ROZSIEWANIE NASION ORAZ IDEI. OTWARTY OGRÓD OLIVII LAING (OLIVIA LAING: 'OGRÓD POZA CZASEM. W POSZUKIWANIU WSPÓLNEGO RAJU')
A
A
A
„W sercu każdej utopii,
jaką sobie wymyśliłam,
zawsze znajdowały się rośliny” (s. 155).
jaką sobie wymyśliłam,
zawsze znajdowały się rośliny” (s. 155).
Książka Olivii Laing „Ogród poza czasem. W poszukiwaniu wspólnego raju” (w tłumaczeniu Dominiki Cieśli-Szymańskiej) jest na pewno pozycją do wielokrotnej lektury, do smakowania jej struktury, która, gdyby szukać ogrodniczej analogii, uprawnionej tematyką recenzowanego tomu, zasadza się na czasem oszałamiającej bujności, wielości wątków i ścieżek dygresji, a nawet pewnej dozie twórczego chaosu, który summa summarum nie zagraża jednak spójności wywodu autorki. Eseistki, znanej już polskim czytelnikom i czytelniczkom za sprawą dwóch publikacji: pierwszej, wydanej dwa lata temu pozycji „Miasto zwane samotnością. O Nowym Jorku i artystach osobnych” oraz drugiej, sprzed roku, zatytułowanej „Republika ciał. Eseje o wyzwoleniu”.
Tym razem ramą osobistego doświadczenia, uspójniającą czasem niezwykle dalekie wycieczki w różne strony, jest zakup domu z ogrodem i to z ogrodem nie byle jakim, o czym dowiadujemy się już na stronie dwunastej książki (lista RHS, czyli brytyjskiego Królewskiego Towarzystwa Ogrodniczego, projekt Marka Rumary’ego). Ta egzystencjalna zmiana, związana z wejściem w udaną relację romantyczną, owocuje nie tylko w planie życiowym, lecz również ogrodniczym i pisarskim, gdyż różne plantatorskie aktywności, momenty spełnienia, ale też rozliczne kłopoty związane z zaniedbaniem kupionego ogrodu i zmianami klimatycznymi uziemiają dygresyjny, pełen wolt i zastanawiających „skoków w bok” wywód. Kiedy używam słowa „uziemiać”, mam na myśli cenną z punktu widzenia intelektualnej aktywności narratorki praktykę zakorzeniania się w miejscu, ale również całkiem dosłownego rozkopywania gleby po to, by wpłynąć na jej dotlenienie, żyzność, dobrostan roślin, czerpiących z niej substancje odżywcze.
Autorka wtajemnicza czytelnika i czytelniczkę w historię trzech lat „życia z ogrodem”, od stycznia 2020 roku, kiedy pojechała z mężem obejrzeć dom, do listopada 2022 roku, kiedy to „przeredagowała” kształt fragmentu posesji z sadzawką. To trzy lata, w trakcie których detalicznie zapisuje wszelkie zmiany, jakim poddawała odziedziczony niejako po Rumarym koncept ogrodu, zmiany w jego geometrii, układzie i rodzaju roślin, a nawet liczbie dżdżownic spulchniających ziemię. Ta drobiazgowość ma swoją cenę, osoby nieobeznane w ogrodnictwie mogą poczuć lekki zawrót głowy, czytając zdania takie jak te, przypominające magiczne inkantacje: „Alkanna, gwiazdnica, jaskier rozesłany, czartawa pospolita, zrudziałe liście przewrotnika” (s. 107). Sytuację ratuje jednak gawędowy ton wypowiedzi, dbałość o powroty do „tu i teraz”, dzięki którym rozpoznać można czasy poprzednich wyborów prezydenckich w Ameryce, które wygrał Joe Biden, kolejne covidowe lockdowny czy wybuch wojny w Ukrainie. Na tle tej światowej historii subtelnie wyróżnia się nienachalnie wprowadzona historia prywatna autorki, z matką – późno wyautowaną lesbijką, rozwodem rodziców, rajskim wspomnieniem szkoły prowadzonej przez siostry zakonne, śmiercią macochy oraz kłopotami z jej testamentem, chorobą ojca i całym tym egzystencjalnym galimatiasem, który zna każdy, dzięki czemu strona po stronie ma się wrażenie narastającej zażyłości ze znaną brytyjską eseistką.
