
NA PRZEKÓR PRZEMOCOWYM KORZENIOM (IZABELA TUMAS: 'TATKO')
A
A
A
Problematyzowanie uzależnienia od alkoholu i wiążących się z nim konsekwencji nie jest, rzecz jasna, nowym tematem. Ten typ opowieści wyjątkowo dobrze zakorzenił się w (nie tylko polskiej) literaturze. W większości historii tego rodzaju schemat fabularny jest podobny: pogłębiające się z czasem uzależnienie, od którego nie sposób uciec, współuzależnienie poniżanej i bitej (również na oczach dziecka) żony, która – mimo wszystko – nie może lub nie chce odejść, pożyczanie pieniędzy od sąsiadów, wynikające z nagromadzonej agresji awantury, które wymykają się spod kontroli i kończą się interwencją policji. Nie inaczej jest w przypadku debiutanckiej powieści Izabeli Tumas, której mimo detalicznego odmalowania „klasyki” codzienności z alkoholikiem udało się jednak uniknąć stereotypów znamiennych dla tego typu narracji.
Główną bohaterką „Tatki”, bo o tej książce mowa, jest Mała. Myliłby się jednakże ten, kto sądziłby, że dziewczyna opowiada swoją historię z perspektywy ofiary. Przeciwnie – wydaje się przykładem dziecka, które wywodząc się z dysfunkcyjnej rodziny, wyszło „na prostą”. Będąc córką staczającego się na dno alkoholika, wymknęła się bowiem powielaniu destrukcyjnych wzorców i stała się szczęśliwą żoną oczekującą dziecka, która bez strachu o życie swoje lub matki czy wyrzutów sumienia może pójść na grób ojca i wspominać zarówno dobre, jak i złe momenty (choć tych drugich było o wiele więcej). Moment śmierci tatki, bo tak o Leonie mówiła Mała, jest tu jednakże kluczowy – właśnie to zdarzenie „przywróciło równowagę i dało wytchnienie” (s. 275), pozwalając dziewczynie swobodnie przemieszczać się nie tylko po mieście, ale także po zakamarkach własnej biografii.
Mająca wymiar (auto)terapeutyczny opowieść Małej (która po latach chciałaby skorygować to, co jej się przydarzyło) jest rozbita, fragmentaryczna, nieuporządkowana, pełna niedopowiedzeń, ale i buzująca emocjami. Trudno się wszak dziwić zważywszy na to, iż Tumas – cofając bohaterkę do przeszłości – stara się odwzorować pracę pamięci, która bywa przecież nieprzewidywalna, kapryśna, wybiórcza i pozwala przeskakiwać między wątkami, układając się jednak w przerażającą historię dziewczynki, której dzieciństwo i młodość wypełnione były w dużym stopniu poniewieraniem, wykorzystywaniem, paraliżującym strachem, głodem, upokorzeniami, nocnymi hałasami, niedotrzymywaniem słowa, nieustannymi napięciami, pojawiającymi się znienacka zagrożeniami, po prostu fizyczno-psychiczną przemocą uskutecznianą na szeroką skalę. Otoczona jednakże opieką mamy i „przyszywanej” babci (w której życiorys również wpisany został alkoholowy wątek) potrafiła wyrwać się z tego przeklętego kręgu okrucieństwa. Mimo bowiem tych trudnych warunków Mała dobrze się uczyła, dużo czytała, miała świadectwa z tzw. czerwonym paskiem, w efekcie czego skończyła wymarzone studia i dostała dobrą pracę. Wraz z życiem zawodowym poukładała także sferę prywatną. Wyszła za mąż i spodziewała się dziecka. I mimo iż początkowo ciągnęło Małą do chłopaków pokroju jej ojca, to finalnie – jak można się domyślać – udało się jej uzyskać wewnętrzny spokój i poczucie niezależności.
