
KONT(R)YNUACJE (MAREK BIEŃCZYK: 'RONDO WIATRACZNA')
A
A
A
Przeraziła mnie ostatnio wizyta na „Lubimyczytać”. Miałam silne przekonanie, że Marek Bieńczyk to pisarz – stosunkowo, jak na prozę niełatwą, niegatunkową – popularny. Tymczasem półtora miesiąca po premierze „Rondo Wiatraczna” dostało w tym portalu zaledwie trzy oceny (ze zdecydowanie zbyt niską średnią 6/10) i ani jednej czytelniczej recenzji. Na szczęście pocieszył mnie szybko wpis Przemka Dębowskiego, który jako wydawca książki cieszył się na Facebooku, że nakład już na wyczerpaniu i jeszcze w marcu dodruk. Najwyraźniej to więc tylko kwestia innych obiegów popularności. Nie może też Bieńczyk narzekać na brak „oficjalnej” recepcji – branżowe zainteresowanie jest spore, ileś rozmów w radiu, spotkania autorskie, ale też omówienia, że wymienię Justynę Sobolewską („Polityka), Agnieszkę Warnke (Culture.pl) i silną reprezentację pisarzy (Wojciech Kuczok w „Przeglądzie”, Piotr Paziński w „Tygodniku Powszechnym”), z wyraźnym podzbiorem poetów (Marcin Sendecki w „Gazecie Wyborczej”, Maciej Robert w „Miesięczniku Znak”).
Onieśmiela ta mnogość już dostępnych rozpoznań, ale spróbuję jednak dodać do niej to, co mnie w „Rondzie Wiatraczna” wydaje się najbardziej frapujące. W tym zbiorze portretów, historii, scen, refleksji, połączonym warszawskim Grochowem i postacią bohatera-narratora, zwanego Prorokiem, sporo pisze Bieńczyk o znaczeniu rozpadlin i prześwitów w interpretowaniu miejsca (zob. s. 26-27). Szukając ich odpowiednika, by interpretować samo „Rondo Wiatraczna”, wybrałabym (rozpadlinowe) kontry i (prześwitujące, czyli głównie afirmatywne), kontynuacje. I żeby było ciekawiej, czasem jedno od drugiego trudno rozdzielić, gdy Prorok snuje swoje rozważania i wizje, bardziej może w duchu hybrydycznej „kontr(y)nuacji”.
Nie ma tu fabularnej ciągłości, zresztą bohatera-narratora wszelkie daty i statystyki mierżą, stąd zmienna liczba matek, kilka dat urodzenia czy wariantywność roku życia, od którego Prorok mieszkał sam. Przeszłość, teraźniejszość, przyszłość – mniejsza o to, nie czas jest ważny, gra toczy się o przestrzeń. I żeby ten Grochów opowiedzieć, przywołać ludzi, zdarzenia i metafizykę miejsca, Bieńczyk – pomysłem na „Rondo Wiatraczna”, a czasem wprost, ustami Proroka – kwestionuje „nośne” sposoby mówienia o scenerii dzieciństwa i młodości. Stawia na, traktujący siebie nie do końca serio, styl profetyczny, bawi się w nim już od powracającego potem z przekształceniami pierwszego zdania: „Nic nie różniło mnie od Chrystusa, poza tym, że nie Bóg był moim ojcem” (s. 7) i diagnozuje: „Prześwit kontra przedświt. Gdzie indziej się udało. Grochów był ledwie Starym Testamentem albo apokryfem wobec Nowego Testamentu lewobrzeżnej Warszawy, tej, która odbudowała się, odrodziła z prochu i parła ostro do przodu, do nowego millenium” (s. 28; ciekawie te wątki rozwinął autor w rozmowie z Piotrem Sadzikiem [zob. open.spotify.com]). Kontruje natomiast możliwość sięgania do wspomnień („Poeta ponoć pamięta, pyknoleptyk nie pamięta, a poeta pyknoleptyk pamięta co innego” [s. 113]), nie brnie w nostalgię za utraconą rzekomą beztroską. Książka jest także w kontrze wobec wyjaśnień psychoanalitycznych i socjogenetycznych (w rozdziale czterdziestym ósmym „obrywają” i Freud, i Eribon).
