ISSN 2658-1086
Wydanie bieżące

1 stycznia 1 (97) / 2008

Aldona Kopkiewicz,

„ŻYĆ? SŁUDZY ZROBIĄ TO ZA NAS”

A A A
O „Najryzykowniej” Andrzeja Sosnowskiego
Zebrane w tomie „Najryzykowniej” eseje Andrzeja Sosnowskiego powstawały w latach 90. Niektóre pisane były w związku z jakimiś okolicznościami, na przykład jako: komentarz do przekładu albo posłowie do książki, inne natomiast – bez okazji. Na szczęście jednak nie trzeba, a może nawet nie wypada, brać tu pod uwagę pozaliterackich pretekstów. Frapuje w nich wszakże obecność pewnego leitmotivu – refrenu pobrzmiewającego dyskretnie w zróżnicowanych wariantach, zagadkowego punktu, do którego dochodzi się tu pozornie od niechcenia: jak gdyby w trakcie kolejnej przechadzki po literackich dróżkach, zapatrzywszy się za bardzo w piękny krajobraz, ujmująco roztargniony poeta schodził ze szlaku i na coś wpadał, ciągle na to samo. Być może „najryzykowniej” jest właśnie zapatrzyć się za bardzo w literaturę.

Słowo „najryzykowniej”, tytuł otwierającego książkę eseju o Rafale Wojaczku, warto pamiętać podczas lektury wszystkich tekstów zamieszczonych w zbiorze. U Wojaczka „najryzykowniej” byłoby zbliżyć się do „trzeciej i najdalszej strony spraw”: „widmowego oddźwięku i odsłuchu zaginionej realności życia”, która oddala od codzienności, wyrywa z jej przypadkowego i chaotycznego biegu. Autor „Którego nie było” dotkliwie przeżywa „wszechstronną niewydarzoność” czasu, podmieniającą relacje ze światem na obezwładniające doświadczenie nicości. Interpretując wiersze Wojaczka, Sosnowski tworzy figurę poety, po czym puentuje ją cytatem z Heideggera: „Czy są tacy śmiertelni, którzy wcześniej sięgają w otchłań marności i jej zmarnienia? Być tymi najbardziej śmiertelnymi z śmiertelnych byłoby najryzykowniej”. Trudno zapomnieć o samobójczej śmierci mikołowskiego poety, lecz nie tę śmierć ma na myśli Sosnowski. Pisanie zawsze dzieje się tu w czasie marnym, co oznacza, że choć nie sposób komentować go w kategoriach „życia i twórczości”, warto tę opozycję dekonstruować i przemieszczać tak, by odsłonić zawiłe związki podmiotowego doświadczenia realności i literatury. Autora „Życia na Korei” fascynuje swoista śmierć za życia – zaprzeczenie życiu i zaprzepaszczenie się w tekście. Druga odsłona tego problemu pojawia się zaś w momencie, kiedy kontrapunktem wobec rzeczywistości staje się język w ogóle, a poznanie i wyrażanie niekoniecznie idą ze sobą w parze. Przejście na drugą stronę, stronę języka, to sedno sprawy w obu przypadkach. I nie tyle przejście jednorazowe, a ciągłe przechadzki przez, ponad i pod język, które mogłyby, jak wyprawy Nautilusa, odbywać się pod hasłem „ruchome w ruchomym” (i pod czarną banderą). Kapitan Nemo nie bierze już na pokład ekspedycji naukowej, ale Jacques’a Derridę.

Sosnowski darzy szczególną atencją wielkich ekscentryków literatury, pasjonują go pisarze niecierpliwie kręcący się wokół miejsc, skąd (ro)zbiegają się linie kreślące możliwość i konieczność artystycznego ryzyka, związanego nie tylko z przemieszczeniem egzystencji w przestrzeń języka i literatury, ale i z newralgicznymi momentami modernizmu, szczególnie w jego awangardowym nurcie. W tej opowieści mieściliby się tacy bohaterowie jego esejów jak: Artur Rimbaud, Ezra Pound, Raymond Roussel, Ronald Firbank, Elizabeth Bishop, John Ashbery, Rafał Wojaczek czy Bohdan Zadura. Zarówno w ich osobliwych życiorysach, jak i wspaniałych, zadziwiających dziełach wyczuwalna jest specyficzna, zadziorna nonszalancja. Charakterystyczna wówczas, gdy cierpi się na „nieprzysiadalność” (tym razem Świetlicki) do świata codziennych zatrudnień, i gdy w związku z tym wybiera się dyskretne, eleganckie wycofanie w sztukę i inne bezużyteczne zajęcia – jest to gest w duchu dandysowskim, po linii Baudelaire – Mallarmé.