Snutą w „Tatku” opowieść zespala klamra. Otwiera ją wizyta na cmentarzu i zapadnięty grób, w którym trzy dni wcześniej Mała pochowała swego tatkę w urnie z jasnego drewna. Właśnie to zdarzenie wywołało wspomnienia rekonstruujące jej życiorys. Końcówkę powieści wypełniają natomiast ostatnie chwile życia ojca dziewczyny. Wykorzystanie takiego zabiegu mogło mieć na celu silniejsze podkreślenie swoistego wyzwolenia się Małej spod wpływu przemocowego rodzica. Musiało bowiem upłynąć wiele lat, by mogła spokojnie mówić o tym, co ją spotkało. Wraca zatem między innymi do tułania się po mieście z zawstydzającym ją ojcem, do zgubienia jej w pociągu w drodze do rodziny, do usługiwania pijanemu, do paraliżującego strachu przed przypadkowym spotkaniem znienawidzonego tatki czy do przymusowych wizyt w szpitalu lub więzieniu. Trudno się dziwić, że gdy wreszcie udało się jej uwolnić, odczuwała ogromną radość z powodu tego, że „Nie będzie prasować mu koszul i zbierać cięgów za to, że robi to nieporadnie, ani przygotowywać posiłku, żeby obserwować potem, jak spływa po ścianie, nie spełniwszy wyśrubowanych standardów. Nie będzie wrzucać tony węgla do piwnicy, bo on miał akurat ważniejsze rzeczy do przepuszczenia przez gardło. Nie pobiegnie sama nocą po wódkę ani po piwo do baru. Nie weźmie udziału w zawodach poszukiwania matki na czas, ani nie będzie robiła wstydliwego obchodu po domach sąsiadów z pytaniem o pożyczenie pieniędzy. Nie będzie też wpatrywać się w obrazy z galerii przemocy, na oglądanie których była za mała i nie przygotowana” (s. 251–252).
Mała bowiem, jak i wiele dorastających w podobnych warunkach dzieci, nieustannie była narażona na rozładowywanie negatywnych emocji przez tatkę, wielokrotnie doświadczając zarówno psychicznego, jak i fizycznego zmęczenia. Tumas udało się bowiem uchwycić bezwzględność osoby uzależnionej od alkoholu, dla której nie liczy się nic innego, jak tylko wlewanie w siebie kolejnych porcji wódki. Irracjonalne zachowanie czy wielkość wyrządzanej najbliższym krzywdy nie mają znaczenia, najważniejsze okazuje się zaspakajanie nałogu. Istotny jest cel, nie droga do niego. Tym bardziej, że Leon sam był synem alkoholika. Tumas pokazuje przeto także powielanie wzorców – wychowując się z ojcem nałogowcem, w dorosłym życiu powtarzał schemat, którego nie znosił, a któremu nie potrafił się oprzeć. Dość przywołać jedną ze scen kłótni: „Leon nagle odpuszcza. Stoi teraz naprzeciw ojca, groźnie patrząc mu w oczy. Nienawidzi tego człowieka. Ukradł mu dzieciństwo, nie zwrócił nic w zamian, a jedynym kontaktem fizycznym, jaki między nimi zaistniał był ten, kiedy ojciec lał go rzemiennym pasem po tyłku i plecach, do czerwonych pręg, do krwi, prawie do utraty przyjemności” (s. 58).
W podobny sposób Leon traktował Małą, choć zupełnie nie zdawał (lub nie chciał zdawać) sobie z tego sprawy. Jego egocentryzm, jak sugeruje pisarka, powiązany był także z charakterem. Leon jako atrakcyjny, energiczny, otwarty, pewny siebie mężczyzna uwielbiał imprezowy tryb życia. Nie pasowały do niego rodzinna stabilizacja i egzystencjalna monotonia z żoną i córką. Celina z kolei, będąc kobietą „niepewną, cichą i wstydliwą” (s. 22), nie potrafiła zapanować nad mężem. Przeciwnie, ulegała jego urokowi, uzależniając się coraz mocniej od jego charyzmy. „[…] trwała w tej wibracji, przywłaszczyła ją sobie […]. Pogrążyła się w niej, nie mając pojęcia, że należy sobie zostawić jakąś własną przestrzeń, że może kiedyś będzie trzeba się z tego wyswobodzić, wrócić do swojego rytmu” (s. 25). Gdy ów moment nadszedł, Celina nie była w stanie zrobić konkretnego ruchu i odseparować siebie oraz dziecka od ciągle awanturującego się i wyżywającego się na nich mężczyzny.