Wszelkie takie „metodologie” Prorok, jeśli nie aż nie całkiem odrzuca, to modyfikuje pod własne potrzeby. „Rondem Wiatraczna” rządzi prymat samego miejsca nad modnymi dyskursami, nad „gotowcami” do mówieniu o miejscu. Geopoetykę się definiuje, owszem, ale „na własny użytek”: „Geopoetyka, definiowałem na własny użytek, czyli tak napisany tekst, że widać w nim, przełożone na inny język, ślady naturalnego i ludzkiego ukształtowania terenu” (s. 193). Zamiast „nie-miejsc” Augé’go tworzy się „hipermiejsca”: „Rondo Wiatraczna, plac Szembeka (…) pozostawały jednak niczym latarnie morskie bliskimi punktami odniesienia, coś w nich wrzało i przetwarzało się na okrągło, betoniarka ducha. Nie pozwalały mu zastygnąć, tworzyły hipermiejsca” (s. 180, więcej s. 229-230), szkicuje własne mapy: termiczną, świetlną, dźwiękową (zob. s. 248-254), by ostatecznie przyznać się do jakiegoś dyskursu, ale autorskiego, w kontrze do istniejących – to mianowicie „terytorializm schizoanalityczny” (s. 267), w którym „[m]iejsca były początkiem, a ludzie tam poznani rozszerzeniem” (tamże). A sam doświadczający miejsc bohater-narrator, mówiąc o tym, że Grochów go stworzył, mówi chyba równocześnie trochę o tym, że on, swoim widzeniem (prorokowaniem), stwarza Grochów, i ta zależność wybrzmiewa w ludwikowsko brzmiącej deklaracji „Grochów to ja” (s. 263).
W całej tej kontrze wobec dostępnych, wcale jednak niedających wszak dostępu do „prawdziwego” Grochowa sposobów mówienia widać jednak wyraźnie szanowaną tradycję dyskursu innego, literackiego (co zresztą jest Bieńczykową stałą). W rozmowach i recenzjach przywołani zostają zarówno ci, którzy uprawiają „pisanie prawobrzeżne” (open.spotify.com), czyli Andrzej Stasiuk, Paweł Sołtys, Marcin Wicha, Edward Stachura, w pewnym stopniu Miron Białoszewski, jak i ci, z którymi „Rondo Wiatraczna” może się kojarzyć mimo geograficznego dystansu (przede wszystkim Bruno Schulz).
I wszystko to racja, ale dziwię się, że z dyskusji i omówień książki, przynajmniej na ile zaobserwowałam, nie krzyczy dodatkowo mocne skojarzenie gombrowiczowskie, podczas gdy mnie przy lekturze co chwilę przychodził na myśl właśnie ten autor. Nie tylko przez kontrowanie wszystkiego i pewną metafizyczną niepowagę, nie tylko przez groteskowe wątki, jak mieszkanie w cieniu wielkiego reklamowego jaja funkcjonującego jako „zwornik wspólnoty” (s. 184), i sceny, choćby napady kichania sąsiadki i następujący po nich chichot („Jest kichnięcie, więc tak, wszystko traci twarde podstawy” [s. 102]) czy wizytę u kolegi Proroka, Sedesa, ciotki z Florydy, której tik nerwowy udziela się przy stole domownikom (zob. 215). Zostaje tu Gombrowicz wywołany też całkiem wprost: „Kończyło się niekiedy na przedrzeźnianiu, pojedynku na dobre miny (…)” (s. 140). Inny fragment jednak przypomina, że Bieńczyk i Prorok są zaprogramowani na kontrę, bo i Gombrowicza, dziennikowego, się kwestionuje: „Co za męka, co za wstyd tkwić we własnej celi zwanej moim życiem. Zbudowanej z cyfr, dat urodzenia i panieńskich nazwisk matek. Mówić »ja« w poniedziałek, wtorek, środę” (s. 114). Nie dziwi więc, że nieraz, gdy rozszyfrować można nawiązania do tytułów powieści innych polskich autorów, występują one w zaprzeczeniu. Mamy „[n]ieczarodziejskie góry” (s. 136). I „nie wszyscy byli odwróceni” (s. 146).
