ISSN 2658-1086
Wydanie bieżące

15 lutego 4 (508) / 2025

Sara Nowicka,

JĘZYKOZNAWCA BEZ JĘZYKA (FERENC KARINTHY: 'EPEPE')

A A A
„Uwielbiam się gubić” (s. 245). Zdanie rozpoczynające posłowie Nicolasa Grospierre’a opisuje także moją przypadłość. Kiedy podróżuję sama, nie używam internetowych map, instynktownie poruszając się po nowych miejscach. Jednocześnie wiem, że współczesny flâneur po prostu zabłądzić nie może – miasta są zbyt bogato oznakowane i opisane, by stracić poczucie orientacji. Wydane w 1970 roku „Epepe” Ferenca Karinthy’ego, tworzone w innej rzeczywistości, na pierwszym planie opisuje właśnie to niedostępne dziś poczucie zagubienia. Budai, językoznawca posługujący się ponad dwudziestoma językami, udaje się na konferencję naukową do Helsinek. W samolocie zapada w sen, a kiedy się budzi, wychodzi do miasta, którego nie zna, a przede wszystkim – którego języka nie rozumie. Wraz z innymi pasażerami trafia do hotelu, jednak nie jest w stanie z nikim się skomunikować. 

„Epepe” opowiada o wielu lękach drążących podróżników w kluczu koszmarnego snu. Lot samolotem często wiąże się z obawą, że trafimy do innego miejsca, niż planowaliśmy. Niepewność w kwestii porozumienia się z miejscowymi również jest znana większości osób udających się do obcojęzycznego kraju. Dlatego w powieść Karinthy’ego zapada się od razu jak w znajomy sen. Pierwsze strony wciągają w intrygę, a kolejne nie pozwalają odejść od tak oryginalnie skonturowanego świata. Po chwili jest się już w połowie książki – równie zagubionym, jak przy jej początku. Najciekawszym posunięciem autora jest postawienie w roli głównego bohatera językoznawcy – osoby, która ma więcej narzędzi niż przeciętny czytelnik, by poradzić sobie w kafkowskiej sytuacji i rozpracować język lokalsów. Jednak Budai nie potrafi nawet powtórzyć dziwnych słów, oddzielić ich od siebie. Lekcje, jakich udziela mu dziewczyna poznana w windzie, nie przynoszą efektu. Mężczyzna, rozpisujący liczebniki na kartce, za każdym razem słyszy od niej inne określenie, jakby słowa nie miały stałych znaczeń, tylko były dziełem przypadku. Tytuł książki jest właśnie imieniem jedynej bohaterki, z jaką Budai wchodzi w relację, imieniem, które jednak zmienia się na kolejnych stronach: Pepe, Tjetje, Babe, Veve czy Dede, podkreślając, że żadne słowo nie jest dla niego pewne, a może nawet za każdym wypowiedzeniem brzmi inaczej.

Powieść Karinthy’ego wprowadza językoznawcę do świata bez wyraźnego, niezmiennego kodu językowego. Sytuacja podważa jego i naszą wiarę w edukację. Człowiek, który doskonale pojął zasady i struktury mowy, staje się równie bezradny, co osoba niemająca takiego kapitału kulturowego. „Epepe” kontestuje poczucie pewności, jaką daje wiedza. Wskazuje, jak złudne jest dawane przez naukę poczucie pewności w świecie. Pisarz pokazuje absurdalność świata, a tam, gdzie nie jest stabilnie, nie można czuć się pewnie nawet z największym bagażem intelektualnych zasobów.

Pomysł powieści, fascynujący i przyciągający do lektury, mógł się wypalić po kilku stronach. Na szczęście Karinthy potrafi sprawnie kontynuować tę oniryczną opowieść i ani na chwilę nie pozbawia jej dynamizmu. „Epepe” ma strukturę snu, ale składa się z mniej i bardziej surrealistycznych elementów. Kiedy rzeczywistość Budaia, przecząca przecież logice, zaczyna stawać się zwyczajna, pisarz wplata w narrację sceny wybudzające z przyzwyczajenia się do zastanego świata. Bohater uczestniczy w meczu, w którym publiczność kibicuje obu drużynom jednocześnie (s. 55), trafia do pokoju wypełnionego klatkami z królikami angorskimi (s. 71) i – przede wszystkim – spotyka mężczyznę, który mówi w jego języku zdanie „A więc i pan dziedzic też?” (s. 169). Budai jest everymanem, który desperacko próbując wydostać się z koszmarnego miasta, w końcu zaczyna podlegać jego zasadom – znajduje pracę i zachowuje się tak, jak inni. Momenty zawieszenia porządku, kiedy rzeczywistość przestaje być oswojona, przywracają mu wolę walki.

„Epepe” nie zawodzi na poziomie samego języka. Soczyste, ale konkretne opisy, sugestywne metafory potęgujące dystopijny obraz miasta (powracające wiele razy „wężowe kolejki”) pozwalają poczuć zagubienie bohatera. Wydawnictwo Literackie zachowało pierwotny przekład Krystyny Pisarskiej z 1976 roku, poddając go jedynie drobnym zmianom korektorskim, wynikającym z dopasowania do współczesnych zasad ortograficznych. To dobry wybór, ponieważ tłumaczenie sprzed niemal pół wieku jest nie tylko rzetelne, ale również oddaje autentyzm języka tamtych czasów. 

Powieść ukazała się w serii „Inne Konstelacje” Olgi Tokarczuk po surrealistycznej prozie Leonory Carrington i Silviny Ocampo, eseju Carla Gustava Junga i feministycznym „Pochodzeniu kobiety” Elaine Morgan. „Epepe” doskonale pasuje do tego zbioru, jak również ciekawie koresponduje z twórczością samej pisarki. W opowiadaniu autorki „Profesor Andrews w Warszawie” (2018) można zobaczyć cień koszmarnej przygody Budaia.

Mimo tego, że Karinthy stworzył historię poddającą się wielu interpretacjom, szczególnie ciekawą do jungowskich analiz, zdecydowanie jest to jedna z tych książek, które lepiej się czyta, niż o nich pisze. Wartka narracja, wrzucająca osobę czytającą w nurt nieoczekiwanych zdarzeń, jest indywidualnym doświadczeniem. Dlatego polecam czym prędzej oddać się lekturze, zamiast szukać jej odbicia w tekstach krytycznych.
 

Ferenc Karinthy: „Epepe”. Przeł. Krystyna Pisarska. Wydawnictwo Literackie. Kraków 2025.