„Tatko” Izabeli Tumas to trudna (pod względem emocjonalnym), ale niebywale potrzebna lektura. Autorka nie miała na szczęście zapędów moralizatorskich czy dydaktycznych, ale dzięki snutej przez Małą opowieści porusza i zmusza do refleksji. Również tej wskazującej na nieświadome współuzależnienie. Wszak konsekwencje nałogu dotykają też najbliższych, odsłaniając ich lęki i pragnienia. Obserwując zachowanie źle traktowanego przez Leona psa, dziewczyna dostrzega podobieństwa do własnego postępowania. Mimo krzywd współuzależnieni łakną uwagi swojego oprawcy, czekają na dobry gest czy choćby jedno ciepłe słowo. „Mała uświadomiła sobie, że obie z matką są jak ten pies. Jak wszystkie psy Leona – puszczają w niepamięć setki przeszłych upokorzeń, bólu, łez. Skaczą obok niego i skomlą o uśmiech, o uwagę, o jakiś trzeźwy moment, codziennie od nowa udając, że nie było złych chwil, a nawet jeśli były, to nie będą o nich pamiętać” (s. 158). W efekcie pojawia się także nieumiejętność przerwania przemocowej relacji, która – jak można się domyślać – jest konsekwencją zawiłych ludzkich układów. Prozaiczka, pokazując powolne (niemal niezauważalne) przyzwyczajanie się do przemocy, przekonuje, że siła asymilacji czy przywiązania i strach mogą mocno przykuwać do toksycznego partnera/rodzica. A jednak Mała przetrwała. Nie do końca wiadomo, dlaczego jej się udało. Może dlatego, że mimo wszystko miała silny charakter, a może ocalenie zawdzięcza wsparciu matki i babki lub edukacji. Najbardziej jednak prawdopodobne jest to, że zadziałało wiele czynników. Bo tak zazwyczaj bywa w życiu i w relacjach międzyludzkich, że nic nie jest tak prost(olinijn)e i klarowne, jak można powierzchownie sądzić.
Izabela Tumas – co warto podkreślić – połączyła nie tylko opowieść jednostkową z uniwersalną (wszak w przeżyciach Małej pobrzmiewają echa doświadczeń innych dzieci wychowujących się w domach alkoholików), ale także historię rodzinną, prywatną z tą pisaną przez wielkie H., akcję swojego debiutu osadzając w Mieście B. (w którym odnaleźć można rysy Będzina), a więc w miejscu mającym traumatyczną przeszłość, w którą wpisane były dramatyczne zdarzenia z okresu II wojny światowej, z gettem żydowskim w tle. Współcześnie bawiące się na jego terenie dzieci poszukują pożydowskich skarbów, nie wiedząc, że niczego nie mogą znaleźć, bo przed nimi lata wcześniej to samo robili inni. Tym samym w „Tatce” przeszłość łączy się z teraźniejszością i przyszłością, strach i nienawiść z litością i czułością, wściekłość z bezradnością, wyrzuty sumienia z wolnością. Nic – co ponownie podkreśla pisarka – nie jest takie, jak się wydaje, a (nie)przewidywalność i skomplikowanie relacji interpersonalnych mocno gmatwają możliwość obiektywnego oceniania sytuacji. Bo też i Tumas próbuje, jak można się domyślać, pokazać, że pisanie/mówienie o alkoholizmie powinno unikać jednoznaczności. Różne bywają powody pozostawania w toksycznych relacjach. Różne też bywają źródła uzależnienia i powody trwania przy nałogu. Jednym z nich, choć mało przekonującym (ale dla dziecka wystarczającym), może być specyficzny klimat miejsca. Jak zauważa Mała, „Przeprowadzali się trzy razy, ale zawsze jakoś w obrębie tego terenu, który nie mógł poszczycić się niczym, poza tym, że podczas wojny było tu getto. Tak więc już od pierwszych dni życia towarzyszyły Małej emocje, którymi przesiąkły te domy, uliczki i przestrzenie między nimi. Wychodzi na to, że z pewnych miejsc nie wietrzeje nigdy strach, ból i upokorzenie. Przynależą do nich jak przekleństwo i nie znikają, niczym ślady po trądzie. Przecież nikomu nie było tutaj dobrze: ani Babci, ani rodzinie ojca, ani jej rodzinie. Coś uwalniało się z tej ziemi jak gaz, którego zrazu nie czuć, ale truje powoli i podstępnie” (s. 224–225).
