ISSN 2658-1086
Wydanie bieżące

1 lutego 3 (507) / 2025

Monika Ładoń,

JASNOŚCI I CIEMNIE STAŃCZAKOWEJ (JADWIGA STAŃCZAKOWA: 'POEZJE I PROZINKI')

A A A
Jadwiga Stańczakowa to trzecie kobiece nazwisko w poetyckiej linii wydawnictwa Marginesy tuż obok Anny Świrszczyńskiej i Zuzanny Ginczanki. Wydaje się zatem, że stanowi to duże wyróżnienie dla autorki jeszcze do niedawna słabo obecnej w świadomości czytelniczej, a jeśli już – to istniejącej jako przyjaciółka Mirona Białoszewskiego i opiekunka jego spuścizny. Jestem jednak przekonana, że pojawienie się wyboru wierszy i małych próz Stańczakowej w rozpoznawalnym wydawnictwie oddaje jej obecną rzeczywistą pozycję, którą poprzedziły wcześniejsze inicjatywy – przede wszystkim wznowienie (po czterdziestu latach od pierwszego wydania) „Ślepaka” (Znak 2022), prozy autofikcjonalnej, która dowiodła, że Stańczakowa jest pisarką samodzielną i osobną. 

Recenzując „Ślepaka”, zwracałam uwagę na niedostępność wydawanych od końca lat 70. tomików poetyckich Stańczakowej. Zainteresowani czytelnicy i zainteresowane czytelniczki musieli wytropić stare wydania w ofercie antykwarycznej lub w bibliotekach, co tylko potwierdzało trudną pozycję niedoczytanej i niemal zapomnianej poetki. Przywrócony rynkowi wydawniczemu „Ślepak” pozwolił z pewnością na dotarcie do nowych odbiorców i odbiorczyń, podobnie jak – chociaż w odpowiednio mniejszej skali, zważywszy na inny potencjał wydawnictw – niewielki tomik zatytułowany „55 wierszy. Wybór” pod redakcją Justyny Sobolewskiej dołączony do numeru bydgoskiego czasopisma „Fabularie” (2023, nr 1). Dla widzialności Stańczakowej najwięcej zrobiła wszakże wspomniana Justyna jako autorka biografii i wnuczka poetki w jednej osobie. „Jadwiga. Opowieść o Stańczakowej” (Znak 2024), zajmująca i świetnie napisana opowieść o pisarce i kobiecie, wydaje się kluczowa, jeśli chodzi o możliwość dostrzeżenia w Stańczakowej niezależnej podmiotki, którą warto odkryć dla niej samej (a nie dla relacji z Białoszewskim) oraz walorów jej tekstów. Pisząc niedawno o tej książce, zauważyłam, że poetce w procesie recepcji nie sprzyjało szczęście, tak jakby nie do końca trafiła w swój czas. Jednak wymienione wyżej inicjatywy wydawnicze, w połączeniu z aktywnością Sobolewskiej przy promowaniu biografii, a co jeszcze ważniejsze, spore zainteresowanie czytelników i czytelniczek książką o Stańczakowej oraz spotkaniami jej poświęconymi – wszystko przekonuje, że czas na ponowną lekturę utworów autorki „Ślepaka” przyszedł właśnie teraz. 

W takim właśnie momencie, na doskonale przygotowanym gruncie, ukazuje się ponadtrzystustronicowy wybór wierszy i prozinek, w dużej części prezentujący nieznaną twórczość Stańczakowej (wiele wskazuje zresztą na to, że to nie jest ostatnia niespodzianka, jeśli chodzi o niepublikowane dotychczas teksty Stańczakowej czy tandemu Stańczakowa–Białoszewski). Zaskakujące odkrycia w archiwum domowym Sobolewskiej (zaskakujące nawet dla niej samej, o czym wspomina na kartach biografii babci) dowodzą, że chociaż obecność Stańczakowej w obiegu wydawniczym w pewnym momencie zamarła, a kolejne tomiki wydawane własnym sumptem, bez dystrybucji, nie mogły skutecznie podsycić zainteresowania jej poetyckimi dokonaniami, to poetka pozostawiła wystarczająco wiele zapoznanych i nowych tekstów, by zainteresować publiczność w odmiennych okolicznościach. Pozostaje jedynie żałować, że nie uczestniczy aktywnie we własnym renesansie… 

