ISSN 2658-1086
Wydanie bieżące

1 marca 5 (509) / 2025

Maciej Melecki,

WIERSZE

A A A
 

OBRYW

Spotniały wręg światła przedostaje się przez gruboziarniste pokrywy

I rozprasza wiązki cienia w rogówce przywołania waszych ruchów

Na poszarpanym obwodzie tej zacieśniającej nas spirali kolejnego

Oczodołu odejścia, kiedy echo jest tylko po jednej stronie tego

Grążącego przywidzenia, gdyż obumarła druga samoistnie ściekła krą

Do podziemnego kanału, by rozpuścić się na kratach jego ujścia.

Przestawna koleina niewykreślonego do końca kierunku ścina



W poprzek kalekie odliczanie tego, co pozostało do ziszczenia się

W luku niczego, owego konkretnego problemu zniweczenia każdego

Przejawu celowej aktywności, gdyż wymierne posiadanie pozostaje pustą

Klamrą, przez którą może przejść tylko widmo cielesnej powłoki,

Na brzegu spękanej odmowy, za potylicą zakosu obramowanego

Żerdziami klepiska, by coraz spieszniej można było się wlec wraz

Ze zezłomowanym swądem notorycznego zgnębienia. Osmolona



Krzywa domyka wszystkie wyjścia z zagrody setnych dziesiątych

Danego tchu. Rozryty pułap spadziście przetrąca pozostałe odleżyny

Dociążających szram tego zblokowanego czasu, pod którym leżycie

Na sobie i gnilnie w siebie zapadacie, jako ostatni materialny ślad

Obecności, lecz faktycznie jesteście już przesypanym prochem w

Rozstrzeloną deltę mojego pulsu, żyjąc w konwi tego przepadania aż po

Jej mierzchnący spód. W takim właśnie obiegu jesteśmy poprzerastani

Innymi, ogołoceni zarazem ze sztucznych ozdobników, z dwoma



Zniczami pośrodku waszej płyty. Grobowa ziemia jest żyźniejsza od

Każdej innej. Czerwie nie sycą się tylko gliną. Urny składane są więc

Płytko. Samoczynność to niekończące się pasma żrących zniesień,

Cykle odnawiających przemieszczeń postaci utraty, będące w istocie

Kolczastym zwojem, w którym pospolicie każdy żyje, ociosywany

Terminami opłat i spłat, w trakcie strzelistego zatracania się odłamków

Woli. Zamachowe koło próżni biegnie po wnętrzach aort, dosięgając

Najgłębszych oznak przeradzania się pełni w coraz bardziej dotkliwy brak,



I rozjeżdża resztki nieskoordynowanego trwania w tym kokonowym

Zatrzymaniu przez suche bielmo losu. Biorytm tego uwięźnięcia zasnuwany

Jest szarzejącymi tłami, dochodzi się bowiem do cmentarnego kontenera

I wrzucając do niego wypalone wkłady, zbliża się tylko do końca pochylni,

Rozmokłej osi sino burej zastoiny. Podrasowany wahnięciami rozszczep.

Nawroty widlastego strachu. Odczepiony od pionu poziom staje się rosnącą

Pryzmą tej wielokątnej straty. Obryw jak sfałdowany garb wybroczyn.



Z ROZBICIA ZERWANIA


Wyprzedź swoje wiązki, dźgnięcia rozwidlonych ostrzy, przed nastaniem

Ostatecznego cięcia wzdłuż tchawicy zwidu, zarysowawszy na czole przejścia

Diagram kolejnego włoku pustki. Łamany mierniczym kołem ustania przestaw

Zwrotnicą pozostały w odwodzie tor w stronę niecelowego spięcia z grudą

Matrycy, by mogła okrzepnąć kropla ołowiu na jego krawędzi. W załomach

Poszczególnych przesileń są rozwłóczone trasy powolnego osuwania się na

Uwarstwione silnymi spękaniami podłoża danego końca, na których hodowane

Są wszelkie pożywki dla idących prosto przez swoje szpalery kikutów pragnień,

Owych ostańców wepchniętych w chomąta wyborów, czołgających się między

Chronicznymi zasiekami, ustawionymi przez butnych karłów, od których

Zarażają się ledwo co wyrośli z darni swoich pierwszych kroków, by napędzać

Ten turbulentny proces samozatraty w okulałym oku rosnącego w nich znijaczenia.



Doborowy dzień kolejnej klepsydry, wyrwy na pagonie śluzy, gdy nagle dowiadujemy

Się o twoim ścięciu jak płomyk z otworu palnika, leżącego w poprzek na podłodze

Obok łóżka, obłożonego martwicą od nasady chwili zejścia do momentu

Wyważenia drzwi, dzięki czemu takim cię znaleziono. Krótki hol odchodzenia.

