
JUŻ NIE MA DZIKICH PLAŻ ('SURFER')
A
A
A
Zrealizowany w Australii film irlandzkiego reżysera Lorcana Finnegana jest nieszablonowym przedstawicielem podgatunku kina survivalowego. Tytułowy Surfer, grany przez Nicolasa Cage’a, marzy, by znów posmakować fal rodzinnego wybrzeża w Yallingup, malowniczej miejscowości w zachodniej Australii. Producent filmu James Grandison (sam będący surferem!) podkreślił, że Yallingup oferuje spektakularne formacje skalne, ale przede wszystkim obszar do surfowania widać tam nawet z parkingu, co pasowało do tej historii. Szybko okazuje się bowiem, że dla bohatera filmu „Surfer” wejście na plażę nie jest możliwe – lokalna społeczność jasno komunikuje, że to przestrzeń zarezerwowana wyłącznie dla mieszkańców. Lokalsi to wyznawcy niepisanego kodeksu, który kwestionuje prawo do korzystania z plaży przez bohatera Cage’a. Ten jednak nie zmienia swoich planów, a zamiast tego czai się na okazję, żeby nieproszony wskoczyć na deskę i poskromić fale rozbijające się o brzeg plaży, którą pamięta z dzieciństwa. Wyjazd na surfing, czyli coś, co zwykle stanowi weekendowy wypoczynek z zastrzykiem adrenaliny, zmienia się dla bohatera w wielodniową batalię o przetrwanie. Agresywni lokalsi stają się coraz bardziej dokuczliwi, a Surfer musi udowodnić nie tylko im, ale też samemu sobie, że jest godzien, aby dostąpić zaszczytu stania się jednym z nich.
Niezdrowa ambicja i chęć udowodnienia, że jest się „kimś więcej”, to jeden z głównych tematów kina mocnych wrażeń z ostatnich lat. Postępowanie Surfera możemy zestawić chociażby z profilem psychologicznym głównej bohaterki filmu „Substancja”. Postać, którą zagrała Demi Moore, miała świadomość, że podejmowane przez nią decyzje będą fatalne w skutkach. Jednak podobnie jak Surfer, który wbrew wszystkiemu nie zrezygnował z walki o plażę, ona nie zdecydowała się przerwać kuracji niszczącej jej życie. Obietnica wiecznej młodości przewyższała dla niej groźbę śmierci. Obsesja popycha postać Cage’a do równie irracjonalnych działań. Jednak te dwa scenariusze różni przede wszystkim rodzaj czynników zewnętrznych, które popychają człowieka do szaleństwa. Dla instruktorki fitness to telewizja i kult piękna, natomiast na Surfera nieustannie napiera grupa pasjonatów sportów wodnych – wyznawców innych wartości: rywalizacji i odrębności. Mamy więc do czynienia z jednej strony narracją feministyczną prowadzoną przez Coralie Fargeat, natomiast z drugiej strony irlandzki reżyser podjął tożsame tematy, lecz z męskiego punktu widzenia. Nawet jeżeli bohaterowie tych filmów odnoszą w swoim środowisku chwilowy sukces, to jest to pyrrusowe zwycięstwo. Finnegan w „Surferze” funduje widzom perwersyjną przyjemność z festiwalu udręk, które spotykają głównego bohatera ze strony lokalnej społeczności. Tę nieco niedorzeczną historię walki o plażę możemy rozumieć na różne sposoby.
Czy ci miejscowi sadyści rodem z horroru powinni być przez nas odczytywani jako metafora mężczyzn ogółem, a australijskie wybrzeże jako cały nasz świat? Z całą pewnością bohater grany przez Cage’a nie widzi nic poza plażą w Yallingup, a lokalna społeczność surferów ma w sobie wszystkie cechy sekty. W ubiegłym roku nakładem Wydawnictwa Czarne ukazała się książka „Idź za mną. Język sekciarskiego fanatyzmu”. Reportażystka Amanda Montell w kontekście kultu wspomina nie tylko o religiach i seryjnych mordercach, ale też fandomach zespołów muzycznych i stałych bywalcach siłowni. Wyznawców kultów każdorazowo jednoczy ten sam cel (dla bohaterów filmu to oczywiście surfowanie), język (jak w przypadku każdego sportu, surfowanie niesie za sobą zwyczajowy slang i profesjonalne nazewnictwo) oraz izolowanie się we wspólnocie odłączonej od reszty świata (co w przypadku filmu stanowi punkt wyjścia historii). Chyba każdy z nas już w czasach dzieciństwa po raz pierwszy spotkał się z sytuacją, kiedy czuliśmy się wykluczeni z jakiejś grupy. Tak jakby pewne przywileje były dla nas z góry nieosiągalne. „Nie jesteś jednym z nas” – zdają się powtarzać nieznośne głosy tych, którzy dostąpili zaszczytu przynależności. Dla bohatera filmu „Surfer” sytuacja jest tym bardziej przykra, gdyż niegdyś przecież ta plaża należała właśnie do niego. Ba, twierdzi on, że podbijał tutejsze fale, zanim urodzili się niektórzy członkowie elitarnego klubu, nieżyczący sobie teraz jego obecności.