Warto także przypomnieć, że pisanie wierszy było wyborem Stańczakowej, nie formą narzuconą czy sugerowaną przez Mirona (tak stało się z dziennikiem, który Białoszewski zaakceptował – w odróżnieniu od listów, które chciała pisać Jadwiga), tym odważniejszym, że konfrontowanym z okiem kogoś, kogo uznawało się za mistrza. Trudno się oprzeć fragmentowi dziennika – i nie uwierzyć w jego prawdziwość – opisującemu swoiste narodziny poetki i jej bunt wobec przyjaciela: „Nie mogę spać w nocy, to już druga noc. Zaczęłam znowu pisać wiersze. Kawałek wiersza »Niedoślepłość« nagrałam Mironowi, bardzo źle nagrane. Rano przyszedł Miron. Strasznie się bałam. Jakoś uznał, że nie jest taki zły. Ale potem powiedział: – Lepiej nie pisz wierszy, wolę dziennik. Do wierszy trzeba dużo pracy, dyscypliny, całe lata ćwiczeń. Jeszcze jedna baba, żeby jej zaglądać do wierszy. Byłam zła. (…) Powiedziałam mu, tak jak jest, że chcę, muszę pisać, będę próbowała. Chciałabym powiedzieć trochę o tym, jak ja niewidoma widzę świat, to znaczy taka niedoślepła właśnie. Jakie mam doznania, co czuję. Bo tego przecież nikt nie potrafi za mnie powiedzieć. A ja, czy potrafię? Właściwie to mu wcale tak grzecznie nie powiedziałam. Powiedziałam: – Mam cię w dupie! Chcę pisać i będę pisała” (Stańczakowa 2015: 309). Cenię ten tożsamościowy zapis, bo świadczy w moim przekonaniu nie tylko o wewnętrznej potrzebie tworzenia wierszy i naturalnej predylekcji ku takiej dykcji, ale i sile osobowości Stańczakowej. Być poetką u boku Białoszewskiego, który przecież nie szczędził krytycznych uwag? Z pewnością niewygodne położenie, ale jednak nie deprymowało i onieśmielało Stańczakowej.

Tak zrodził się pierwszy tomik – „Niewidoma” z roku 1979. Otwiera go wiersz „Lato” i powołana zostaje tam do życia „ślepa Jadzia”, podmiotka wierszy. Zgodnie z intuicją wyrażoną w cytowanym wyżej wyznaniu Stańczakowa eksploruje przede wszystkim własną ociemniałość. Ma ona jednak różne znaczenia. W lirykach jak „Ucieczka”, gdzie do głosu dochodzi traumatyczny pobyt w getcie i ucieczka z niego, coraz słabszy wzrok jest przeszkodą, a podmiotka pisze „potykam się / o moje niedowidztwo” (s. 20). Alienujący charakter ślepoty widoczny jest także w relacjach z innymi, nawet najbliższymi jak w wierszu „Ojciec”: „Żyliśmy obok siebie / odgrodzeni zamkniętymi drzwiami / mojej ślepoty, jego głuchoty / i bardzo późnej starości” (s. 23). Zdecydowanie więcej znajdziemy jednak wierszy mówiących o przeżywaniu ślepoty na własnych zasadach, co ciekawe – do złudzenia przypominającym widzenie. Stańczakowa nie ustaje bowiem w poszukiwaniu czegoś, co można by nazwać ekwiwalentem widzenia. Z jednej strony siłą okazuje się dotyk – jak w wierszu „Widzenie dotykiem”, w którym podmiotka „widzi” tykwę: „Wodzę palcami po jej skórze – / śliska, stearynowa, / na czubie knot, / bokami spływają / gruzłowate węzły” (s. 17), czy w „Akwarium”: „Chodzę pływam po ociemniałym domu, / dotykam rzeczy czujkami łokci, / muskam płetwami dłoni ściany, drzwi” (s. 29). Z drugiej strony niezwykle silną mocą poetycką jest pamięć widzenia – jak w wierszu „Róża”: „Dostałam różę. / Nie zapytałam, jaki ma kolor, / a teraz jestem z nią sama. / Róża wychyla się z ciemni ślepoty / w moją widzącą przeszłość” (s. 26). 

Po latach ślepoty zanika też pewność, czy coś naprawdę się widziało, czy pamięć nie podsuwa zniekształconych obrazów, ale nawet jeśli tak jest, to poetka ma przecież – w ramach licentia poetica – prawo do korzystania z własnej wyobraźni: „Pytam – jaki kolor ma ta suknia? / Mówią mi, że niebieska. / Przykładam do niej stempelek wyobraźni, / mojej własnej niebieskości” (z wiersza „Czasem widzę migiem” [s. 34]). Właśnie barwy wydają się szczególnie istotne już w pierwszym tomiku Stańczakowej, tak jakby dysfunkcja wzroku ominęła intensywność kolorów, które wywoływane z pamięci i złudzeń wzrokowych dają namiastkę widzenia. Wiersze stają się wówczas „protezą” widzenia, ale i protezą szczęścia – szczęścia osoby, która odgrodzona od uczestnictwa w świecie za pomocą wzroku, nie ustaje w twórczych próbach znalezienia innych sensualnych doświadczeń neutralizujących swój brak (zob. Ładoń 2018: 175–177). Ta ulotna i lekka poezja dowodzi, że Stańczakowa znalazła receptę: jej wiersze stanu dysfunkcji ani nie sentymentalizują, ani go nie patetyzują, a potrafią przekonać do intensywności odczuwania i – tak – specyficznego widzenia świata na własnych warunkach.