Lecz gdzieś między nimi był jeszcze Rimbaud, prawdziwy poetycki łotr, który wprawia nas w osłupienie aż do dziś: najpierw podczas lektury „Iluminacji” i „Sezonu w piekle”, potem afrykańskich listów. Właśnie u źródeł zdziwienia „zagadką Rimbauda” powstał esej „Hamlet, dekonstrukcja – i program Rimbauda”. Zatrzymajmy się na chwilę u źródeł poetyckiej nowoczesności. Po pierwsze dlatego, że w kluczowych tekstach pozwalających śledzić rozwój języka poetyckiego na granicach modernizmu – w esejach o Rimbaudzie, Poundzie, Bishop i Ashberym, autor najwięcej mówi o tym, jakie jest jego własne widzenie i pragnienie tegoż języka, po wtóre – bo krótki przystanek przy eseju „Hamlet, dekonstrukcja – i program Rimbauda” pozwoli pokazać eseistyczny talent Sosnowskiego. Każdy z tych tekstów to esej par excellence: przygoda myśli, intelektualny eksperyment, który, postawiony na mocnym gruncie erudycji, może pozwolić sobie na błyskotliwy paradoks, nieciągłość czy hołd składany niuansom. Właśnie wrażliwość na niuans i wirtuozerskie opisy zjawisk efemerycznych wydają się szczególnie istotne w tych tekstach i nie są to, jak sądzę, jedynie przymioty stylu, lecz także symptomy ogólniejszej wrażliwości ich autora, co wiedzą skądinąd czytelnicy jego wierszy. W „Hamlecie...” znajdziemy śmiałe zestawienie kryzysu porządku symbolicznego z XVII wieku ze współczesnym zmierzchem metafizyki; Szekspir i Derrida wystąpią obok siebie w paru imponujących woltach wyobraźni, dzięki której Duch stanie się pozornie i dwuznacznie obecnym centrum, a zwichrowane, nieokreślone wypowiedzi Hamleta zaczną przypominać wiersze jakiegoś awangardowego Francuza. Ostateczna zemsta księcia Danii będzie już tylko martwym gestem, wyrazem tęsknoty za rytuałem, wpisaniem się w porządek symboliczny, dokonanym bez wiary i pragnienia, ale z poczucia obowiązku. I znów udane salto, pozwolę sobie zacytować ten przeskok od Hamleta do Rimbauda: „I w tym milczeniu, które zostawia po sobie Hamlet – czy możliwa jest pewna fantazja literacka, powiedzmy, Hamlet, który dopłynął do Anglii? Hamlet, który do Danii nie wrócił? A może inny tekst: Rimbaud w Abisynii? Jest to pytanie o karty z dziejów nowoczesnej rewolty, której horyzont nieodmiennie stanowi milczenie, albowiem jej skomplikowane początki tkwią w uporczywej podejrzliwości wobec języka”.