Podobnie jak dla starego Santiago z powieści Ernesta Hemingwaya terenem do udowodnienia własnej wartości stało się morze, w „Surferze” jest to ocean. Mężczyzna kształtuje charakter poprzez cierpienie i upór. Musi sam siebie wystawić na konfrontację z siłami, które go przerastają. W tym sensie surfing, choć powierzchownie związany z harmonią, w wykonaniu bohatera oraz jego pobratymców przybiera kształt opresyjny. Mężczyzna nie chce być częścią naturalnego cyklu, lecz jego panem. Fala ma zostać ujarzmiona. Ta logika przypomina kolonialne myślenie o przestrzeni: ocean jako terytorium do zdobycia, a plaża jako bastion męskości, gdzie można wyznaczać własne granice. Antropocentryczna potrzeba dominacji przejawia się nie tylko w terytorialnych roszczeniach człowieka, ale też w przekonaniu o wyższości kulturowej. Surfer posiada przedmioty, które możemy odczytywać jako atrybuty; symbole, które mają przywoływać skojarzenia z określonym środowiskiem. Ważny okazuje się m.in. charakterystyczny strój, który wraz z biegiem akcji traci swój blask. Naczelnym talizmanem jest jednak dla protagonisty deska surfingowa, która wraz z upływem czasu… nadal pozostaje sucha.
„Już nie ma dzikich plaż” – śpiewała Irena Santor, z nostalgią powracając myślami do dawnych czasów i spotykając się z rozczarowaniem, gdy wspomnienia zostały skonfrontowane z rzeczywistością dzisiejszego, industrialnego świata. Surfer na piaszczyste wybrzeże przybywa z synem, któremu chce przekazać swoją pasję. Nie chodzi przecież o byle jaką plażę. To musi być ta konkretna ziemia obiecana, wymarzony przez niego zakątek świata. Możemy dopatrywać się w tym patriarchalnego dziedzictwa, wedle którego konserwatywni ojcowie przerzucają swoje pasje i światopoglądy na członków młodego pokolenia. Dla wyznawców tradycyjnych wartości i ideologii sukcesu potencjalna nagroda nie jest tak ważna, jak droga, którą trzeba przejść, aby odnieść zwycięstwo. To właśnie upór, determinacja, ekspozycja konkretnych umiejętności oraz bagaż doświadczeń budzą szacunek innych ludzi. Jednak „Surfer” pokazuje również, jak łatwo ta droga może zamienić się w labirynt obsesji. Kontakt z naturą kojarzy nam się z wyzwoleniem, a bezkresne morze z wolnością. Czy jednak bohater nie stał się właśnie więźniem swoich marzeń o wolności? Surfer żyje w świecie, w którym każda fala staje się testem, a nawet wymarzona plaża to jedynie fatamorgana przeszłości. Piasek, który ogrzewał stopy chłopca, delikatnie głaszcząc jego pięty, nieznośne wciska się pomiędzy palce mężczyzny, a szkło z rozbitej butelki wbija mu się pod skórę.
Niezdrowa ambicja i chęć udowodnienia, że jest się „kimś więcej”, to jeden z głównych tematów kina mocnych wrażeń z ostatnich lat. Postępowanie Surfera możemy zestawić chociażby z profilem psychologicznym głównej bohaterki filmu „Substancja”. Postać, którą zagrała Demi Moore, miała świadomość, że podejmowane przez nią decyzje będą fatalne w skutkach. Jednak podobnie jak Surfer, który wbrew wszystkiemu nie zrezygnował z walki o plażę, ona nie zdecydowała się przerwać kuracji niszczącej jej życie. Obietnica wiecznej młodości przewyższała dla niej groźbę śmierci. Obsesja popycha postać Cage’a do równie irracjonalnych działań. Jednak te dwa scenariusze różni przede wszystkim rodzaj czynników zewnętrznych, które popychają człowieka do szaleństwa. Dla instruktorki fitness to telewizja i kult piękna, natomiast na Surfera nieustannie napiera grupa pasjonatów sportów wodnych – wyznawców innych wartości: rywalizacji i odrębności. Mamy więc do czynienia z jednej strony narracją feministyczną prowadzoną przez Coralie Fargeat, natomiast z drugiej strony irlandzki reżyser podjął tożsame tematy, lecz z męskiego punktu widzenia. Nawet jeżeli bohaterowie tych filmów odnoszą w swoim środowisku chwilowy sukces, to jest to pyrrusowe zwycięstwo. Finnegan w „Surferze” funduje widzom perwersyjną przyjemność z festiwalu udręk, które spotykają głównego bohatera ze strony lokalnej społeczności. Tę nieco niedorzeczną historię walki o plażę możemy rozumieć na różne sposoby.