Wybór z kolejnych publikowanych przez Stańczakową tomów (z lat 80. i 90.) przynosi pogłębienie i wariacje na wspomniane już tematy. Poetka drąży swoją własną ciemność, ale warto dodać zdanie o jeszcze jednym jej odcieniu, bodaj czy nie najciemniejszym. Już w debiucie – jak zaczyn nowego tematu – pojawia się wiersz „Smętek”: „Sfrunął z czarnej gałęzi, / przysiadł na moim oknie, / a jak się z niego nie ocknę?” (s. 19). Tytułowy smętek przybiera później twarz depresji, zapadania się w siebie, odnajdywania „drugiej Jadwigi” i mozolnego uwalniania się od jej ciężaru. Przejmujące wiersze Stańczakowej o depresji są ewenementem w polskiej liryce tamtych lat; być może otwartość poetki jest jednym z ważnych czynników przesądzających o żywej recepcji, jakiej doczekała się właśnie teraz. Kiedy się czyta następujące po sobie wiersze z tomu „Depresje i wróżby” oraz „Magia niewidzenia” (oba z roku 1984), łatwo dostrzec, na jakich biegunach rozpięta jest liryka Stańczakowej: od ciekawości siebie i odmiennych, ślepackich zasad eksplorowania świata, przez czarne chwile zwątpienia i depresji, po przekonanie, że siłą bezsprzecznie pozostanie niewidzenie nie tylko jako podstawa tożsamości, ale i twórczości.

Ulotność widzenia idzie u Stańczakowej w parze z lekkością formy – jak w wierszu otwierającym tomik „Na żywo”: „Widzenie / leciutkie / jak piórko kolibra / tu błyśnie / tam mignie / i niknie” (s. 135). Większość jej liryków to poetyckie miniatury, zgrabne, precyzyjne, fragmentaryczne, choć często niestroniące od pointy. Warto przypomnieć, że Stańczakowa to również mistrzyni haiku i wierszy o charakterze kontemplacyjnym. Mikroformy poetyckie świetnie grają na tle dużych jasnych stron omawianej edycji, bo niemal każdy wiersz odznacza się swoim własnym kształtem, wyciętym z niedostępnej, bo niewidocznej, całości, czy może trafniej byłoby napisać – wywołanym z pamięci/wyobraźni/resztek widzenia fragmentem, błyskiem, olśnieniem. Na tym tle świetnie aktualizują się znaczenia prozinek – obszernego zbioru mikropróz dołączonych do wyboru wierszy. 

Ów genologiczny wynalazek Stańczakowej ciekawi jako forma nieczysta: rozpięta między prozą, poezją, zapiskiem diariuszowym, anegdotą i reportażem (czy reportażykiem). W prozince wyraźnie słychać dążenie do nadania charakteru zdrobnienia, które nie odbiera wagi. To kolejna odmiana miniaturowego oglądu i wglądu w świat, notatka, ale gotowa i skończona. Prozinki można sytuować pomiędzy lirykami a dziennikiem i prozą autofikcjonalną, wydają się bowiem czymś w rodzaju pomostu między wrażliwością poetycką a perspektywą wspomnieniową i rozmachem, tempem „Dziennika we dwoje”. Materią wszystkich tych gatunków jest jednak doświadczenie życiowe Stańczakowej ufundowane na niewidzeniu oraz wewnętrzna potrzeba, by swój specyficzny los wyartykułować w twórczości, co czyni jej dorobek niezwykle spójnym. Wreszcie zatem, za sprawą tego obszernego wyboru, widzimy Stańczakową w pełni i wyjątkowości. 

LITERATURA:

Ładoń M: „»Ćwiczę widzenie«. O twórczości Jadwigi Stańczakowej”. „Poznańskie Studia Polonistyczne. Seria Literacka” 2018, nr 32.

Stańczakowa J.: „Dziennik we dwoje”. Wrocław 2015.
 

Jadwiga Stańczakowa: „Poezje i prozinki”. Wybrał i opracował Adam Pluszka. Wstęp Justyna Sobolewska. Marginesy. Warszawa 2024.