Kont(r)ynuacje. Kontry i kontynuacje, kontynuacje i kontry, kontrowanie kontynuacji, kontynuowanie kontry… Jeżeli „(…) w każdej rzeczywistości jest szczelina. Szczelina rozporowa między konkretem i abstrakcją” (s. 178), to może jest też między kontrą a kontynuacją? W tym tkwi dla mnie magia „Ronda Wiatraczna”. I nawet jeśli niekoniecznie wszystkie opowiedziane tu historie zostaną ze mną równie długo, to na pewno zostanie język. Na początku co chwilę zaznaczałam kolejne frazy, by po kilkudziesięciu stronach się poddać, przecież nie będę cytować połowy książki. Ale chociaż pojedyncze przykłady tej niepodrabialnej brawury: „Chłoporobotnik z inteligentem nabici na tę samą wykałaczkę losu i przedstawieni do narodowej adoracji w konkurencyjnej wobec tej pierwszej stajence zwanej PRL” (s. 52), „Albo wiedział, kim naprawdę byłem. Prorokiem odejścia. Apostołem myku. Frasobliwym synem przeskoku, muezinem fikcji” (s. 72). A przywołana już wspaniała metafora „betoniarki duszy”? To właśnie uwielbiam w prozie Bieńczyka, trudno mi więc godzić się z nawiasem opinii, co do zasady książkę chwalącego, Sendeckiego, który pisze: „Kuszą go (niekiedy może nadmiernie) gry słowne i językowa dezynwoltura, żywiołowo wręcz czyni literackie i kulturowe aluzje (…)” (Sendecki 2025).
Przyznaję jednak, że „Rondo Wiatraczna” nie zostanie moją ukochaną książką Marka Bieńczyka – co pewnie nie dziwi, bo przy całych uniwersalnych zaletach najmocniej trafi ona pewnie do czytelników i czytelniczek grochowskich („Tak było na Grochowie, nie będę się upierał, że to prawo ogólne” [s. 23]) oraz do szukających w literaturze, nawet tak przełamanych, profetycznych tonów. Ja tymczasem w Warszawie prawobrzeżnej byłam raz, bodaj w roku 2007. A dziesięć lat temu niejako sama sobie wyprorokowałam, jak dekadę później będę się pozycjonować wobec książki o Proroku, gdy w recenzji zbioru „Jabłko Olgi, stopy Dawida”, przyznawałam: „Wolę Bieńczyka-hermeneutę niż Bieńczyka-profetę”.
Nie stając się moją ukochaną książką Marka Bieńczyka, będzie jednak „Rondo Wiatraczna” lekturą dla mnie ważną, bo opowiadającą się po tej samej stronie – prawobrzeżnej? a może po prostu prawej? – co wyłomy i rozpadliny Grochowa: „Wyłomy są po to, by się wyłamywać, rozpadliny po to, by się zapadać – twierdziła nauka głoszona przez miejsce. Były one po stronie buntu, niezgody, outsiderstwa, osobności, niekiedy samotności, zależnie od dnia, tak w czwartek, nieco inaczej w niedzielę” (s. 99). Poza tym ostatnio dowiedziałam się, że towarzyszący mi lęk przed zastąpieniem przez sztuczną inteligencję ma nazwę: FOBO (Fear of Being Obsolete). I jasne, nadal się obawiam o siebie, ale lektura umykającego przyszpileniu, brawurowego językowo, bardzo osobnego „Ronda Wiatraczna” dała mi przynajmniej graniczącą z pewnością nadzieję, że nie każda twórczość pozwoli się łatwo „podrobić”.
