogaczu zdolnym wydać absurdalną ilość pieniędzy, byle tylko dowieść czegoś tak mało użytecznego w codziennym życiu, jak to, że galopujący koń w pewnym momencie odrywa od podłoża wszystkie cztery kopyta. Profesjonalna znajomość nawiązana przez Muybridge’a z Mareyem, wynalazcą tzw. fotorewolweru (zwanego też strzelbą fotograficzną), także przekracza ramy biograficznej konwencji: urodzeni w 1830 i zmarli w 1904 roku, posiadający te same inicjały, dzielący wspólne zainteresowania eksperymentatorzy… – przypadek to czy przeznaczenie? A może dowód na to, że „nauka i cudowność splatają się z sobą w historii mediów widzenia i słyszenia od samych jej początków” (Budzik 2015: 8)?

W sposobie, w jaki Delisle tka swoją opowieść, jest coś, co kojarzy się z praktykami filmowych postmodernistów: tendencja do przeplatania głównego wątku ironicznymi dygresjami i retrospekcjami w stylu Quentina Tarantino spotyka się tu ze znaną z „Amelii” (2001) Jean-Pierre’a Jeuneta techniką zatrzymań pozwalających narratorowi na krótki, ale wnikliwy wgląd w biografię i przemyślenia bohaterów: kilka ujęć, na ogół statycznych kadrów, chciałoby się powiedzieć: migawka – i fabuła pędzi dalej. Oglądana z pewnego dystansu struktura powieści graficznej Delisle’a najmocniej kojarzy mi się jednak z „Magnolią” (1999) Paula Thomasa Andersona: poszczególne wątki splatają się i przecinają ze sobą w sposób tak zaskakujący, że aż niewiarygodny, a autor z pasją godną fizyka kwantowego tropi wszelkie niespodziewane regularności, analogie, w których istnienie doprawdy trudno uwierzyć, i zbiegi okoliczności, które w innej sytuacji nazywalibyśmy różnorako: zaburzeniami czasoprzestrzeni, efektem motyla czy „błędem Matriksa”.

Opowieść o Muybridge’u i innych ludziach, którym zawdzięczamy dzisiejsze rozumienie fotografii i kina (a także tricki takie jak bullet time), przypomina trochę kalejdoskop, w którym widoki co prawda ciągle się zmieniają, nigdy jednak nie tracą swojej regularności, a trochę mozaikę – obraz złożony z mniejszych obrazów, nie tylko komiksowych, lecz także fotograficznych i filmowych. „W ułamku sekundy” łączy walory świetnie opowiedzianej anegdoty z wnikliwością narracji utrzymanej w duchu archeologii kina. Kanadyjski twórca nie tylko zamieszcza w swojej powieści graficznej chronofotografie Muybridge’a (również te mniej znane, na których twórca uwiecznił rozmaite zwierzęta oraz nagie ludzkie ciała – często traktowane w kategoriach osobliwości), lecz także jego do dziś budzące zachwyt fotografie pejzażowe. Przywołuje też prace innych artystów: obrazy Ernesta Meissoniera, kadry z filmów Lumière’a i Dicksona, szokujące zdjęcie przedstawiające eksplodującą głowę muła autorstwa Van Sothena, większość z nich cytując w ich oryginalnej formie (jako reprodukcje), a niektóre poddając procesowi komiksowej adaptacji, odwzorowując je za pomocą własnego charakterystycznego rysunkowego stylu.

Nic dziwnego, że Delisle sięgnął po takie właśnie rozwiązanie, w końcu jego prace charakteryzuje zmysł fotograficznej obserwacji połączony z komiksową kreską oraz tendencją do filmowego montowania kadrów. Znany autor powieści graficznych pracował niegdyś jako animator realizujący filmy w różnych częściach świata. To naturalne, że Muybridge jest mu bliski: Delisle może się przeglądać zarówno w jego biografii obieżyświata realizującego czasem dziwaczne zlecenia w najróżniejszych zakątkach globu, jak i w jego statusie artysty pogranicznego, teoretycznie związanego z jednym medium, w gruncie rzeczy jednak sytuującego się na przecięciu różnych ścieżek. Niegdyś fotograficzne eksperymenty Muybridge’a okazały się inspirujące dla twórców kina; teraz Delisle tworzy powieści graficzne, w których sztuka komiksu spotyka się z filmem i fotografią.

Kanadyjski artysta ma w swoim dorobku prace, które są (i zapewne pozostaną) głośniejsze, istotniejsze, bardziej doceniane niż opowieść o Muybridge’u. Zapewne trudno będzie przekonać wielu krytyków, krytyczek, czytelniczek i czytelników, że tragikomiczna historia ekscentrycznego brytyjskiego wynalazcy chronofotografii może się równać z poruszającymi ważkie kwestie „Kronikami birmańskimi” czy „Pjongjangiem”. Osobiście jednak uważam, że „W ułamku sekundy” to Delisle’owskie opus magnum – dzieło, w którym twórca nie tylko rozwinął i udoskonalił wszystkie do tej pory stosowane przez siebie techniki, lecz także dotarł do sedna tworzonej przez siebie sztuki, do tego, co definiuje jego samego jako artystę, a następnie spojrzał przez pryzmat własnej twórczej wrażliwości na trzy różne media i epokę, w której one rozkwitły, i uczynił z połączenia tych mediów soczewkę skupiającą wszystkie najważniejsze wątki jego dotychczasowej pracy.