Przemoc, mając różne oblicza, jest zatem wszechobecna, ponadczasowa i – jak w przypadku choćby poszukujących pożydowskich skarbów dzieci – nieuświadamiana. Bywa, że tak się do niej (lub do opowieści o niej) przyzwyczajamy, że staje się przeźroczysta i w efekcie – niedostrzegalna. Ale snuta w „Tatce” opowieść udowadnia, że siłę czerpać można także z negatywnych doświadczeń, bo każdy z nas „bycie sobą” zawdzięcza między innymi temu, skąd się wywodzi. Korzenie, jak przypomina Izabela Tumas, są podstawą naszej tożsamości. A o nią zawsze, bez względu na warunki i okoliczności, warto walczyć.
Główną bohaterką „Tatki”, bo o tej książce mowa, jest Mała. Myliłby się jednakże ten, kto sądziłby, że dziewczyna opowiada swoją historię z perspektywy ofiary. Przeciwnie – wydaje się przykładem dziecka, które wywodząc się z dysfunkcyjnej rodziny, wyszło „na prostą”. Będąc córką staczającego się na dno alkoholika, wymknęła się bowiem powielaniu destrukcyjnych wzorców i stała się szczęśliwą żoną oczekującą dziecka, która bez strachu o życie swoje lub matki czy wyrzutów sumienia może pójść na grób ojca i wspominać zarówno dobre, jak i złe momenty (choć tych drugich było o wiele więcej). Moment śmierci tatki, bo tak o Leonie mówiła Mała, jest tu jednakże kluczowy – właśnie to zdarzenie „przywróciło równowagę i dało wytchnienie” (s. 275), pozwalając dziewczynie swobodnie przemieszczać się nie tylko po mieście, ale także po zakamarkach własnej biografii.
Mająca wymiar (auto)terapeutyczny opowieść Małej (która po latach chciałaby skorygować to, co jej się przydarzyło) jest rozbita, fragmentaryczna, nieuporządkowana, pełna niedopowiedzeń, ale i buzująca emocjami. Trudno się wszak dziwić zważywszy na to, iż Tumas – cofając bohaterkę do przeszłości – stara się odwzorować pracę pamięci, która bywa przecież nieprzewidywalna, kapryśna, wybiórcza i pozwala przeskakiwać między wątkami, układając się jednak w przerażającą historię dziewczynki, której dzieciństwo i młodość wypełnione były w dużym stopniu poniewieraniem, wykorzystywaniem, paraliżującym strachem, głodem, upokorzeniami, nocnymi hałasami, niedotrzymywaniem słowa, nieustannymi napięciami, pojawiającymi się znienacka zagrożeniami, po prostu fizyczno-psychiczną przemocą uskutecznianą na szeroką skalę. Otoczona jednakże opieką mamy i „przyszywanej” babci (w której życiorys również wpisany został alkoholowy wątek) potrafiła wyrwać się z tego przeklętego kręgu okrucieństwa. Mimo bowiem tych trudnych warunków Mała dobrze się uczyła, dużo czytała, miała świadectwa z tzw. czerwonym paskiem, w efekcie czego skończyła wymarzone studia i dostała dobrą pracę. Wraz z życiem zawodowym poukładała także sferę prywatną. Wyszła za mąż i spodziewała się dziecka. I mimo iż początkowo ciągnęło Małą do chłopaków pokroju jej ojca, to finalnie – jak można się domyślać – udało się jej uzyskać wewnętrzny spokój i poczucie niezależności.
Snutą w „Tatku” opowieść zespala klamra. Otwiera ją wizyta na cmentarzu i zapadnięty grób, w którym trzy dni wcześniej Mała pochowała swego tatkę w urnie z jasnego drewna. Właśnie to zdarzenie wywołało wspomnienia rekonstruujące jej życiorys. Końcówkę powieści wypełniają natomiast ostatnie chwile życia ojca dziewczyny. Wykorzystanie takiego zabiegu mogło mieć na celu silniejsze podkreślenie swoistego wyzwolenia się Małej spod wpływu przemocowego rodzica. Musiało bowiem upłynąć wiele lat, by mogła spokojnie mówić o tym, co ją spotkało. Wraca zatem między innymi do tułania się po mieście z zawstydzającym ją ojcem, do zgubienia jej w pociągu w drodze do rodziny, do usługiwania pijanemu, do paraliżującego strachu przed przypadkowym spotkaniem znienawidzonego tatki czy do przymusowych wizyt w szpitalu lub więzieniu. Trudno się dziwić, że gdy wreszcie udało się jej uwolnić, odczuwała ogromną radość z powodu tego, że „Nie będzie prasować mu koszul i zbierać cięgów za to, że robi to nieporadnie, ani przygotowywać posiłku, żeby obserwować potem, jak spływa po ścianie, nie spełniwszy wyśrubowanych standardów. Nie będzie wrzucać tony węgla do piwnicy, bo on miał akurat ważniejsze rzeczy do przepuszczenia przez gardło. Nie pobiegnie sama nocą po wódkę ani po piwo do baru. Nie weźmie udziału w zawodach poszukiwania matki na czas, ani nie będzie robiła wstydliwego obchodu po domach sąsiadów z pytaniem o pożyczenie pieniędzy. Nie będzie też wpatrywać się w obrazy z galerii przemocy, na oglądanie których była za mała i nie przygotowana” (s. 251–252).
