ISSN 2658-1086
Wydanie bieżące

1 marca 5 (509) / 2025

Maja Baczyńska,

WIELKOŚĆ EUFONII

A A A
Jeden z najpiękniejszych koncertów wszystkich dotychczasowych edycji Międzynarodowego Festiwalu Muzyki Europy Środkowo-Wschodniej Eufonie odbył się 20 listopada w Małej Warszawie. Projekt „Dobrawa Czocher & Goście” zadziwił dojrzałością muzyki, swobodą nakładania na siebie warstw muzycznych, doskonałą komunikacją w zespole (w którym znalazły się także Agnieszka Podłucka na altówce oraz Natalia Czekała na syntezatorach), umiejętnością łączenia ambientu z nawiązaniami do tradycji (tu akurat na specjalne zamówienie festiwalu do muzyki Jana Sebastiana Bacha). Do tego artystka zwracała się do publiczności ze sceny w sposób bezpretensjonalny, mimo że ma już na swoim koncie współpracę z renomowaną wytwórnią, a w 2023 roku jej debiutancki album „Dreamscapes” był nominowany do prestiżowej nagrody Opus Klassik w aż sześciu kategoriach. Śledziłam losy Czocher już od dawna. Pamiętam ją z czasów studiów na Uniwersytecie Muzycznym Fryderyka Chopina w Warszawie i początków jej współpracy w duecie z Hanią Rani, z koncertów z aranżacjami piosenek Grzegorza Ciechowskiego. Na Eufoniach zabrzmiała dojrzale, w pełnym rozkwicie - format światowy. Jako wiolonczelistka jest szalenie ekspresyjna, jako kompozytorka – kreatywna, jej głos brzmi zaś niesłychanie subtelnie i naturalnie. Należy także docenić cały program, na który prócz wspomnianego utworu inspirowanego „Suitami wiolonczelowymi” J. S. Bacha i muzyką z albumu „Dreamscapes” złożyły się także kompozycje dotychczas nieopublikowane.

Za prawdziwe muzyczne święto należy uznać także monograficzny koncert „Przełom. Jubileusz Pawła Szymańskiego”, który odbył się 30 listopada w Nowym Teatrze w Warszawie w wykonaniu Jana Jakuba Monowida (kontratenor), Małgorzaty Sarbak (klawesyn), Agnieszki Podłuckiej (altówka/skrzypce), Natalii Reichert (altówka), Łukasza Długosza (flet) oraz Orkiestry Filharmonii Śląskiej pod dyrekcją Yaroslava Shemeta. Wydarzenie zostało zorganizowane z okazji 70. urodzin kompozytora, a także z ukrytą intencją „pojednania” czy też wyrównania „krzywd”, jakich doznał on trzy lata wcześniej, gdy to w atmosferze skandalu wycofano z programu festiwalu zamówiony u niego utwór „it's fine, isn't it”. Nowy dyrektor Narodowego Centrum Kultury, Robert Piaskowski, postanowił przywrócić muzyce Pawła Szymańskiego należne jej miejsce. Do współpracy został zaproszony Międzynarodowy Festiwal Muzyki Współczesnej „Warszawska Jesień” i Związek Kompozytorów Polskich. 

W pierwszej części wysłuchaliśmy utworów solowych i kameralnych na klawesyn solo oraz zespoły kameralne, w skład których również wchodził klawesyn, w tym. „Vilanelle” (1981). Instrument ten zajmuje bowiem w twórczości Szymańskiego miejsce bardzo szczególne. Kompozytor sprawnie łączy elementy tradycji i eksperymentu, poniekąd tę tradycję interpretuje na nowo. Wszak nie bez powodu Szymański jest nazywany surkonwencjonalistą. Wpisał się w ten kontekst i najnowszy, prapremierowy, zamówiony przez festiwal utwór „Margaret's Toy” (notabene, napisany specjalnie z myślą o Sarbak). Za to na tle pozostałych, dość zwartych kompozycji, suita klawesynowa („Une suite de pieces de clavecin par Mr. Szymański”, 2001) tym razem wydawała się nieco przydługa, jakby utraciła nieco ze swojej mocy w całym zestawieniu. Natomiast lapidarne „Limeryki” (1975) na skrzypce i klawesyn okazały się bardzo dowcipne, wirtuozowskie, zachwyciły wykonaniem – wprost doskonałym wyczuciem formy i cudownymi niuansami zarówno u (wcześniej występującej wraz z Dobrawą Czocher!) Agnieszki Podłuckiej, jak i u Małgorzaty Sarbak (która występowała praktycznie przez całą I część koncertu). 

Trzeba przyznać, że muzyka Szymańskiego wymaga od wykonawców absolutnej precyzji. A choć do jej pełnego zrozumienia może się okazać konieczna znajomość cytowanych i przekształcanych kontekstów zaczerpniętych z literatury muzycznej, to przecież to, co w niej najwspanialsze, to wolność myśli twórczej. Mamy tutaj zaskakujące kontrasty, szaloną zabawę konwencją, tak doskonale słyszalne w „Appendix” (1983) na flet piccolo i orkiestrę czy w trzyczęściowej kompozycji „Quasi una sinfonietta” (1990) na orkiestrę kameralną. W jednym z wywiadów Szymański przyznał, że z kolei zawarłszy w swym kontrowersyjnym „it's fine, isn't it” fragment nagrania wypowiedzi politycznej Jarosława Kaczyńskiego, znajdował się w sytuacji, w której czuł, że tak naprawdę nie ma wyboru – to było jego twórcze podejście do swoich aktualnych przeżyć i obserwacji rzeczywistości. Cóż, jak powiedział niegdyś Tadeusz Kantor: „sztuka nie jest wizerunkiem rzeczywistości, sztuka jest odpowiedzią na rzeczywistość”. Warto o tym pamiętać, słuchając muzyki Pawła Szymańskiego i wszystkich festiwalowych koncertów również podczas kolejnych edycji festiwalu. 

W tym roku Eufonie udowodniły, że muzyka Europy Środkowo-Wschodniej jest zróżnicowana, jest w niej głębia, zarówno w kompozycjach starszych, jak i nowszych, że koncerty mogą być bardzo różne. Nie bez powodu zorganizowano zarówno koncert prezentujący twórczość polskich kompozytorek (Grażyny Bacewicz, Krystyny Moszumańskiej-Nazar, Joanny Wnuk-Nazarowej i Hanny Kulenty)  – „Heroiny muzyki polskiej” we współpracy z Ambasadą Holandii (prawykonywany w Polsce utwór Kulenty „Mémoire de mémoire” na trąbkę, puzon basowy i orkiestrę smyczkową w sposób symboliczny łączy historię polską i holenderską), jak i koncert muzyki elektroakustycznej Jacaszka wraz z zespołem Kwartludium i to pod hasłem „Kolchida” (kraina u wybrzeży Morza Czarnego, cel wyprawy Argonautów po Złote Runo). Bardzo jestem ciekawa, jak festiwal rozwinie skrzydła w kolejnych latach. Organizatorzy zapowiadają ambitne plany nawiązania szerszej międzynarodowej współpracy. Oby to się udało, bo w tym należałoby upatrywać jego największej siły.