LITERATURA:
„Nowa książka »Rondo Wiatraczna« Marek Bieńczyk”. Podcast „Dźwięki z Nowego Teatru” [spotkanie autorskie 17.02.2025 poprowadził Piotr Sadzik]. https://open.spotify.com/episode/6pGz6ULngW5UXcLgaJrnOb.
Sendecki M.: „Centrum wszechświata znajduje się w pewnej warszawskiej dzielnicy. Fascynująca książka Bieńczyka”. 10.02.2025. https://wyborcza.pl/7,75517,31673701,bienczyk-umorusany-w-grochowie.html.
Onieśmiela ta mnogość już dostępnych rozpoznań, ale spróbuję jednak dodać do niej to, co mnie w „Rondzie Wiatraczna” wydaje się najbardziej frapujące. W tym zbiorze portretów, historii, scen, refleksji, połączonym warszawskim Grochowem i postacią bohatera-narratora, zwanego Prorokiem, sporo pisze Bieńczyk o znaczeniu rozpadlin i prześwitów w interpretowaniu miejsca (zob. s. 26-27). Szukając ich odpowiednika, by interpretować samo „Rondo Wiatraczna”, wybrałabym (rozpadlinowe) kontry i (prześwitujące, czyli głównie afirmatywne), kontynuacje. I żeby było ciekawiej, czasem jedno od drugiego trudno rozdzielić, gdy Prorok snuje swoje rozważania i wizje, bardziej może w duchu hybrydycznej „kontr(y)nuacji”.
Nie ma tu fabularnej ciągłości, zresztą bohatera-narratora wszelkie daty i statystyki mierżą, stąd zmienna liczba matek, kilka dat urodzenia czy wariantywność roku życia, od którego Prorok mieszkał sam. Przeszłość, teraźniejszość, przyszłość – mniejsza o to, nie czas jest ważny, gra toczy się o przestrzeń. I żeby ten Grochów opowiedzieć, przywołać ludzi, zdarzenia i metafizykę miejsca, Bieńczyk – pomysłem na „Rondo Wiatraczna”, a czasem wprost, ustami Proroka – kwestionuje „nośne” sposoby mówienia o scenerii dzieciństwa i młodości. Stawia na, traktujący siebie nie do końca serio, styl profetyczny, bawi się w nim już od powracającego potem z przekształceniami pierwszego zdania: „Nic nie różniło mnie od Chrystusa, poza tym, że nie Bóg był moim ojcem” (s. 7) i diagnozuje: „Prześwit kontra przedświt. Gdzie indziej się udało. Grochów był ledwie Starym Testamentem albo apokryfem wobec Nowego Testamentu lewobrzeżnej Warszawy, tej, która odbudowała się, odrodziła z prochu i parła ostro do przodu, do nowego millenium” (s. 28; ciekawie te wątki rozwinął autor w rozmowie z Piotrem Sadzikiem [zob. open.spotify.com]). Kontruje natomiast możliwość sięgania do wspomnień („Poeta ponoć pamięta, pyknoleptyk nie pamięta, a poeta pyknoleptyk pamięta co innego” [s. 113]), nie brnie w nostalgię za utraconą rzekomą beztroską. Książka jest także w kontrze wobec wyjaśnień psychoanalitycznych i socjogenetycznych (w rozdziale czterdziestym ósmym „obrywają” i Freud, i Eribon).