Mała bowiem, jak i wiele dorastających w podobnych warunkach dzieci, nieustannie była narażona na rozładowywanie negatywnych emocji przez tatkę, wielokrotnie doświadczając zarówno psychicznego, jak i fizycznego zmęczenia. Tumas udało się bowiem uchwycić bezwzględność osoby uzależnionej od alkoholu, dla której nie liczy się nic innego, jak tylko wlewanie w siebie kolejnych porcji wódki. Irracjonalne zachowanie czy wielkość wyrządzanej najbliższym krzywdy nie mają znaczenia, najważniejsze okazuje się zaspakajanie nałogu. Istotny jest cel, nie droga do niego. Tym bardziej, że Leon sam był synem alkoholika. Tumas pokazuje przeto także powielanie wzorców – wychowując się z ojcem nałogowcem, w dorosłym życiu powtarzał schemat, którego nie znosił, a któremu nie potrafił się oprzeć. Dość przywołać jedną ze scen kłótni: „Leon nagle odpuszcza. Stoi teraz naprzeciw ojca, groźnie patrząc mu w oczy. Nienawidzi tego człowieka. Ukradł mu dzieciństwo, nie zwrócił nic w zamian, a jedynym kontaktem fizycznym, jaki między nimi zaistniał był ten, kiedy ojciec lał go rzemiennym pasem po tyłku i plecach, do czerwonych pręg, do krwi, prawie do utraty przyjemności” (s. 58).
W podobny sposób Leon traktował Małą, choć zupełnie nie zdawał (lub nie chciał zdawać) sobie z tego sprawy. Jego egocentryzm, jak sugeruje pisarka, powiązany był także z charakterem. Leon jako atrakcyjny, energiczny, otwarty, pewny siebie mężczyzna uwielbiał imprezowy tryb życia. Nie pasowały do niego rodzinna stabilizacja i egzystencjalna monotonia z żoną i córką. Celina z kolei, będąc kobietą „niepewną, cichą i wstydliwą” (s. 22), nie potrafiła zapanować nad mężem. Przeciwnie, ulegała jego urokowi, uzależniając się coraz mocniej od jego charyzmy. „[…] trwała w tej wibracji, przywłaszczyła ją sobie […]. Pogrążyła się w niej, nie mając pojęcia, że należy sobie zostawić jakąś własną przestrzeń, że może kiedyś będzie trzeba się z tego wyswobodzić, wrócić do swojego rytmu” (s. 25). Gdy ów moment nadszedł, Celina nie była w stanie zrobić konkretnego ruchu i odseparować siebie oraz dziecka od ciągle awanturującego się i wyżywającego się na nich mężczyzny.
„Tatko” Izabeli Tumas to trudna (pod względem emocjonalnym), ale niebywale potrzebna lektura. Autorka nie miała na szczęście zapędów moralizatorskich czy dydaktycznych, ale dzięki snutej przez Małą opowieści porusza i zmusza do refleksji. Również tej wskazującej na nieświadome współuzależnienie. Wszak konsekwencje nałogu dotykają też najbliższych, odsłaniając ich lęki i pragnienia. Obserwując zachowanie źle traktowanego przez Leona psa, dziewczyna dostrzega podobieństwa do własnego postępowania. Mimo krzywd współuzależnieni łakną uwagi swojego oprawcy, czekają na dobry gest czy choćby jedno ciepłe słowo. „Mała uświadomiła sobie, że obie z matką są jak ten pies. Jak wszystkie psy Leona – puszczają w niepamięć setki przeszłych upokorzeń, bólu, łez. Skaczą obok niego i skomlą o uśmiech, o uwagę, o jakiś trzeźwy moment, codziennie od nowa udając, że nie było złych chwil, a nawet jeśli były, to nie będą o nich pamiętać” (s. 158). W efekcie pojawia się także nieumiejętność przerwania przemocowej relacji, która – jak można się domyślać – jest konsekwencją zawiłych ludzkich układów. Prozaiczka, pokazując powolne (niemal niezauważalne) przyzwyczajanie się do przemocy, przekonuje, że siła asymilacji czy przywiązania i strach mogą mocno przykuwać do toksycznego partnera/rodzica. A jednak Mała przetrwała. Nie do końca wiadomo, dlaczego jej się udało. Może dlatego, że mimo wszystko miała silny charakter, a może ocalenie zawdzięcza wsparciu matki i babki lub edukacji. Najbardziej jednak prawdopodobne jest to, że zadziałało wiele czynników. Bo tak zazwyczaj bywa w życiu i w relacjach międzyludzkich, że nic nie jest tak prost(olinijn)e i klarowne, jak można powierzchownie sądzić.