Do interpretacji od razu włącza się psychoanalityczny chochlik, którego doskonale zna także Olivia Laing, wielokrotnie próbująca zrozumieć swoje ogrodnicze inklinacje, tłumacząc je deficytami w zakresie poczucia bezpieczeństwa, brakiem stabilnego, dającego oparcie domu oraz pragnieniem zakorzenienia: „Już od dzieciństwa pragnęłam mieć swój ogród, jeszcze bardziej, niż mieć swój dom. Poza pragnieniem miłości to było najbardziej stałe i niedające spokoju ze wszystkich moich pragnień (…)” (s. 11). Z tymi potrzebami wiązały się na pewno ukończone przez nią studia z zielarstwa, traktowane jako nauka detalicznego patrzenia oraz zapewniająca ogrodniczy rodzaj transu praktyka medytacji, polegająca na intensywnej koncentracji na różnych drobnych działaniach o fizycznym wymiarze, silnie tonujących potrzebę abstrakcyjnego myślenia, stanowiącą istotny komponent profesji Laing. Książka to wypadkowa tych dwóch form działania, rozmawiających ze sobą nieustannie; eseistka wprawnym ruchem przechodzi między zakupem ziemi do ogrodu oraz historiami ludzi, których losy lub idee były z ogrodami (w różnych kształtach) związane, z równą swadą zdając sprawę z nowych nasadzeń, jak z losów kolejnych swoich bohaterów.
Ideą raz po raz powracającą w tej bujnej i pełnej życia narracji okazuje się marzenie o ogrodzie, który pozostaje otwarty dla bio- i antroporóżnorodności. Wprawdzie jednym z istotnych patronów książki jest John Milton, autor poematu „Raj utracony”, którego koncepty Laing łączy z kolonialnym zapleczem idei raju na ziemi, czyli tego momentu w dziejach architektury krajobrazu, jaki w prostej linii wynika z okrutnego wyzysku, skandalu niewolnictwa, gigantycznej akumulacji kapitału oraz klasowego odgrodzenia się od tych, którzy nie posiadają praw do ziemi często przez siebie uprawianej. By skonstruować rajskie ogrody, likwidowano całe wioski, ponieważ zasłaniały widok (sic!). Jednak aktywistyczny i utopistyczny rys temperamentu autorki sprawił, że do opowieści o raju zaproszeni zostali także liczni „żarliwi intelektualiści i namiętni romantycy” (s. 155), którzy z ogrodem łączą marzenia o zmianie świata na lepsze. Notabene, szkoda że książka nie zawiera indeksu nazwisk, co wydatnie ułatwiałoby powroty do historii osób szczególnie ulubionych lub tych najbardziej odstręczających. Wśród bohaterów Laing wyjątkowe miejsce zajmuje William Morris, którego postulaty eseistka zwiąże z radykalizmem angielskich diggerów, domagających się ziemi dla warstw najbiedniejszych, ale także z inną niż inwazyjne projekty gwałcące krajobraz, by uzyskać pożądany efekt (tradycja Lancelota „Capability” Browna), tradycją ogrodu, uprawianego na małą skalę – domowego, intymnego, wyraźnie inspirowanego średniowiecznym hortus conclusus. Fascynują autorkę także poglądy Morrisa dotyczące prawa ludzi, by „mieszkać w pięknych, nieskażonych, czystych miejscach” (s. 173), oraz jego atencja dla różnorodności natury („[…] chciał, by ludzie byli różni jak kwiaty na łące” [s. 181]), choć nie omieszka Laing zauważyć, że własnych socjalistycznych teorii nie wprowadził on w należącej do siebie fabryce tkanin.
