
WIERSZE
A
A
A
Spotniały wręg światła przedostaje się przez gruboziarniste pokrywy
I rozprasza wiązki cienia w rogówce przywołania waszych ruchów
Na poszarpanym obwodzie tej zacieśniającej nas spirali kolejnego
Oczodołu odejścia, kiedy echo jest tylko po jednej stronie tego
Grążącego przywidzenia, gdyż obumarła druga samoistnie ściekła krą
Do podziemnego kanału, by rozpuścić się na kratach jego ujścia.
Przestawna koleina niewykreślonego do końca kierunku ścina
W poprzek kalekie odliczanie tego, co pozostało do ziszczenia się
W luku niczego, owego konkretnego problemu zniweczenia każdego
Przejawu celowej aktywności, gdyż wymierne posiadanie pozostaje pustą
Klamrą, przez którą może przejść tylko widmo cielesnej powłoki,
Na brzegu spękanej odmowy, za potylicą zakosu obramowanego
Żerdziami klepiska, by coraz spieszniej można było się wlec wraz
Ze zezłomowanym swądem notorycznego zgnębienia. Osmolona
Krzywa domyka wszystkie wyjścia z zagrody setnych dziesiątych
Danego tchu. Rozryty pułap spadziście przetrąca pozostałe odleżyny
Dociążających szram tego zblokowanego czasu, pod którym leżycie
Na sobie i gnilnie w siebie zapadacie, jako ostatni materialny ślad
Obecności, lecz faktycznie jesteście już przesypanym prochem w
Rozstrzeloną deltę mojego pulsu, żyjąc w konwi tego przepadania aż po
Jej mierzchnący spód. W takim właśnie obiegu jesteśmy poprzerastani
Innymi, ogołoceni zarazem ze sztucznych ozdobników, z dwoma
Zniczami pośrodku waszej płyty. Grobowa ziemia jest żyźniejsza od
Każdej innej. Czerwie nie sycą się tylko gliną. Urny składane są więc
Płytko. Samoczynność to niekończące się pasma żrących zniesień,
Cykle odnawiających przemieszczeń postaci utraty, będące w istocie
Kolczastym zwojem, w którym pospolicie każdy żyje, ociosywany
Terminami opłat i spłat, w trakcie strzelistego zatracania się odłamków
Woli. Zamachowe koło próżni biegnie po wnętrzach aort, dosięgając
Najgłębszych oznak przeradzania się pełni w coraz bardziej dotkliwy brak,
I rozjeżdża resztki nieskoordynowanego trwania w tym kokonowym
Zatrzymaniu przez suche bielmo losu. Biorytm tego uwięźnięcia zasnuwany
Jest szarzejącymi tłami, dochodzi się bowiem do cmentarnego kontenera
I wrzucając do niego wypalone wkłady, zbliża się tylko do końca pochylni,
Rozmokłej osi sino burej zastoiny. Podrasowany wahnięciami rozszczep.
Nawroty widlastego strachu. Odczepiony od pionu poziom staje się rosnącą
Pryzmą tej wielokątnej straty. Obryw jak sfałdowany garb wybroczyn.
Z ROZBICIA ZERWANIA
Ostatecznego cięcia wzdłuż tchawicy zwidu, zarysowawszy na czole przejścia
Diagram kolejnego włoku pustki. Łamany mierniczym kołem ustania przestaw
Zwrotnicą pozostały w odwodzie tor w stronę niecelowego spięcia z grudą
Matrycy, by mogła okrzepnąć kropla ołowiu na jego krawędzi. W załomach
Poszczególnych przesileń są rozwłóczone trasy powolnego osuwania się na
Uwarstwione silnymi spękaniami podłoża danego końca, na których hodowane
Są wszelkie pożywki dla idących prosto przez swoje szpalery kikutów pragnień,
Owych ostańców wepchniętych w chomąta wyborów, czołgających się między
Chronicznymi zasiekami, ustawionymi przez butnych karłów, od których
Zarażają się ledwo co wyrośli z darni swoich pierwszych kroków, by napędzać
Ten turbulentny proces samozatraty w okulałym oku rosnącego w nich znijaczenia.
Doborowy dzień kolejnej klepsydry, wyrwy na pagonie śluzy, gdy nagle dowiadujemy
Się o twoim ścięciu jak płomyk z otworu palnika, leżącego w poprzek na podłodze
Obok łóżka, obłożonego martwicą od nasady chwili zejścia do momentu
Wyważenia drzwi, dzięki czemu takim cię znaleziono. Krótki hol odchodzenia.
Przeniesienie na przeciwstawny biegun tego zmarniałego pola jest tylko
Przekrzywieniem spadzistości pory, które dokonuje erodującego wgłębienia i
Odgina ostatnie ogniowo z tego pomrocznego łańcucha wskazań, wystające z nich
Kiełki jadu są powszechnym planktonem roszeń, przydawaniem sobie nieprzedawnień
W każdym zakresie rozruchu obieranej sążni celu. Grzybna mać tego i tamtego
Przepadania akumuluje wielokierunkowe poronienia wszystkiego, rozwierając
Coraz większe szczeliny w sekundniku niewidzialnego licznika, wbudowanego
Pod mózgową korą, jakby to rosnące szamotanie z ludzkim jarzmem miało zastygnąć
W poskręcanej pozie przechylenia w niebyt przetrącającej to klindze zaniku.