Izabela Tumas – co warto podkreślić – połączyła nie tylko opowieść jednostkową z uniwersalną (wszak w przeżyciach Małej pobrzmiewają echa doświadczeń innych dzieci wychowujących się w domach alkoholików), ale także historię rodzinną, prywatną z tą pisaną przez wielkie H., akcję swojego debiutu osadzając w Mieście B. (w którym odnaleźć można rysy Będzina), a więc w miejscu mającym traumatyczną przeszłość, w którą wpisane były dramatyczne zdarzenia z okresu II wojny światowej, z gettem żydowskim w tle. Współcześnie bawiące się na jego terenie dzieci poszukują pożydowskich skarbów, nie wiedząc, że niczego nie mogą znaleźć, bo przed nimi lata wcześniej to samo robili inni. Tym samym w „Tatce” przeszłość łączy się z teraźniejszością i przyszłością, strach i nienawiść z litością i czułością, wściekłość z bezradnością, wyrzuty sumienia z wolnością. Nic – co ponownie podkreśla pisarka – nie jest takie, jak się wydaje, a (nie)przewidywalność i skomplikowanie relacji interpersonalnych mocno gmatwają możliwość obiektywnego oceniania sytuacji. Bo też i Tumas próbuje, jak można się domyślać, pokazać, że pisanie/mówienie o alkoholizmie powinno unikać jednoznaczności. Różne bywają powody pozostawania w toksycznych relacjach. Różne też bywają źródła uzależnienia i powody trwania przy nałogu. Jednym z nich, choć mało przekonującym (ale dla dziecka wystarczającym), może być specyficzny klimat miejsca. Jak zauważa Mała, „Przeprowadzali się trzy razy, ale zawsze jakoś w obrębie tego terenu, który nie mógł poszczycić się niczym, poza tym, że podczas wojny było tu getto. Tak więc już od pierwszych dni życia towarzyszyły Małej emocje, którymi przesiąkły te domy, uliczki i przestrzenie między nimi. Wychodzi na to, że z pewnych miejsc nie wietrzeje nigdy strach, ból i upokorzenie. Przynależą do nich jak przekleństwo i nie znikają, niczym ślady po trądzie. Przecież nikomu nie było tutaj dobrze: ani Babci, ani rodzinie ojca, ani jej rodzinie. Coś uwalniało się z tej ziemi jak gaz, którego zrazu nie czuć, ale truje powoli i podstępnie” (s. 224–225).
Przemoc, mając różne oblicza, jest zatem wszechobecna, ponadczasowa i – jak w przypadku choćby poszukujących pożydowskich skarbów dzieci – nieuświadamiana. Bywa, że tak się do niej (lub do opowieści o niej) przyzwyczajamy, że staje się przeźroczysta i w efekcie – niedostrzegalna. Ale snuta w „Tatce” opowieść udowadnia, że siłę czerpać można także z negatywnych doświadczeń, bo każdy z nas „bycie sobą” zawdzięcza między innymi temu, skąd się wywodzi. Korzenie, jak przypomina Izabela Tumas, są podstawą naszej tożsamości. A o nią zawsze, bez względu na warunki i okoliczności, warto walczyć.
Izabela Tumas: „Tatko”. Wydawnictwo „Śląsk”. Katowice 2024.
Zadanie dofinansowane ze środków budżetu Województwa Śląskiego. Zrealizowano przy wsparciu Fundacji Otwarty Kod Kultury. |
![]() |
![]() |