Wszelkie takie „metodologie” Prorok, jeśli nie aż nie całkiem odrzuca, to modyfikuje pod własne potrzeby. „Rondem Wiatraczna” rządzi prymat samego miejsca nad modnymi dyskursami, nad „gotowcami” do mówieniu o miejscu. Geopoetykę się definiuje, owszem, ale „na własny użytek”: „Geopoetyka, definiowałem na własny użytek, czyli tak napisany tekst, że widać w nim, przełożone na inny język, ślady naturalnego i ludzkiego ukształtowania terenu” (s. 193). Zamiast „nie-miejsc” Augé’go tworzy się „hipermiejsca”: „Rondo Wiatraczna, plac Szembeka (…) pozostawały jednak niczym latarnie morskie bliskimi punktami odniesienia, coś w nich wrzało i przetwarzało się na okrągło, betoniarka ducha. Nie pozwalały mu zastygnąć, tworzyły hipermiejsca” (s. 180, więcej s. 229-230), szkicuje własne mapy: termiczną, świetlną, dźwiękową (zob. s. 248-254), by ostatecznie przyznać się do jakiegoś dyskursu, ale autorskiego, w kontrze do istniejących – to mianowicie „terytorializm schizoanalityczny” (s. 267), w którym „[m]iejsca były początkiem, a ludzie tam poznani rozszerzeniem” (tamże). A sam doświadczający miejsc bohater-narrator, mówiąc o tym, że Grochów go stworzył, mówi chyba równocześnie trochę o tym, że on, swoim widzeniem (prorokowaniem), stwarza Grochów, i ta zależność wybrzmiewa w ludwikowsko brzmiącej deklaracji „Grochów to ja” (s. 263).
W całej tej kontrze wobec dostępnych, wcale jednak niedających wszak dostępu do „prawdziwego” Grochowa sposobów mówienia widać jednak wyraźnie szanowaną tradycję dyskursu innego, literackiego (co zresztą jest Bieńczykową stałą). W rozmowach i recenzjach przywołani zostają zarówno ci, którzy uprawiają „pisanie prawobrzeżne” (open.spotify.com), czyli Andrzej Stasiuk, Paweł Sołtys, Marcin Wicha, Edward Stachura, w pewnym stopniu Miron Białoszewski, jak i ci, z którymi „Rondo Wiatraczna” może się kojarzyć mimo geograficznego dystansu (przede wszystkim Bruno Schulz).
I wszystko to racja, ale dziwię się, że z dyskusji i omówień książki, przynajmniej na ile zaobserwowałam, nie krzyczy dodatkowo mocne skojarzenie gombrowiczowskie, podczas gdy mnie przy lekturze co chwilę przychodził na myśl właśnie ten autor. Nie tylko przez kontrowanie wszystkiego i pewną metafizyczną niepowagę, nie tylko przez groteskowe wątki, jak mieszkanie w cieniu wielkiego reklamowego jaja funkcjonującego jako „zwornik wspólnoty” (s. 184), i sceny, choćby napady kichania sąsiadki i następujący po nich chichot („Jest kichnięcie, więc tak, wszystko traci twarde podstawy” [s. 102]) czy wizytę u kolegi Proroka, Sedesa, ciotki z Florydy, której tik nerwowy udziela się przy stole domownikom (zob. 215). Zostaje tu Gombrowicz wywołany też całkiem wprost: „Kończyło się niekiedy na przedrzeźnianiu, pojedynku na dobre miny (…)” (s. 140). Inny fragment jednak przypomina, że Bieńczyk i Prorok są zaprogramowani na kontrę, bo i Gombrowicza, dziennikowego, się kwestionuje: „Co za męka, co za wstyd tkwić we własnej celi zwanej moim życiem. Zbudowanej z cyfr, dat urodzenia i panieńskich nazwisk matek. Mówić »ja« w poniedziałek, wtorek, środę” (s. 114). Nie dziwi więc, że nieraz, gdy rozszyfrować można nawiązania do tytułów powieści innych polskich autorów, występują one w zaprzeczeniu. Mamy „[n]ieczarodziejskie góry” (s. 136). I „nie wszyscy byli odwróceni” (s. 146).