Przeniesienie na przeciwstawny biegun tego zmarniałego pola jest tylko

Przekrzywieniem spadzistości pory, które dokonuje erodującego wgłębienia i

Odgina ostatnie ogniowo z tego pomrocznego łańcucha wskazań, wystające z nich

Kiełki jadu są powszechnym planktonem roszeń, przydawaniem sobie nieprzedawnień

W każdym zakresie rozruchu obieranej sążni celu. Grzybna mać tego i tamtego

Przepadania akumuluje wielokierunkowe poronienia wszystkiego, rozwierając

Coraz większe szczeliny w sekundniku niewidzialnego licznika, wbudowanego

Pod mózgową korą, jakby to rosnące szamotanie z ludzkim jarzmem miało zastygnąć



W poskręcanej pozie przechylenia w niebyt przetrącającej to klindze zaniku.

Wrzutnik na haki w podrzuconej kłodzie rozświetla przestój pływu. Chłodny dotyk

Klamki w plecy. Kolebiąca się postać przepada w gęstwinie podłużnych krzaków.

Z rozbicia biorą się samonośne zerwania, szybujące później nad koliskami głów

Coraz niższymi zakosami, zginając karki przeciążeniami osmotycznego reagowania

Na ataki osiwiałej biomasy, której przedstawiciele podają się za wyrazicieli danej

Karności administracyjnego ładu, tak byś wiecznie krążył w środku ich ciernistych

Piast wielkoustrojowych wymogów, podduszany wyziewami z ich próchniejących

Oczodołów, którymi odbierają każdą złożoność tylko poprzez cyfry. Osaczenia są

Szerokimi kręgami powolnego konania w przepustach poszczególnego wierzgania,

Jedynego już sposobu strącania z siebie czerni tego zawładnięcia, w końcówkach

Spiętrzonych trybów postępowania z niczym innym, pośrodku wizgów dochodzących

Coraz częściej od dołu, jakby dudnienia były już tylko echem po przebitych na wylot

Ścianach naszego wcześniejszego zatrzymania przy parapetach i piorunochronach,



W dookolnym przedzieraniu się przez meandrujące razy monotonnych momentów

Utrzymania się w pionie przechyłu, zamaskowaniu gazami nerwowych uśmiechów,

By nieustannie gubić po sobie ślad, kryjąc się w mylnym tropie. Jednorazowy nów

Zastępuje inne wejrzenia w przepastność ogołocenia, kumulują się potrzaski w

Unerwieniach, rozkłada się wewnętrzny kościec zewnętrznego wyglądu materialnego

Trwania, nadjadania korozjami ujadania przechodzą w coraz bardziej finalne fazy



Rozbratu ze smużystą stroną tkwienia w tym zawieszeniu na śmigłej belce azymutu,

Gdyż jednocześnie możemy odnosić się tylko do podobnych form niewyhamowanego

Nicestwienia i wskazywać na dowolną postać ogłuszenia tym bezlikiem braku

Jakichkolwiek szans. Za sobą mamy tylko wystrzępienia, przed sobą kolejne ugodzenia.

Sparszywiała groza. Dziobata twarz nachodzenia coraz bliżej porusza się po zwęgleniach,

Wgrzebując się jak odwłok w osocze tego rozdroża, które prowadzi w ten sam punkt zjeść,

Szczelnej komory uwięźnięcia poza innym przestworem takiego właśnie skamienienia.



MORGA SALT

Narastający zalew wybroczonych z różnych szczelin mazi powszedniego

Zużycia wyścieła kręty krok po wystudzonym obrzeżu dołu jarzącego

Się bezpowrotnie odejścia. Kolący umór nawarstwionych spraw,

Wyrzniętych z butwiejącego pnia odbitek roszczeniowych poleceń,

Dociska skronie i wstawia głowę w dokręcaną z obu stron ramę. Sprzęgła

Danego rozstępu przyspieszają motorykę zawężającego się obwodu.



Wzniecenia coraz częstych przybyć w ogołocone kąty kumulującego w nich

Zmarnienia kawałkują odwłok próżniowego przywarcia do pobielonych

Ścian. Ziarenko prażonego słonecznika przyklejone zaś do wewnętrznego

Spodu szklanki. Przenikanie się smużystych pasm nieustającego zaboru

Bezładnie trzepoczących flank zestala się w szubieniczny kierat, który

Zaczyna sterczeć pośrodku rozdroża. Ryft powiększa się znikliwością



Każdego odczepienia od ściągających koryt, stając się tym samym wiekuistą

Spiralą dla wyszarpanych z załomów oszpecających wyborów, rozrytym

Podłożem codziennego zapadania się w rozwłóczone odmęty kancerujących

Przydań. Początek będzie więc chybionym kierunkiem, szpuntem dla

Rocznego upływu zaniechanych przerw, w tej dookolnej klaunadzie,

Garbarni porannego zgiełku dobijania się do swoich użytecznych w



Swej mechanicznej zatracie spętań. Wieloczęściowy rozpad, niezmienne

Fasonowanie postaciami jarzm. Przewleczone drutem igielne ucho wyławia

Z pospolitego rumoru rozbój traceń. Wyciszone gradobicie napędza

Wrzecionowaty spad. Skłębiona w oku pustać. Skośne cienie za przycupniętym

Wypiętrzeniem długotrwale trawią posuwiste zwroty w tej piwnicznej

Mgławicy zbyć. Morga salt wychodzi z rozdziawionych hukiem ust