Wrzutnik na haki w podrzuconej kłodzie rozświetla przestój pływu. Chłodny dotyk
Klamki w plecy. Kolebiąca się postać przepada w gęstwinie podłużnych krzaków.
Z rozbicia biorą się samonośne zerwania, szybujące później nad koliskami głów
Coraz niższymi zakosami, zginając karki przeciążeniami osmotycznego reagowania
Na ataki osiwiałej biomasy, której przedstawiciele podają się za wyrazicieli danej
Karności administracyjnego ładu, tak byś wiecznie krążył w środku ich ciernistych
Piast wielkoustrojowych wymogów, podduszany wyziewami z ich próchniejących
Oczodołów, którymi odbierają każdą złożoność tylko poprzez cyfry. Osaczenia są
Szerokimi kręgami powolnego konania w przepustach poszczególnego wierzgania,
Jedynego już sposobu strącania z siebie czerni tego zawładnięcia, w końcówkach
Spiętrzonych trybów postępowania z niczym innym, pośrodku wizgów dochodzących
Coraz częściej od dołu, jakby dudnienia były już tylko echem po przebitych na wylot
Ścianach naszego wcześniejszego zatrzymania przy parapetach i piorunochronach,
W dookolnym przedzieraniu się przez meandrujące razy monotonnych momentów
Utrzymania się w pionie przechyłu, zamaskowaniu gazami nerwowych uśmiechów,
By nieustannie gubić po sobie ślad, kryjąc się w mylnym tropie. Jednorazowy nów
Zastępuje inne wejrzenia w przepastność ogołocenia, kumulują się potrzaski w
Unerwieniach, rozkłada się wewnętrzny kościec zewnętrznego wyglądu materialnego
Trwania, nadjadania korozjami ujadania przechodzą w coraz bardziej finalne fazy
Rozbratu ze smużystą stroną tkwienia w tym zawieszeniu na śmigłej belce azymutu,
Gdyż jednocześnie możemy odnosić się tylko do podobnych form niewyhamowanego
Nicestwienia i wskazywać na dowolną postać ogłuszenia tym bezlikiem braku
Jakichkolwiek szans. Za sobą mamy tylko wystrzępienia, przed sobą kolejne ugodzenia.
Sparszywiała groza. Dziobata twarz nachodzenia coraz bliżej porusza się po zwęgleniach,
Wgrzebując się jak odwłok w osocze tego rozdroża, które prowadzi w ten sam punkt zjeść,
Szczelnej komory uwięźnięcia poza innym przestworem takiego właśnie skamienienia.
MORGA SALT
Narastający zalew wybroczonych z różnych szczelin mazi powszedniego
Zużycia wyścieła kręty krok po wystudzonym obrzeżu dołu jarzącego
Się bezpowrotnie odejścia. Kolący umór nawarstwionych spraw,
Wyrzniętych z butwiejącego pnia odbitek roszczeniowych poleceń,
Dociska skronie i wstawia głowę w dokręcaną z obu stron ramę. Sprzęgła
Danego rozstępu przyspieszają motorykę zawężającego się obwodu.
Wzniecenia coraz częstych przybyć w ogołocone kąty kumulującego w nich
Zmarnienia kawałkują odwłok próżniowego przywarcia do pobielonych
Ścian. Ziarenko prażonego słonecznika przyklejone zaś do wewnętrznego
Spodu szklanki. Przenikanie się smużystych pasm nieustającego zaboru
Bezładnie trzepoczących flank zestala się w szubieniczny kierat, który
Zaczyna sterczeć pośrodku rozdroża. Ryft powiększa się znikliwością
Każdego odczepienia od ściągających koryt, stając się tym samym wiekuistą
Spiralą dla wyszarpanych z załomów oszpecających wyborów, rozrytym
Podłożem codziennego zapadania się w rozwłóczone odmęty kancerujących
Przydań. Początek będzie więc chybionym kierunkiem, szpuntem dla
Rocznego upływu zaniechanych przerw, w tej dookolnej klaunadzie,
Garbarni porannego zgiełku dobijania się do swoich użytecznych w
Swej mechanicznej zatracie spętań. Wieloczęściowy rozpad, niezmienne
Fasonowanie postaciami jarzm. Przewleczone drutem igielne ucho wyławia
Z pospolitego rumoru rozbój traceń. Wyciszone gradobicie napędza
Wrzecionowaty spad. Skłębiona w oku pustać. Skośne cienie za przycupniętym
Wypiętrzeniem długotrwale trawią posuwiste zwroty w tej piwnicznej
Mgławicy zbyć. Morga salt wychodzi z rozdziawionych hukiem ust
Zadanie dofinansowane ze środków budżetu Województwa Śląskiego. Zrealizowano przy wsparciu Fundacji Otwarty Kod Kultury. |
![]() |
![]() |