Czy ci miejscowi sadyści rodem z horroru powinni być przez nas odczytywani jako metafora mężczyzn ogółem, a australijskie wybrzeże jako cały nasz świat? Z całą pewnością bohater grany przez Cage’a nie widzi nic poza plażą w Yallingup, a lokalna społeczność surferów ma w sobie wszystkie cechy sekty. W ubiegłym roku nakładem Wydawnictwa Czarne ukazała się książka „Idź za mną. Język sekciarskiego fanatyzmu”. Reportażystka Amanda Montell w kontekście kultu wspomina nie tylko o religiach i seryjnych mordercach, ale też fandomach zespołów muzycznych i stałych bywalcach siłowni. Wyznawców kultów każdorazowo jednoczy ten sam cel (dla bohaterów filmu to oczywiście surfowanie), język (jak w przypadku każdego sportu, surfowanie niesie za sobą zwyczajowy slang i profesjonalne nazewnictwo) oraz izolowanie się we wspólnocie odłączonej od reszty świata (co w przypadku filmu stanowi punkt wyjścia historii). Chyba każdy z nas już w czasach dzieciństwa po raz pierwszy spotkał się z sytuacją, kiedy czuliśmy się wykluczeni z jakiejś grupy. Tak jakby pewne przywileje były dla nas z góry nieosiągalne. „Nie jesteś jednym z nas” – zdają się powtarzać nieznośne głosy tych, którzy dostąpili zaszczytu przynależności. Dla bohatera filmu „Surfer” sytuacja jest tym bardziej przykra, gdyż niegdyś przecież ta plaża należała właśnie do niego. Ba, twierdzi on, że podbijał tutejsze fale, zanim urodzili się niektórzy członkowie elitarnego klubu, nieżyczący sobie teraz jego obecności.
Podobnie jak dla starego Santiago z powieści Ernesta Hemingwaya terenem do udowodnienia własnej wartości stało się morze, w „Surferze” jest to ocean. Mężczyzna kształtuje charakter poprzez cierpienie i upór. Musi sam siebie wystawić na konfrontację z siłami, które go przerastają. W tym sensie surfing, choć powierzchownie związany z harmonią, w wykonaniu bohatera oraz jego pobratymców przybiera kształt opresyjny. Mężczyzna nie chce być częścią naturalnego cyklu, lecz jego panem. Fala ma zostać ujarzmiona. Ta logika przypomina kolonialne myślenie o przestrzeni: ocean jako terytorium do zdobycia, a plaża jako bastion męskości, gdzie można wyznaczać własne granice. Antropocentryczna potrzeba dominacji przejawia się nie tylko w terytorialnych roszczeniach człowieka, ale też w przekonaniu o wyższości kulturowej. Surfer posiada przedmioty, które możemy odczytywać jako atrybuty; symbole, które mają przywoływać skojarzenia z określonym środowiskiem. Ważny okazuje się m.in. charakterystyczny strój, który wraz z biegiem akcji traci swój blask. Naczelnym talizmanem jest jednak dla protagonisty deska surfingowa, która wraz z upływem czasu… nadal pozostaje sucha.
„Już nie ma dzikich plaż” – śpiewała Irena Santor, z nostalgią powracając myślami do dawnych czasów i spotykając się z rozczarowaniem, gdy wspomnienia zostały skonfrontowane z rzeczywistością dzisiejszego, industrialnego świata. Surfer na piaszczyste wybrzeże przybywa z synem, któremu chce przekazać swoją pasję. Nie chodzi przecież o byle jaką plażę. To musi być ta konkretna ziemia obiecana, wymarzony przez niego zakątek świata. Możemy dopatrywać się w tym patriarchalnego dziedzictwa, wedle którego konserwatywni ojcowie przerzucają swoje pasje i światopoglądy na członków młodego pokolenia. Dla wyznawców tradycyjnych wartości i ideologii sukcesu potencjalna nagroda nie jest tak ważna, jak droga, którą trzeba przejść, aby odnieść zwycięstwo. To właśnie upór, determinacja, ekspozycja konkretnych umiejętności oraz bagaż doświadczeń budzą szacunek innych ludzi. Jednak „Surfer” pokazuje również, jak łatwo ta droga może zamienić się w labirynt obsesji. Kontakt z naturą kojarzy nam się z wyzwoleniem, a bezkresne morze z wolnością. Czy jednak bohater nie stał się właśnie więźniem swoich marzeń o wolności? Surfer żyje w świecie, w którym każda fala staje się testem, a nawet wymarzona plaża to jedynie fatamorgana przeszłości. Piasek, który ogrzewał stopy chłopca, delikatnie głaszcząc jego pięty, nieznośne wciska się pomiędzy palce mężczyzny, a szkło z rozbitej butelki wbija mu się pod skórę.
„Surfer” („The Surfer”). Reżyseria: Lorcan Finnegan. Scenariusz: Thomas Martin. Zdjęcia: Radosław Ładczuk. Obsada: Nicolas Cage, Julian McMahon, Justin Rosniak, Finn Little, Nicholas Cassim. Australia, Irlandia 2024, 99 min.
Zadanie dofinansowane ze środków budżetu Województwa Śląskiego. Zrealizowano przy wsparciu Fundacji Otwarty Kod Kultury. |
![]() |
![]() |