W swojej lekkiej, ale kunsztownej formie, udającej sympatyczną rozrywkę, która ma szansę kogoś czegoś nauczyć (choćby o historii kina i fotografii), „W ułamku sekundy” skrywa sporo subtelności, o którą do tej pory Delisle’a nie podejrzewałam. Krytyczny w stosunku do rzeczywistości (zwłaszcza społecznej) aż po granice złośliwości, niestroniący od komentarzy tyleż zabawnych, co protekcjonalnych (w stosunku do Koreańczyków z Północy czy mieszkańców Palestyny), maskujący swoją ojcowską troskę za pomocą gagów z serii „Vademecum złego ojca”, autor „Alberta i Aliny” ujawnia (być może nieświadomie i jakby mimochodem) duże pokłady wrażliwości, a nawet skłonność do wzruszeń. Oczywiście kadr, w którym ukazuje siebie samego jako studenta z zapałem oglądającego prace Muybridge’a, można łatwo uznać za przejaw narcyzmu, mam jednak wrażenie, że w tym geście włączenia samego siebie w opowieść o twórcy chronofotografii i jego dziedzictwie kryje się coś bardzo szczerego: potrzeba spojrzenia z dystansu na własną twórczość i jej źródła.

Chronofotografia to jeszcze fotografia, ale i zarazem coś więcej niż ona, zgodnie z otwierającą „W ułamku sekundy” sentencją Davida Hockneya: „Fotografie nie są dokładnie tym, czym myślimy, że są” (s. 4). Tak jak prace Muybridge’a ustanawiają cienką granicę, za którą fotografia staje się kinem, tak powieści graficzne Delisle’a spacerują po linie oddzielającej komiks od filmu animowanego. Jeśli nie wierzycie, zwróćcie uwagę na umieszczone na brzegach niektórych stron grafiki przedstawiające bokserską walkę, a następnie przekartkujcie szybko cały tom. Ułamek sekundy, w którym galopujący koń odrywa wszystkie kopyta od podłoża, to ta sama chwila, w której zatrzymany kadr (fotograficzny czy komiksowy) może zmienić się w ujęcie w ruchu, magiczny moment, w którym rodzi się nowe medium – a może nie tyle się rodzi, co jedynie ujawnia, bo przecież w jakiś sposób było już z nami od dawna: pozwalało przeczuwać swoją obecność w gorączkowych majaczeniach Louisa Lumière’a na temat mimośrodu czy w niezrozumiałej na pierwszy rzut oka frustracji malarzy obsesyjnie malujących galopujące konie.

Chwila ta to jednak także – przynajmniej w pewnym sensie – moment śmierci, o czym zdaje się świadczyć to, że Delisle sięga po charakterystyczne dla chronofotografii sekwencjonowanie ruchów kadr po kadrze w chwilach szczególnie dramatycznych, takich jak popełnione przez Muybridge’a zabójstwo. Wątek ten antycypuje zresztą dość wcześnie wprowadzony na kartach powieści graficznej motyw fotografii pośmiertnych, które brytyjski artysta ogląda w pracowni swojego przyjaciela. Nie trzeba wnikliwej lektury prac Rolanda Barthes’a czy Susan Sontag, aby dostrzec, że fotografia i kino mają szczególną zdolność do przedłużania życia, przy czym zdolność ta opiera się na paradoksie, ponieważ dopiero zatrzymanie, zamrożenie, symboliczne uśmiercenie w kadrze fotografowanego lub filmowanego obiektu pozwala na osiągnięcie „efektu Muybridge’a”. Uchwycony przez brytyjskiego fotografa galopujący koń amerykańskiego potentata (z czarnoskórym dżokejem, jeśli wziąć pod uwagę opowieść przedstawioną przez Jordana Peele’a w filmie „Nie!”, 2022) ucieleśnia opisywane przez Justynę Hannę Budzik dążenia, które zadecydowały o powstaniu kina: „próbę schwytania cienia jako śladu obecności rzeczy; chęć stworzenia doskonałego lustra, której odbijałoby świat, ukazując mu jego sobowtóra; pragnienie wykreowania iluzji ruchu i trójwymiarowości” (Budzik 2015: 8). W wersji Delisle’a obrazuje on jednak coś jeszcze: przeczucie, że każdy z tych aktów (chwytanie cienia, tworzenie sobowtóra i kreowanie iluzji ruchu) skutkuje symbolicznym uśmierceniem oryginału. Może zatem nie jest przypadkiem to, że największe sukcesy na polu chronofotografii Muybridge zaczął odnosić dopiero po tym, jak został mordercą…?

LITERATURA:

J.H. Budzik: „Filmowe cuda i sztuczki magiczne. Szkice z archeologii kina”. Katowice 2015.
Guy Delisle: „W ułamku sekundy. Burzliwe życie Eadwearda Muybridge’a” („Pour une fraction de seconde. La Vie mouvementée d’Eadweard Muybridge”). Tłumaczenie: Katarzyna Koła-Bielawska. Kultura Gniewu. Warszawa 2024.