Sosnowski widzi w Rimbaudzie figurę, w której streszcza się cała nowoczesność: marzenie o języku działającym tu i teraz, pociągającym za sobą jednym gestem zmysłowe doświadczenie i mistyczne przeżycie rzeczywistości. Szara codzienność jest odpychająca, stąd cała jasnowidząca wrażliwość ma scalić się ze słowem poetyckim. Dzięki wywrotowemu potencjałowi wyobraźni poezja staje się przestrzenią prawdziwego życia. Niemożliwość realizacji tego metafizycznego pragnienia każe poecie porzucić literaturę i Europę, by z cynicznym uśmieszkiem zająć się nudnym handlem. Nie wybiera ani literatury, ani życia, tylko – pustynię. Są to sprawy powszechnie znane, ale Sosnowski uparcie powraca do sprawy milczenia i poezji w eseju o Ashberym „O poezji flow i chart”. Przeskoczmy więc na/za drugi kraniec modernizmu. Tu poezja ma być zapisem doświadczania języka. Nie dlatego, że język to jedyne, przez co dane nam poznać, lecz po to, by pisząc docierać do jego granicy i próbować zbliżyć się do tego, co poza nim. A poza nim leży „większa aktywność milczenia”. Trzeba więc „mówić bezustannie, wyzbywając się punktów odniesienia – ja, miejsca, świata – mimo woli pozostawiając margines ciszy, gdzie kryje się to, co niewypowiadalne”. Niekończące się, płynące, ruchliwe mówienie rozrasta się na próżnym milczeniu, umożliwiając transgresję. Celem potęgowania nadmiaru jest jednak „ogołocenie” podmiotu, sam język bowiem może ponieść „w stronę tyleż niemożliwego, co nieuchronnego wyciszenia. Takie przedsięwzięcie jest w istocie projektem mistycznym, a mówiąc dokładniej: apokaliptycznym”. I tak zarówno pisanie i ucieczka w stronę życia, jak i ucieczka w pisanie, by się do życia zbliżyć, byłyby projektami mistycznymi, związanymi z doświadczeniem niewyrażalnego. Zresztą Sosnowski zostawia istotny ślad w przypisie do eseju „O poezji flow i chart” – przyznaje, że metafory ogołocenia i zagubienia się w języku zapożyczył z wypowiedzi Mistrza Eckharta. Nie chcę przez to powiedzieć, że szala przechyla się bardziej na stronę teologii apofatycznej niż dekonstrukcji. Sosnowski nie trzyma się żadnej ze stron – jak zwykle znakomicie radzi sobie w najbardziej ulotnych i zacienionych rejonach „pomiędzy”. Ale nawet tak wirująca negatywność pozwala się przyłapać; w końcu zarówno odpadanie od spraw i przebywanie w czasie marnym, zrywanie z literaturą i wynoszenie się na pustynię, skupienie się w doświadczeniu języka po to, by „osaczać tajemnicę poza językiem” – wszystkie te sploty podmiotu z tekstem, dziejące się na trudno uchwytnej granicy pisania, mówienia i milczenia, mają umożliwić pisarzowi i jego twórczości zdobycie się na swego rodzaju nieskazitelność, jak najdalej posuniętą czystość i osobność. Dopiero z takiej pozycji można dotknąć współczesności w sposób twórczy.

Wzorową byłaby tu postawa Raymonda Roussela, który równie skutecznie uciekał i z życia, i z tekstu. Roussel nigdy nie istniał, dzięki czemu jego dzieła osiągnęły pełnię ekstrawagancji. Autor „Locus Solus” chętnie ulatniał się z tekstu, zarazem jednak zachowywał dość perwersyjną rezerwę wobec doczesności. Francuski pisarz potrafił bowiem kilkanaście godzin dziennie pisać swoje egzotyczne powieści i poematy, a w „wolnym” od literatury czasie z równą namiętnością oddawał się używkom. W szachy grał zawsze sam ze sobą. Podróżował, lecz rzadko kiedy wychodził z hotelu. Postać Roussela najskrajniej unaocznia intuicję „niemożliwości pisania w pełni życia”, jak pisze Sosnowski w eseju „Ah... Roussel”, wyraźnie oczarowany dekadenckim pomysłem „przepuszczania fortuny na nieobecność”.

Owe niemożliwości zostaną opowiedziane w jeszcze innych, pięknych i intrygujących wariantach. Na szczęście Sosnowski oddalił od siebie pokusę widzenia ich zbyt prosto i jednoznacznie: o tych kłopotliwych, pogranicznych i ostatecznie pasjonujących zjawiskach pisze subtelnie i finezyjnie, a nawet czule, lecz bez patosu; i bez przymykania oczu na to, co nierozstrzygalne. Nie traci pisarskiego powabu nawet wówczas, gdy porusza kwestie warsztatowe – jak w szkicu o „foremkach” wiersza czy mistrzowsko ironicznej krytyce przekładów Stanisława Barańczaka. Zwłaszcza zaś wtedy, gdy zamyka książkę esejem z pogranicza prozy poetyckiej „Najryzykowniej (2)” – i także tam, mimochodem, między cytatami z „mistrzów”: Thomasa Stearnsa Eliota, Tadeusza Pióry i Davida Bowie, pozwala nam poczuć, czym jest literatura, a jesteśmy już oczywiście bardzo daleko od akademickiej nudy, jaką wywołuje zwykle to pytanie.

(cytat w tytule: Auguste Villiers de l’Isle-Adam dramat „Axel”)
Andrzej Sosnowski „Najryzykowniej”. Biuro Literackie, Wrocław, 2007.