Kont(r)ynuacje. Kontry i kontynuacje, kontynuacje i kontry, kontrowanie kontynuacji, kontynuowanie kontry… Jeżeli „(…) w każdej rzeczywistości jest szczelina. Szczelina rozporowa między konkretem i abstrakcją” (s. 178), to może jest też między kontrą a kontynuacją? W tym tkwi dla mnie magia „Ronda Wiatraczna”. I nawet jeśli niekoniecznie wszystkie opowiedziane tu historie zostaną ze mną równie długo, to na pewno zostanie język. Na początku co chwilę zaznaczałam kolejne frazy, by po kilkudziesięciu stronach się poddać, przecież nie będę cytować połowy książki. Ale chociaż pojedyncze przykłady tej niepodrabialnej brawury: „Chłoporobotnik z inteligentem nabici na tę samą wykałaczkę losu i przedstawieni do narodowej adoracji w konkurencyjnej wobec tej pierwszej stajence zwanej PRL” (s. 52), „Albo wiedział, kim naprawdę byłem. Prorokiem odejścia. Apostołem myku. Frasobliwym synem przeskoku, muezinem fikcji” (s. 72). A przywołana już wspaniała metafora „betoniarki duszy”? To właśnie uwielbiam w prozie Bieńczyka, trudno mi więc godzić się z nawiasem opinii, co do zasady książkę chwalącego, Sendeckiego, który pisze: „Kuszą go (niekiedy może nadmiernie) gry słowne i językowa dezynwoltura, żywiołowo wręcz czyni literackie i kulturowe aluzje (…)” (Sendecki 2025).
Przyznaję jednak, że „Rondo Wiatraczna” nie zostanie moją ukochaną książką Marka Bieńczyka – co pewnie nie dziwi, bo przy całych uniwersalnych zaletach najmocniej trafi ona pewnie do czytelników i czytelniczek grochowskich („Tak było na Grochowie, nie będę się upierał, że to prawo ogólne” [s. 23]) oraz do szukających w literaturze, nawet tak przełamanych, profetycznych tonów. Ja tymczasem w Warszawie prawobrzeżnej byłam raz, bodaj w roku 2007. A dziesięć lat temu niejako sama sobie wyprorokowałam, jak dekadę później będę się pozycjonować wobec książki o Proroku, gdy w recenzji zbioru „Jabłko Olgi, stopy Dawida”, przyznawałam: „Wolę Bieńczyka-hermeneutę niż Bieńczyka-profetę”.
Nie stając się moją ukochaną książką Marka Bieńczyka, będzie jednak „Rondo Wiatraczna” lekturą dla mnie ważną, bo opowiadającą się po tej samej stronie – prawobrzeżnej? a może po prostu prawej? – co wyłomy i rozpadliny Grochowa: „Wyłomy są po to, by się wyłamywać, rozpadliny po to, by się zapadać – twierdziła nauka głoszona przez miejsce. Były one po stronie buntu, niezgody, outsiderstwa, osobności, niekiedy samotności, zależnie od dnia, tak w czwartek, nieco inaczej w niedzielę” (s. 99). Poza tym ostatnio dowiedziałam się, że towarzyszący mi lęk przed zastąpieniem przez sztuczną inteligencję ma nazwę: FOBO (Fear of Being Obsolete). I jasne, nadal się obawiam o siebie, ale lektura umykającego przyszpileniu, brawurowego językowo, bardzo osobnego „Ronda Wiatraczna” dała mi przynajmniej graniczącą z pewnością nadzieję, że nie każda twórczość pozwoli się łatwo „podrobić”.
LITERATURA:
„Nowa książka »Rondo Wiatraczna« Marek Bieńczyk”. Podcast „Dźwięki z Nowego Teatru” [spotkanie autorskie 17.02.2025 poprowadził Piotr Sadzik]. https://open.spotify.com/episode/6pGz6ULngW5UXcLgaJrnOb.
Sendecki M.: „Centrum wszechświata znajduje się w pewnej warszawskiej dzielnicy. Fascynująca książka Bieńczyka”. 10.02.2025. https://wyborcza.pl/7,75517,31673701,bienczyk-umorusany-w-grochowie.html.
Marek Bieńczyk: „Rondo Wiatraczna”. Wydawnictwo Karakter. Kraków 2025.
Zadanie dofinansowane ze środków budżetu Województwa Śląskiego. Zrealizowano przy wsparciu Fundacji Otwarty Kod Kultury. |
![]() |
![]() |