To marzenie o inkluzywności ogrodu, a może po prostu o świecie, w którym jest miejsce także dla ludzkiej różnorodności, silnie łączy się z wątkiem raz po raz powracającym w tej książce, poczynając od prywatnej historii eseistki jako córki kobiety objętej homofobiczną zmową milczenia, przez losy twórcy zakupionego przez Laing ogrodu, Marka Rumary’ego, o którym znajomi mówili szeptem, iż „był gejem, kiedy nie było dobrze być gejem” (s. 71), a swojego partnera nazywał „przyjacielem”, skończywszy na postaci Dereka Jarmana, autora książki „Współczesna natura”, który pod koniec pięćdziesięcioletniego życia, umierając wskutek zakażenia wirusem HIV, założył ogród i traktował go jako formę terapii oraz źródło medykamentów, zapraszając do wzrostu rośliny dzikie oraz zasadzone przez siebie, wśród których umieszczał rzeźby z zardzewiałych kotwic, fragmentów powojennych zapór przeciwczołgowych oraz naszyjniki z dziurawych kamieni, pokazując tym samym, jak powiązać ideę ogrodu z kamienistą plażą, na której zamieszkał i do końca opowiadał, tym razem za pomocą pracy z roślinami, o swojej artystycznej wrażliwości.
Ogród kwitnący na kamienistej plaży, bujny wzrost roślin na ruinach zbombardowanego Londynu, zadziwiające piękno chwastów, które potrafią przetrwać mimo niesprzyjających warunków środowiskowych – to tematy wygnane z raju, ale zaproszone do ogrodu przez Olivię Laing, która w finale swojej książki, konfrontując się z falą upałów, zmuszona została do zmiany koncepcji własnych wcześniejszych decyzji w zakresie doboru gatunków roślin i ich układu. Jej ogród nie stanowił już tylko ludzkiej własności: „Mieszkały w nim nietoperze i ropuchy, norniki i myszy, kawki i jaskółki, pojawiała się nawet czapla, która wyjadła nam ryby. (…) Kopałam w nim ja, kopał w nim kret i oboje uzyskiwaliśmy jakiś efekt” (s. 286). Zrozumienie dla koniecznej dozy nieporządku, takiej jak opadnięte liście i leżące gałęzie, stanowiące ochronę przed palącym słońcem, pokarm dla mikroorganizmów, po prostu źródło bujności ogrodu, związała z aktem zgody na wygnanie z raju, czyli poniekąd zgody na dającą życie śmierć. Aktywistyczny rys książki świetnie ujmuje wychylone w przyszłość zdanie o mocy projektu, akcentujące konieczność pracy w polu paradoksu: „Jeśli mamy przetrwać, potrzebujemy wszędzie ogrodów i życia, które istnieje dzięki nim, i muszą one funkcjonować poza królestwem prywatności, stanowić część pielęgnowanego dobra wspólnego, zachowując jednocześnie swoją kameralność i niesforność, jak przestrzenie indywidualnej kreatywności” (s. 284).
Kiedy czytam to zdanie dzisiaj w Polsce, jednak w pewnej kulturowej odległości od brytyjskich dylematów związanych z ewolucją architektury krajobrazu i ogrodowych konceptów, w sukurs przychodzi mi informacja o powstającym w Krakowie pierwszym w naszym kraju społecznym ogrodzie parcelowym, który ma być połączeniem idei ogrodów społecznych oraz ogrodów działkowych, z ogólnodostępnym placem zabaw, możliwością wynajmowania parceli pod własną uprawę oraz korzystania ze wspólnej infrastruktury, takiej jak prąd, woda, toalety czy narzędzia ogrodnicze. Można rzec, na naszych oczach dzieje się wymarzona przez Laing zmiana. Czas sadzić kwiaty!
Olivia Laing: „Ogród poza czasem. W poszukiwaniu wspólnego raju”. Przeł. Dominika Cieśla-Szymańska. Wydawnictwo Czarne. Wołowiec 2025.
| Zadanie dofinansowane ze środków budżetu Województwa Śląskiego. Zrealizowano przy wsparciu Fundacji Otwarty Kod Kultury. |
![]() |
![]() |











ISSN 2658-1086

